Читать книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus - Страница 6
4
ОглавлениеCzuł irytację, bo był cholernie słaby, bał się też tego, co go czeka, a do tego tak bliska mu kobieta oskarżała go o romans z demonem. Pot spływał mu po plecach, a mięśnie piekły tak, że miał wrażenie, iż zaraz straci nad nimi władzę. Lepiej mu było w stanie wycieńczenia, bo padał i zasypiał. Dzisiaj nie miał szans, towarzyszył mu ojciec, który starał się skoordynować jego ruchy. Był już naprawdę zirytowany ciągłymi komendami i niezadowoleniem z jego strony… bo ile można? Trenował tak już pół dnia. Nie miał nawet okazji zjeść czegoś prócz śniadania.
– Mam dość – sapnął i padł na ziemię, czuł jak pulsuje mu każdy mięsień na ciele.
– Nie możesz przestawać trenować, pamiętaj o tym, co cię czeka za miesiąc… czas mija. – Słyszał, a jego szczęki samoistnie się zacisnęły.
– Tak, wiem. – Przełknął dumę. – Jutro możemy zacząć znowu. – Zaczął się podnosić. Poczuł rękę na ramionach, podniósł wzrok i ujrzał wielkiego mężczyznę z poplątanymi włosami i twarzą poznaczoną bliznami niczym kora drzewa. Twarz za którą tak długo tęsknił. Uśmiechnął się.
– Idź do matki i siostry, spędź z nimi trochę czasu, należy ci się. – Poklepał go i ruszył powoli w stronę lasu.
– A ty? – zawołał za nim.
– Muszę z kimś porozmawiać. Wyślę kogoś na straż, by doglądał tej dziewczyny, tak jak ci obiecałem. – Staszek pokiwał powoli głową i otrzepał się z części piasku przyklejonego do jego spoconego ciała. Idąc w stronę domu, zebrał pełne wiadro wody ze studni. Właśnie tego potrzebowały jego zmęczone mięśnie. Po chwili w lodowatej wodzie miał wrażenie, że uchodzi z niego cały stres, jednak coś nie dawało mu całkowicie się zrelaksować. Instynkt, który podpowiadał mu, że czas na odpoczynek, a w każdej chwili i z każdej strony narażony jest na atak. Ubrany już stanął przed lustrem, trzymając w ręce nożyczki, jakie znalazł w domu. Włosy już od jakiegoś czasu tylko przeszkadzały mu w codziennym życiu. Do tego te ciągłe treningi, to był idealny moment na skrócenie ich. Pierwsze pasmo upadło na ziemię, a on zdał sobie sprawę, że jednak nie był na tyle do nich przywiązany jak się spodziewał. Po krótkim czasie na ziemi leżała już spora garść blond włosów, a przed nim w lustrze spokojnie przyglądał się wszystkiemu mężczyzna, którego Staszek nie spodziewał się ujrzeć. Pełen determinacji, gniewu i wątpliwości, te emocje odbijały się na jego twarzy. Odsłonięte oczy ujawniały walkę jaka toczyła się w głębi jego głowy, zwykle jaśniejące – teraz okryte mrokiem i jakby za grubą warstwą dylematów. Jego szczęka wydawała się już na stałe zaciśnięta, a usta wykrzywione w lekkim grymasie. Jednego był pewien, matka go zabije za tę fryzurę. Jeszcze raz przyjrzał się krzywym końcówkom i zaśmiał cicho. Dobrze wybrał zawód, na fryzjera by się nie nadawał.
Wyszedł zmierzyć się z krytyką rodzicielki. Nie mylił się. Aniela była na wpół zrozpaczona, bardziej jednak rozgniewana aż do czerwoności.
Nie musiał długo czekać na to, kiedy matka pociągnęła go na fotel i za pomocą maszynki skróciła włosy do paru centymetrów, przy tym nie darując sobie złośliwości.
– Coś ty sobie zrobił, synu? – Reagował tylko śmiechem, bo złość u jego matki, najmilszej osoby jaką spotkał na swojej drodze, wyglądała przekomicznie. Gdy skończyła i obejrzała swoją pracę w jej oczach zebrały się łzy, była to tak niespodziewana dla Staszka reakcja, że przez chwilę siedział bez ruchu, by w końcu uchwycić jej dłoń i uścisnąć delikatnie.
