Читать книгу Moje życie w bliskości Ojca Pio - Cleonice Morcaldi - Страница 5

Przedmowa

Оглавление

Gdy Jezus powiedział do uczniów: „Miłujcie się wzajemnie”, nie odnosił się do rzeczywistości ziemskiej, ale to proste wyrażenie miało głęboki sens ontologiczny. Pochodzimy od Boga, stworzyciela wszechświata, ojca wszelkiego stworzenia. Dlatego musimy miłować się jak bracia, ponieważ jesteśmy dziećmi jednego i jedynego Ojca.

Święci – ludzie całkowicie oddani Bogu – bardzo dobrze rozumieli takie pojęcie miłości, różniące się mocno od rozumienia naturalnego, wyłącznie ludzkiego, a jeszcze bardziej od tego najbardziej zafałszowanego, sprowadzającego miłość li tylko do seksu. Musimy zanurzyć się w rzeczywistości najwyższej miłości, jeśli chcemy zrozumieć świętych, ich sposób bycia, zachowywania się: bez ograniczeń, bez lęków, bez oglądania się na wszystko, co obce duchowi. Kiedy św. Franciszek Salezy mówił do św. Joanny de Chantal: „Jestem cały Twój… Bóg mi dał Ciebie: masz mnie całego w Nim…”; „Dbaj więc, abym był zawsze mocno z Tobą związany, ponieważ ten związek nie jest w niczym sprzeczny z jakimkolwiek innym, ani ze ślubami, ani z małżeństwem”; „Gdy opowiedziałaś się za mną w tak szczególny sposób, dusza moja poczuła się cudownie związana, aby coraz mocniej kochać duszę Twoją, co każe mi napisać: «Bóg dał mi Ciebie». Nie wierzę, że można by coś jeszcze dodać do uczucia, jakiego doznała dusza moja, zwłaszcza modląc się do Boga za Tobą. Ale teraz, moja droga córko, pojawiła się pewna nowa jakość, której zdaje się nie można nazwać, a której owocem jest wielka słodycz wewnętrzna, jakiej doświadczam, gdy życzę Ci doskonałości w miłowaniu Boga i wszelkiego duchowego błogosławieństwa… To, co ja do Ciebie czuję, ma pewną wartość szczególną, która mnie nieskończenie pociesza i która, mówiąc szczerze, niezmiernie mi służy”, jego słowa nie były wyrazem banalnych, ludzkich emocji, ale wyrażały miłość w szerokim, uniwersalnym znaczeniu.

Tak też powinny być rozumiane słowa, jakie Ojciec Pio kierował do osób, które powierzyły mu się całkowicie i we wszystkim. Tak też powinniśmy widzieć jego zachowanie, odbierane niekiedy – przyznajmy to bez jakichkolwiek niedomówień – jako przejaw ludzkiej słabości, o ile nie wręcz namiętności.

W badaniu jego życia są to momenty decydujące. Dlaczegóż to Ojciec Pio był tak czuły wobec niektórych kobiet i tak z nimi spoufalony? Dlaczegóż to na przykład Cleonice Morcaldi przez wszystkich uważana była za jego szczególną ulubienicę? Wytłumaczenie jest bardzo proste, i to nie tylko biorąc pod uwagę względy duchowe, ale również czysto ludzkie i ziemskie. Nie można zapominać, że Ojciec Pio był w pełni człowiekiem, nie tylko fizycznie, co oczywiste, ale też w swych emocjach, intelekcie, widzeniu świata, relacjach z najbliższymi, przyjaciółmi, rodziną. Gdy podejmował decyzję o rezygnacji z własnej rodziny i wstąpieniu do zakonu, nie miał na oczach klapek, nie kierował nim beztroski entuzjazm. To była decyzja bolesna. Był całkowicie świadomy, na co się decyduje i co zostawia – do tej pory żył w rodzinie, otoczony przyjaciółmi z dzieciństwa i lat młodości, towarzyszami zabaw, kolegami ze szkoły, mieszkańcami rodzinnej Pietrelciny. Choć nieraz tak mogłoby się wydawać, nie był mizoginem ani człowiekiem niewrażliwym na uczucia i uroki, jakie go otaczały. Ostateczną decyzję podejmował mając lat piętnaście, choć to pragnienie towarzyszyło mu od dzieciństwa. Toczył wewnętrzną walkę, którą bez przesady można nazwać okrutną, by nie rzec: kosmiczną. W jego duszy ścierały się dwa przeciwstawne pragnienia: zwyczajnego życia, w którym mógłby zaznać miłości typowo ziemskiej, oraz życia na wyższym poziomie. Można powiedzieć, że był rozdarty. W końcu zwyciężyło pragnienie wyższe, duchowe. Ale nie odbyło się to bez udręki, którą odczuwał, opuszczając swoje miasto, rodzinę, matkę.

