Читать книгу Blondynka w Urugwaju - Beata Pawlikowska - Страница 8

Оглавление

ROZDZIAŁ 5


Język delaplatański

Drzwi były mikroskopijne i dobrze ukryte między innymi drzwiami.

Dzwonię.

Nikt nie odpowiada.

Dzwonię jeszcze raz.

Cisza.

Jeszcze raz.

Stęknięcie.

Tak jakby dom zgodził się z westchnieniem otworzyć jeszcze raz.

Popycham ciężkie drzwi, wciskam się do środka i widzę bardzo strome, wąskie schodki prowadzące… No, wydaje się, że gdzieś aż do nieba. Bardzo strome. Takie, jakby ktoś chciał osiągnąć najlepszy wynik murarski w pionie, nie przykładając zbyt wiele myśli do tego kto i w jaki sposób mógłby ewentualnie z tej konstrukcji później korzystać.


Podrzuciłam plecak na ramionach, dźwignęłam torbę i rozpoczęłam wspinaczkę na szczyt. Skrzypiący schodeczek po schodeczku, a każdy zadzierżyście wysmukły, wysoki i tak wąski, jakby był przeznaczony tylko dla dzieci. Nie, co ja mówię! Nie dla dzieci, tylko dla wysokogórskich kozic i muflonów, które mogłyby zaprzeć się odpowiednio kopytami i wspiąć na wierzchołki wierzchołków.

Ufff! Zatrzymałam się, westchnęłam, otarłam pot z czoła.

Czy ja już mówiłam, że o 7.49 rano, kiedy wyszłam z lotniska po kilkudziesięciu godzinach latania i czekania w zimnej klimatyzacji, powietrze miało cudowną temperaturę 26,2°C? A potem temperatura tylko rosła

Na samej górze schodów jak na szczycie niebotycznej wieży znajdowała się recepcja. W recepcji znajdował się długi drewniany blat połączony zapewne z wiecznością. Na blacie drzemała pulchna dziewczyna.

Buenos dias![4] – mówię nieśmiało.

Odpowiada mi brzęcząca przy szybie mucha. Oraz milczenie blatu wraz ze wszystkim, co zostało w nim zapisane, łącznie z wtuloną w niego kobietą.

Czy to hotel? Wydaje się, że tak. Na ścianie jest napisane, żeby zdjąć pościel z łóżka i oddać ją razem z kluczem po ostatniej nocy. I numery autobusów do dzielnicy Boca, do SanTelmo i do portu. I argentyńska cisza ścieląca się bezkresnymi połaciami jak żółte pola rzepaku na wiosnę.

Uśmiecham się.

Budzić pulchną panienkę? Szturchnąć ją niby przez przypadek, a może kaszlnąć, kichnąć albo uderzyć w stół, żeby się ocknęła?

A może tylko usiądę sobie i będę na nią patrzeć czekając na to co się stanie?

W chwili kiedy to pomyślałam dziewczyna otworzyła oczy. Z całą pewnością byłam częścią jej snu. Zapewne był to sen o przybyszach z kosmosu, którzy nawiedzają spokojne okolice Ziemi w celach kosmicznie nielogicznych i trudnych do pojęcia.

– Dzień dobry – uśmiechnęłam się.

Niech wie, żem nie jest żaden kosmita, tylko całkiem kumaty podróżnik ze znajomością miejscowego języka, którym na co dzień porozumiewają się tubylcy.

Och, czy ty wiesz jak fantastycznie jest podróżować po miejscach, których język jest dla ciebie dobrym, dawno oswojonym znajomym? Jak to cudownie wiedzieć o czym rozmawiają ludzie w autobusie, jakimi słowami odzywają się do siebie podczas płacenia za zakupy w kasie, co mówi mama do swojego dziecka na ulicy, a jakich słów używa policjant zwracając się do niesfornego obywatela. To niesie ze sobą mnóstwo dodatkowych informacji o miejscu, w którym jesteś.

