Читать книгу Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta - Claire North - Страница 9
Rozdział czwarty
ОглавлениеJest taka chwila, gdy moczary ożywają. Szkoda, że tego nie widziałeś, ale kiedy wybierałem się z tobą na spacery po polach i lasach, nigdy nie trafiliśmy na te kilka godzin objawienia. Niebo miało szarą barwę łupku, podobną do koloru skałek rozsianych po okolicy, a czasem susza zmieniała ziemię w brązową skorupę. Raz padał tak wielki śnieg, że zaspy zablokowały drzwi kuchni, aż musiałem wyjść przez okno i odgarnąć je szuflą, byśmy mogli opuścić dom. Podczas jednej z wycieczek, w 1949 roku, bez przerwy padał deszcz – zdaje się, przez pięć dni z rzędu. Nigdy nie widziałeś kilku pierwszych godzin po deszczu, gdy niebo staje się fioletowo-żółte i czuć woń czarnej, żyznej ziemi.
Na początku naszej przyjaźni domyśliłeś się, że urodziłem się w północnej części Anglii, choć maskują to zachowania i manieryzmy nabyte w ciągu wielu żywotów. Miałeś całkowitą rację. Mój przybrany ojciec, Patrick August, nigdy nie pozwolił mi o tym zapomnieć. Był ogrodnikiem w posiadłości rodziny Hulne’ów; pełnił tę funkcję przez całe życie. Podobnie jak jego ojciec, a wcześniej dziadek, od 1834 roku, gdy niedawno wzbogaceni Hulne’owie kupili majątek ziemski i zaczęli realizować swoje marzenie o idealnym życiu klas wyższych. Sadzili drzewa, wytyczali drogi przez moczary, budowali groteskowe wieżyczki i arkady – pretensjonalne pomniki dziewiętnastowiecznej architektury ogrodowej – które w chwili moich narodzin były już omszałymi ruinami. Nie podobały im się karłowate chaszcze otaczające posiadłość, w których gdzieniegdzie sterczały grupki skałek przypominające kamienne zęby tkwiące w błotnistej ziemi. Dawni energiczni przedstawiciele rodziny Hulne’ów zajmowali się hodowlą owiec, choć należałoby raczej powiedzieć, że owce hodowały się same na przestronnych pastwiskach ogrodzonych kamiennymi murkami, jednak dwudziesty wiek nie okazał się łaskawy dla rodziny. Ziemia ciągle należała do obecnej generacji Hulne’ów, lecz leżała odłogiem i dziczała – idealne miejsce dla chłopca, który mógł się tam swobodnie bawić, gdy rodzice zajmowali się codzienną pracą. Co dziwne, przeżywając dzieciństwo po raz drugi, zachowywałem się znacznie mniej awanturniczo niż za pierwszym razem. Jaskinie i skałki, gdzie myszkowałem w swoim pierwszym życiu, wspinając się i skacząc, zaczęły mi się teraz wydawać niebezpieczne. Konserwatywny, dojrzały umysł sprawiał, że moje dziecięce ciało przypominało noszony przez starą kobietę skąpy kostium bikini ofiarowany jej przez przyjaciela z młodości.
Ponieważ próba zakończenia cyklu mojej egzystencji samobójstwem zakończyła się spektakularnym fiaskiem, teraz, w trzecim życiu, postanowiłem szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Ouroboranie jako dzieci odzyskują pamięć bardzo powoli, co uważam za swoiste błogosławieństwo – dzięki temu wspomnienie skoku z okna pojawiało się stopniowo, niczym łagodnie rozwijająca się infekcja dróg oddechowych, i nie budziło mojego zdziwienia. Szybko pogodziłem się z faktem, że próbowałem coś zrobić, lecz poniosłem klęskę.
Moje pierwsze życie, chociaż pozbawione prawdziwego celu, było jednak w jakiś sposób szczęśliwe – ignorancja stała się namiastką niewinności, a samotność beztroski. Jednak następne życie, gdy pamiętałem wszystko, co mnie poprzednio spotkało, musiało być inne. Nie chodzi tylko o świadomość przyszłych wydarzeń, lecz raczej nowe spojrzenie na to, co mnie otacza – w pierwszym życiu nawet nie przychodziło mi do głowy, że wiele rzeczy, w które święcie wierzę, nie ma nic wspólnego z prawdą. Teraz znów byłem chłopcem, lecz miałem psychikę dorosłego i dobrze rozumiałem zachowania ludzi odgrywających przede mną komedię w przekonaniu, że nie potrafię niczego pojąć. Myślę, że przybrani rodzice z czasem mnie pokochali – Harriet znacznie szybciej od męża – ale Patrick August zaczął mnie traktować jak rodzonego syna dopiero po śmierci żony.