– Co się dzieje? – zapytał z troską. Chyba tak źle być nie mogło z jego włosami. Matka pociągnęła nosem i odwróciła się od niego tyłem.
– Nic, po prostu wyglądasz jak on… – przerwała na chwilę. – Teraz jeszcze bardziej przypominasz swojego ojca. Ja… przepraszam. – Wyszła z kuchni, zostawiając go z lekkim zażenowaniem kiełkującym w środku. Przyjrzał się sobie w lustrze, jego rysy jeszcze bardziej się wyostrzyły, nie mógł mamie odmówić racji. Wyglądał tak jak ojciec wiele lat temu, jedyne co go różniło to kolor oczu. Za to ich wyraz był identyczny. Widać było w nich wręcz pragnienie poświęcenia wszystkiego byleby uratować najbliższych. Już od dawna nie był dzieckiem, ale dopiero dzisiaj zauważył, jakie piętno odbiło na nim doczesne życie. Nie miał czasu na użalanie się nad sobą, za dużo już go stracił i z tą myślą udał się za matką, którą zresztą jak zwykle znalazł w kuchni. Odwrócił ją do siebie i objął.
– Chodź, mamo. – Pociągnął ją za rękę i zatrzymał się jeszcze w korytarzu, by upewnić się, że siostra znajduje się w domu. Usłyszał jej rozmowę z kimś przez telefon, więc lekko uspokojony wyszedł z domu, a za nim matka, o dziwo, nie stawiająca oporu.
– Gdzie idziemy? – No cóż, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Jak na znak stanęła w miejscu. – Stanisławie, ja mam na sobie domowe ciuchy i fartuch… nie myśl, że gdzieś mnie wyciągniesz. – Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Kobiety…
– Mimo tego co się stało, mimo sytuacji jaka panuje na świecie, ty przejmujesz się tym jak wyglądasz? Daj spokój. – Wyglądała na przekonaną, ale i trochę obruszoną. – Chodź.
Ruszyła i już bez oporu przeszła przez pola aż do lasu, gdzie się zatrzymali. Spojrzał na nią, a ona wydawała się poddenerwowana.
– Po co tu przyszliśmy? – Uśmiechnął się do niej i zagwizdał nie głośniej niż szum liści pozostałych jeszcze na drzewach. Nie musieli czekać długo aż ujrzeli postać wyłaniającą się spomiędzy drzew. Aniela głośno wciągnęła powietrze, stała jednak nieruchomo niczym posąg. Nie dziwił jej się, Leszy wyglądał dosyć przerażająco nawet dla niego, a co dopiero dla osoby, która nie przywykła do widoku demonów. W życiu widziała tylko jednego, pojawił się u Staszka, gdy ten stracił wzrok, a wraz z nim zainteresowanie czymkolwiek poza własnym żalem. Ujrzała wtedy Gniotka, gdy ten rozwalał wszystko, co wpadło mu w ręce. Nie wytłumaczył jej tego, zachowywał się wobec niej obojętnie przez co teraz czuł wstyd, a obecna chwila była dobrą okazją do odkupienia winy wobec matki.
Postać Leszego była już na tyle blisko, by móc rozpoznać w niej coś z człowieka. Staszek zerknął na matkę, która miała całą twarz zalaną we łzach. Nie zdążył mrugnąć, a ona stała już wtulona w swojego wiele lat temu zmarłego ukochanego. To była ich chwila, nie chciał im jej zabierać, więc odszedł w kierunku wsi. W chwili gdy się oddalał, czuł jak ciepło w jego sercu maleje, a pięści powoli się zaciskają.
