Читать книгу Re-Horachte - Dariusz Kankowski - Страница 11

Rozdział V: Deszcz, pioruny i cienie

Оглавление

Wrzask Radka: „wstawaj, Michał, wstawaj!” nie zdał się na nic – dopiero potężny huk gromu obudził go z twardego snu. Rozejrzał się półprzytomnym wzrokiem po ciemnej jaskini, z trudem odróżniając sylwetki towarzyszy od czarnego tła. Słyszał tylko szum, wszechobecny szum. Poczuł też, że cały jest mokry.

– Co się stało? Skąd ta woda? – pytał, wstając powoli.

– Burza, głąbie! – ryknął Radek. – Zalewa nam jaskinię!

Upiorna błyskawica rozświetliła grotę, po niebie przetoczył się z łoskotem grzmot, dudniąc ponuro. W długim błysku Michał dojrzał resztę rozbitków, starających się bezskutecznie wylewać wodę poza jaskinię. Dali sobie w końcu spokój, z rezygnacją patrząc na szalejący żywioł.

Z nieba raziły kolejne pioruny, zamieniając noc w dzień. Nawałnica wydawała się jeszcze straszniejsza od tej, przez którą trafili na wyspę. Nie pojmował, czemu ryk takiej burzy wcześniej go nie obudził.

Piorun uderzył w pobliskie drzewo, niszcząc je doszczętnie i oślepiając na moment rozbitków; drzewo wprost rozsypało się na kawałki. Ivy pisnęła przeraźliwie i przylgnęła do brata. Mike przytulił ją do siebie.

– Spokojnie, nic nam się nie stanie, spokojnie...

Michał powtarzał sobie: to jest przecież jej brat, ale nie mógł pozbyć się myśli, że to w jego ramionach powinna skryć się Ivy.

Żywioł dopiero rozpoczął zabawę. Woda niby przestała ich zalewać, lecz w niektórych miejscach sięgała im po kostki. Całą wyspą co rusz wstrząsały pioruny. Przerażeni, uwięzieni w jaskini robinsonowie słyszeli trzaski i gruchoty, świadczące o tym, że kolejne drzewa gięły się pod naporem znacznie silniejszej od nich potęgi. Padały kolejno, to bliżej, to dalej. Wybuchały pożary, ale przynajmniej taki mieli pożytek z deszczu, że szybko gasił wszelkie płomienie mogące im zagrozić. Niemniej wyspa ginęła, rozszarpywana przez gigantyczną nawałnicę. Zimny wiatr nieustannie zmieniał kierunek, a rozbitkowie mogli jedynie bezczynnie patrzeć na to szaleństwo natury, rozpętane wbrew ich woli.

– W życiu nie widziałem takiej burzy! – krzyknął przejęty Radek.

Ani ja, pomyślał Michał, zastanawiając się, kiedy skończy się to potworne widowisko.

Kolejna błyskawica rozświetliła najbliższą okolicę i dostrzegł wśród pobliskich drzew stojącą nieruchomo sylwetkę. Odskoczył jak oparzony.

– Co się stało? – zapytał Krystian. – Przestraszyłeś się tego pioruna?

– Tam ktoś jest! – odparł Michał nieco drżącym głosem.

– Co ty opowiadasz? – zdziwił się Radek. – Gdzie, kto?

– Tam, za tymi drzewami, stał tam! – krzyczał Michał, zdenerwowany tym, że tylko stoją i gapią się na niego.

Ponownie rozbłysło światło błyskawicy, lecz choć wypatrywał uważnie, nigdzie nie dostrzegł najmniejszego ruchu ani podejrzanego cienia. Tajemnicza postać znikła.

– Coś ci się przywidziało – stwierdził Radek.

– Ale on tam był... – upierał się Michał, jednak jego głos nie brzmiał już tak stanowczo.

– Połóż się, uspokój, przyniesiemy ci lekarstwo – zażartował Krystian – i znów będziesz grzecznym chłopczykiem... – dodał, śmiejąc się głośno wraz z Radkiem.

Michał pokręcił głową, wpatrując się w ciemny las.

– Ja go widziałem...

Lecz czy na pewno? Coś widział, ale co konkretnie? Sylwetka nie była wyraźna. Nie widział twarzy, nie mógł powiedzieć, czy to mężczyzna, czy kobieta. Nie mógł rozpoznać nawet, czy postać nosiła ubranie, ale czuł, że nie są tu sami. Na wyspie znajdował się jeszcze ktoś. Jeżeli też był rozbitkiem, to dlaczego nie uciekł przed burzą, czemu nie wszedł do jaskini, skoro widział ich i słyszał? Może jest ranny, zemdlał albo...

Bez zastanowienia wybiegł na zewnątrz.

– Michał!!! – ryknął Krystian.

Nie słuchał, biegł dalej przed siebie, ku miejscu, w którym zobaczył zagadkową postać. Ciężkie krople deszczu biły go po głowie, zalewały mu twarz; nie widział dokładnie, gdzie biegnie, lecz chyba dotarł we właściwe miejsce. Przetarł oczy. Nikogo nie znalazł. Obcy musiał znajdować się trochę dalej. Przeszukał pobliskie krzaki, ale nic nie wskazywało na to, że ktoś tu w ogóle przebywał.

– Michał, ty idioto! – doleciał go z tyłu wściekły głos; Krystian już nadbiegał wraz z Garym. Obaj chwycili go za ramiona. Pozwolił im zaciągnąć się z powrotem do jaskini. Usiadł w kącie, nie rozumiejąc, gdzie zniknął nieznajomy i wstydząc się własnej ryzykanckiej głupoty.

Burza trwała niemal całą noc. Kiedy deszcz przestał padać, a na horyzoncie ukazało się słońce, zmęczeni, niewyspani rozbitkowie zabrali się za wylewanie wody z jaskini. Potem zrobili sobie wczesne śniadanie i ruszyli przez zalany, zniszczony las ku plaży. Michał szukał wzrokiem śladów czyjejś bytności, ale znów niczego nie znalazł. Teraz, kiedy czuł się tak znużony, pomyślał, że może rzeczywiście coś mu się przywidziało.

Re-Horachte

Подняться наверх