Читать книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus - Страница 7
5
ОглавлениеGdy Staszek się odwrócił, nagle coś w jego twarzy uległo zmianie. Jego ludzka twarz wykrzywiła się w grymasie przez co przypominała wręcz bestię. Była pewna, że nadchodzi zagrożenie. Poczuła jak włoski unoszą się na jej ciele, wszystko wokół ją ostrzegało, a ona stała jak głupia patrząc się na niego. Odwróciła jednak głowę, bo coś nie dawało jej spokoju. Ujrzała niedźwiedzia i to nie byle jakiego, bo ogromnego. Na pewno nie był zwyczajnym zwierzęciem, jego gałki były krwistoczerwone, jak u bestii. Wykraczał daleko poza rozmiary normalnego niedźwiedzia, do tego biło od niego coś, czego nie dało się opisać, wielka siła i nieokreślona energia, która dosłownie paraliżowała. Poza tym miała wrażenie, że gdzieś go już widziała. Tylko tyle mogła zauważyć, bo zniknął w gąszczu drzew i wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło, gdy poczuła ręce zaciskające się na jej szyi. Wyrwała się z uścisku, który mało co nie pozbawił jej głowy. Zorientowała się za chwilę, że była to sprawka Okrutnika. No tak, bo kto inny. Pieprzony Okrutnik. Mimo tego, że zazwyczaj jego twarz wyrażała trochę wrogości, cynizmu i wyższości to teraz wyglądał na o wiele bardziej wkurwionego. Ledwo umknęła przed kolejnym atakiem, gdy nadszedł następny, który zwalił ją z nóg. Skurwysyn zyskał jakieś nadludzkie moce, bo czuła się niczym bezbronne dziecko. Zachowywał się jak wariat, jakby kompletnie stracił kontrolę nad sobą. W ułamku sekundy gdy zbierał siły do następnego uderzenia, przyjrzała mu się. Oczy miał jak za mgłą, pokryte błoną, która sprawiała, że jego tęczówki wydawały się mniej intensywne. Z ust ciekła mu piana, a na czole pulsowały żyły. To nie był Stach. Coś lub ktoś musiało mieć nad nim władzę. Złapała najbliżej niej leżącą gałąź i zamachnęła się w jego stronę, mając nadzieję, że to go chociaż wyprowadzi z transu. Jednak dla niego to było tylko lekkie muśnięcie, które i tak nie zrobiło na nim wrażenia. Miała kłopoty i to cholernie duże. Nie mogła uciec, bo jeśli nie ją, to skrzywdzi kogoś innego a to byłby kolejny powód do tego, by mógł ją jeszcze mocniej znienawidzić. Ale do cholery, czy ona wygląda na męczennika?! Sprawa wymknęła się spod kontroli a Dobrogniewę ogarnęło przerażenie. Czy tak miała zakończyć się jej droga? Mimo tylu życiowych zakrętów, wewnętrznej przemiany, wydobyciu z niej, z potwora o tylu dobrych ludzkich odruchach, miała zginąć z rąk Staszka?
Zasłużyła, żyła długo, za długo a jej życie przepełnione było złem, bólem i żalem, który wydawał się być jej nieodłączną częścią. Może to najwyższy czas, by zakończyć to wszystko? Jednego była pewna, jeśli ma zniknąć, to z chęcią odda się jemu. To z rąk Okrutnika pragnęła zginąć. Opuściła gardę, schowała pazury, a zęby z powrotem wsunęły się w dziąsła. Przymknęła oczy. Nie chciała widzieć go w furii, za to przed jej oczami pojawił się z jak zwykle przyklejonym ironicznym uśmiechem. Usłyszała uderzenie, ale sama nic nie poczuła. Dziwne, czy już po wszystkim? Otworzyła oczy. Przed sobą ujrzała nie Stacha, a jego ojca, który przygniatał go teraz nogą do ziemi. Stach był nieprzytomny, ale widocznie wolał być przygotowany.
– Co to było? – wyrwało się jej. Leszy obdarzył ją wyniosłym spojrzeniem. Cóż, u niego to raczej nie zdobędzie sympatii, chociaż uważała, że kto jak to, ale ona na nią zasługiwała.
– Nic, idź już lepiej stąd. Zajmę się nim – wydarło się z ust Leszego.
– Żartujesz? Prawie mnie zabił, a teraz mam sobie iść i go tu zostawić? – Był podobnie irytujący jak jego synek. Chwilę milczał ze zmarszczonym czołem.
