Читать книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus - Страница 9
7
ОглавлениеWstał i zdał sobie sprawę, że zostało mu niewiele czasu do ostatecznego starcia, a on psychicznie nie jest na to gotowy. Powaga sytuacji sprawiła, że przygwoździło go to do łóżka i za nic nie mógł się ruszyć, a może i nie chciał. Przed oczami miał swoją wizję końca i był wdzięczny, że jeszcze nikt nie wkradł się mu do głowy i nie przekazał prawdopodobnych losów populacji w razie jego przegranej. Złapał się za głowę i wymasował skronie, starając się odegnać złe myśli. Nic nie da złowróżenie, musiał się do tego pozytywnie nastawić, tylko jak skoro nawet gdy Perun wygra to on prawdopodobnie umrze. Jego życie było kruche w przeciwności do bogów czy potępionych dusz, które staną przeciwko niemu. W tej chwili dałby wszystko za rozmowę z dziadkiem, on na pewno by coś wymyślił, zawsze miał jakąś złotą radę. Staszek co prawda miał armię spod Giewontu, pewnie też wiele demonów stanie po jego stronie, nadal może to być jednak niewystarczająca liczba przeciw siłom Welesa. Przetarł oczy i zwlekł się z łóżka. Za oknem dopiero świtało. Ostatnimi czasy nie mógł długo sypiać ani też dobrze. Jego organizm jakby przeczuwał zbliżające się niebezpieczeństwo i nie pozwalał mu dostatecznie wypocząć. Ubrał się w dresowe spodnie i najbliżej leżącą bluzę, w korytarzu założył jedyne sportowe obuwie jakie miał. Sam by ich nie kupił, dostał je od matki, postanowił więc zrobić z nich użytek. Na trening czy bieganie świetnie się nadają. Wyszedł na dwór i zimny wiatr orzeźwił go przyjemnie. Z lekkim smutkiem zauważył, że na podwórku leżała mała warstwa śniegu. Nie dość, że oznaczało to czas wegetacji dla sił natury, to nieuchronnie zbliżała się chwila pękania łańcuchów Welesowych. Musiał rozruszać mięśnie i przewietrzyć umysł, nie było nic lepszego od biegania. Mięśnie tak przyzwyczajone do wysiłku mogły w końcu wylać z siebie nagromadzoną energię, by w końcu się rozluźnić i zwolnić bieg do truchtu. Oglądał tę piękną, senną już naturę, wsłuchiwał się w wiatr i dźwięki jakie wraz z nimi wydawały korony drzew. Wschodzące słońce przebijało się przez drzewa, a śnieg mienił się niczym diamenty. To wszystko zapierało dech w piersiach, szkoda, że nikt prócz niego tak tego nie widział. Ludzie nie przywiązywali już wagi do prawdziwego, otaczającego ich świata. Do tego, co jest żywe – realne. Zatracili się w życiowym pędzie konsumpcjonizmu, sami sobie pozakładali złote kajdany, uważając przy tym, że to przecież szczyt marzeń, a oni wygrali swe dni. Prym wiodły lenistwo i brak jakichkolwiek chęci na zmianę swojego położenia, czysta obłuda w działaniu. Zamiast podziwiać ogrom świata i jego piękno, postanowili pozamykać siebie i swoje myśli w malutkich komputerkach zwanych smartfonami czy w wielkich centrach handlowych, kupując kolejne rzeczy, których tak naprawdę potrzebują tylko po to, by imponować innym, sobie podobnym. Każdy z nich stał się taki sam – jota w jotę. Dążą do jednego ideału wyznaczonego przez kogoś chcącego mieć władzę nad innymi i w taki oto sposób kreuje się model współczesnego człowieka. Kto temu nie podoła – zostaje społecznie wykluczony. Oczywiście wszyscy uważają się za nieomylny pępek świata i próbują na siłę narzucić innym swoje myślenie. Dbają tylko i wyłącznie o opinię innych, nie licząc się ze swoim prawdziwym „Ja”. Nie mają w sobie ani krzty szacunku do matki ziemi, więc czy warto ich w takim razie ratować? Przecież mógłby przejść na stronę Welesa i wszystko… wojny, choroby i wszechobecny, destrukcyjny przemysł odeszłyby w niepamięć. Stanął na chwilę zamyślony i przymknął oczy. Nie mógłby tego zrobić nawet jeśli uważa to za lepsze wyjście. Istnieją dobrzy ludzie, nie owładnięci totalnym odmóżdżeniem tak modnym w tych czasach. Jest przecież Amelia, Milena, jego mama czy nawet Rudy, a na pewno gdzieś tam i tysiące innych osób. Poza tym ta przerwa w dostawach żywności i braki prądu mogą uświadomić innym, co jest naprawdę w życiu ważne. Otworzył oczy, a to co ujrzał przed sobą na parę sekund go unieruchomiło, jednocześnie przygwoździło mu nogi do ziemi. Centralnie przed nim stał potężny mężczyzna, z wyrazem twarzy mrożącym krew w żyłach – twarzy poznaczonej bliznami i spojrzeniu przeszywającym człowieka aż do kości aczkolwiek, co dało się zauważyć, dosyć szlachetnym. Tak go zszokowała postać przybysza, że dopiero po chwili zauważył jego specyficzny strój. Miał na sobie ciemną przeszywanicę, i tylko ten element był w stanie poznać mimo swojej dobrej znajomości historii starożytnej. Koleś, który przed nim stał, nosił długie do ramion siwe włosy, na czole odznaczała się cienka krajka, a na zbroi miał upiętą wielką klamrą pelerynę. Staszek prawie dałby się nabrać na to, że stoi przed nim słowiański woj z X wieku.
