Читать книгу TERAZ ZAŚNIESZ - C.L.TYLOR - Страница 18

CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział 12

Оглавление

Anna

Alex nie odpisał na moją ostatnią wiadomość i teraz żałuję, że na niego naskoczyłam. Chciał tylko wiedzieć, jak sobie radzę, ale wzmianka o śnie była jak nóż w serce. Myślałam, że przyjeżdżając tu, zostawię to wszystko za sobą. Tylko że smutek to nie kurtka, nie można go tak po prostu zrzucić. Staje się częścią ciebie, niewidoczną powłoką na twojej skórze. Czasami ją czujesz, a czasami nie, zawsze jednak tam jest.

– Wchodźcie, wchodźcie. – Mój szef wprowadza do holu pięcioro gości: dwóch mężczyzn, dwie kobiety i nastoletnią dziewczynę. Ich kurtki i torby są mokre od deszczu.

David przeciska się w stronę biurka i staje obok mnie.

– Witamy w hotelu Bay View, najlepszym na wyspie Rum – mówi, otwierając ramiona w powitalnym geście.

Chuda kobieta w średnim wieku, w czerwonej kurtce przeciwdeszczowej z kapturem i w czerwonej czapce z pomponem, wybucha wymuszonym śmiechem. Hotel Bay View jest jedynym hotelem na wyspie.

– Anna was zamelduje, a ja zaniosę wasze bagaże do pokoi – dodaje David.

Odwraca się do stojącego najbliżej mężczyzny – wysokiego, średniej budowy bruneta w jasnoniebieskim polarze, ciemnych spodniach i butach trekkingowych – i sięga po pasek jego plecaka. Mężczyzna cofa się gwałtownie i wpada na stojącą za nim kobietę w czerwieni.

– Przepraszam, przepraszam. – Rozgląda się nerwowo zza okularów bez oprawek, szukając miejsca, w którym mógłby stanąć, nie dotykając nikogo. – Ale ja… ja… mam tam pewne ważne rzeczy i… i…

– W porządku. – David przepraszająco podnosi rękę i rozciąga usta ni to w półuśmiechu, ni w grymasie. – Jeśli nie chcecie, żebym zaniósł wasze bagaże, nie ma problemu.

– Mój może pan wziąć. – Kobieta w czerwieni przeciska się między pozostałymi i odwraca tyłem do Davida, niemal podstawiając mu plecak pod nos. – Nie czuję ramion.

Łysiejący starszy mężczyzna, który stał obok niej, podnosi lewą rękę na znak protestu. Na palcu serdecznym błyska złota obrączka.

– Mówiłem, że będę go niósł, Mel, ale się uparłaś…

Kobieta ignoruje go i ruchem głowy ponagla Davida, żeby pomógł jej zdjąć plecak. David zerka na jej męża i prawie niezauważalnie kiwa głową.

– Właściwie, panie i panowie, muszę wrócić na przystań po resztę gości. Jeśli chcecie, żebym zaniósł wasze bagaże, zostawcie je tutaj, a zajmę się nimi, kiedy wrócę. Anna zaprowadzi was do pokoi. Kiedy już się rozgościcie, zejdźcie do salonu na kropelkę whisky, a jak już będziemy w komplecie, przedstawię wam plan na najbliższy tydzień.

Podnosi ręce i niczym krab bokiem przeciska się w stronę wyjścia. Gdy dociera do drzwi, dostrzegam ulgę malującą się na jego twarzy.

• • •

Po wyjściu Davida twarze wszystkich zwracają się w moją stronę. Jako pierwsza do biurka podchodzi para. Kobieta przejmuje dowodzenie, wpycha się przed swojego towarzysza i opiera ręce o blat.

– Melanie i Malcolm Wardowie. I… Katie. – Zdejmuje czapkę z pomponem i zerka na drobną nastolatkę o ziemistej cerze, która wygląda, jakby chciała być gdziekolwiek, byle nie tu. – Również Ward – dodaje kobieta.

W przeciwieństwie do dziewczyny w przydużej kurtce i różowych conversach, Melanie i Malcolm ze swoimi markowymi kurtkami przeciwdeszczowymi, kijkami, znoszonymi butami trekkingowymi i pękatymi plecakami wyglądają na wytrawnych turystów. Malcolm trzyma mapę w plastikowej koszulce. Melanie ma mysie włosy zebrane w koński ogon, grzywkę, która kończy się tuż nad niewiarygodnie szerokimi brwiami, i okulary w czerwonych oprawkach. Sprawia wrażenie gibkiej i silnej, jakby potrafiła na jednym oddechu zdobyć Rum Cuillin2. Jej mąż jest starszy; wygląda na pięćdziesiąt pięć, może nawet sześćdziesiąt lat. Ma przerzedzone siwe włosy i wysokie czoło upstrzone plamami wątrobowymi. Łuki jego brwi są tak krótkie, że kończą się gdzieś w połowie oka, co nadaje mu wygląd wiecznie skwaszonego.

