Читать книгу Re-Horachte - Dariusz Kankowski - Страница 7

Rozdział I: Plaża

Оглавление

To już koniec. Rozpaczliwy szept rozdzierał mu głowę.

Michał przeciągnął się i ziewnął potężnie; nie zamierzał jeszcze wstawać, było mu ciepło i wygodnie. Jednak po chwili stwierdził z irytacją, że jest mu wręcz za ciepło. Obrócił się na drugi bok i uderzył głową o coś twardego. Skrzywił się i usiadł powoli, pocierając dłonią miejsce, gdzie nabił sobie guza. Otworzył oczy. Zrazu wszystko było zamazane, ale gdy skupił wzrok, spostrzegł ze zdumieniem, że leży na piasku. Obok dostrzegł kamień, o który się uderzył.

Czując narastające zaniepokojenie, rozejrzał się wokół – widok zaparł mu dech w piersiach. Po raz kolejny przetarł oczy, by upewnić się, iż krajobraz nie jest wytworem jego umysłu. Znajdował się na plaży. Początkowo nawet zastanawiał się, co to za wielka woda przed nim, aż wreszcie dotarło do niego, że patrzy na bezmiar morza. Spojrzawszy za siebie, zobaczył natomiast las jakichś nieznanych drzew, które skojarzyły mu się z tropikami. Ponad lasem wznosiła się dosyć stroma, lecz niewysoka góra. Wulkan – to pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy.

Wstał. Jego ubranie, składające się z zielonych spodenek i czerwonego podkoszulka, było z tyłu mokre i oblepione piaskiem, zaś z przodu wysuszyło je prażące bezlitośnie słońce. Powoli docierało do niego, że naprawdę znalazł się na tropikalnym wybrzeżu. Próbował opanować wirowanie w głowie. Upewnił się, czy może ustać na nogach i otrzepał się z piasku. Ponownie rozejrzał się zdesperowanym wzrokiem po pustej plaży, szukając czegoś, co podpowiedziałoby mu: skąd, jak...

To nie był sen, sztorm naprawdę miał miejsce. Tylko dlaczego wspomnienie o nim było tak mgliste, tak nierealne? Czy tylko on się uratował? Gdzie podziali się inni? Napięcie wezbrało w nim, serce załomotało. Wtem dostrzegł dwie postacie zmierzające ku niemu przez plażę.

Beżowa połać piasku biła po oczach odbitym światłem słońca. Michał zmarszczył brwi, przyłożył dłoń do czoła, tworząc daszek, by lepiej przyjrzeć się przybyszom. Uważnie obserwował dwóch chłopców, swoich rówieśników, z których jeden był wyższy od drugiego o głowę. Aż zaśmiał się z ulgi, kiedy ich rozpoznał.

Rozczochrane, ciemnoblond włosy przybyszy lśniły od wilgoci. Michał uświadomił sobie, że na jego czole też wystąpiły kropelki potu – zimne i jakby potęgujące niechęć do działania, wywołaną upałem. Radek, niemal dorównujący mu wzrostem, przywitał go ze szczerym, choć nieco nerwowym uśmiechem:

– Nareszcie się obudziłeś. Jak z tobą? – Starał się mówić wesoło, lecz kiepsko mu to wychodziło.

– Czuję się... chyba dobrze – mruknął Michał, sam nie wiedząc, jak właściwie powinien się czuć.

– Gdzie Darek? – zapytał rzeczowym tonem Krystian, rozglądając się.

– Kto?

– Darek. Miał zostać i cię pilnować, aż się obudzisz. My przeszukiwaliśmy plażę.

– Nikogo tu nie było. – Michał pokręcił głową, przypominając sobie zarazem twarz ponurego chłopaka, którego poznał na statku.

– Gdzie on, do cholery, polazł? – jęknął Krystian.

– Może do lasu...?

– Nie ma bata, musimy go odnaleźć.

– Znając go – zaczął Radek – pewnie znalazł żarcie i teraz się objada.

– Przeszukamy plażę – postanowił Krystian. Wyraźnie się niepokoił, co Michał przyjął z pewną ulgą; dzięki temu łatwiej radził sobie z własnym lękiem. – Tam, gdzie jeszcze nie szukaliśmy. Może próbował nas wyręczyć.

Ruszyli więc we trójkę wzdłuż plaży w kierunku przeciwnym niż ten, z którego przyszli Radek i Krystian. Morze było spokojne, fale delikatnie obmywały brzeg. Buty chłopców niekiedy całkowicie zatapiały się w mokrym piasku.

– Czy... czy tylko my czterej... – zaczął Michał i urwał. Nie musiał kończyć.