Może właśnie dlatego tak bardzo lubię wracać do Ameryki Południowej, bo znam hiszpański, więc mogę pożartować z taksówkarzem albo dopytać o różne sprawy, które mnie interesują.

To znaczy tak mi się wydawało.

Wiesz o co chodzi.


Kiedy zdążysz przyzwyczaić się do jakiejś myśli i kiedy zakładasz, że coś wiesz na pewno i że to jest coś takiego, co nigdy się nie zmieni, to życie niespodziewanie rzuca cię w takie miejsce, gdzie wszystko będzie INACZEJ!

Dziewczyna dźwignęła się z blatu, przetarła dłonią oczy, a kiedy wciąż nie znikłam, powiedziała coś, co zabrzmiało jak dawny znajomy, ale zawinięty w ręcznik i śmigający na wrotkach po alei oblanej świeżą smołą.

Czyli hiszpański, ale niehiszpański.

Hiszpański, ale dziwny, obcy, bardziej nieznajomy niż miły przyjaciel.

Zdumiałam się.

Teraz to ja spojrzałam na dziewczynę jak na zabłąkanego ufoludka. Może ona przyjechała ze wsi i mówi jakimś dialektem?

Ale nie! Zaraz! No przecież! Zupełnie zapomniałam, że w Argentynie używa się wyjątkowej odmiany języka hiszpańskiego zwanej hiszpańskim znad rzeki de la Plata.

Po argentyńsku: castellano rioplatense.

Widzisz?

Nawet hiszpański w Argentynie nie nazywa się español, tylko castellano, czyli „kastylijski”, od nazwy krainy w środkowej Hiszpanii, Kastylii.

Castellano rioplatense to dosłownie kastylijski delaplatański. Myślę, że właśnie wymyśliłam nowe słowo Delaplatański oznacza coś pochodzące znad rzeki de la Plata.

Kastylijski delaplatański to hiszpański używany w Argentynie i w Urugwaju.

I żeby była jasność: język delaplatański obowiązuje także tysiące kilometrów dalej od rzeki, na przykład na południowym krańcu Argentyny niedaleko Antarktydy albo w ośnieżonych argentyńskich górach, gdzie o istnieniu rzeki de la Plata prawdopodobnie nikt nawet nie słyszał.

W piśmie wszystko wygląda tak samo.

Ale w ustach!!!

Ha!

Dla kogoś, kto jest – tak jak ja – przyzwyczajony do wymowy kolumbijskiej, meksykańskiej, kubańskiej, wenezuelskiej, peruwiańskiej, boliwijskiej, ten argentyński hiszpański brzmi bardzo egzotycznie.

Najbardziej zdumiewające jest w nim to, że litera y oraz podwójne ll, wymawiane zwykle jako „j”, w Argentynie zamienia się w przedziwnie brzmiące i maziste „ź”.

Yerba mate wcale nie jest już jerba mate, tylko zierba mate!

Mayo wcale nie jest majo, tylko mazio!

Nawet słowo yo, czyli „ja”, nie brzmi już znajomo i zwyczajnie jo, tylko zamienia się w zio!

Dla nieprzyzwyczajonego ucha, szczególnie ucha, które spędziło kilkadziesiąt godzin wtulone w fotel obcego samolotu unoszącego je z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę przez chmury ponad oceanem, to brzmi jak prawdziwe wyzwanie. Jak chiński hiszpański.

I jeżeli ktoś jest tutaj z wioski, to chyba tylko ja

Byłam wcześniej w Argentynie kilka razy, ale zdążyłam zapomnieć nie tylko jak brzmi język delaplatański, ale też stracić zdolność do jego rozumienia.

Widzisz jak to jest?

Myślałam, że przyjeżdżam do kraju, którego język tak doskonale znam, a tu nagle okazuje się, że muszę się go od nowa nauczyć

Blondynka w Urugwaju

Подняться наверх