Читать книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus - Страница 4

2

Оглавление

Podjęła decyzję, nie mogła jej teraz zmienić. Tą zdradą naraziła się nie tylko Panu Nawii, ale i wszystkim podległym mu istotom, które teraz zostały wręcz spuszczone ze smyczy. Wiedziała, że tą decyzją ściągnie na siebie niebezpieczeństwo, ale zdała sobie sprawę, że to nie jej decydować o tym, kiedy nastąpi koniec świata. Zwłaszcza po tym co było danej jej widzieć. Udało jej się przekonać do siebie Stanisława, wprawdzie tylko dzięki jego ojcu, który de facto jest Leszym, co samo w sobie jest ironią. Okrutnik wszedł w sojusz z dwoma demonami, a będzie walczył z całą ich hordą. Do ostatecznej walki mieli jeszcze niecałe dwa miesiące, czas się nie zatrzymywał, a na nich czekało zadanie do wykonania.

Miała sporo czasu na obmyślenie planu, gdzie mogą znaleźć jakieś wsparcie. Dlatego następnego dnia po ważnym dla Staszka spotkaniu postanowiła przerwać mu sielankę spędzania czasu z ojcem. Ujrzała ich na ławce, zdecydowała, że przez chwilę nie będzie się ujawniać by nie psuć radości chłopakowi, widocznie zaabsorbowanemu i ojcem, i sprawnymi oczyma. Leszy na pewno czuł jej obecność, lecz nie dał tego po sobie poznać. Wynurzyła się zza drzew, mimo to nadal nie przyciągnęła uwagi nikogo, do momentu, gdy zbliżyła się na tyle, że kątem oka można było dostrzec jej sylwetkę. Staszek odwrócił głowę w jej stronę, a jego mina momentalnie zrzedła. Nie zraziła się tym. Właściwie tego się spodziewała.

– Musimy ruszać… – zaczęła, ale widząc rosnące zdenerwowanie na twarzy Staszka przerwała i spojrzała szukając wsparcia u jego ojca. Ten zrozumiał, o co chodzi i przejął inicjatywę.

– Ona ma rację, już czas.

– Dopiero co odzyskałem wzrok i ojca, nie możesz sobie pójść i przyjść no nie wiem… za tydzień?

– A ty myślisz, że Weles będzie czekał aż ty się nacieszysz? – Była tam parę minut a on już zdążył popsuć jej humor. Usłyszała tylko jak prychnął, bo wzrok skierowała w niebo.

– Synu, niestety nie mamy dużo czasu, wierzę, że po tym wszystkim zyskamy go jeszcze więcej. – Zauważyła w jego twarzy zmianę, był to bolesny skurcz mięśni, który pojawił się tylko na sekundę i Stanisław na pewno go nie spostrzegł.

– To nie idziesz z nami? – Głos Staszka wskazywał na to, że jest zawiedziony.

– Nie mogę zostawić lasu, poza tym ktoś musi opiekować się twoją matką i siostrą. – Zerknęła na chłopaka, gdy ten kiwał głową, ale jego twarz widocznie sposępniała. – Idź chłopcze. Wiedz, że stanę po twojej stronie, gdy nadejdzie czas. – Odwróciła się i ruszyła w stronę lasu, wiedziała, że swoją obecnością wtargnęła w tę ich intymną atmosferę przez co czuła się co najmniej głupio. Poza tym, nienawidziła pożegnań, nawet cudzych. Po pewnym czasie usłyszała za sobą kroki. Przez pewien, dosyć długi czas, kiedy maszerowali w milczeniu, nie obdarzyła go nawet spojrzeniem.

– Gdzie idziemy? – Wyczuła w jego głosie napięcie, jakby zupełnie jej nie ufał. Idiota.