To właśnie matka odprowadziła go na maleńką stację kolejową w Pietrelcinie, na trasie z Campobasso do Benewentu, mniej więcej kilometr od rodzinnego domu. Pożegnanie, ten moment, w którym zniknął w wagonie, było bolesne – i dla matki, i dla Ojca Pio. Wspominamy je, aby podkreślić, że wyjazd do klasztoru nie łączył się z pełnią radości, ale bardziej z rozstaniem – z najbliższymi, kolegami, z przyzwyczajeniami i nawykami. To uczucie będzie mu towarzyszyć przez całe życie.

Któż wypowie ten ból, jaki towarzyszył mu w chwili śmierci matki, w 1929 roku. Złożony chorobą w domu Mary Pyle (matka zamieszkała tam po przyjeździe do San Giovanni Rotondo, tam zapadła na zapalenie płuc i tam zmarła), wzdychał tylko: „Mamo, mamusiu!”, nie mając sił, by się podnieść. Potem przez cały miesiąc, a styczeń był tego roku bardzo zimny, chorował na serce, przeszyte bólem po śmierci matki.

Takim bożym człowiekiem był Ojciec Pio, mając czterdzieści dwa lata. Nie były mu obce ludzkie uczucia, nie był mistykiem obojętnym na wszystko, co zewnętrzne, nie potrafił aż tak perfekcyjnie zapanować nad tym, co odczuwał. Było w nim bogactwo uczuć, którego nie potrafił ukryć, które wylewało się na zewnątrz, płynęło ku innym, ku duchowym dzieciom, ku przyjaciołom, a nawet ku osobom całkowicie nieznajomym. Bogactwo uczuć tej samej natury, jakie kierował ku Bogu. Pozorna sprzeczność, która była wspaniałym dopełnieniem. Był czuły i słodki w stosunku do stworzeń, ponieważ był taki wobec Boga. A pośród tych stworzeń w sposób najbardziej widoczny wybierał te, które miały podobną naturę, doświadczały tych samych uczuć – wobec Boga i ludzi. Gdy takie dusze spotykały się, wczuwały się jedna w drugą, wymieniały się uczuciami, wrażeniami, myślami. Stawały się towarzyszami podróży na drodze duchowej – każdego dnia.

To najprostsze i najbardziej klarowne wyjaśnienie stosunków, jakie panowały pomiędzy Ojcem Pio a Cleonice Morcaldi – stworzeniem, które w pełni oddało się jemu, gdyż było w pełni oddane Bogu. Powierzyła się Ojcu Pio całkowicie i we wszystkim: w życiowych wyborach, relacjach z innymi, myślach, uczuciach, drodze do Boga. Doskonały nauczyciel doskonałej uczennicy. Nauczyciel, który wiedział, że może we wszystkim na nią liczyć, bo ona zawsze mu towarzyszyła, we wszystkim i bez zastrzeżeń była mu posłuszna, mimo że wiele ją to kosztowało, przezwyciężała wszystkie problemy siłą miłości. Uczennica, która chciała tylko tego, czego chciał nauczyciel. Nauczyciel, mistrz, ale także brat, przyjaciel, ojciec. On ją prowadził, od maleńkości, poprzez studia, pracę pedagogiczną (Cleonice była nauczycielką w szkole), w każdej codziennej aktywności.

Na treść tej książki należy spojrzeć właśnie w tej optyce. Tej samej, w jakiej czytamy listy św. Franciszka Salezego do Joanny de Chantal, z jaką patrzymy na wydarzenia z życia mistyczek i mistyków, na ich delikatność, język ich wzajemnej komunikacji, który mógłby wydawać się zwykły i ludzki, a przecież odnosił się do kontaktu dusz doskonałych. Jeśli Ojciec Pio był dla Cleonice wszystkim – przewodnikiem w duchowości i codzienności życia, kierownikiem duchowym i przyjacielem – ona była dla niego jednocześnie Martą i Marią.

Jak Maria chłonęła jego słowa i nauki, skrupulatnie je notując. Więcej – drążąc w jego duchowości drobiazgowymi pytaniami, wykazywała się wręcz zachłannością w poznawaniu jego wnętrza, jego prywatności. Czyniła to nie tylko z powodu naturalnego pragnienia pogłębiania własnej duchowości czy też – powiedzmy to szczerze – kierowana miłością do niego, ale również powodowana ciekawością, z jakich to nadprzyrodzonych wyżyn czerpał, co widział, czuł podczas modlitwy, czego doświadczał w cierpieniu, w objawieniu mu niebiańskich darów.