– Fajnie wyglądasz, stary, ale festiwal jest w sierpniu i to na drugim końcu Polski. – Był pełen podziwu za jego poświęcenie sprawie i szczegółowość z jaką zadbał o każdy element stroju rekonstrukcyjnego. Pomyślał, że przed nim nie musi odstawiać teatrzyku. Facet nawet się nie odezwał, a nawet sprawiał wrażenie jakby go nie usłyszał albo przynajmniej miał to kompletnie w dupie. Jedno czy drugie oznaczało, że ma nierówno pod sufitem, bo może i Staszek nie wyglądał jak klocek, ale nikt z głową na karku nie zaczynał z nim sprzeczki, bo widać było, że nie jest w ciemię bity.
Stach splótł ręce na piersi i czekał na rozwój sytuacji aż dostrzegł poruszenie za plecami rekonstruktora. Za nim okazało się stać co najmniej setki podobnych mu wojów. Wydawało się, że jest ich tyle co drzew w lesie. Każdy tak wtopił się w las, że naprawdę musiał wyostrzać wzrok, by ich dostrzec. Dosłownie zlewali się z otoczeniem.
– Co jest? Kręcicie jakiś film czy co? – Był w szoku. Nikt nie odpowiedział, co powoli zaczęło go denerwować. W końcu dał za wygraną i odwrócił się z zamiarem powrotu do domu. Drogę zastąpił mu jeden z wojów i tym przelali czarę goryczy. Już wyciągnął rękę, by nauczyć dowcipnisiów, że z nim się nie zadziera, ale powstrzymał go głos.
– Okrutniku… – Usłyszał i spojrzał w stronę dźwięku. Odezwał się pierwszy, którego ujrzał, jednak nadal nie zmienił pozycji. Wszyscy jak posągi gapili się na niego.
– Co powiedziałeś? – Nie wierzył własnym uszom.
– Grom nas zbudził. Wróciłem, by posłać tych krystowierców do piachu tak jak powinienem zrobić to dawno temu.
– Że co? Chyba czegoś nie rozumiem…
– Jam jest Miecław, książę Mazowsza. – To mu wystarczyło, by szybko poskładać historyjkę. Facet stojący przed nim, z pełną powagą przedstawiał się jako ten, który nie chciał dopuścić do upadku pogaństwa i walczył o nie, przewodząc pogańskiej rebelii aż do… no właśnie, śmierci? Z tym, że było to w 1037 roku.
– Ja… ja przepraszam za swoje zachowanie. – Nadal nie mógł w to uwierzyć, wszystko wydawało się prawdopodobne, mieli na sobie zbroje, co prawda zeżarte przez rdzę, ich ubrania wykonane zostały z materiału, którego nie sposób było zdobyć w tych czasach. Do tego w oczach mieli taką żądzę zemsty, że o mało i on nią nie zapłonął. Nie był do końca pewien, co o tym sądzić. To wszystko wyglądało jak jakaś telewizyjna wkręta.
– Przybyliśmy tu przekazać ci wiadomość. – Po tej zapowiedzi mina mu zrzedła. – Za dwa księżyce odbędzie się wiec na Arkonie. Musisz tam wyruszyć. – I jak gdyby nigdy nic zaczęli się oddalać. Rozglądał się na boki, wojowie powoli oddalali się, wśród nich dojrzał wielkiego białego wilka, co wprawiło go w osłupienie, nie pierwszy raz zresztą tego poranka. Zanim Staszek przetrawił te informacje w głowie, był już sam. Jaki wiec? O co w tym wszystkim chodzi? Nie miał czasu na rozmyślanie, ma dwa tygodnie, musi łapać się wszystkich desek ratunku, może to Perun przychylnie na niego spojrzał? Wrócił do domu, już nawet nie zwracając uwagi na świat wokół niego. Zaraz po wejściu, wykąpał się, przebrał, spakował plecak, zdając sobie sprawę, że ciężko w ostatnim czasie znaleźć pożywienie i postanowił, że po drodze sprawdzi co z Amelią. Nie może jej po raz kolejny opuścić bez słowa wytłumaczenia. Szedł przez pola, gdzie ujrzał dwie skulone postacie na wprost domu rudowłosej. Zbliżył się bezszelestnie, nic to jednak nie dało, bo i tak został zauważony, z powodu serca głośno łomoczącego mu w piersi. Gniew zaczął w nim płonąć. Przed sobą ujrzał… krasnoludki, które nie uciekły na jego widok.