Читать книгу Kody podświadomości. Praktyczny kurs życiowej przemiany (z ćwiczeniami) - Beata Pawlikowska - Страница 5
ROZDZIAŁ 1
ОглавлениеROZDZIAŁ 1
Niewidzialna
Tak szczerze, między nami.
Życie było ciężkie.
Ludzie nic nie rozumieli. Ciągle ktoś wyrządzał mi jakąś przykrość. Dosłownie przez cały czas. Nie obchodziło ich to, że jestem wrażliwa i bardzo emocjonalnie reaguję na to co robią i mówią. I oczywiście nie wiedzieli, że nic nie pokazuję po sobie, bo brakowało im delikatności i empatii, żeby się domyślić jak bardzo w środku cierpię.
Można powiedzieć, że świat był jak słoń i ciągle po mnie deptał. A ja usiłowałam jakoś z tym słoniem wytrzymać, ale wiesz jak to jest. Co ja mogę zrobić kiedy słoń włazi swoimi czterema ogromnymi nogami do mojego sklepu z porcelaną i co chwilę coś potrąca, niszczy i brudzi? Mogę tylko sprzątać i krzyczeć, żeby przestał się ruszać.
Więc sprzątałam i krzyczałam, ale to nic nie pomagało.
Poza tym to był wyjątkowo duży i niezdarny słoń.
W podstawówce chodziłam do klasy V b. Czasem zabierano nas na koncerty muzyki poważnej.
Pewnego dnia w teatrze ogłoszono konkurs muzyczny z nagrodami. Zgłosiłam się, bo w końcu co jak co, ale na muzyce trochę się znałam. Miałam w domu gramofon i pudło z czarnymi płytami, których ciągle słuchałam.
Uwielbiałam „Bolero” Maurice’a Ravela, długi utwór z powracającym melodyjnym, chwytliwym refrenem, który kolejno wykonują różne instrumenty. Najpierw flet, potem klarnet, saksofon, skrzypce, potem następne grupy instrumentów, aż w końcu coś się zmienia. Tak jakby nagle muzycy zrozumieli, że mówią tym samym językiem i zgodnie chcą opowiedzieć tę samą optymistyczną historię, więc po czterdziestu minutach w końcu są gotowi zagrać razem.
Moi rodzice kupili tę płytę, podobnie jak większość pozostałych. W szkole na lekcjach muzyki uczyliśmy się piosenek o łące i kwiatkach, w radiu śpiewali Jerzy Połomski i Krzysztof Krawczyk. Internetu nie było, bo jeszcze nie został wynaleziony. W świecie ograniczonym do pocztówek dźwiękowych, magnetofonu kasetowego i gramofonu czułam się jak niedoceniana królowa, która wreszcie będzie miała szansę pokazać na co ją stać.
Bo kto oprócz mnie wiedział co to jest „Bolero” Ravela? Prawda? Albo kto umiał zaśpiewać „It Had to Be You” z Rayem Charlesem? Tylko ja.
Moi rówieśnicy nie mieli pojęcia o muzyce! Patrzyłam na nich z politowaniem.
Moje koleżanki postrzegałam jako „wieśniaczki” albo „królewny”.
Wieśniaczki miały piegi, nosiły dziecinne okrągłe kołnierzyki i zapinały bluzki aż pod szyję, a ich mamy wykonywały „gorsze” – jak mi się wydawało – zawody, takie jak sprzątanie albo szycie.
Królewny były piękne i ładnie ubrane. Zawsze miały przy sobie grzebień i lusterko, kręciły włosy na lokówki i używały szminki.
Wieśniaczkami skrycie pogardzałam, bo uważałam je za gorsze ode mnie.
Do królewien czułam niechęć, bo były ode mnie lepsze.
Ja byłam gdzieś pośrodku. Sama.
Moja mama skończyła studia wyższe, więc nie zaliczałam się już do wieśniaczek. Byłam lepsza od nich. Mogłam patrzeć na nie z góry.
Ale z drugiej strony nigdy się nie malowałam, miałam włosy proste jak druty i nie umiałam się ładnie ubrać, więc daleko było mi też do bycia królewną. Mogłam im tylko zazdrościć.
Żyłam sobie więc pomiędzy biednymi wieśniaczkami a ślicznymi królewnami, czując się inna. Inna, czyli wyjątkowa.
Gorsza. I lepsza.
Niedoceniona. Niezrozumiana.
Bardziej wrażliwa, bardziej inteligentna.
Głupsza, nieakceptowana.
Nie wiedziałam jak się zachować.
Obserwowałam inne dzieci i usiłowałam się jakoś dostosować, ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się nie na miejscu i niechciana.
Ludzie nie dawali mi wyraźnych sygnałów. Ciągle musiałam zgadywać co tak naprawdę o mnie myślą i czy są wobec mnie szczerzy kiedy coś mówią. Nigdy nie wiedziałam czy zachowują się wobec mnie uczciwie. Może obgadują mnie za moimi plecami? Może wyśmiewają się ze mnie? A może… Och! Ta myśl kłuła mnie jak cios mieczem. Może oni uważają mnie za wieśniaczkę?! Wydawało mi się, że czasem widziałam w ich oczach pogardę i niechęć.
To było bardzo wyczerpujące.
Życie wśród ludzi było chyba nie dla mnie. Zbyt stresujące, zbyt męczące, zbyt trudne do przewidzenia, kontrolowania, ogarnięcia.
Wycofywałam się więc, najchętniej obserwując ich z ukrycia. Może powiedzą coś o mnie i wreszcie dowiem się co naprawdę o mnie myślą?
W kryjówce czułam się bezpiecznie. Nikt nie mógł mnie zranić niechętnym gestem, pognębić wywyższającym się spojrzeniem, skrzywdzić obojętnością ani gniewem.
Lubiłam w ciemności nocy iść ulicą i patrzeć w rozświetlone okna. Albo siedzieć w klasie w milczeniu, z pochyloną głową. Stać pod ścianą. Chciałam czuć się niewidzialna. Wtedy nikt nie mógł wyrządzić mi przykrości, bo magicznym sposobem przestawałam istnieć. Ludzie mnie nie widzieli. Nie dostrzegali mojej obecności.
To dobrze i źle.
Podobało mi się to, ale jednocześnie cierpiałam.
Chciałam, żeby mnie chwalili, lubili, podziwiali, docenili jaka jestem wyjątkowa.
Tylko że oni nie potrafili mnie docenić i nie chcieli mnie podziwiać.
Czasem postanawiałam wyjść z kryjówki i pokazać jaka jestem wyjątkowa, ale wydawali mi się zbyt głupi, żeby to zauważyć. Albo zbyt mądrzy, żeby przejmować się kimś tak głupim jak ja.
Chowałam się więc z powrotem, czułam się odtrącona, gorsza, niepotrzebna. Płakałam w poduszkę. A potem znów przychodził nowy dzień i znów trzeba było jakoś radzić sobie z tym wszystkim.