– Prowadzę cię do Welesa, a niby gdzie indziej. – Prawie się zatrzymał, lecz duma go powstrzymała, a ona zaśmiała się gorzko. – Tam gdzie mówiłam, póki mi nie zaufasz będzie szło ciężko. A swoją drogą… ja też nie mam ochoty na wyprawy z tobą, jednak skoro tylko to może coś zmienić, to musimy się zmusić do chwilowego zawieszenia broni.

– Mam zaufać istocie, która chciała mnie wydać Welesowi? Żartujesz sobie?

– Nie żartuję, musisz, jeśli chcesz wygrać bitwę. Poza tym, ty też zrobiłeś mi wiele złego. – Przełknęła ślinę, która tworzyła już w jej gardle gulę.

– Taa? Niby co? – Bogowie, jaki on irytujący…

– Zabiłeś mi siostrę. – Była dumna, że powiedziała to z kamienną twarzą. On chwilę milczał.

– Twoja siostra od dawna nie żyła.

– Skoro tak stawiasz sytuację, jakbyś się czuł gdyby ktoś zabił Lesze… znaczy twojego ojca? – Odpowiedziała jej cisza, która trwała aż do zmierzchu. Minęli wiele wsi i miast, wędrowali w taki sposób, by nie natknąć się na ani jednego człowieka. Możliwe, że jej widok mógłby wywołać różne emocje, dlatego cieszyła się z tego wyludnienia. Chociaż specjalnie na tę podróż przywdziała lnianą suknię, a długie po ziemię włosy związała w warkocz, a następnie oplotła go wokół głowy. Zatrzymała się pod ruinami jakiegoś domu i otworzyła drzwi. Wydawało się to odpowiednie miejsce na odpoczynek dla Stanisława.

– Tu możesz się przespać, o wschodzie wyruszamy już jako zwierzęta. Ty wilk, a ja łabędź i musisz się trzymać blisko mnie. – Nie odpowiedział, jedynie delikatnie pokiwał głową jakby zaabsorbowany czymś innym. Gdy podążyła za jego spojrzeniem, zrozumiała ten błysk w jego oku. Na podwórku w krzakach stał schowany motocykl, jak dla niej po prostu zwykły zdezelowany rupieć. Tyle mogła stwierdzić na podstawie swojej wiedzy motoryzacyjnej, a to i tak nieźle jak na jej wiek. Nie chciała dłużej słuchać ciszy, więc postanowiła miło zagaić i zachęcić do rozmowy swojego towarzysza.

– Zdajesz sobie sprawę, że nie ma paliwa? I prawdopodobnie nie znajdziesz go już nigdzie w pobliżu. – No może nie wyszło jej to najlepiej chociaż się starała. I tak chłopak ją zignorował, zajął się sprawdzaniem stanu maszyny. Mężczyźni… Dała sobie spokój i weszła do domu, co prawda ona tego nie potrzebowała, ale ten facet musi coś jeść, a przed wyruszeniem po prostu o tym nie pomyślała. Po przeszukaniu paru szafek mogła nacieszyć się drobnymi, za to w obecnej sytuacji wystarczającymi łupami. Znalazła parę konserw, w tym jedną z gotowym daniem, i batona proteinowego. Warto było przywędrować do tej wiochy pod miastem, by zebrać co się dało i obmyślić dalszy plan. Ludzie opuszczali takie miejsca ze względu na nikłe możliwości przetrwania, bowiem wszystko co można było w tym miejscu posiadać, zostało już zrabowane. Ludzie też nie radzili sobie z wrogiem, zwłaszcza gdy nie byli w gromadzie. Jak można tak bardzo uzależnić się od elektryczności czy gazu, żeby nawet nie brać pod uwagę ich braku i ewentualnego zabezpieczenia? Rozejrzała się po kuchni, było wystarczająco drewna przy piecu kaflowym, by mogła podgrzać konserwę pełną pewnie niezbyt pysznego dania, zresztą sam zapach odpychał, jednak na pewno dobrze mu zrobi coś ciepłego w żołądku. Nie pamiętała już jak cokolwiek smakuje, przynajmniej nie miała problemów ze słabościami ciała, gdy to nie dostało wystarczającej ilości pożywienia. No i nie tyła! Ale też nie chudła, więc nie miała powodu się tym cieszyć. Była po prostu duszą w martwym od wielu lat ciele, które i tak jak na istoty jej podobne nieźle się trzymała. W chwili gdy poczuła swąd przypalonej konserwy, ludzkie sprawy ją widocznie przerastały, do kuchni wszedł Stanisław, który dość szybko stracił zapał do sprzętu napotkanego pod domem. A może to zapach go przywiódł?