– Tak, chyba... raczej tak – odparł Radek. – Ale możliwe, że jeszcze kogoś spotkamy. Mogli ocknąć się wcześniej, w innym miejscu i skierować w głąb wyspy.

Michał pokiwał głową, wyrażając w duszy cichą nadzieję, że uda im się odnaleźć wszystkich pasażerów statku.

Gdy przyglądał się twarzom towarzyszy, widział nieudolnie skrywaną rozpacz i pomyślał, że sam musi wyglądać podobnie. Żaden z nich nie potrafił głośno i otwarcie przyznać, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli, krzyknąć z gniewu, żalu i bezsilności. Tłumili te wszystkie okropne uczucia, nie chcieli okazać słabości przed sobą nawzajem. W pewien sposób obecność kompanów dodawała im sił.

Michał daremnie usiłował przypomnieć sobie, co działo się wczorajszej nocy. Powracały do niego jedynie niewyraźne, urwane i mgliste wspomnienia, na czele z dudniącym w czaszce echem szeptu: To już koniec.

– Wie ktoś może, gdzie jesteśmy? – zapytał, by nie myśleć o palących promieniach słońca i żeby przerwać nieprzyjemne milczenie.

– Najprawdopodobniej na jakiejś niewielkiej wyspie na Morzu Sargassowym – odrzekł Krystian. – Może nawet w samym Trójkącie Bermudzkim.

Michał westchnął nerwowo na myśl, że utknęli tu na dobre. Nieznane napawało go lękiem i jednocześnie dziwną ulgą, której jeszcze nie potrafił zdefiniować. Nie zamierzał jednak spędzić reszty życia na tej wyspie. Przerażała go świadomość własnej niesamodzielności. Prawdopodobnie nie przeżyłby samotnie choćby jednego dnia – nie miał pojęcia, jak rozpalić ogień, nie był dość zaradny, by własnoręcznie zdobyć pożywienie.

Niebawem znaleźli Darka, z mozołem starającego się rozbić kokos o wystający z piasku kamień. Nieopodal, pod jedną ze sterczących wysoko palm, rosnących w graniczącym z lasem pasie zgniłej roślinności i ostrej trawy, leżało kilka innych orzechów.

– Widzę, że znalazłeś żarcie – odezwał się Krystian. – Ale chyba miałeś pilnować Michała.

– Po co? – burknął Darek, nawet na nich nie spojrzawszy. – Nikt by go nie ukradł. Tu nikogo nie ma.

Darek, podobnie jak Michał, był wysokim blondynem, obdarzonym jednak bardziej okrągłą twarzą i mniejszym nosem. Michał nie miał dotąd okazji, by z nim porozmawiać, ledwie kilka razy minęli się na statku. Darek nie sprawiał wrażenia towarzyskiego, ale sytuacja się zmieniła. Skoro z katastrofy ocaleli tylko oni, musi nauczyć się żyć z pozostałymi rozbitkami.

Wzięli sobie po jednym ze strząśniętych przez Darka owoców. Idąc za jego przykładem, każdy rozciął wierzchnią warstwę swojego kokosa ostrą krawędzią kamienia, zdarł ją, a dotarłszy do włochatego orzecha, wydłubał w nim dziurę mniejszym kamykiem. W ten sposób mogli dobrać się do mleczka kokosowego i zwilżyć wyschnięte gardła, ale Michał uznał, że to stanowczo za mało na ugaszenie pragnienia. Będą musieli znaleźć jakieś źródło, żeby porządnie się napić, no i poszukać czegoś do przegryzienia. Lęk budziło w nim przekonanie, że sam nigdy nie wymyśliłby sposobu na otwarcie kokosa.

– Mam nadzieję, że nas szukają – odezwał się, gdy usiedli na piasku obok Darka.

– Jeśli nas szukają, to znajdą w przeciągu kilku dni – ożywił się Krystian, wyraźnie próbując dodać otuchy towarzyszom niedoli. – Mają satelity i inny sprzęt, powinni nas odnaleźć bez problemu. Mówię wam, za kilka dni będziemy z powrotem w domach.

– No to nie ma problemu. – Michał natychmiast się rozpromienił.

– Jest problem i to niemały – wtrącił Darek. Ułożony na piasku, z rękami za głową, wpatrywał się w piękne, nieskazitelnie czyste niebo. – Statek zatonął. A wraz z nim wszyscy, którzy się na nim znajdowali. Nikt nie przeżył. To oficjalna wersja, łapiecie? Nie będą nas poszukiwać, ponieważ zginęliśmy. I tak powiedzą waszym rodzicom.

– Co ty gadasz?! – oburzył się Michał, kiedy zdołał wreszcie coś wykrztusić po tym wiadrze zimnej wody, jakim były słowa Darka.

