Читать книгу Blondynka nad Gangesem - Beata Pawlikowska - Страница 8

Rozdział 6 Kalkuta. Siódma rano

Оглавление

Wiza do Bangladeszu. I gorąca kawa.

A nie, przepraszam.

Gorąca kawa. A dopiero potem wiza do Bangladeszu.

Wyszłam na ulicę. Naciągnęłam kaptur na głowę. Ach, dzięki ci, Boże, że zabrałam w tę podróż puchową kurtkę z kapturem! Zazwyczaj podróżowałam z ciepłym polarem. Był fantastyczny, bo ogrzewał i zatrzymywał wiatr, ale miał też wady. Był duży i dość ciężki. Zajmował prawie pół plecaka. W porównaniu z nim ta moja nowa kurtka puchowa to cud świata. Można ją upchnąć w woreczek wielkości pięści i waży tyle, co garść piór. No i ma kaptur!

Ściągnęłam mocniej sznurki przy szyi.

Dokąd dalej?...

Miasto jeszcze spało. Bary, restauracje i nawet budki uliczne były jeszcze zamknięte. Może to tylko na tej dziwnej uliczce wciśniętej między domy. Jest już przecież prawie siódma rano!

Ludzie na pewno siedzą w ciepłych barach i piją gorącą kawę.

Prawda?

Tak byłoby w centrum Krakowa i Warszawy, tak byłoby w starej części Bogoty, Limy i Rio de Janeiro. Tak byłoby w Nowym Jorku i w Londynie.

Ale tak wcale nie jest w Kalkucie.

Hej ho!

Podróżowanie to nieustanna nauka czegoś nowego. Kiedy już myślisz, że coś znasz i rozumiesz, życie od razu popycha cię do miejsca, gdzie wszystkie znane ci zasady po prostu nie istnieją.

Bo w gruncie rzeczy nie ma zasad. Nie ma niczego takiego, co można by uznać za „normalne” i „oczywiste” w danej sytuacji. To może być normalne tylko w odniesieniu do konkretnego przypadku, a ludzie odruchowo przyjmują, że jeśli tak jest „zawsze” w miejscach, które znam, to znaczy, że tak jest wszędzie.

Ale nie jest.

Nie ma niczego stałego.

Nie ma niczego, co jest „zawsze”.

A życie to niekończąca się lekcja nowych możliwości.

Bo nowe możliwości uczą nowego sposobu myślenia. Rozsuwają perspektywy i horyzonty. Otwierają to wszystko, co było zamknięte, a ty nawet nie zdawałeś sobie z tego sprawy.

I w podróży jest oczywiście tak jak w życiu.


W Rzymie, w Toronto, w Caracas i w Sydney siedziałabym teraz w ciepłym wnętrzu, trzymając w dłoniach kubek z gorącą kawą, czułabym jej cudowny zapach i z bezpiecznej odległości patrzyłabym przez szybę na budzący się świat.

Ale w Kalkucie jest inaczej.

Idę skulona po zimnej ulicy. Szare domy, szary chodnik, szare niebo. Gryzący chłód jest jak pluskwa spragniona świeżego ciała. Wciska się uparcie w każdą najmniejszą szczelinę między ubraniem, kąsa w plecy, w szyję, w kostkę.

Może to dlatego jest tak pusto.

Może ten indyjski chłód jest jak atak żarłocznej szarańczy, przed którą nie można się obronić, więc ludzie zawczasu zatrzaskują drzwi i okna, kryją się w łóżkach i szlafrokach, żeby przeczekać trudny czas.

Tylko tacy dziwacy jak ja wychodzą na dwór. Szczękają zębami, tulą ramiona i przemierzają bezludne ulice w nadziei znalezienia odrobiny ciepła.

A może to tylko kwestia czasu.

A może to ja widzę rzeczy inaczej, bo jeszcze nie przestawiłam się na indyjski czas i indyjską duszę.

Sudder Street. Ta słynna, gdzie miało się roić od hoteli, barów i biur podróży. Jest pusta, zimna i cicha. Wszystko pozamykane, zatrzaśnięte, zabite deskami jakby na wieczność. Skręcam w prawo.

Och, czy wiesz jak to jest wyjść z domu o czwartej nad ranem, spędzić kilkadziesiąt godzin w trzech samolotach, by w końcu dotrzeć do celu, wylądować, a potem krążyć ze zdumieniem po bezludnych ulicach w przeraźliwie zimny poranek?

No właśnie. Tak się czułam.

Jak abstrakcyjny przybysz z innej planety.

Moje ciało wylądowało. Moje aparaty fotograficzne, notatniki i ubranie. Wszystkie moje bagaże wylądowały. Ale moja dusza wciąż znajdowała się w drodze. Gdzieś pomiędzy Warszawą, Bombajem a Himalajami. I wszystko wskazywało na to, że chwilowo straciła sterowność, zegary pokładowe wariują, a urządzenia naprowadzające przestały działać.

Kawy!!! Potrzebowałam kawy i porządnego śniadania!!!

Gdzie się podziały cudowne zatłoczone restauracje, które znałam z Bombaju? Gdzie kramy z owocami, które widziałam w New Delhi? Gdzie przytulne bary ze starej dzielnicy Vijayawady? Ha! I co z tego, że byłam wcześniej w Indiach dwa razy i spędziłam tu kilka tygodni?

Kalkuta to miasto na północno-wschodnim skrawku kraju.

Jest zupełnie inna od reszty Indii. I jak bardzo inna wtedy jeszcze nawet nie zdawałam sobie sprawy.

Blondynka nad Gangesem

Подняться наверх