– Coś się pali? – zapytał, nie wydawał się jednak tym szczególnie zainteresowany. Zauważyła, że zaróżowiały mu policzki, prawdopodobnie przez ciepło panujące w domu.

– Przypaliłam trochę, ale powinno chyba nadawać się do jedzenia. – Nie trudziła się z przelewaniem posiłku na talerz. Położyła garnek na stole. – Smacznego.

– Nie jestem głodny, uważam, że najwyższy czas na rozmowę. – Splótł ramiona na piersi, chyba chciał się wydawać groźny i niezbyt skory do ustępstw.

– Nie robiłam tego na marne, jedz. – Nie wydawał się przekonany.

– Dobra, ale siadasz ze mną i wyjaśniasz mi po jaką cholerę się w ogóle na to zgodziłem. – Pokiwała głową, a on usiadł i zaczął jeść. Nie dał po sobie poznać, czy mu smakuje. A zresztą, co ją to interesowało, ona tylko podgrzewała. – A więc? – Pozwoliła sobie chwilę go obserwować zanim odpowiedziała.

– Mamy spotkanie z wieszczką…

– Po co? – zapytał z buzią pełną jedzenia. Ludzie w tych czasach są wyjątkowo niekulturalni.

– Musisz mi ufać, inaczej wszystko szlag trafi. – Chłopak obserwował ją bacznie, nic nie mówiąc. Chyba wyczuł jej złość. – O północy wyruszamy, teraz lepiej wypocznij. – Wzniósł oczy ku górze, nic jednak nie powiedział. Oczywiście nie posłuchał jej i spędził godzinę siedząc i wpatrując się w przestrzeń za oknem. Zjedzona konserwa chyba zadziałała, bo po chwili oczy zaczęły mu się zamykać, aż opadł całkowicie, tak jak i jego głowa, na stół. Wyglądał komicznie i bezbronnie. Podczas snu jego twarz wyglądała zgoła inaczej, była spokojna, pozbawiona złości, można by wręcz przyznać, że wyglądała uroczo. Ciągle nie mogła zdobyć się na tak miłe określenie dla tego człowieka. Mimo to przyłapywała się na tym, że patrzyła na niego więcej niż powinna. Za którymś razem, gdy zdała sobie sprawę, że nad tym nie panuje, wstała by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyszła, a chłodny wiatr owiał jej ramiona i zakołysał włosami co uznała za pieszczotę i przymknęła przy tym oczy. Powiew przybrał na sile, a przez powieki zauważyła jakby blask słońca, co wytrąciło ją z równowagi. Gdy je otworzyła ujrzała śmierć, ból i wszechobecne zło. W jej oczach stanęły łzy, próbowała zatkać uszy, bo dochodzące wokół jęki i krzyki doprowadzały ją do rozpaczy. Nie mogła tego wytrzymać, z jej ust wydobył się krzyk, którym starała się zagłuszyć okropne dźwięki.

Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, a potem ktoś pociągnął ją za rękę przez co odsłoniła oczy. Nie słyszała już nic.

– Czy ty oszalałaś? Chcesz żebyśmy mieli towarzystwo? – Gdy otworzyła oczy, ujrzała zdenerwowaną twarz wilczka i choć to było cholernie głupie, rzuciła mu się w ramiona, oczywiście odepchnął ją zaraz, jednak przez tę sekundę poczuła się… dobrze, naprawdę dobrze.

