Читать книгу Trylogia Nadzoru - Charlie Fletcher - Страница 12
ROZDZIAŁ III
Nowy początek
ОглавлениеKuchnia znajdowała się w samym sercu Kryjówki mieszczącej się przy Wellclose Square. Jedną z jej ścian prawie w całości zajmował wielki Pancerny Piec Patentowy. W centrum tej ciężkiej, żeliwnej konstrukcji przypominającej mosiężne monstrum znajdowało się nieustannie rozżarzone palenisko. Pomimo późnej pory wszystkie lampy gazowe w pomieszczeniu pozostawały wygaszone i jedyne źródło światła stanowiły właśnie owo palenisko oraz pojedyncza świeca stojąca na środku wielkiego sosnowego stołu. Jego lakierowany blat odbijał zaniepokojone twarze trzech zgromadzonych wokół niego osób.
Chwilę wcześniej Lucy Harker i Charlie Pyefinch, świeżo zrekrutowani członkowie Nadzoru, zostali dyskretnie odprowadzeni na górę, do łóżek. Mieli tam odpocząć po podróży, ale też zregenerować siły po ostatnich wydarzeniach. Nie to jednak zdecydowało o ich nieobecności w kuchni – po prostu dopiero co dołączyli do Ostatniej Ręki i nie wolno im było wziąć udziału w tym tajnym spotkaniu.
Kowal siedział za stołem z palcami oplecionymi wokół wysokiego kufla bogato przyprawionej gorącej czekolady. Bez słowa wpatrywał się w Kucharkę i Hodge’a. Pod jego gniewnie ściągniętymi brwiami połyskiwały lodowate stalowe oczy. Był wściekły i wydawało się, że lada chwila eksploduje.
Z kolei Kucharka wyglądała raczej na głęboko zatroskaną. Zazwyczaj nosiła swój charakterystyczny czepiec, teraz jednak miała na głowie tylko zwykłą chustę zawiązaną z tyłu, by włosy nie opadały jej na twarz. To, w połączeniu ze starą blizną na policzku, powodowało, że bliżej było jej do pirata aniżeli kogoś praktykującego sztukę kulinarną. Mimo wcześniejszych starań kosmyk włosów uciekł jej spod chusty, co zmuszało ją do ciągłego zdmuchiwania go z twarzy, gdy opatrywała trzeciego członka zespołu.
Hodge nie wyglądał ani na wściekłego, ani na zatroskanego. Był za to okropnie poraniony. Jego twarz pokrywały czerwone wykwity i pęcherze, z których większość zapewne zmieni się w trwałe blizny. Wszystko dlatego, że rzucił się, by własnym ciałem osłonić przyjaciela. Choć w ostatniej chwili zdążył odsunąć na bok lufę rewolweru, dzięki czemu kula nie trafiła go w skroń, eksplodujący proch i tak poparzył mu twarz, i co gorsza, oślepił go.
Wraz z pozostałymi siedział teraz przy stole, podczas gdy Kucharka delikatnie obmywała jego rany chustką nasączoną wywarem własnej roboty. Jed, jego pies, siedział mu na kolanach i cierpliwie znosił głaskanie po grzbiecie. Zwykle mały terier nie wytrzymywał tego dłużej niż kilka sekund, wolał raczej drapanie za uchem lub – zwłaszcza po długim dniu pracy – po klatce piersiowej i brzuchu, najlepiej podczas wylegiwania się przed kominkiem. Ale w tym konkretnym przypadku pies wiedział, że jego przyjaciel i obrońca ma poważne kłopoty, dlatego pozwalał mu na to dziwactwo: czuł, że znajomy dotyk psiej sierści pomaga człowiekowi odzyskać spokój. Hodge zdawał sobie sprawę, że Jed także odniósł rany w boju, i starał się głaskać go tak, aby nie rozmazać maści leczniczej. Wcześniej, po tym, jak nalegał, aby psem zająć się w pierwszej kolejności, Kucharka nałożyła ją z najwyższą starannością.
– Nie ruszaj się – powiedziała teraz ostrzegawczym tonem, powoli odchylając Hodge’owi powiekę.
Spojrzała na zakrwawione bielmo i z dezaprobatą pokręciła głową. A Kowal odpowiedział jej tym samym.
– Długo będziecie się tak wygłupiać? – spytał teriernik. – Może i jestem ślepy, ale Jed widzi całą tę waszą śmieszną pantomimę.
I mówił prawdę. Jego dar pozwalał mu wnikać w umysły zwierząt, więc choć oczy miał – dosłownie – wypalone, dzięki Jedowi widział wszystko, jakby sam na to patrzył.
Kucharka ponownie spojrzała na jego twarz, postanawiając sprawdzić także drugie oko.