– To, że jesteśmy skazani na tę wyspę. Nie liczcie na niczyją pomoc, bo żadna nie nadejdzie.

– Umiesz poprawiać humor – mruknął smętnie Michał, czując, jak opuszcza go wszelka nadzieja.

– To niemożliwe! – zdenerwował się Krystian. – Nie żyjemy w czasach Robinsona Crusoe! Mamy dwudziesty pierwszy wiek!

– On ma chyba rację. – Radek niechętnie zgodził się z Darkiem; Michał wiedział, że choć znali się od dawna, nie znosili się.

Chłopcy zamilkli. Do ich uszu docierał jedynie delikatny szum wiatru, mile łechtającego karki. Zastanawiali się, co należy dalej robić.

– Miałem w domu książkę o Robinsonie Crusoe – powiedział po chwili Radek z wyraźnym smutkiem w głosie. – Teraz żałuję, że jej nie przeczytałem.

– Że co?! – wykrzyknął Krystian. – Chcesz powiedzieć, że miałeś w rękach instrukcję obsługi wyspy i jej nie przeczytałeś?

– Wiesz, z jakiegoś powodu nie przewidziałem, że znajdę się w podobnej sytuacji!

– Nie kłóćmy się, tylko... zróbmy coś konkretnego – mitygował Michał, próbując nie zważać na swoje galopujące tętno. Podziwiał Krystiana, który żartami starał się nie dopuścić do paniki. – Musimy sami opanować sztukę przetrwania.

– Popieram – uśmiechnął się Krystian. – Za kilka dni żaden Robinson nam nie podskoczy.

...

To już koniec...

Nie miał pojęcia, co robić, był całkowicie zdezorientowany. Wokół szalał żywioł, który zdawał się drwić z przerażenia malutkich i nieporadnych w jego obliczu ludzkich istot. Michał wstał powoli, usiłując nie myśleć o bólu pleców. Wszystko wokół wirowało.

Co robić? Ludzie skakali do wody, szukając w niej ratunku lub śmierci, a on stał na zalewanym nieustannie pokładzie, starając się przypomnieć sobie, gdzie jest i co tu robi. Gdyby ktoś mógł mu powiedzieć...

I wtedy TO zobaczył. Potworna fala. Wysoka na chyba trzydzieści metrów, stroma, niemal pionowa ściana wody, zwieńczona pianą spływającą z mokrego szczytu jak wodospad. Z otwartymi szeroko oczyma – przerażony i zachwycony groźnym pięknem morskiego spektaklu – spoglądał na nadciągające monstrum. Nie potrafił wykonać najmniejszego ruchu, mimo przeświadczenia, że zaraz zginie, a fala obróci statek w perzynę, nie pozostawiając niczego prócz kilku unoszących się na powierzchni oceanu desek.

Wtem ktoś z wielką siłą chwycił go, podniósł i pociągnął za sobą. Odrętwiały Michał widział tylko przesuwające się przed jego oczami barwne plamy. Kilka sekund później wpadł do wzburzonej wody.

...

– Kto mnie stamtąd zabrał? – spytał Michał, kiedy nieoczekiwanie wróciło do niego wspomnienie ostatnich wydarzeń na statku „Joanna”.

– Co takiego? – Radek uniósł brew.

– Kiedy statek zalała fala, przewróciłem się i uderzyłem o drzwi. Nie byłem w stanie o własnych siłach opuścić statku. Wcale nie myślałem o tym, żeby się ratować, byłem zbyt oszołomiony. Zginąłbym tam, gdyby ktoś nie pociągnął mnie za sobą. Wiesz, kto to mógł być?

– Nie – odparł Radek, a Krystian pokręcił głową. – Nie mam pojęcia. Nie widziałem cię od chwili, gdy wybiegłeś do kapitana. Zrobiłem to, co wszyscy – zabrałem koło i wyskoczyłem.

– Chciałbym wiedzieć, kto to był.

Michał odwrócił się do Darka, chcąc zadać mu to samo pytanie, ale gdy tylko spojrzał na jego kamienną twarz, zastygłą w surowym grymasie, zaniechał pytania o cokolwiek. Zastanawiał się, dlaczego ten chłopak tak bardzo odsuwa się od innych. Poczuł, że go nie lubi i, przynajmniej na razie, nie chce z nim rozmawiać.

Zamyślił się przez moment nad słowami Radka. Chwycił się za głowę, kiedy wspomniał twarze pasażerów statku.

– Cholera, tyle osób...! Nasi trenerzy, cała załoga... I wszyscy ci...

Łzy napłynęły mu do oczu, a coś zimnego boleśnie ścisnęło wnętrzności. Zadygotał. To już koniec.