– Przepraszam – powiedziała tylko i wróciła do wnętrza domu, starając się ukryć swoje zażenowanie.

– Co to miało być? – przerwał na chwilę i wydawał się zszokowany. – Dlaczego krzyczałaś? – Nie była w stanie odpowiedzieć na te pytania. Po policzkach pociekły jej świeże łzy. Usiadła na kanapie, a raczej tym co z niej zostało i zwinęła się w kłębek. Widziała i sama czyniła ogromne zło, ale to przekraczało wszelkie granice. – Dobrogniewo… – Podniosła na niego wzrok. Pierwszy raz nazwał ją jej imieniem. Chwilę otaczała ich cisza przerywana jedynie kroplami deszczu, który akurat zaczął padać.

– Widziałam koniec… – Zebrała siły. – Już nie pierwszy raz, ale… – Przerwała, bo w gardle ścisnęło jej się tak, że uniemożliwiło to dalszy dialog.

– To dlatego zmieniłaś stronę? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Bo przeraziłaś się tego, co ma nastąpić? – Pokiwała głową i zamknęła oczy. Nic nie odpowiedział tylko patrzył na nią z nieodkrytym wyrazem twarzy. Trwali tak, póki nie otrząsnęła się z szoku i nie przypomniała sobie celu ich wędrówki.

– Ymm… musimy iść, już czas. – Zwlekła się z kanapy i ruszyła do drzwi, nawet nie sprawdzając, czy podążył za nią. Było jej wstyd za wcześniej okazaną słabość. O tym, że szedł za nią utwierdziły ją odgłosy kroków po błocie i przegniłych liściach.

***

Nie czuł się pewnie w towarzystwie demona, dlatego jej atak paniki sprawił, że wyostrzył czujność. Nie był pewien zmiany strony przez nią ani tego czy faktycznie jest w stanie mu pomóc. Znajdował się w sytuacji, która była bez wyjścia, nie był w stanie ruszyć w żadną ze stron.

Po wiosce poruszali się jeszcze w ludzkiej skórze, by nie narazić się na napotkanie ludzi i sytuacje dla nich stresujące. Krok w krok maszerowali w milczeniu, wsłuchując się w napierającą na nich ciszę. Miał wrażenie jakby w tym miejscu było już po starciu i ludzie zniknęli z powierzchni ziemi. Zbliżali się już do ostatnich domów, gdy usłyszeli gwizdanie. Wprawiło ich to w osłupienie, bo wcześniej nie wyczuli obecności tej istoty, a to wydawało się wręcz niemożliwe. Zamarli, obserwując otaczające ich domy i zarośla, które mogły skrywać wrogą postać. Mięśnie zaczęły go pobolewać z ciągłego napięcia a zmęczony umysł miał już dość ciągłych pułapek, ataków czy zagadek.

– Dobra, czego chcesz? Śpieszy się nam. – Postanowił, że postawi sprawę jasno i nie da grać sobie na nerwach kolejnemu demonowi. Dobiegł go tubalny śmiech a po chwili ziemia zatrzęsła się od kroków. Cokolwiek to było, musiało ważyć o wiele więcej niż on, co nie było dobrym znakiem i zmusiło jego mięśnie do jeszcze większego napięcia. Zza progu jednego z domów wyszedł… czarnowłosy mężczyzna. Musiał mieć dobrze ponad dwa metry, bo gdy podszedł, Stach musiał zadrzeć głowę do góry. Był potężny, zbliżony posturą do olbrzymów z gór, z tym, że tamte przewyższały go o parę metrów.

– Słyszałem o twojej odwadze i muszę przyznać, że każda z tych opowieści teraz wydaje się prawdopodobna. – Zagrzmiał wielkolud. Stach kątem oka zauważył, że Dobrogniewa zmarszczyła brwi i uważnie obserwowała stwora. Czyżby to nie było przypadkowe spotkanie?