W każdym ze swoich żywotów moja przybrana matka umiera w nieco innym dniu – istnieje studium medyczne poświęcone temu zjawisku. Przyczyna jest zawsze taka sama, chyba że wcześniej pojawią się zewnętrzne czynniki gwałtownie przyśpieszające zgon. Około moich szóstych urodzin zaczyna kaszleć, a po upływie kolejnego roku pluć krwią. Moich rodziców nie stać na wizytę u lekarza, ale w końcu moja ciotka Alexandra daje pieniądze, po czym matka jedzie do szpitala w Newcastle, gdzie lekarze rozpoznają u niej raka płuc. (Moim zdaniem jest to niedrobnokomórkowy rak lewego płuca; frustrujące jest to, że czterdzieści lat później choroba dałaby się wyleczyć, lecz w latach dwudziestych dwudziestego wieku medycyna była bezsilna). Lekarze zapisują matce nikotynę i laudanum, po czym umiera ona szybko w 1927 roku. Po jej śmierci ojciec staje się milczący i spędza dużo czasu na wędrówkach wśród wzgórz, niekiedy znika na wiele dni. Potrafię już o siebie zadbać i przed śmiercią matki gromadzę trochę żywności, by mieć co jeść w czasie nieobecności Patricka. Kiedy wraca, jest milczący i obojętny; nie reaguje gniewem na moje próby nawiązania rozmowy, ale chyba głównie dlatego, że w ogóle na nic nie reaguje. W pierwszym życiu nie rozumiałem żalu ojca ani tego, w jaki sposób się przejawiał, ponieważ sam odczuwałem niemą pustkę dziecka potrzebującego pomocy, której od niego nie uzyskałem. W drugim życiu matka zmarła, gdy nadal przebywałem w szpitalu psychiatrycznym, i byłem zbyt zaabsorbowany własnym szaleństwem, by naprawdę coś odczuć, lecz w trzecim śmierć Harriet przypominała pociąg osobowy powoli toczący się w nocy w stronę człowieka przywiązanego do torów kolejowych – wydawała się nieunikniona, niepowstrzymana, dostrzegałem jej nieubłagane zbliżanie się. Świadomość, że wkrótce nastąpi, była jeszcze gorsza niż ona sama. Wiedziałem, że matka umiera, a kiedy wreszcie zakończyła życie, poczułem coś w rodzaju ulgi – koniec dręczącego oczekiwania nieco złagodził ból po stracie.
W trzecim życiu zbliżająca się śmierć matki dostarczyła mi także zajęcia. Bardzo chciałem jej zapobiec, a przynajmniej ją odwlec. Jedynym wyjaśnieniem tego, co mnie spotyka, była klątwa jakiegoś mściwego Boga, toteż szczerze wierzyłem, że za pomocą dobrych uczynków albo prób wpływania na bieg swego życia mogę przerwać zaklęty krąg powtarzającej się egzystencji, która stała się moim udziałem. Ponieważ nie popełniłem żadnych grzechów wymagających odpokutowania ani nie musiałem cofać żadnych ważniejszych wydarzeń, poświęciłem wszystkie siły na pomaganie Harriet, gdyż był to najoczywistszy sposób zrobienia czegoś pożytecznego. Zająłem się tym, angażując całą swoją inteligencję i doświadczenie, a miałem go niemało, bo choć byłem dopiero pięciolatkiem, przeżyłem już dziewięćdziesiąt siedem lat.
Wykorzystywałem pomoc udzielaną Harriet, by unikać nudnego chodzenia do szkoły, a mój ojciec był zbyt zajęty, by się zorientować, co robię. Opiekowałem się nią i doskonale wiedziałem, jaki był jej tryb życia, gdy ojciec przebywał poza domem. Można powiedzieć, że w ten sposób jako dorosły mężczyzna mogłem poznać kobietę, którą wcześniej znałem tylko jako dziecko. W tym okresie po raz pierwszy zacząłem podejrzewać, że nie jestem synem swojego ojca.