– Wysłannik Welesa. Czarny bóg wyciąga powoli wszystkie asy z rękawa. – No i to jej wystarczyło. Już wiedziała, skąd był znany jej niedźwiedź.
Była wściekła. Tyle razy ryzykowała dla gościa, który jej nie potrafi zaakceptować. Niejednokrotnie udowadniała swoją lojalność, a już na pewno tym, że pomogła mu odnaleźć i zbudzić armię, która teraz tylko czeka na sygnał, by stanąć wraz z nim, ramię w ramię do walki o losy mieszkańców tych ziem. Sama poniekąd ma w tym uczestniczyć i zabijać swoich pobratymców w imię Peruna, lecz gdy przegra, czekać ją będzie coś o wiele gorszego od śmierci. Mógłby to chociaż docenić. Musiała się opanować, a to najlepiej robiła na dnie jeziora, wtedy była oddzielona od problemów świata zewnętrznego taflą wody. Gdy woda dotknęła jej skóry, uszła z niej cała złość, działała na nią kojąco. Nie zastanawiała się nawet, dlaczego wokół jeziora nie wyczuwa żadnego ze swoich towarzyszy niedoli, jej głowa była wolna od myśli. Liczyła się tylko ta chwila, która napawała ją szczęściem tak wielkim, jakiego nie czuła już od dawna. Zanurzyła głowę i zamknęła oczy, dając wodzie swobodę poruszania jej ciałem. Gdy tak spadała w otchłań, coś zmąciło jej spokój, otworzyła oczy, ale było już za późno. Coś ostrego złapało ją za ramię i wyrzuciło z wody na ląd. Zanim się zorientowała, o co chodzi, dostała w twarz, a jej ciało poleciało i zatrzymało się dopiero na najbliższym drzewie. Wtedy zobaczyła swojego oprawcę, w towarzystwie jakiego nie chciałaby nigdy się znaleźć. Przed nią stał Grzesiek, a obok niego cały zastęp diabłów. Był tam ważniak Boruta, nieokrzesany Rokita, żarłok Fugas i brzydal Iskrzycki. To jeszcze nic, bo każdy z nich dosiadał wielkiego smoka, któremu gorące opary wydobywały się z nozdrzy, z daleka można by uznać, że to płonie las. Ślina, która ciekła im z pysków, powoli tworzyła małą sadzawkę. Nie bała się niczego tak bardzo jak ognia. No, a teraz miała lekko mówiąc – przesrane. Każdy z diabłów uśmiechał się szeroko widząc jej odsłonięte piersi, które starała się zasłonić, nie miała jednak czym. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu okazało się, że podczas wyciągania z wody wpadła wprost na smocze opary i jej włosy zostały spalone, przez co ucierpiała też dolna część jej pleców. W momencie gdy spadła jej adrenalina zaczęła odczuwać niemożliwy ból i do jej nozdrzy doszedł okropny swąd spalonego ciała.
– Dobrusiu, chyba wiesz dlaczego tu jesteśmy, prawda? – zaczął Grzesiek. Nie odezwała się, nie była w stanie wydobyć głosu. Diabły zaśmiały się głośno widząc jej strach, a smoki, ku jej przerażeniu, zaczęły wydawać się jeszcze większe, jakby żywiły się strachem.
– Zdradziłaś Welesa, zmieniłaś stronę i myślałaś, że nikt się o tym nie dowie? Konsekwencje miały cię obejść? Myślałaś, że będziemy czekać do końca grudnia, by dopaść cię w czasie bitwy? – dopytywał Grzesiek, wiła nie była w stanie trzeźwo myśleć. Nie mogła zrobić nic, by się uratować, nie zdoła uciec, nie pokona ich, nawet Grześkowi nie dałaby rady. Mogła tylko siedzieć zwinięta na ziemi i czekać na ból, który nastąpi prędzej czy później. Czekała na ich ruch, sama nie decydując się na żaden. W końcu się doczekała, pierwszy ze smoka zeskoczył Iskrzycki i zbliżył się do niej. Jego twarzy była paskudna, cała pokrzywiona z wystającymi zębami, które uniemożliwiały zamknięcie mu pyska przez co ślina skapywała mu tak często i gęsto jak i smokom.
– Nie jesteśmy tu bez powodu – odezwał się wyjątkowo inteligentnie brzmiącym głosem. – Masz szanse na odkupienie, twoja wola czy to zrobisz. – Prawdopodobnie się uśmiechnął, wiła nie była w stanie odróżnić tego od grymasu.
– Czego chcecie? – powiedziała na tyle cicho, że ledwo co sama usłyszała siebie, zagłuszyło to jej pustkę w głowie. Bała się myśleć o czymkolwiek.