– Masz rację, dość wygłupów – oznajmiła. – Tamto ślepie masz załatwione na amen, ale to... Sama nie wiem.
– Ale ja wiem – odparł Hodge. – Za cholerę nic nim nie widzę.
– Może nie teraz, ale uszkodzenie jest znacznie mniejsze. Przy odrobinie szczęścia może się zregenerować.
– A wyglądam ci na kogoś z odrobiną szczęścia?
– Wyglądać wyglądasz – mruknął Kowal. – Na kogoś, kto ledwie uniknął rozłupania głowy przez pocisk. Albo na kogoś, kto został oślepiony, ale komu wzrok wcale nie jest potrzebny, bo potrafi patrzeć oczami zwierząt. Albo na kogoś, kto ma przed sobą sporo pracy i przyjaciół, którzy go nie opuszczą w potrzebie. Ale co z tego, skoro BRZMISZ jak gość, który potrafi się nad sobą tylko użalać.
Kucharka spojrzała na niego ostro.
– No co? Nie mamy czasu na takie rzeczy – stwierdził oschle Kowal. – Z tego, co mi wiadomo, tylko trzy rzeczy działają na naszą korzyść. I o ile dobrze pamiętam, wszystkie one stanowią fundament Wolnego Bractwa.
Wskazał na świecę pośrodku stołu, stojącą w centrum wieńca wykonanego z gałązek pięciu różnych drzew.
– Po pierwsze – zaczął, wyciągając rękę i prostując palec wskazujący – mamy Pożogę, której posiadanie zarówno daje nam siłę, jak i wiąże się z odpowiedzialnością. Po drugie, mamy Gwarancję – dodał, prostując również palec środkowy. – A to coś o wiele więcej niż brutalna przemoc. To ona ratuje nam życie, bo gdyby nie Prawo Żelaza, które wiąże Sluagh i im podobnych, już dawno zostalibyśmy pokonani. Nasze ostrza nie miałyby żadnej mocy i mielibyśmy spore kłopoty podczas bezpośrednich starć z wrogami.
– Tak, nie mielibyśmy żadnych szans – wtrącił Hodge. – Ale to nie wszystkie nasze atuty. A Sluagh nie są naszym jedynym wrogiem.
– Ale jedynym tak licznym i zorganizowanym – zaprotestował Kowal. – I nie mamy niczego innego, co dawałoby taki efekt jak żelazne ostrza. Bez nich i bez ochronnych właściwości płynących pod nami wód gruntowych te stwory zamieniłyby Londyn w swój teren łowiecki.
– Wspominałam już, że moim zdaniem nieco przesadzasz ze Sluagh? – zapytała Kucharka.
– Wspominałaś – przyznał powściągliwie Kowal. – Lecz ile razy byś tego nie powiedziała, nie zmieni to faktu, że się mylisz. Znam ich dłużej niż ty. Widziałem, skąd czerpią swoją wstrętną siłę. Widziałem...
– Powiedziałeś: „trzy” – przerwał mu Hodge stanowczym głosem, jakby chciał zgasić lont, nim płomień dotrze do beczki z prochem.
– Co? – zapytał zdezorientowany Kowal.
– Powiedziałeś, że są trzy rzeczy działające na naszą korzyść. Chciałbym się dowiedzieć, jaka jest trzecia. W naszej obecnej sytuacji miło byłoby usłyszeć jakąś dobrą nowinę – stwierdził Hodge.
Przestał drapać psa za uchem, Jed jednak zaraz trącił go nosem, by wznowił pieszczotę.
– Śmiało, mów... – Kucharka najwyraźniej domyśliła się intencji teriernika i postanowiła odpuścić. – Co jeszcze mamy po swojej stronie?
– Jakimś cudem cały czas mamy kompletną Rękę. Choć w sumie tylko teoretycznie, bo przecież dwóch członków wciąż jeszcze nie zostało sprawdzonych, a jeden z nich jest do tego...
– No, jaki? – spytała prowokacyjnie Kucharka.
– Przyznasz, że Lucy Harker to jedna wielka niewiadoma – wyjaśnił Kowal. – To jasne jak słońce. A nasi wrogowie, choć chwilowo zostali obezwładnieni, wcale się nie poddali. Cokolwiek stało się na Tamizie, nie oznacza końca, raczej początek długiej i niebezpiecznej walki. I właśnie dlatego nie możemy sobie pozwolić na użalanie się nad sobą.
– Ma rację – stwierdził Hodge.
– Może i tak – podsumowała Kucharka. – No, teraz się nie ruszaj. Zrobię ci okład na oczy i zabandażuję głowę. A potem obowiązkowo odpoczniesz. I nawet nie próbuj się kłócić.
