Читать книгу Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy - Страница 13

10

Оглавление

Poszło całe wojsko awarskie na południowe miasta w pewien wczesnojesienny poranek. Obry na koniach objeżdżali swoje piesze słowiańskie oddziały, jakby to były stada baranów prowadzonych na rzeź. Za nimi ciągnęły podwody, w górze połyskiwały w słońcu tamgi. Jazgotały piszczałki, grzmiały bębny nadające rytm marszowi, kiedy długi sznur wojów schodził z wąwelskiego wzgórza, by zniknąć wkrótce w okolicznych lasach.

W osadzie zrobiło się cicho. Niepokój targał nadwiślańskim ludem, bo nikt nie wiedział, co dalej będzie. Awarowie ograbili osadę ze wszystkich zapasów. Niewiele się ostało jam ze zbożem, beczek z zasolonym mięsem, worów z ususzonymi owocami. Widmo głodu zajrzało w oczy pozostałym na Wąwelu ludziom, a zima porannymi przymrozkami dawała znać, że nadchodzi. Płakali więc ludzie, wspominali dobrego króla Kraka i w każdej wolnej chwili chodzili do miejsca pochówku. A co kto tam zaszedł, to ziemi przyniósł a to w koszu, a to w worach, a to w rękawach koszuli chociaż. Aż tam, gdzie pochowano w zagrodzie uplecionej z wikliny prochy z Krakowego stosu, wyrósł najpierw niewielki wzgórek, a potem kopiec, z każdym dniem coraz wyższy.

Patrzyła na to Wanda i żal jej serce ściskał, bo wiedziała królewna, że wielu z tych, którzy tak kochali jej ojca, nie przeżyje zimy. Tymczasem dzień się coraz bardziej równał z nocą i dlatego zgromadził się lud na skałce nad Wisłą wokół kąciny postawionej tuż obok cudownego źródełka uzdrawiającej wody. Z płaczem szli ludzie błagać bogów o ratunek. Płakało także niebo. Siąpiła drobna mżawka i nawet jeden promyczek nie przedarł się przez szarą zasłonę, by pocieszyć ludzi. Próżno żerca39 pieśni zawodził, próżno ofiary składał z tego, co jeszcze zostało w zagrodach.

– Bogowie się na nas gniewają! – Kapłan nie zamierzał nikogo pocieszać. – Trzeba im złożyć ofiarę najcenniejszą! Ofiarę z dziewczyny, co dopiero w zdatny wiek wchodzi, niewinną!

Szmer się rozszedł po tłumie. Wiele serc ścisnęło się z trwogi. Wisznia przylgnęła do Jagi, a ta szukała pocieszenia w Wilku. Rua zerknął na brzuch Wiszni i po raz pierwszy zrobił to bez rozdzierającego mu serce smutku. Okrąglał jeno troszeczkę, ale on już wiedział. To dziecko, które w niej rosło, ten awarski bękart dawał tym razem uspokajającą gwarancję, że to nie Wisznia będzie ofiarą.

39

kapłan pogański

Wisznia ze słowiańskiej głuszy

Подняться наверх