Kiedy przybrana matka zmarła wreszcie w moim trzecim życiu, na jej pogrzebie pojawiła się cała rodzina Hulne’ów. Mój ojciec powiedział kilka słów, a ja stałem obok niego – siedmiolatek ubrany w czarne spodnie i marynarkę pożyczone od Clementa Hulne’a, kuzyna starszego ode mnie o trzy lata, który w poprzednim życiu próbował mnie terroryzować, gdy przypominał sobie o moim istnieniu. Constance Hulne, oparta na lasce z gałką z kości słoniowej w kształcie głowy słonia, wygłosiła krótką mowę, w której podkreśliła lojalność i siłę Harriet oraz wspomniała o jej osieroconej rodzinie. Alexandra Hulne powiedziała mi, że muszę być dzielny; Victoria Hulne pochyliła się i uszczypnęła mnie w policzek, wywołując we mnie dziwne dziecięce pragnienie ugryzienia palców w czarnej rękawiczce, które tak bezceremonialnie poczynały sobie z moją twarzą. Rory Hulne milczał i patrzył na mnie. Robił to już wcześniej, kiedy po raz pierwszy stałem w pożyczonym ubraniu na pogrzebie matki, ale wtedy, pogrążony w żalu, który nie mógł znaleźć sobie ujścia, nie rozumiałem intensywności jego wzroku. Teraz popatrzyłem mu w oczy i po raz pierwszy zobaczyłem zwierciadlane odbicie samego siebie, człowieka, którym miałem kiedyś się stać.
Nie znasz mnie na wszystkich etapach mojego życia, więc pozwól mi je opisać.
Rodzę się z rudymi włosami, które z czasem zmieniają barwę – można by miłosiernie powiedzieć, że stają się kasztanowe, lecz w gruncie rzeczy są marchewkowe. Dziedziczę kolor włosów po rodzinie swojej biologicznej matki, podobnie jak zdrowe zęby i skłonność do dalekowzroczności. Jestem drobnym dzieckiem, nieco niższym od kolegów, a szczupła budowa ciała to efekt kiepskiego odżywiania i predyspozycji genetycznych. Po ukończeniu jedenastu lat nagle zaczynam szybko rosnąć i jako piętnastolatek mogę udawać osiemnastolatka o chłopięcym wyglądzie, co szczęśliwie oszczędza mi trzech nudnych lat oczekiwania na uzyskanie pełnoletności.
Jako młody człowiek dawniej nosiłem nieco zmierzwioną brodę, naśladując swojego przybranego ojca Patricka, lecz nie pasuje ona do mnie i w swoim naturalnym kształcie przypomina splątany gąszcz krzaków malin, w których przyczaiła się jakaś istota. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, zacząłem się regularnie golić, pokazując światu twarz swojego prawdziwego ojca. Mamy te same bladoszare, zbyt blisko osadzone oczy, te same niewielkie uszy, lekko kędzierzawe włosy i nos, który wraz ze skłonnością do chorób kości jest chyba najmniej miłą częścią naszego dziedzictwa genetycznego. Nie chodzi o to, że mam wyjątkowo duży nos, bynajmniej – jest jednak wyraźnie zadarty jak u krasnoludka i wygląda jak uformowany z gliny, nie kości. Ludzie grzecznie tego nie komentują, lecz kilkakrotnie zdarzyło się, że widok mojego nosa doprowadził do płaczu małe dzieci pochodzące z rodzin o cechach genetycznych predysponujących do większej urody. Na starość siwieję, co odbywa się błyskawicznie; stres może sprawić, że następuje to wcześniej niż zwykle, i nie może temu zapobiec żadna forma terapii medycznej ani psychologicznej. W wieku pięćdziesięciu jeden lat zaczynam nosić okulary do czytania. Niestety, osiągam pięćdziesiątkę w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku, niezbyt ciekawej dekadzie pod względem mody, lecz jak prawie wszyscy wracam do stylu panującego w młodości i noszę spokojne, staroświeckie okulary. Gdy je wkładam i przyglądam się swojej twarzy w lustrze w łazience, wyglądam jak starzejący się naukowiec. Kiedy grzebaliśmy Harriet po raz trzeci, miałem już blisko sto lat, by się przyzwyczaić do swojego widoku. To twarz Rory’ego Edmonda Hulne’a spoglądającego na mnie nad trumną kobiety, która nie mogła być moją matką.