Читать книгу Blondynka nad Gangesem - Beata Pawlikowska - Страница 4
Rozdział 2 Miałam sen
ОглавлениеŚniło mi się, że podróżuję po kraju, którego nazwa zaczynała się na literę „I”. Wydaje mi się nawet, że we śnie znałam jego trzy pierwsze litery: „Ind”.
Wędrowałam jak zawsze samotnie z plecakiem. Samotnie w sensie samodzielnie, bo przecież dookoła było dużo ludzi. Wysiadali z autobusów i pociągów, kupowali na targowisku świeże owoce, warzywa i pęczki ziół, chodzili po ulicach. I ja jak zawsze między nimi – w męskiej koszuli i klapkach, z plecakiem, bez makijażu i biżuterii, żeby łatwiej wtopić się w tło.
To była chyba Indonezja. Pamiętam wąski zaułek późnym popołudniem, na który przez szczeliny między domami przeciskały się promienie zachodzącego słońca. Stałam tam bezradnie i rozglądałam się dookoła, bo właśnie sobie uświadomiłam, że zostałam okradziona. Ze wszystkiego.
Nie miałam paszportu ani biletu powrotnego, telefonu ani pieniędzy. Nie miałam ubrań ani peleryny przeciwdeszczowej, latarki, butów na zmianę, skarpetek ani innych drobiazgów, które z takim przejęciem pakowałam wcześniej na podróż. Nie miałam nic.
Po prostu nic.
Pamiętam jak w tym śnie spojrzałam na swoje ręce i pomyślałam, że teraz będę podróżować naprawdę lekko. Bo ukradziono mi nie tylko główny bagaż, ale też podręczny. Moje aparaty fotograficzne, obiektywy, karty pamięci, notatniki, wszystko, po prostu wszystko.
– Tylko co teraz? – zapytałam siebie we śnie. – Muszę znaleźć polski konsulat, ktoś musi odtworzyć mój paszport, pożyczyć mi pieniądze…
Nie czułam żalu ani gniewu. Raczej gotowość do tego, żeby odnaleźć się w tej sytuacji.
– Pewnie życie chciało mi pokazać, że niepotrzebnie zgromadziłam tyle przedmiotów – pomyślałam we śnie. – Widać one wcale nie są tak potrzebne, jak mi się wydawało. Zostałam okradziona, żebym nauczyła się żyć bez nich.
Dobrze, spróbuję. To ciekawe doświadczenie.
Rozejrzałam się. Uliczka była pusta i cicha. Wydawało się, że jestem tam sama.
I wtedy usłyszałam głosy. I kroki zbliżających się ludzi.
Nie miałam nic, nie wiedziałam gdzie jestem ani dokąd mogę uciekać. Stałam więc i patrzyłam.
Z głębi uliczki wynurzyło się kilku mężczyzn. Od razu wiedziałam, że będą kłopoty. Podeszli do mnie, coś zaczęli krzyczeć, ktoś wyciągał do mnie ręce, ale nagle jeden z nich zawołał coś i wszyscy uciekli.
A ja znalazłam się na posterunku policji.
– Och, co za ulga! – pomyślałam.
Pewnie policjanci przegonili tych dziwnych typów i przywieźli mnie na posterunek, żeby się mną zaopiekować.
Ale oni wcale nie wyglądali na chętnych do pomocy. Wprost przeciwnie.
Najpierw zagniewanymi głosami pytali:
– Kim jesteś? Skąd tu się wzięłaś? Co tu robisz?
Mówiłam, że jestem z Polski, przyjechałam sobie na samotną wyprawę, jestem podróżnikiem i nie mam bagażu, bo zostałam okradziona, ale oni tylko marszczyli brwi, patrzyli na siebie i napierali coraz bardziej agresywnie.
– Dlaczego jesteś tu sama? Czym się zajmujesz? Czy zbierasz jakieś informacje? Kto cię tu przysłał? Dla kogo pracujesz?
Podejrzewali, że jestem szpiegiem! Albo terrorystką! Albo jednym i drugim jednocześnie!
Wyjaśniałam, tłumaczyłam, usiłowałam uśmiechać się, żeby zdobyć ich zaufanie, ale to nic nie dało. Zaczęli mnie torturować.
Pamiętam jak siedziałam na krześle, a policjanci miażdżyli mi palce dłoni, żeby zmusić mnie do mówienia prawdy.
– Co tu robisz?! Dla kogo pracujesz?! – powtarzali.
– Ja jestem tylko zwykłą podróżniczką! – odpowiadałam, a łzy płynęły mi po twarzy.
I wtedy się obudziłam.
– No to nie jadę! – pomyślałam natychmiast.
Wydało mi się, że to był chyba proroczy sen. Tym bardziej, że nigdy wcześniej takich snów nie miewałam.
Postanowiłam więc, że rezygnuję z tej wyprawy. Stracę bilet, trudno, ale widać moje wątpliwości miały sens, skoro zostały potwierdzone przez taki dziwny sen.
Ale wiesz co. Pięćdziesiąt procent mojej duszy wciąż chciało jechać. A tylko pięćdziesiąt procent postanowiło zostać.
– Właściwie ten sen był o Indonezji, a nie o Bangladeszu – olśniło mnie pewnego dnia.
Jechałam samochodem, była połowa stycznia. Zimno. Pełno śniegu dookoła. Zobaczyłam w wyobraźni zalane słońcem rzeki Bangladeszu, kobiety w kolorowych sari, usłyszałam jak woda pluska dookoła łódki na Gangesie.
– A może to tylko strach podpowiada mi takie dramatyczne scenariusze? – pomyślałam i zacisnęłam ręce mocniej na kierownicy. – To, co się zdarzyło w moim śnie o Indonezji, może wcale nie ma nic wspólnego z tym, co czeka mnie podczas wyprawy do Bangladeszu?
Promyki słońca zamigotały na oblodzonej szybie.
– Pojadę!! – pomyślałam nagle. – Tak, oczywiście, że pojadę! Tak, bo tak bardzo tego pragnę! Mam wszystko gotowe! Mogę ruszać w drogę choćby jutro!
Och tak!!!
Ogarnęła mnie wielka radość. Tak! Wyruszę na moją samotną wyprawę jak co roku! Nie zatrzyma mnie jakiś dziwny sen. To pewnie moja wyobraźnia podpowiada rzeczy, których podświadomie się boję, ale one wcale nie muszą mieć niczego wspólnego z rzeczywistością. Hurra!!! Jadę!!!!
Miałam bilet na 28 stycznia.
Dopiero w samolocie uświadomiłam sobie, że państwo ze snu to nie była Indonezja, tylko Indie. A ja przecież leciałam prosto do Kalkuty, skąd dopiero po ziemi miałam zamiar przedostać się do Bangladeszu.
Kiedy wylądowałam, całą duszą cieszyłam się na tę wyprawę.
Tylko 50% mojej duszy najprawdopodobniej zdawało sobie sprawę z tego, jakie to będzie miało konsekwencje.
Choćby z tego, że niechcący wplączę się w całkiem kryminalną historię i zostanę uwięziona.
Ale po kolei.