Idąc ulicą minął grupkę chłopaków, góra dwadzieścia lat. Ubrani w podkute buty, mieli ogolone głowy. Nadludzie, prawda? Stali nad jakimś chłopaczkiem, który miał na sobie koszulkę z podobizną Che Guevary, ogólnie wyglądał jakby go wyciągnęli prosto ze śmietnika. Obdarzali go raz po raz solidnymi kopniakami. Zabawne, nie spodziewał się, że w tych czasach, wręcz apokaliptycznych takie poglądy przetrwają. Szacunek. Nie zamierzał reagować, nie interesowali go tacy ludzie, ani ci którzy mieli w głowie siano, zamykający się na jeden pogląd i nawet nie łaknący wiedzy dotyczącej innych, ani też ci, którzy przyjmowali wszystko, jak leci aż im dupą wychodziło. Selekcja naturalna. Przeszedł dalej, uśmiechając się pod nosem. Teraz musiał potwierdzić swoje podejrzenia odnośnie pewnego wydarzenia z przeszłości. Nie wiedział, jak się zachowa, gdy jego domysły się potwierdzą. Znalazł go tam, gdzie się spodziewał, za ladą. Widocznie ludzie traktują zaistniałą sytuację na świecie jako idealny powód, by posiedzieć w barze. Jednak gdy dłużej się im przyglądał zorientował się, że po prostu siedzą i przyglądają się drugiemu bez słów, nie mając przed sobą nawet szklanki z wodą. Grobowa cisza jak i atmosfera tego miejsca aż przyprawiała o gęsią skórkę. Nie mógł się im dziwić, tracą rodziny, a niedługo być może i oni odejdą. Ta myśl sprawiła, że zmarkotniał. Wróciła niepewność.
– Ooo, Stachu, gdzie cię wywiało? Nie widziałem cię kupę czasu. – Rudy wydawał się niezbyt przejęty ogólnym smutkiem. Zdał sobie sprawę, że naprawdę minęło sporo czasu od spotkania z kumplem.
– A wiesz dużo się ostatnio dzieje.
– No dosyć, kto wie może jakiś kraj zrzuci na nas jakieś cholerstwo albo to celowe działanie pewnej nacji. – Rudy i jego domysły. Wszyscy w lokalu na jego słowa zesztywnieli, wyraz ich twarzy odzwierciedlał przerażenie, jakie zbierało się w ich wnętrzach.
– Ja myślę, że to jakaś broń biologiczna i ludzie zamieniają się w zombie. To dlatego znajdujemy naszych z rozprutymi flakami. – Wtrącił się ochoczo do rozmowy jeden ze stałych bywalców baru Ryśka.
– Co ty pieprzysz, Irek. Zwierzęta jakiejś wścieklizny nałapały i tyle. – Odezwał się inny z niezbyt uroczą szparą między zębami, dokładnie między jedną jedynką a drugą.
– Dajcie spokój, ja wiem, co to jest. – Wtrącił kolejny, jak Staszek dobrze skojarzył był to organista z kościoła. – Zbliża się koniec, musimy odpokutować za nasze grzechy, bo źle się to dla nas skończy. Musicie wiedzieć, że coś się dzieje… – Na jego słowa wszyscy parsknęli śmiechem, ale dało się w nim wyczuć napięcie. Nie chcieli w to wierzyć, lecz wpajana przez całe życie wiara nie dawała im spokoju.
– Każdy wie, że to są potwory z czasów naszych ojców i dziadów – odezwał się najstarszy mężczyzna w barze, który przez cały czas podpierał się na swojej lasce i uśmiechał kpiąco. – Nie bądźcie ignorantami, mieszkacie w tej wiosce i dobrze wiecie, jakie legendy się z nią wiążą.
Staszka przebiegł dreszcz.
Czas skończyć te domysły.
– Rysiek, nie strasz ludzi. Zresztą sami przestańcie nawzajem się podburzać, na pewno to jakaś ogromna awaria i za jakiś czas wszystko wróci do normy. A ofiary w ludziach, no cóż… widocznie wychodzi z nas to co najgorsze, gdy stawiają nas w tak ciężkiej sytuacji – rzekł uspokajająco, ale za to z mocą i o dziwo przekonywająco, bo niektórzy z obecnych opuścili spięte ramiona.
– Taa, tylko jak długo będzie się to ciągnąć?… – zaczął Rysiek, spojrzenie Staszka kazało mu zamilknąć. Prychnął i aż z przejęcia nad dyskusją poczerwieniał.
– Sam w to nie wierzysz… – Usłyszał, i był on jedyną osobą do którego uszu dotarło to zdanie. A zostało one wypowiedziane przez dziadka trzymającego laskę, który wydawał się wiedzieć więcej niż powinien. Obdarzył go krótkim spojrzeniem, nie da się sprowokować.
– Nie przyszedłem tu dyskutować o teoriach spiskowych. – Rysiek tylko wywrócił oczyma. – Słuchaj, pamiętasz jak opowiadałeś mi o tej dziewczynie po twoim wypadku?
