Читать книгу Blondynka nad Gangesem - Beata Pawlikowska - Страница 3

Rozdział 1 Tygrysy w Zatoce Bengalskiej

Оглавление

Miałam dziwny sen.

I chyba po raz pierwszy w życiu miałam takie wątpliwości. W październiku kupiłam bilet do Kalkuty. W listopadzie pojechałam jak zawsze do dżungli amazońskiej w Brazylii. W grudniu zaczęłam bić się z myślami.

Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego.

Planuję moje podróże tak, jak chcę. Jadę tam, dokąd mam ochotę. Sama wymyślam miejsca, planuję w przybliżeniu trasę i samotnie wyruszam w taką podróż. Wszystko zależy ode mnie.

Tym razem też tak miało być.

Wymyśliłam sobie, że pojadę do Bangladeszu. Dlaczego? Bo to jest niezwykły kraj, w którym rzadko kto bywa. Prawie nic o nim nie wiadomo. To mnie właśnie ciekawi – to, co jest nieznane, nieodkryte, nieopisane. Przybywam do takich miejsc, zdejmuję plecak i wsiąkam w tamtą rzeczywistość, uczę się jej na własnej skórze.

Podróżuję tylko lokalnymi środkami transportu, śpię w zwykłych przygodnych hotelach dla tubylców, jem razem z nimi w ulicznych barach. Smakuję prawdziwe życie. Czasem utknę w dżungli albo w błocie, czasem muszę przezwyciężyć strach i przejść przez rzekę pełną krokodyli albo wspiąć się po stuletniej drabince na zboczu góry. Moknę, marznę, głoduję, ale czasem też wygrzewam się w tropikalnym słońcu i jem najsłodsze ananasy świata.

Lubię tak podróżować. Sama, bo wtedy łatwiej nawiązać nić porozumienia ze wszystkimi, których mijam po drodze. Bez szczegółowego planu, bo prowadzi mnie to, co ma się zdarzyć. I z przygodami, bo wtedy lepiej widzę prawdę o samej sobie. Bo przecież dopiero w zaskakujących, nieprzewidywalnych sytuacjach człowiek odkrywa swój prawdziwy charakter.

I tak też miało być tym razem.

Bangladesz. Niewielki kraj położony w delcie Gangesu nad Zatoką Bengalską. Już tylko te słowa wystarczyłyby, żebym chciała tam pojechać.

Delta Gangesu i Zatoka Bengalska.

To brzmiało jak egzotyczny świt otulony kłębkami śnieżnej mgły. Jak szelest szmaragdowych traw pod stopami pręgowanego tygrysa. Jak falująca w ciepłym wietrze suknia dziewczyny na polu trzciny cukrowej. Jak zapach czarnej ziemi po tropikalnym deszczu. Jak lśniący żagiel łódki zbliżającej się po oceanie. Jak obietnica, nadzieja, miłość i zachwyt, które zawsze są częścią wielkiej wyprawy.


A więc Bangladesz!

W Polsce nie ma przedstawicielstwa dyplomatycznego tego kraju, mogłam więc zrobić dwie rzeczy: wysłać paszport do Belgii albo dostać wizę w Kalkucie. To drugie rozwiązanie wydało mi się od razu bardziej przygodowe. Polecę do Indii, pójdę po wizę, a potem autobusem po ziemi dojadę do Bangladeszu. Świetny plan!

Kupiłam bilet. Zorganizowałam dla moich dwóch kotów dom zastępczy na czas mojej podróży. Zaczęłam się pakować.

I nagle poczułam wątpliwość.

To mi się nie zdarzyło nigdy wcześniej!

Byłam na wielu samotnych wyprawach. Bardziej niebezpiecznych i dłuższych niż ta. Bardziej nieprzewidywalnych i ryzykownych. Czasem czułam strach, bo wiedziałam, że wszystko może się zdarzyć, ale jednocześnie zawsze byłam gotowa stawić temu czoła. I wiedziałam, że w chwili kiedy dolecę na miejsce, życie samo poprowadzi mnie dalej. I rzeczywiście zawsze tak było.

Tym razem po raz pierwszy w życiu poczułam coś zupełnie innego. Tak jakby wewnętrzny głos mówił mi, że nie powinnam tam jechać.

Codziennie go słyszałam. Jadąc samochodem, robiąc zakupy w sklepie, biegając po zmrożonej ziemi.

Ciągle w myślach odzywał się ten dziwny głos, który usiłował mnie zatrzymać.

– No ale jak to? – pytałam samą siebie. – Mam nie jechać?? Zrezygnować z tej wyprawy?? Dlaczego???

Odpowiedzi nie było.

Miałam tylko to dziwne przeczucie, które zresztą nie było całkowitą pewnością, a tylko nieustannym zwątpieniem. 50% mojej duszy chciało jechać, a 50% upierało się, żeby tego nie robić.

Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się nic takiego, więc zupełnie nie wiedziałam jak się zachować. Nie podejmowałam więc na razie żadnej definitywnej decyzji. Miałam bilet. Byłam przygotowana do podróży. Nagrałam audycje na czas mojej nieobecności, napisałam zapas felietonów, byłam wolna.

A jednak było w tej wolności coś, przed czym samą siebie usiłowałam ostrzec.

Nie umiałam tego nazwać ani przewidzieć. Ja tylko wiedziałam, że ta wyprawa będzie inna od wszystkich i wiedziałam, że cokolwiek zrobię, prawdopodobnie żadna decyzja nie będzie w tej sytuacji dobra.

Pięćdziesiąt procent pewności i pięćdziesiąt procent ostrzeżenia.

Przed czym?...

Nie miałam pojęcia.

I wtedy właśnie przyśnił mi się ten sen.

Blondynka nad Gangesem

Подняться наверх