– Powtórzę raz jeszcze. Czego chcesz? – Starał się, by jego twarz nie wyrażała emocji, ale widząc rozmiary jego dłoni, zaczynał kalkulować swoje szanse. Do tego zachowanie wiły kazało mu się zastanowić, czy czasem nie wpakował się w pułapkę.

– Przysługi, w zamian zaoferuje ci moją siłę – powiedział to jak gdyby nic a Okrutnika na chwilę zatkało.

– Jakiej przysługi? Siłę? Możesz się jaśniej wyrazić? – zaczął. – Poza tym, kim do cholery jesteś? – Olbrzym uśmiechnął się i pokazał rząd zębów, co było zaskakujące. U wielkich ludzi przyzwyczaił się raczej do ich braku.

– Jestem Golemi. – Tu wiła wypuściła powietrze i westchnęła cicho. Nie zwrócili na nią uwagi. – Nie bez powodu tu jestem, Okrutniku. Potrzebuję twojej pomocy, a tobie przyda się moja.

– Kim… czym ty jesteś? – zaabsorbowany był jego wyglądem. Przypominał człowieka. Nie miał blizn, braku w uzębieniu czy naszyjnika z ludzkich kości. Inteligencją odróżniał się od Waligóry czy Wyrwidęba.

– To potomek olbrzyma. Pół człowiek, pół gigant. – Wiła wyprzedziła Golemiego, który nie wydawał się tym urażony, bo obdarzył ją delikatnym uśmiechem. W odcieniu jego oczu zbliżonym do kruczoczarnych włosów, szalały młodzieńcze iskierki, ciało za to nosiło ślady wielu lat na tej ziemi. Nawet w jego gestach widniał ciężar życia.

– Wielu was jest? – Zawsze gdy poznawał nową dla niego istotę chciał pozyskać jak najwięcej informacji na jej temat. Ot, zboczenie zawodowe.

– Już nie i dlatego tu jestem. Musisz pomóc spełnić mi misję, która ciąży na mym rodzie, nim i ja odejdę. – Pewnie skusiłby się na tę propozycję, gdyby nie to, że życie wszystkich ludzi wisi na włosku. Zresztą wiele informacji, jakie do niego ostatnimi czasy dochodziły, zdawało się niezrozumiałych, tak jak i ta teraz przekazana przez tę istotę.

– Słuchaj, jestem zajęty… – zaczął, gdy pół olbrzym wyciągnął dłoń, by go uciszyć.

– Przybyłem tu, by okazać ci swoją lojalność. Będę walczyć po stronie Peruna, po twojej stronie, jednak musisz mi obiecać, że pewnego dnia spełnisz moją prośbę. – Zaczynał się robić niespokojny. Czas mijał a gościu truł mu dupę swoimi problemami. Nie miał wyboru.

– Dobra! Teraz wybacz, ale wojna, koniec świata i inne pierdoły czekają. – Wyminął go, nie czekawszy na wiłę. Nie oglądał się więcej na Golemiego i miał szczerą nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał go widzieć. Gdy Dobrogniewa zrównała z nim krok, co chwilę zerkała w jego stronę.

– No co? – Nie wytrzymał naporu jej spojrzenia.

– Nie powinieneś go tak traktować, będzie dobrym sojusznikiem, zna wiele istot, o których nie masz nawet pojęcia. – Jakaż ona była wkurwiająca. A może to on tak bardzo nie lubił, gdy ktoś go pouczał.

– Nie powinienem to was wszystkich oszczędzać. – Przyśpieszył. Już więcej się do niego nie odezwała.