– Wiem, wiem, nawet przez myśl mi to nie przeszło – odparł teriernik. – Sam zresztą mam ochotę wziąć przykład z Jeda i odsapnąć gdzieś przy kominku.
– Twój pies to mądre zwierzę – stwierdziła Kucharka.
Kowal podniósł kufel z gorącą czekoladą, upił niewielki łyk i się skrzywił.
– Co ty tam masz? – zainteresował się Hodge.
– Chili i brandy – odparł mężczyzna. – I trochę melasy.
Znów przechylił naczynie, tym razem na nieco dłużej.
– Coś nie tak? – zapytała Kucharka ostrzegawczym tonem. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś odważył się kwestionować jej kwalifikacje zawodowe.
– Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedział ostrożnie Kowal. – Tylko smakuje trochę... zaskakująco. Czuję się, jakby trzęsło mną od środka.
– Myślałam, że po dzisiejszych wydarzeniach przyda ci się trochę orzeźwienia – wyjaśniła. – Dzięki temu łatwiej będzie ci zapomnieć o tej paskudnej wilgoci bijącej od rzeki.
– Cóż, z pewnością jest to... uderzające połączenie – odparł, biorąc kolejny łyk. – I nawet się chyba przyzwyczajam, bo coraz bardziej mi to smakuje.
– To dobrze – stwierdziła kobieta z triumfalną miną. – Cieszę się, że doceniasz moje pomysły.
Odwróciła się i zdjęła garnek z kuchenki.
– Dobrze – mruknęła, nakładając chochlą zieloną, porowatą substancję na skrawek muślinu. – Niech to teraz trochę ostygnie, a potem dokończymy opatrywania oparzeń.
Hodge zmarszczył nos.
– Cuchnie, jakbyś wyjęła to z sadzawki.
– Świetlik łąkowy, malwa, kora wierzbowa, czosnek, trochę moich chińskich ziół i takie tam dodatki – wymieniła Kucharka jednym tchem.
– Właśnie te „dodatki” martwią mnie najbardziej. Widziałem twoją skrzynię. Nikt normalny nie chciałby wiedzieć, czym są te zasuszone rzeczy...
– W takim razie masz szczęście, że nie jesteś normalny.
– Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnęłaś całą skrzynię tych zagranicznych obrzydliwości – burknął.
– Zagranicznych, praktycznych i efektywnych obrzydliwości – poprawiła go. – Chińczycy wiedzą więcej o medycynie niż większość tutejszych nadętych cyrulików. Nie mogą się z nimi równać nawet te mądrale z Towarzystwa Królewskiego. – Wzruszyła ramionami. – Zabrałam to piratom, którzy popełnili błąd, atakując nas w ujściu Yalu Jiang. Miałam przeczucie, że się przyda, i się nie myliłam... Zauważyliście, że wszyscy rzeczni piraci zawsze są bardzo zdrowi.
– Doprawdy? – zdziwił się Kowal.
– Bez dwóch zdań – stwierdziła i wymownie spojrzała na sufit, gdzie wisiał poobijany, ząbkowany kordelas, tuż obok równie poobijanego durszlaka. – Po tym, jak pokonaliśmy tych śmiałych ludzi, jeszcze zanim wszystko spaliliśmy, miałam okazję zbadać ich ciała. Byli silni i zdrowi jak tury.
– No dobrze, ale w jaki sposób nauczyłaś się używać tych rzeczy?
– Instynkt, mój drogi – odparła beztrosko. – To jak gotowanie. Tylko dureń albo jeden z tych samozwańczych męskich „kucharzy” potrzebowałby przepisu. Prawdziwy kucharz po prostu wie, jak dopasować składniki, by stworzyć odpowiednie kombinacje.
– Więc przez wszystkie te lata leczyłaś nas, losowo dobierając jakieś śmierdzące strzępki kory i zasuszone części zwierząt? – zapytał Hodge, odsuwając się od źródła ostrej woni. Miseczka z miksturą stygła ledwie metr od niego. – I to kierując się wyłącznie swoimi domysłami?
– Domysłami, ale i latami treningu, gdyż pewna młoda piratka udzieliła mi wielu cennych lekcji – odparła. – Kiedy już przestała próbować zabić nas we śnie, okazała się przemiłą osobą i się z nią zaprzyjaźniłam. Znała się bardzo dobrze na ziołach, a ja w zamian za tę wiedzę uczyłam ją angielskiego. Ostatecznie zmieniła statek w Makao i już więcej się nie widziałyśmy, a szkoda.
Nieświadomie przejechała ręką po małej, pokrytej lakierem skrzynce spoczywającej na stole.
– Chciałabym, żeby teraz tu była.