Wprowadzam ich dane do laptopa, sięgam za siebie i podaję Melanie pęk kluczy.

– Proszę bardzo. Pokoje siedem i osiem. Od frontu. Proszę wejść schodami na pierwsze piętro. Pokoje są zaraz naprzeciwko…

– Od frontu? – Melanie zerka na Malcolma, a ten wzdycha ciężko.

– Tak – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem, który nijak nie łagodzi zbolałej miny pani Ward.

– Bez widoku na morze?

– Niestety, bez. Przydzielamy pokoje według listy, którą otrzymujemy od organizatora wycieczek, i obawiam się… – Wzruszam ramionami. – Litera „w” jest na końcu…

– Poważnie? – rzuca Malcolm Ward. – W ten sposób przydzielacie pokoje? W dzisiejszych czasach? Całe dzieciństwo byłem ostatni tylko dlatego, że moje nazwisko zaczyna się na jedną z ostatnich liter alfabetu.

Zerkam na Katie, która wygląda, jakby chciała zapaść się pod ziemię.

– Podróż tutaj zajęła nam prawie dwa dni – tłumaczy Melanie. – Przyjechaliśmy aż z Londynu. Mój mąż tak się cieszył, że będzie miał pokój z widokiem na morze. Prawda, Malcolm?

Mężczyzna potakuje.

– Gloria w Hikers’ Friend powiedziała, że mamy to jak w banku.

– Ale mają państwo wspaniały widok na góry. – Zerkam w stronę drzwi, marząc, żeby wrócił David. Kiedy tu przyjechałam, powiedział mi jasno i wyraźnie, że to on jest właścicielem hotelu i do niego pierwszego mają zwracać się goście. „Zaspokajam wszystkie ich potrzeby – wyjaśnił, po czym dodał pospiesznie: – No, prawie wszystkie”.

Melanie pochyla się nad biurkiem, źrenice ma małe i czarne za szkłami okularów.

– Może to pani zmienić?

– Nie mogę, naprawdę. Wszystkie pokoje zostały już przydzielone. Jesteśmy małym hotelem i możemy pomieścić tylko osiem…

– Ja się zamienię. – Obok Melanie staje kobieta dobiegająca sześćdziesiątki. Jej siwe włosy, obcięte krótko po bokach, na czubku głowy kręcą się jak owcze runo. – Jeśli mam pokój z widokiem na morze.

Kiedy spoglądam na nią, uśmiecha się do mnie ciepło.

– To bardzo miło z pani strony. – Odwzajemniam uśmiech. – Pani godność?

– Christine Cuttle.

– Jak mątwa3? – pyta Malcolm.

– Tak. – Christine uśmiecha się cierpko. Pewnie słyszała to tysiące razy.

– Dziękuję, pani Cuttle – mówię. – Sprawdzę tylko…

– Proszę zwracać się do mnie po imieniu.

– Dobrze. – Zerkam na ekran. – Mają państwo szczęście. – Patrzę na Melanie. Christine przydzielono pokój numer jeden z widokiem na morze.

Melanie piszczy z radości i spogląda na męża, a zaraz potem na Katie. Jej uśmiech gaśnie.

– Nie będziemy obok siebie.

Dziewczyna wzrusza ramionami, a jedyne, co można wyczytać z jej twarzy, to ulga.

– Będzie po drugiej stronie korytarza – uspokajam Melanie. – To mały hotel. Wszystkie pokoje są blisko siebie.

Napięcie znika z twarzy Melanie.

– Nie będziesz miała nic przeciwko, Katie? Jesteś na wakacjach tak samo jak my.

Nastolatka kolejny raz wzrusza ramionami.

– Mam gdzieś widoki – bąka.

– Jest pani pewna – Melanie zwraca się do Christine – że możemy się zamienić? Naprawdę nie musi pani.

„Właśnie, że musisz – zdają się mówić jej twarz i dłonie zaciśnięte w pięści – skoro już to zaproponowałaś”.

– Chętnie się zamienię – zapewnia ją Christine. – Ten widok nigdy mi się nie znudzi. Tak tu pięknie. – Spogląda na mnie. – Masz szczęście, że tu mieszkasz.

– Tak. – Kiwam głową. – To prawda.

• • •

Odesławszy Christine, Melanie i Malcolma do ich pokoi, przywołuję skinieniem ostatniego z gości, który stoi sztywno przy drzwiach. Mężczyzna unika kontaktu wzrokowego i zatrzymuje się pół metra od biurka. Ciszę przerywa huk grzmotu i oboje się wzdrygamy. Dwie sekundy później ciemne niebo za oknem przeszywa błyskawica, a deszcz, który siąpił przez ostatnią godzinę, nagle przybiera na sile.

– Witamy na Rum! – mówię ze śmiechem.

