Читать книгу Trylogia Nadzoru - Charlie Fletcher - Страница 16
ОглавлениеBrama Szablozębu otworzyła się ze zgrzytem słyszalnym w promieniu pół mili. Przez tłum przetoczyły się gigantyczne fale, w miarę jak zgromadzeni na placu ludzie odwracali się w stronę upiornego dźwięku. Tamas pochylił się w przód, serce waliło mu w piersi niczym młot.
Z bramy więzienia wyjechali konno żołnierze. Zaczęli torować drogę przez ludzką ciżbę. Tamas dostrzegł na czele kolumny lśniącą, czarną głowę Sabona. Delivijczyk nie przestawał wykrzykiwać poleceń. Zgromadzeni na placu ludzie cofnęli się przed żołnierzami, ci zaś utworzyli kordon. Z bramy wyłoniła się zwyczajna karetka więzienna.
Tłum ryknął jak gdyby jednym głosem, naparł na żołnierzy. Przez moment Tamas obawiał się, że Sabon i jego ludzie zostaną ściągnięci z siodeł. Czy król w ogóle dotrze do gilotyny?
Żołnierze zdołali utrzymać się na pozycjach wokół karetki, krok za krokiem zmierzali w stronę placu, cały czas zmagając się z tłumem. W końcu pojazd zatrzymał się przed gilotynami, zaraz pod balkonem, na którym stał Tamas. Żołnierze stanęli w dwóch szeregach, prowadzących aż do bram Szablozębu, powstałe między nimi wolne przejście przypominało z góry olbrzymiego węża pełznącego poprzez tłum. Marszałek z wysiłkiem przełknął ślinę. Pomiędzy żołnierzami przesuwał się jeszcze jeden szereg, sięgający bram więzienia, tworzyło go ponad tysiąc osób skutych ze sobą łańcuchami, które pętały im nogi. Byli to szlachcice, ich najstarsi synowie oraz małżonki. Potargane, wykwintne stroje nic nie znaczyły dla tłuszczy, ludzie pluli i obrzucali szlachtę zgniłym jedzeniem zza pleców żołnierzy Tamasa.
– Kat przejdzie po tym na emeryturę – rzucił półgłosem Olem.
Patrząc na plac, Tamas czuł zarazem uniesienie i obrzydzenie. Ten widok stanowił kulminację dziesiątków lat snucia planów. Marszałek drżał z podniecenia i dygotał targany wątpliwościami. Jeśli jakiś jego czyn przejdzie do historii, to będzie to właśnie ten.
Po prawej, przy końcu alei Królowej Floun zapanowało jakieś poruszenie. Tamasowi serce podeszło do gardła.
– Karabin – zażądał.
Olem podał broń.
– Zapasowy ładunek.
Marszałek wziął papierową gilzę i rozdarł ją w palcach. Dotknął językiem czarnego prochu i od razu poczuł mrowienie. Wzdrygnął się i uchwycił balustrady, gdy świat zatańczył mu się przed oczyma. Zacisnął powieki, a kiedy ponownie je uchylił, wszystko widział o wiele wyraźniej. Mógł zobaczyć pojedyncze włosy na głowach osób stojących sześć pięter niżej, a także to, co działo się pół mili w głąb alei Królowej Floun.
– Dragoni – oznajmił. – Cała kompania.
Dragoni w dekoracyjnych mundurach królewskich Hielmenów parli przed siebie na potężnych rumakach bojowych. Z szablami i pistoletami w dłoniach sunęli poprzez tłum jak po pustej ulicy, nie oglądając się za siebie, tratowali kobiety oraz dzieci.
Olem nie czekał na rozkaz i uniósł flagę sygnalizacyjną. Zamachał nią nad głową, a następnie opuścił poziomo, wskazując aleję Królowej Floun. Tamas zobaczył, jak ciemno ubrani mężczyźni, ledwie kropki pośród tłumu, ruszyli we wskazanym kierunku. Byli to żołnierze słynnej Straży Górskiej, wielcy i nieokrzesani, sprowadzeni specjalnie po to, by Tamas miał choćby częściową kontrolę nad tłumem. Strzelcy na budynkach ponad aleją też odwrócili się w stronę dragonów. Tamas spojrzał szybko na Olema. Sabon dobrze opisał sierżanta. Jasnowłosy żołnierz zachowywał się jak prawdziwy zawodowiec, nawet nie mrugnął, chociaż pojawienie się Hielmenów mogło zagrozić przewrotowi.
– Nie strzelać bez mojego rozkazu – polecił Tamas. Olem przekazał rozkaz żołnierzom kilkoma ruchami flag.
Dragoni zwolnili, gdy dotarli do skraju Królewskiego Ogrodu. Nawet wierzchowce ważące po sto czterdzieści kamieni nie mogły łatwo przebić się przez taką ciżbę. Coraz więcej ludzi padało pod kopytami, bo i nie było gdzie uciekać. Tłum zwrócił się przeciwko dragonom.
Konie wreszcie się zatrzymały. Dalej musiałyby stąpać po ludzkich głowach. Dragoni popędzali je, tymczasem za nimi podniosły się jęki i zawodzenia. To krewni i przyjaciele stratowanych krzyczeli w gniewie i rozpaczy, próbując pomóc rannym.
Pierwszy Hielmen został ściągnięty z konia, tłum zakrył go w mgnieniu oka. Pochwycono i pozostałych, którzy w panice zaczęli wymachiwać szablami. Któryś z nich strzelił, a tłum odpowiedział rykiem furii.
Jeden z Hielmenów utrzymał się w siodle przez kilka minut. Zmusił wierzchowca do tańczenia w kółko i machał szablą, utrzymując tłum na dystans. Ale i on podzielił wkrótce los swych towarzyszy i zniknął wśród tłuszczy. Tamas usłyszał, jak ktoś głośno wciąga powietrze, jakby z zaskoczenia. Lady Winceslav osunęła się zemdlona. Ponad tłum wyłoniła się głowa. Wciąż w ozdobionej piórami czapce Hielmena, ale ewidentnie brakowało jej ciała. Ludzie przekazywali ją sobie z rąk do rąk, nie bacząc na krew. Wkrótce dołączyły do niej inne głowy.
Tamas zmusił się, by patrzeć. To wszystko było jego dzieło. Dla Adro. Dla ludu.
Dla Eriki.
– Straszna śmierć, panie – stwierdził Olem. Zaciągając się papierosem, patrzył na makabryczne przedstawienie wraz z Tamasem, podczas gdy nawet Charlemund się odwrócił.