– To fascynujące, słuchać tych twoich krótkich, ulotnych historii i uświadamiać sobie, że jednak masz serce – stwierdził Kowal. – Ale nie czas na romantyczne wspomnienia.
– Nie mają w sobie nic romantycznego – sprostowała Kucharka. – Ta dziewczyna była jedną z nas. Miała szybkość i wzrok Sharpa. Gdyby tu teraz była, mielibyśmy w naszych szeregach kolejnego członka Nadzoru.
Kowal odchrząknął. Z zaciekawieniem obserwował, jak kobieta delikatnie umieszcza nasączony roztworem muślin w jednym z oczodołów Hodge’a, upewnia się, że dokładnie przylega do powieki, po czym unieruchamia go, owijając głowę czystym bandażem.
– Masz plan? – zapytał Hodge. – Zawsze masz plan.
Kowal skinął głową, ale zaraz przypomniał sobie o ślepocie przyjaciela.
– Mam – powiedział na głos. – Chłopiec, Pyenfinch, zna miasto, a my znamy jego rodzinę. Przyda się. I możemy go szybko wyszkolić. Do chłopca nie ma więc zastrzeżeń.
– A do dziewczyny? – zapytała Kucharka.
– No właśnie – dodał Hodge, nastawiając uszu.
– A do dziewczyny... No cóż, jest niewiadomą, która jak dotąd działała przeciw nam.
– Zadośćuczyniła... – wtrąciła Kucharka.
– Sprowadzono ją tutaj, bo udawała Francuzkę, do tego niemą, która uciekła z więzienia. Sara Falk dała jej schronienie, za które odpłaciła, kręcąc się w nocy po domu i próbując nas okraść. Pewnie zresztą dawno temu to sobie zaplanowała. W chwili, kiedy odkryliśmy jej podłe zamiary, uciekła przez lustro. To właśnie wtedy, jak pamiętacie, próbująca ją ratować Sara utraciła swoją dłoń wraz z pierścieniami, dzięki którym kontrolowała swój dar...
Kucharka spróbowała mu przerwać, być może chcąc powiedzieć, że o wszystkim dobrze wie, ale Kowal nie zamierzał poprzestawać na tej krótkiej wyliczance.
– Bez pierścieni Sara marniała i ledwie to przeżyła. Chcąc ją ratować, Sharp ruszył śladem złodziejki i także przepadł bez wieści. W efekcie zatem, choć panna Harker nadal kryje w sobie wiele tajemnic, jedno wiemy o niej na pewno: niezależnie, czy tego chciała, czy nie, jak dotąd jedynie nas osłabiała. I...
– I zadośćuczyniła, zwracając rękę Sary – dokończyła Kucharka.
– I NIBY zadośćuczyniła, zwracając rękę Sary – poprawił ją Kowal.
– Nie ufasz jej – stwierdził Hodge.
– Wezmę ją do Banialuki. Uważam, że nie powinna spać w Kryjówce, dopóki nie jest... wytrenowana.
– A zrobisz to? – zapytała Kucharka.
– Tak. Wytrenuję ją, a potem... przetestuję.
– Potem? – zdziwił się Hodge.
– Kiedy podejmiemy walkę z naszymi wrogami, uprzedzając ich atak. W ten sposób dowiemy się, kim są i czego chcą. Dowiemy się też, co ich ze sobą łączy. A później...
– A później ich zniszczymy – dodała Kucharka, wiążąc końcówki bandaża. – To jest twój plan?
– A masz lepszy?
– Nie – przyznała. – Ale jeżeli Katastrofa czegokolwiek nas nauczyła, to tego, że lepiej idzie nam obrona aniżeli atak. Jesteśmy strażnikami, nie żołnierzami.
– W porządku, stara przyjaciółko, pewnie źle to ująłem – odparł. – Użyję medycznej metafory. Wyobraź sobie młody, zdrowy organizm, któremu grozi śmierć na skutek gwałtownego przyrostu komórek rakowych. Trzeba reagować, i to szybko. Nie popieram skrajnych rozwiązań, ale planuję zdecydowane działania polegające na precyzyjnym wycięciu potencjalnie zabójczego guza.
Kucharka spojrzała w stronę korytarza, ku ukrytym drzwiom, za którymi znajdowała się serwantka z Murano. Ta sama, która pochłonęła Sharpa i Sarę Falk.
– Lecz nasze najlepsze ostrza zagubiły się w lustrach – westchnęła.
Mężczyzna podążył za jej wzrokiem.
– Jestem Kowalem – powiedział. – Nie byłbym dobry w swoim fachu, gdybym nie potrafił wykuć nowych.
– A dziewczyna? – spytała znowu. – Co z nią...?
– Ona nie jest jedyną opcją – odparł. – Mam przeczucie, że coś się zmienia.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.