***

Za wsią znajdowała się puszcza, właśnie tam się kierowali. Nie znała tego miejsca i samo przebywanie tam sprawiało, że jej ciałem wstrząsały dreszcze, co nie uszło uwadze Staszka, nie skomentował tego, wydawał się jednak bardziej spięty. Po drodze musiała wskoczyć jeszcze do leśnego stawu, bo czuła już suchość na ciele, a nie mogła dopuścić do całkowite wyschnięcia, źle by się to dla niej skończyło. Nie potrafiła ukryć lekkiego uśmiechu, gdy poczuła na swoim nagim ciele spojrzenie Staszka. Po przejściu sporego kawałka w głąb lasu, księżyc ukazał im polanę na granicy której znajdowała się stara chata. Wydawała się opuszczona, bez okien, a ściany pomazane miała sprayem przez znudzonych dzieciaków. Czuła jednak, że to właśnie tam znajdą to, czego szukają. Nie myliła się, bo po przekroczeniu drzwi wejściowych jej oczom ukazało się wnętrze w idealnym stanie, zadbane, pełne kociołków i zwisających po ścianach pęków ziół, oświetlone dodatkowo blaskiem z kominka. A to wszystko razem połączone z intensywnym zapachem mieszanek ziół wpadających w nozdrza. Obejrzała się na Okrutnika, chcąc zapytać czy też to widzi, jego mina wszystko wyjaśniała. Był w szoku, a ona uśmiechnęła się zadowolona, że udało jej się go zaskoczyć. Nagle z kąta chatki usłyszeli chrząknięcie, ledwo dostrzegła drobną, zgarbioną staruszkę siedzącą na fotelu z kurą na kolanach. Na niej nie zrobiło to wrażenia, za to Staszek widocznie spochmurniał. Nie dziwiła mu się, babcia może i wyglądała niepozornie, biła od niej jednak ogromna siła, która stawiała włoski na ciele. Wstała z krzesła i zbliżyła się do nich, a płomień z ogniska oświetlił jej sylwetkę, która nie wydawała się już taka drobna, a wręcz przeciwnie. Kobieta wydawała się wzrostem sięgać aż do sufitu. Burza siwych włosów wyglądała niczym poskręcane węże, a całemu klimatowi dodawały jej oczy bez tęczówek. Na pierwszy rzut oka była ślepa, chociaż miało się wrażenie, że przeszywa człowieka aż do kości. Staszek napiął mięśnie i zacisnął pięści. Głupi, nie zdawał sobie sprawy z potęgi czarownicy. Mogłaby zabić ich szybciej niż mrugnięcie ich oka, skoro tego nie zrobiła uchodzili za niezłych szczęściarzy. W kącie chatki jeden z wielu kręcących się tam kotów zasyczał cicho, a Okrutnik delikatnie podskoczył co sprawiło, że Dobrogniewie poprawił się humor, nie odważyła się jednak zaśmiać.

– Przyszliśmy po pomoc – wydusiła z siebie wiła. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale ta kobieta była jedyną osobą, która może ich naprowadzić na cokolwiek. Staruszka nie odpowiedziała. Stała i mierzyła ich pustymi oczami. Płomień w ognisku zaczął migać, jakby wiał silny wiatr, którego oni sami nie odczuwali. W jednej chwili przebywali w ciepłej, oświetlonej chatce, a w kolejnej leżeli na plecach na chłodnej ziemi wypchnięci przez niewidzialną siłę. Przed nimi stała opuszczona chatka. Staszek szybko podniósł się z ziemi oczywiście ani myśląc o tym, by pomóc wile.

– Co to było? – zapytał obserwując bacznie chatkę i gotując się do ataku.

– Pożegnanie – odezwała się wiła powoli wstając, to było całkowicie w stylu Maryśki, najstarszej czarownicy na świecie. A przynajmniej takie opowieści o niej słyszała, mieli szczęście, że nie zrobiła nic gorszego, a drugim wyjątkiem było to, że dała im się ujrzeć, co też graniczyło z cudem.

