Читать книгу Ghost Fleet - August Cole - Страница 7
PROLOG 391 kilometrów nad powierzchnią Ziemi
ОглавлениеTak mi przykro.
Co Witalij chciał przez to powiedzieć? Jedyny amerykański astronauta na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, pułkownik Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Rick Farmer, przywykł do tego, że jest przedmiotem żartów rosyjskiej załogi. Ostatni polegał na tym, że zaszyli go w śpiworze i sfilmowali jego reakcję, aby mogli ją zobaczyć wszyscy użytkownicy Internetu.
To było nawet zabawne. Ale teraz przebywał na zewnątrz. Kiedy człowiek unosi się w przestrzeni przytwierdzony do stacji tylko cienką liną, obowiązują zupełnie inne reguły.
Co dziwne, głosowi kosmonauty Witalija Simakowa nie towarzyszył zwykły grzmiący śmiech.
Farmer ponownie sprawdził linę, bardziej po to, aby się uspokoić niż z prawdziwej potrzeby. Minęły dwadzieścia cztery minuty, odkąd uzyskał odpowiedź od Witalija czy kogokolwiek innego na stacji przez radio w swoim kombinezonie. Ostatni komunikat usłyszał od dowódcy misji zaraz po tym, jak wyszedł ze stacji, aby naprawić kapryśny panel słoneczny numer cztery. Nawet Houston milczało. Farmer przypisywał tę ciszę raczej kolejnemu z problemów technicznych jakże utrudniających codzienne życie w przestrzeni kosmicznej niż romantyce, o której NASA wciąż rozprawiała na użytek mediów.
Z doktoratem z Caltech w dziedzinie systemów mechanicznych i ponad czterema tysiącami godzin wylatanych na wszystkim, od samolotów szkolnych T-38 po niewykrywalne myśliwce odrzutowe F-22, Farmer wiedział, że wielkie, skomplikowane urządzenia czasem nie działają, tak jak powinny. Pamiętał, jak jego dwaj chłopcy-bliźniacy bawili się jego ekwipunkiem lotniczym w przeddzień jego pierwszego przydziału do Afganistanu, pół życia temu. „Tata potrzebuje hełmu, bo czasami ma naprawdę trudną pracę”. Nie powiedział im, że w jego pracy najtrudniejsze są rzeczy przyziemne.
Farmer zbliżył się do luku, aby ponownie wejść do stacji kosmicznej.
– Farmer, weryfikacja poprawna. Otworzyć luk – wydał polecenie systemowi.
Nic.
Powiedział to jeszcze raz, tym razem kładąc nacisk na każde słowo, tak aby program rozpoznawania głosu zadziałał.
– Farmer. Weryfikacja. Poprawna. Otworzyć. Luk.
Zupełnie jakby system go nie słyszał. Sięgnął do systemu ręcznego i uniósł pokrywę, która chroniła przycisk awaryjnego otwierania włazu. No cóż, pomyślał, kiedy go wciskał, sytuacja naprawdę robi się awaryjna.
Nic.
Nacisnął jeszcze raz, mocniej, siła nacisku jego palców na jaskrawoczerwony przycisk odepchnęła go do tyłu w nieważkim środowisku przestrzeni kosmicznej. Gdyby nie był uwiązany do stacji, poszybowałby z prędkością trzech metrów na sekundę po trajektorii w kierunku Jowisza.
Nic. Co, u diabła?
Od zewnątrz szyba jego hełmu stanowiła pokryte złotem, najdroższe na świecie okulary przeciwsłoneczne. W środku był układ komputerowych wyświetlaczy ukazujących wszystko, od jego położenia po temperaturę wewnątrz kombinezonu.
Farmer nie mógł nie zauważyć czerwonego światełka rozbłyskującego w rogu, jakby potrzebował komputera, aby go poinformował, że serce bije mu w przyspieszonym rytmie. Znieruchomiał, żeby się skoncentrować, wziął głęboki oddech, patrząc w dół, na szeroki pas błękitu pod sobą. Starał się ignorować czarną próżnię otaczającą Ziemię, która zdawała się groźnie rozszerzać. Po półminucie miarowego oddychania przeponą, tak jak go nauczył instruktor jogi w Houston, popatrzył twardo na luk, jakby chciał go otworzyć siłą woli.
Wcisnął przycisk jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Nic.
Sięgnął po HEXPANDO. Sześciokątny klucz z przedłużoną końcówką został zaprojektowany przez inżynierów NASA do usuwania lub przytwierdzania śrub walcowych w trudno dostępnych miejscach. Było to wspaniałe narzędzie.
Instrukcja wyraźnie mówiła, że HEXPANDO „nie powinno być stosowane jako klucz dynamometryczny”.
Chrzanić to!
Farmer zastukał HEXPANDO w luk. W próżni nie słyszał żadnego dźwięku, ale łomotanie musiało rozbrzmiewać donośnie w sztucznej atmosferze stacji do drugiej stronie luku.
Nagle rozległ się szum zakłóceń i radio Farmera ożyło.
– Witalij, słyszysz mnie? Zaczynam się już denerwować. Łączność znowu siada, a ten przeklęty system komend głosowych przy luku nie działa – odezwał się Farmer. – Powiedz Giennadijowi, że wyślę go z powrotem do szkoły na Syberii. Kiedy to wczoraj naprawiał, tak naprawdę wszystko zepsuł. Jesteś mi potrzebny, żeby otworzyć ręcznie od wewnątrz.
– Nie mogę. To już nie jest moja decyzja – powiedział Witalij poważnym głosem.
– Możesz powtórzyć? – poprosił Farmer. Czerwone światełko na skraju jego pola widzenia pulsowało, jakby Mars zaczął nagle migotać ponad jego ramieniem.
– Nie jestem upoważniony do otwarcia luku – powiedział Witalij.
– Upoważniony? Co to znaczy? Połącz się z Houston, wyjaśnimy to – odparł Farmer.
– Żegnaj, przyjacielu. Naprawdę mi przykro. Takie mam rozkazy – powiedział Witalij.
– Ja wydaję ci rozkaz. Otwórz ten pieprzony luk! – krzyknął Farmer.
Łagodny szmer zakłóceń, który potem nastąpił, był ostatnim dźwiękiem, jaki Farmer usłyszał.
Po pięciu minutach walenia w luk Farmer odwrócił się od stacji, aby popatrzeć w dół na Ziemię pod swoimi stopami. Zdołał rozróżnić azjatycki masyw lądowy otulony białym całunem, chmurę smogu ciągnącą się od Pekinu na południe, w kierunku Szanghaju.
Ile miał czasu? Czerwone światełko rozbłyskiwało nagląco, sygnalizując przyspieszony oddech. Próbował się uspokoić, obliczając w pamięci szybkość obrotu Ziemi, prędkość stacji i zapas tlenu, który mu pozostał. Czy wystarczy czasu, żeby ukazało się Wschodnie Wybrzeże? Jego żona i dorośli już chłopcy spędzali wakacje na Cape Cod, a on chciał popatrzeć na nich po raz ostatni.