– Wiedziałem, że bystra dziewczyna z ciebie. – Pokiwał głową z uznaniem. – Gwoli ścisłości, zasady już się zmieniły. Wrócisz do nas, gdy wyświadczysz światu przysługę. Wystarczy, że uśmiercisz Okrutnika, co nie powinno być dla ciebie problemem, patrząc na to jak blisko ze sobą jesteście. – Zamarła, nie wydała z siebie żadnego dźwięku, a wszystkie jej wnętrzności skurczyły się. Zapadła głucha cisza przerywana sapaniem smoków i cmoknięciem zniecierpliwionego Boruty.
– Decydujesz się czy kończymy tę farsę? – zagrzmiał Boruta i zszedł ze smoka, by dołączyć do swego brata. Zaszumiało jej w głowie, a świat wokół zaczął wirować, mimo to pokiwała głową czym wywołała kolejny wybuch śmiechu pośród diabłów. Boruta zadowolony jęknął i wrócił na smoka.
– Masz czas do wieczora. – Tym razem odezwał się Rokita. Odlecieli i zostawili ją z płanetnikiem, który powoli zbliżył się do niej i podał jej dłoń. Ona tylko spojrzała na nią i splunęła w jego stronę. Pal licho diabły, on był okropnym potworem, bez jakichkolwiek ludzkich odczuć. Za swoje zachowanie dostała kopniaka w brzuch, co jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, świat teraz skakał jej przed oczyma.
– Jak tego nie zrobisz, to przysięgam, że ja to zrobię, ale będzie to o wiele bardziej brutalnie niż w twoim wykonaniu. – Ostrzegł ją i przy pierwszym powiewie wiatru zniknął jej z oczu. Przestała oddychać, przestała widzieć i słyszeć. Chciała przestać funkcjonować. Tyle czasu poświęciła na śledzenie go, następnie planowanie schwytania, a nawet zabicie, by potem spędzić czas na pomaganiu mu, na chronieniu czy po prostu zwyczajnym obserwowaniu. Stał się dla niej kimś więcej niż celem, musiała w końcu przyjąć to do wiadomości, czy tego chciała czy nie. Dopóki nie poczuła na skórze czyjegoś dotyku, nie zdawała sobie sprawy, że krzyczy. Przestała, jednak ból nadal kumulował się w jej wnętrzu, nie dając chwili wytchnienia. Otworzyła oczy, a przed nią stała Mokosz, jej matka i opiekunka. Pojawiła się wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebowała. Jakby to jej rozpacz ją przywołała.
– Moja córko, nie smuć się… – odezwała się głosem dźwięcznym niczym śpiew ptaków na wiosnę i pogładziła ją po ramieniu, ale o dziwo nie odgoniło to bólu z jej wnętrza.
– Mam go zabić, tylko, że ja… ja nie dam rady. Nie mogę tego zrobić. – Wyszlochała i oparła czoło o delikatne i przyjemnie ciepłe przedramię bogini. – Nie wiem, co mam zrobić.
– Dobrze wiesz moja droga. – Spojrzała na uśmiechniętą matkę i na jej ustach również zakwitł uśmiech. – Jeśli kogoś kochasz, to zawsze wiesz, co powinnaś zrobić. – W tym momencie jakby wszystko się wyostrzyło i nabrało sensu. Zdała sobie sprawę z faktu, który męczył ją już tyle czasu. Dlatego nie była w stanie go zabić, nie wydała go Welesowi, czuła też przez cały ten czas, że po prostu musiała mu pomóc. Kochała go. Zakochała się w nim chyba już w chwili, gdy go pierwszy raz ujrzała. Te jego piękne, hipnotyzujące oczy. Mimo tego, że był wtedy małym dzieckiem to coś podświadomie kazało jej go zostawić w spokoju i być blisko niego. Gdy sobie to uświadomiła, poczuła jakby spadł jej kamień ciążący na piersi i po raz pierwszy od dawna pozwolił wziąć głęboki oddech, do tego zachwycić się tym uczuciem, wolności i szczęścia. Cieszyła się, że czuła coś innego niż nienawiść czy smutek, że głębsze uczucia nie są zarezerwowane tylko dla ludzi. Gdy znikła Mokosz, w jej umyśle zagościła niepewność. To, że go kocha niczego nie zmieni, a wręcz przeciwnie wszystko skomplikuje. Przynajmniej teraz była już pewna tego, co powinna zrobić… bo w końcu skoro go kocha, to zrobi wszystko. A to była jedyna szansa na uratowanie go.