– Nie pomogła nam, czyli to było na marne? – Złość wręcz w nim kipiała i znając go zaczął w głowie snuć już plany zabicia wiły, a potem wyrównania rachunków ze staruchą.

– Pomogła, ruszamy na Giewont. – W porywie emocji Staszek nie usłyszał wskazówki Marychy, a może nie było to dla niego przeznaczone. Dobrusia usłyszała.

Na niebie rysowała się delikatna sylwetka ptaka z długą szyją i wielkimi skrzydłami, a pomiędzy drzewami jego śladem biegł potwór, przed którym uciekał każdy, kto dbał o życie. Gdy byli pod górą, słońce jeszcze nie wzeszło. Odwróciła się za siebie, na dole gnał ogromny jasnobrązowy wilk, była pełna podziwu przyglądając się jego muskulaturze i sile jaką miał w sobie. Ona jako łabędź mogła bez problemu pokonywać duże odległości, on wykazał się niezwykłą wytrzymałością. Gdy wleciała już prawie na szczyt, wylądowała na kamieniu wystającym z góry i wróciła do postaci długowłosej kobiety, teraz już nagiej, ale nie przejmowała się tym. Po paru minutach dołączył do niej Staszek, on z kolei miał na sobie spodnie. A szkoda, na pewno ich brak sprawiłby, że ten dzień wydawałby się przyjemniejszy. Okrutnik nawet na nią nie popatrzył, szedł w górę jakby doskonale wiedział, gdzie ma iść. I dobrze, bo ona nie miała pojęcia. Ruszyła z nim, może nie do końca pokładając w nim nadzieję, ale nie miała innego wyboru. Przez swoją nieuwagę prawie na niego wpadła, gdy zatrzymał się gwałtownie.

– Co jest? – zapytała półprzytomna. Nie uzyskała odpowiedzi i wcale nie musiała, bo przed nią piętrzyła się wielka dziura prowadząca prawdopodobnie do jaskini. Imponujące. Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi, a ona tylko wzniosła ramiona. Udało mu się, ale nie miała zamiaru mu tego przyznawać, nie da mu tej satysfakcji. Widocznie nie liczył na to, bo wszedł do jaskini bez słowa i zagłębił się w jej czeluściach. Ruszyła za nim, cieszyła się, że nie jest już człowiekiem, bo jej oczy szybciej przystosowywały się do ciemności jaka tam panowała. Tunel był tak długi, że powoli zaczynała się nudzić. Gdy w końcu ujście się rozszerzyło, poczuła zdenerwowanie, nie miała pojęcia, co może być na końcu. Co jeśli to grota Żmija? Teraz i tak nie było odwrotu. Gdy wyszli z tunelu, ujrzeli salę wyciosaną w litym kamieniu, ogromną, a może to pustka sprawiała, że sala wydawała się tak wielka. Jedno było pewne, nikogo tu nie spotkali. Zero jakiegokolwiek życia. Spojrzała na Staszka i widziała już rozczarowanie przeradzające się w złość, gdy coś wpadło jej do głowy.

– No i co teraz? Nic tu nie ma. Nie wiem, po co w ogóle się tu trudziliśmy?

– Może po prostu musisz ich przywołać – zaczęła spokojnie.

– Jak przywołać? Co ja jestem, jakiś czarodziej? – Uniósł brwi niezbyt przekonany jej pomysłem.

– No musisz ich obudzić. – Przewróciła oczami, ale sama szukała logiki całej tej sytuacji.

– Halo? Czy są tu jacyś rycerze? Pobudka! – zawołał, a w odpowiedzi dostał tylko echo odbijające się od skał. Nabijał się, lecz słychać było w tym też gorycz. Gorycz porażki. Westchnęła, nie miała więcej pomysłów. – Perun was wzywa! – huknął, a wówczas jak za dotknięciem magicznej różdżki ściany zaczęły drżeć, a pod nimi nogi się prawie ugięły. Z oddali z najciemniejszego wnętrza jaskini, dobiegł ich dźwięk zbliżających się kroków. Ktoś lub coś bardzo powoli się do nich zbliżało.