– No wiadome, o niej to nigdy nie zapomnę. – Na samo wspomnienie o niej na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, a oczy zaszły jakby mgłą.
– Opowiedz mi o niej, jak wyglądała, co miała na sobie? – Gdyby Rysiek nie był jak w transie, na pewno zauważyłby w tym coś dziwnego, widocznie mówienie o niej sprawiało, że się zatracał.
– Była cudowna, chłopie mówię ci! Ideał. Bardzo jasne włosy, wręcz białe, do tego niebieskie oczy zresztą najpiękniejsze jakie widziałem. Wydawała się taka delikatna… – Zamyślił się. – Miała na sobie chyba białą sukienkę… wyjątkowo cieniutką. – Westchnął. Wystarczająco wiedział. Sprawczyni tego całego rozpierdolu zdecydowała się zaatakować jego bliskiego, czego wybaczyć nie jest w stanie. Nie zdawał sobie sprawy, że pięści zacisnął tak, że paznokcie raniły mu skórę aż do krwi. Rudy zajęty marzeniem nie zauważył jego zmiany nastroju, a wokół panowała taka sama cisza jak wcześniej. Wszyscy stracili już zainteresowanie nowo przybyłym.
– Muszę iść, trzymaj się. – Nawet nie próbował zachowywać się normalnie. Nie był w stanie. Wychodząc zauważył tylko, że w sali nie ma już przemądrzałego dziadka, nie przejął się tym.
Nie musiał jej długo szukać, właściwie to sama się na niego napatoczyła pod jego domem. Był zadowolony z takiego obrotu spraw, szybko to załatwi i będzie mógł wrócić do tego, czym powinien się zająć już dawno. Czas pokazać demonom kto tu rządzi, za bardzo się spoufaliły i pozwoliły na zbyt wiele. Nikt nie będzie zabijał ludzi w jego okolicy. Dobrogniewa widząc jego minę, cofnęła się parę kroków, by w końcu stanąć. Podeszła wyprostowana jak struna z podbródkiem uniesionym wysoko.
– Jak… śmiałaś dobrać się do Rudego!? – zapytał z całą swoją mocą, a wiła aż się skurczyła. Jej mina nie wyrażała zaskoczenia, czym jeszcze bardziej go zdenerwowała.
– Posłuchaj, to było jeszcze zanim zaczęłam wam pomagać…
– A gówno mnie to obchodzi – przerwał jej. – On jest dla mnie jak rodzina i dobrze o tym wiedziałaś.
– Tak, wiedziałam. Ty też nie jesteś idealny. Zabiłeś moją siostrę. – Zmarszczyła czoło i zwęziła wrogo oczy. Najlepszą obroną jest atak.
– Nie no, ty sobie ze mnie żartujesz, nie? – Zaśmiał się głośno. – Porównujesz demona do człowieka.
– I co z tego? Ludzie to czasami większe zło niż demony. Moja siostra była jedynym co mi zostało. – Już chciał jej przerwać, ale skierowała rękę w jego stronę, by mu w tym przeszkodzić. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak to jest żyć przez wieczność w samotności, bez rodziny czy bratniej duszy. To jest gorsze niż śmierć. To, że ci pomagam kosztuje mnie wiele bólu, już nie mówiąc o tym, jak narażam tym swoją namiastkę życia. A wiesz dlaczego to robię?! – Milczał. – Bo widziałam cierpienie, jakie spotka ludzi, jeśli nadal będę bierna wobec tych wydarzeń. Widziałam i czułam ich ból. Taki ze mnie potwór, że nie chcę do tego dopuścić.
Nie odezwał się nie dlatego, że zrobiło mu się jej szkoda bądź dlatego, że wymusiła na nim jakieś wyrzuty sumienia, po prostu był na tyle zdenerwowany, że postanowił posłuchać tym razem głosu rozsądku i odpuścić. Nie był pewien, czy unicestwienie jej duszy jest dobrym pomysłem, dlatego postanowił, że się wstrzyma. W jej oczach czaił się smutek, a na twarzy widniała wściekłość. Odwrócił się na pięcie i gdy był już prawie w domu usłyszał i poczuł silny podmuch wiatru od strony lasu.