Читать книгу Kornel Morawiecki. Autobiografia - Artur Adamski - Страница 2

Skazany na zapomnienie

Оглавление

Autorzy książki – Kornel Morawiecki i Artur Adamski, 2017 rok


ARTUR ADAMSKI: Ilu było członków Solidarności Walczącej?

KORNEL MORAWIECKI: Na to pytanie chyba nie znajdziemy precyzyjnej odpowiedzi. Nie prowadziliśmy żadnej ewidencji. W czasie pracy konspiracyjnej nie posługiwaliśmy się też nigdy pojęciem liczby członków danej struktury. Jeśli o tym rozmawialiśmy, to ważne dla nas było pojęcie możliwości organizacyjnych. Czyli – jaki zakres działalności dana grupa była w stanie prowadzić długotrwale i bezpiecznie? Jak wygląda jej zdolność przyjmowania nowych zadań i jej „potencjał odtwórczy”? Ta ostatnia kategoria oznaczała możliwość uzupełniania strat po aresztowaniach, likwidacjach punktów poligraficznych, zespołów redakcyjnych, sieci kolportażowych. Bywało, że kilka bardzo konsekwentnych i pełnych zapału osób, które do tego mogły poświęcić działalności dużą część swojego czasu, potrafiło przez całe lata drukować ogromne ilości prasy podziemnej. Innym razem – w środowisku ludzi zapracowanych, mających mniejsze pole manewru, zmagających się z inwigilacją – owoce pracy dużo liczniejszego grona bywały skromniejsze. Szacuję jednak, że zaangażowanych w pracę naszych struktur przez parę lat było przynajmniej dwa tysiące. Niektórzy z liderów Solidarności Walczącej uważają, że co najmniej dwa, trzy razy tyle. Do tego należałoby dodać znacznie większą liczbę osób, które nas w jakiś sposób wspierały. Właścicieli mieszkań, które służyły za azyl dla ukrywających się i pełniły rolę skrzynek kontaktowych. Tych wszystkich, u których w piwnicach, komórkach, garażach magazynowany był nasz sprzęt, papier i inne materiały poligraficzne. Kilkadziesiąt mieszkań osób nienależących do SW służyło za miejsce do nadawania audycji naszego radia. Jeśli więc pojęciem członka Solidarności Walczącej obejmiemy także te wszystkie osoby wspierające – zbliżymy się do kilkunastu tysięcy. Na zjazd w dwudziestą rocznicę powstania organizacji przyjechało około dwóch tysięcy ludzi.


Ilu członków podziemia poznałeś osobiście?

Na to pytanie jestem gotów odpowiedzieć dość precyzyjnie. Dysponuję nie tylko liczbą szacunkową, ale sumą dość dokładnego rachunku, jaki kiedyś przeprowadziłem. Wynika z niego, że osobiście spotkałem się z około tysiącem konspiratorów.


Znam wielu ludzi działających w Solidarności Walczącej od 1982 roku, którzy w czasach „konspiry” nigdy nie zetknęli się z przewodniczącym organizacji.

To by przemawiało za trafnością powyższych szacunków.


Solidarność Walcząca była więc największą, po NSZZ „Solidarność”, organizacją podziemną lat osiemdziesiątych?

Nie sposób temu zaprzeczyć. Z wszystkich ustaleń wynika, że jeśli chodzi o liczby i zakres działania – po NSZZ „Solidarność” była Solidarność Walcząca, potem długo, długo nic i dopiero inne organizacje. W niczym to jednak nie umniejsza znaczenia formacji takich jak MRKS, Grupy Oporu Solidarni czy wiele innych, które zawsze szanowaliśmy i uważaliśmy za przyjaciół. SW rzeczywiście ma bardzo duży dorobek, a nawet wręcz niezwykłe dokonania. Zarazem jednak myślę, że dla ludzi z zewnątrz bywała często organizacją dość mityczną. Nie raz spotykałem się ze znacznym przecenianiem naszych możliwości. Na przykład gen. Czesław Kiszczak był zdania, że nasi ludzie opanowali wrocławską Służbę Bezpieczeństwa. Taka opinia nam pochlebia, ale – niestety – aż tak dobrze z nami nie było.


Potem zrobiono jednak dużo, by rolę Solidarności Walczącej umniejszyć.

Całe mnóstwo publikacji na temat historii najnowszej nawet nie wspominało o SW. A czy można opisać lata osiemdziesiąte, nie wspominając o nas? To tak, jakby, opowiadając o bitwie pod Grunwaldem, rozwodzić się o wojskach litewskich, ruskich, tatarskich, smoleńskich, a nie napisać o polskich. Szybko jednak okazało się, że taki opis jest możliwy. W jednym z numerów „Tygodnika Solidarność” wydanym w roku 1989, jeszcze pod redakcją Tadeusza Mazowieckiego, w „Kalendarium roku 1982” podane zostało mnóstwo faktów, ale ani słowa o powstaniu SW. Na pewno nie był to efekt przeoczenia. Jeśli w tamtych czasach ktoś miał cokolwiek wspólnego z działalnością polityczną, musiałby być ślepy, żeby nas nie dostrzec. Może byliśmy wtedy wyrzutem sumienia, depozytariuszami niewygodnych prawd? Może nie chciano dzielić się chwałą doprowadzenia do zmian, skutkujących potem obaleniem komunizmu? Szybko też staliśmy się świadkami tego, jak osiągnięcia Solidarności Walczącej przypisywane były innym. Nierzadko ocierało się to o prawdziwą groteskę. Nie tylko wśród nas, ale i wśród innych uczestników tamtych wydarzeń szczere rozbawienie budzi to, kto bywa kreowany na „głównego twórcę dolnośląskiego podziemia”.


Mam nadzieję, że nasza rozmowa przypomni wiele tamtych wydarzeń i pomoże też w odpowiedzi na pytanie, kim jest przewodniczący Solidarności Walczącej. W latach osiemdziesiątych idol tysięcy tych, którzy nigdy go nie widzieli ani nie słyszeli. Jak płachta na byka działający wówczas na całą machinę propagandową PRL-u, z Jerzym Urbanem na czele. Człowiek malowany w makabrycznych barwach przez aparat represji i oczerniany też czasem przez niektórych sprzymierzeńców. Jedna z największych legend lat osiemdziesiątych, w Trzeciej Rzeczpospolitej skazana na medialny niebyt.

Kornel Morawiecki. Autobiografia

Подняться наверх