– Kim jesteś? – zapytał hardo Stach. Nie uzyskał na to pytanie żadnej odpowiedzi, a nieznana istota podeszła na tyle blisko aż w końcu mogli ujrzeć jej całą postać. Był to mężczyzna, przynajmniej to mogli rozpoznać po ubiorze. Jego ciało to była po prostu szara, pokryta starczymi plamami i zmarszczkami skóra nawleczona na kości. Nie było szans określić jego wieku. Zatrzymał się i mglistym spojrzeniem patrzył w przestrzeń za nimi. Wydawało się, że od tej ciemności oślepł. Odsunęła się trochę za Staszka.

– Już czas? – Jego słaby głos rozbrzmiał w jaskini i z każdym echem nabierał mocy. Nagle coś wpadło jej do głowy.

– Jaśko? – odezwała się Dobrogniewa, a ślepe spojrzenie starca na moment się na niej skupiło. – To ten pastuch z… – przerwał Staszek, gdy ujrzał szybkie skinięcie wiły. Przed nimi stał Jaśko, pastuch, który według legendy miał obudzić śpiących rycerzy z Giewontu. Była w szoku jak wiele prawdy znajduje się w historiach opowiadanych z pokolenia na pokolenie.

– Już czas? – powtórzył pastuch Jaśko, który wydawał się zmęczony. Teraz zauważyła, że podpiera się na wielkiej lasce.

– Tak, już czas – odpowiedział Stach i w tym momencie starzec uderzył dwukrotnie laską o ziemię. Z drugim uderzeniem jego starcze ciało zamieniło się w pył i uleciało. Usłyszeli donośne rżenie koni, które zdawały się zbliżać. Gdyby miała sprawne serce, na pewno by jej teraz stanęło. Ze ścian zaczęli po kolei wychodzić a raczej dosłownie wyrywać się spomiędzy skał wojownicy, którzy na pierwszy rzut oka przypominali posągi. Po dłuższej chwili nabrali ludzkich kształtów, a Dobrusia była w takim szoku, że przez chwilę stała jak wryta. Musiało ich być tysiące, wypełniali całą salę mimo tego, że stali ciasno obok siebie, ramię w ramię. Wielu miało różne herby, różnej jakości zbroje i uzbrojenie. Co się rzucało w oczy – każdy z nich miał ten sam wyraz twarzy. Chęć walki za swoją ukochaną ojcowiznę. Nadeszła chwila by dopełnić przysięgi i dowieść, że nie są wiarołomcami. Nadchodził ich czas próby. Miała nadzieję, że wpłyną na ich losy. Wydawali się co prawda potężni, nie miała jednak pojęcia, jak to się będzie przekładać na walkę z demonami. Spojrzała na Staszka, albo był cholernie dobry w udawaniu, albo nie zrobiło to na nim wrażenia, co wydawało się raczej mało prawdopodobne. Stał dumnie wyprostowany i przeczesywał wzrokiem całą armię. Po chwili gdy wszystko już się uspokoiło, wyraz twarzy Okrutnika zaczął się zmieniać, jego policzki i usta zaczęły lekko drżeć, by po chwili odwrócić się i ukazać wielki, szczery uśmiech. Spojrzał na nią po raz pierwszy bez nienawiści czy żalu.

– Uda nam się – powiedział, a Dobrogniewa poczuła tak wielką ulgę, że nogi się pod nią ugięły. Schowała twarz w dłonie i parę razy głośno odetchnęła. Gdy odsłoniła oczy, ujrzała tysiące rycerzy wpatrzonych w Stanisława i czekających na jego rozkazy.

– Zbliża się wasza ostatnia walka!

Okrutnik. Spełniona przepowiednia

Подняться наверх