Mężczyzna wbija wzrok w lśniącą powierzchnię dzielącego nas biurka. Jest młodszy od pozostałych; myślę, że zbliża się do czterdziestki. Ma ciemne włosy, gęste i kędzierzawe, z widocznymi zakolami. Jest przeciętnej budowy, ale twarz ma dziwnie pulchną, z mięsistymi policzkami i podbródkiem, i długim, szerokim nosem. Widoczne za okularami bez oprawek oczy mrugają gwałtownie.

– Trevor Morgan. – Wyciąga rękę, na co ja podaję mu swoją. – Nie. – Opuszcza dłoń na blat. – Klucz.

– Och. – Zerkam na ekran laptopa i odwracam się w stronę szafki z kluczami. – Pokój numer dwa, z tyłu hotelu. Proszę iść…

– Dziękuję, dam sobie radę. – Kiedy bierze klucz, nasze spojrzenia się spotykają. Patrzy na mnie nie dłużej niż przez sekundę, ale pod jego spojrzeniem czuję nieprzyjemny ucisk w piersi, który nie mija jeszcze długo po tym, jak mężczyzna znika na schodach.

• • •

Kwadrans później drzwi wejściowe otwierają się i do hotelu wchodzi David z parą mniej więcej w moim wieku. Oboje niosą plecaki. Mężczyzna jest wysoki, ma długą hipsterską brodę i ciemne włosy wygolone po bokach i zaczesane do tyłu. Kobieta ma mniej więcej metr siedemdziesiąt, jasne, kręcone włosy, krępą budowę ciała. I grymas niezadowolenia na twarzy, w przeciwieństwie do jej towarzysza, który podchodzi do mnie z promiennym uśmiechem. Jego ciężkie buciory dudnią na wypolerowanej drewnianej podłodze.

– Joe Armstrong. – Wyciąga rękę. – A ty musisz być Anna. David mówił nam o tobie.

Podaję mu dłoń i odwzajemniam uśmiech.

– Tak? A co?

– Same dobre rzeczy! – woła David, wieszając kurtkę na kołku. – Głównie…

– Fiona Gardiner. – Blondynka wciska się między Joego a ścianę.

– Miło mi panią poznać. – Podaję jej rękę, a ona ściska ją mocno. – Dobrze… zaraz… – Stukam palcami w klawiaturę. System pokazuje, że zostali ulokowani w osobnych pokojach. – Panie Armstrong, z tego, co widzę, zamieszka pan w pokoju numer sześć z widokiem na góry. A pani Gardiner w pokoju numer trzy z widokiem na morze. – Spoglądam na nich. – Mogą państwo wybrać, który z nich bardziej wam odpowiada, a ja anuluję drugą rezerwację. Najwyraźniej zaszła jakaś pomyłka, więc nie policzymy państwu dwukrotnie.

– Słucham? – Joe Armstrong patrzy na mnie w osłupieniu. – Chyba nie bardzo rozumiem.

Fiona jest równie zdezorientowana, a ja czuję, że się rumienię. David, który idzie do jadalni, chichocze, otwierając drzwi. Dobrze wie, co zrobiłam.

– Myślałam, że są państwo parą – tłumaczę. – Przepraszam. Weszliście razem, więc założyłam…

– Boże, nie! – Joe wybucha serdecznym śmiechem, ale widząc urażoną minę Fiony, dodaje pospiesznie: – Proszę mnie źle nie zrozumieć… Fiona jest urocza. Jestem pewien, że byłaby cudowną dziewczyną, ale… – Przeczesuje dłonią włosy. – Nie jesteśmy parą. Nawet się nie znamy. Zamieniliśmy tylko kilka słów na przystani.

– To moja wina, przepraszam. – Rzucam Fionie przepraszające spojrzenie. – Jestem nowa. Nigdy dotąd nie pracowałam w recepcji.

– Nic się nie stało. – Kąciki jej ust unoszą się nieznacznie, ale bardziej przypomina to grymas niż uśmiech. Wyciąga rękę. – Gdybym mogła prosić o klucz.

– Oczywiście. – Wręczam jej klucz do pokoju numer trzy, a Joemu do pokoju numer sześć.

– Pomóc ci? – pyta Joe, widząc, że Fiona poprawia plecak.

– Nie, dziękuję – pada krótka odpowiedź. – Dam sobie radę.

Odwracam się do laptopa, kiedy oboje gramolą się po schodach, Fiona pierwsza, a Joe tuż za nią. Z chwilą gdy ich kroki rozbrzmiewają na piętrze nad moją głową, David wychyla się z jadalni.

– Wybacz – rzuca ze śmiechem. – Mogłem wyprowadzić cię z błędu, ale to było takie zabawne. – Zerka w stronę schodów. – W tym tygodniu mamy kilku ciekawych gości. Coś mi mówi, że musimy być czujni.

2

Pasmo górskie na szkockiej wyspie Skye.

3

Cuttlefish (ang.) – mątwa.

TERAZ ZAŚNIESZ

Подняться наверх