Będąc doskonałą jak Maria, równocześnie była jak Marta, ponieważ dbała o codzienne potrzeby Ojca Pio jak siostra. Troszczyła się o jego bieliznę i ubrania, opiekowała się nim, gdy źle się czuł. Zastępowała mu najbliższą rodzinę, której troski Ojciec Pio bardzo potrzebował (choć się jej nie domagał) choćby ze względu na swoją kondycję zdrowotną, tylko pozornie dobrą, bo nadwyrężoną wieloletnimi stygmatami. Ojciec Pio nie okazywał tego, ale przecież potrzebował wyjątkowej dbałości o odzież, stykającą się nieprzerwanie z ranami: podkoszulki, opaski, które nakładał na klatkę piersiową, by wchłaniały krew, skarpety, rękawiczki – białe na noc, brązowe na dzień. Jego ubrania nie trafiały do wspólnego prania w klasztorze, ale były prane i prasowane przez najbliższych – między innymi przez ojca Raffaele, współbrata, przyjaciela i przez pewien czas spowiednika, a przede wszystkim przez zaufane córki duchowe, a wśród nich – Cleonice.

Trzeba również pamiętać, że czasami niektóre części garderoby, jak rękawiczki, należało wymienić na nowe, szyte na zamówienie, a wówczas te zużyte, zaplamione krwią, były zachowywane. W taki sposób opaski na pierś, koszule, rękawiczki, skarpety, które miały kontakt z krwią stygmatyka, stawały się osobistymi relikwiami niemałej liczby osób. To nie powinno nas gorszyć. Był to dowód, że wiele ludzi po prostu widziało w Ojcu Pio człowieka, który nosił na sobie rany Chrystusa. Alter Christus – jak po ludzku i w najbardziej logiczny sposób określano Ojca Pio.

Tak właśnie patrzyła na niego Cleonice. Wyjaśnia to jej uczucia i całkowite oddanie się Ojcu Pio, bez zastrzeżeń – tak jak Maria i Marta z Betanii oddały się Jezusowi. I wyjaśnia życzliwość Ojca Pio w stosunku do tej córki duchowej, która w nim widziała, co wciąż podkreślamy, swoją drogę do Jezusa. W każdej chwili dnia żyła dla niego – w łączności duchowej, a niejednokrotnie bezpośredniej. Zdarzało mi się widzieć Cleonice w takich momentach, gdy musiała podjąć jakąś decyzję – była skupiona, zanurzona w modlitwie, jej oczy były spuszczone, usta poruszały się niemal niedostrzegalnie. Być może właśnie słała swego Anioła Stróża do Ojca Pio z prośbą o pomoc i światło. Miałem mocne przekonanie, że taka łączność duchowa nie była wyjątkowym i niespotykanym doznaniem wśród tych, którzy znali Ojca Pio. On nas sam zachęcał, by posyłać do niego Aniołów Stróżów, gdy poczujemy taką potrzebę i wszyscy tak robiliśmy. Złudzenia fanatyków? Nie, z pewnością nie dla tych, którzy wierzą w rzeczy nadprzyrodzone, w aniołów, w obcowanie świętych, w mistyczne ciało Chrystusa.

Zdarzało się czasami, że Ojciec Pio, gdy był wśród nas, doświadczał nagłego natchnienia i posyłał kogoś, by poszedł przekazać coś Cleonice. Nazywał ją „panią nauczycielką Morcaldi”, w czym dostrzegaliśmy dyskrecję i względy, i co budziło nasz szacunek wobec zażyłości, o której wszyscy wiedzieli. Nikt nigdy nie pozwolił sobie na jakąkolwiek niegrzeczność wobec tej prostej i uczciwej osoby, ponieważ nie było ku temu żadnego powodu. Miała duszę niewinną jak dziecko i tę naturalną niewinność wyczuwało się w jej zachowaniu, w głosie. Podczas rozmów, które dotyczyły zawsze spraw wiary, nigdy się nie wymądrzała ani nie była drobiazgowa – niczym Ojciec Pio. Tym zdobywała szacunek i sympatię także jako nauczycielka w szkole.

Taką ją znałem od zawsze, od niepamiętnych czasów. Ale zachowałem też wspomnienie szczególne, które wiąże się z moją młodością. Pewnego razu poszedłem do niej, do jej małego domku, w którym później zamieszkał fotograf Federico Abresh, nie pamiętam już z jaką sprawą i przez kogo posłany. Przyjęła mnie z uśmiechem, najwyraźniej zadowolona z wiadomości, które jej przekazałem. Powiedziała do mnie kilka bardzo ciepłych słów tym swoim dziecięcym głosem, a potem z nieukrywanym szczęściem pokazała mi figurkę Dzieciątka Jezus, dar od Ojca Pio, która leżała na jednej z szafek. I tym obrazkiem duchowego szczęścia, które kieruje nasze serca, naszą wiarę i nasze życie ku Bożemu Narodzeniu, kończę ten wstęp. Sugeruję w ten sposób, w jakim kluczu należy czytać tę książkę, a szczególnie jej najbardziej delikatne fragmenty.

Gherardo Leone

San Giovanni Rotondo, 16 maja 1996

w dniu św. Małgorzaty z Kortony

Moje życie w bliskości Ojca Pio

Подняться наверх