– Dlaczego tylko my przeżyliśmy? Tyle osób było na pokładzie... a tylko nasza czwórka trafiła na wyspę.

– Nie myśl teraz o tym – poradził Radek, bardziej samemu sobie niż Michałowi, bo jego głos drżał, jakby miał się zaraz rozpłakać. – Już ci mówiłem, może jeszcze kogoś uda nam się znaleźć. Tak... Jak myślicie, będą za nami... tęsknić? – dodał po chwili.

– Na pewno. Chyba tak. Może – odpowiedział Krystian. – Co za różnica? Ja za nikim nie tęsknię. Jeśli mógł na bezludnej wyspie żyć Robinson Crusoe, to i my możemy. Damy sobie radę – dowodził, lecz ton jego głosu nie brzmiał już tak zdecydowanie.

Michał pokiwał nieznacznie głową. Właściwie też za nikim nie tęsknił. Może oprócz matki – ale ona sobie poradzi, ma jeszcze dwóch synów.

– Naprawdę za nikim nie tęsknisz? – spytał z powątpiewaniem Radek, odrywając Michała od smętnych myśli. – Nawet za Dominiką?

– Masz na myśli to, że chodziliśmy ze sobą? – odpowiedział pytaniem Krystian. – Informuję cię zatem, że rozstaliśmy się dwa dni przed rejsem.

– Co? – Radek szczerze się zdziwił. – Ale to znaczy, że byliście parą przez trzy dni!

– Dokładnie czterdzieści dziewięć godzin – odparł beznamiętnie Krystian. – W poniedziałek o piętnastej spytałem ją, czy chciałaby zostać moją dziewczyną i uzyskałem odpowiedź twierdzącą. W środę o szesnastej oznajmiła mi, że pragnie zakończyć znajomość, ponieważ nie potrafi zapomnieć o swoim byłym – wyjaśnił głosem pełnym sarkazmu. – Chyba nie wyobrażałeś sobie, że spędzę z jakąś dziewczyną trzy miesiące, jak ty z Ulą!

– Tak, to byłoby rzeczywiście nie w twoim stylu – przyznał Radek. – Ale trzy dni to swoisty rekord. Najbardziej dziwi mnie, że ona zerwała z tobą, a nie odwrotnie. Przyznaję, że tego się nie spodziewałem.

– Co robimy? – Michał, którego nieco dziwiła, choćby wymuszona, niefrasobliwość tej rozmowy, postanowił przejść do istotnych problemów.

– Przede wszystkim musimy poszukać wody zdatnej do picia – oświadczył autorytatywnie Krystian. – Na wyspie na pewno jest jakieś źródełko. Widziałem przelatujące nad lasem ptaki, muszą skądś brać słodką wodę.

– Czyli ustalone. Która godzina? – zapytał Radek. – Bo mój zegarek przemókł. Do niczego się już nie nadaje.

– Ja mam wodoodporny. – Krystian uniósł nadgarstek. – Jest za dwadzieścia czwarta.

– Dawno po południu... A grzeje jak w środku dnia – rzekł Radek.

– Więc sobie popływajmy – zaproponował Michał, który już od pewnego czasu zwracał myśli ku nieprawdopodobnie czystej morskiej wodzie.

– Chcesz pływać? – Radek wytrzeszczył na niego oczy.

– No co?

– Myślałem, że zajmiemy się teraz przeszukiwaniem lasu! To chyba ważniejsze, żebyśmy mieli co pić, niż...

– Oczywiście – przerwał mu Michał. – Ale jeśli mam tu spędzić ostatnie dni życia, chcę się dobrze bawić. – Zaczął zdejmować podkoszulek i spodenki.

– Idę z tobą. – Krystian przyłączył się. – Chodź, Radek, nie marnuj życia!

– Ale ja nie umiem pływać!

– Jeśli nie będziesz próbował, to się nie nauczysz! – krzyknął Krystian, z pluskiem wbiegając do wody.

Radek w końcu się przemógł, ściągnął ubranie i poszedł w ich ślady. Tylko Darek pozostał na plaży, walcząc z kolejnym kokosem. Woda w morzu była niezwykle przejrzysta, a do tego ciepła, co czyniło kąpiel naprawdę przyjemną. Michał nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Nigdy dotąd nie pływał w morzu i pomyślał, że wyspa ma swój urok, a pobyt na niej może stać się całkiem ciekawym doświadczeniem, niemalże spełnieniem jego marzeń o wolności. Kiedy tego dnia się przebudził, widok wyspy przyprawił go o dreszcz. Teraz natomiast plaża, las i górujący nad nimi szczyt zdawały się tworzyć najpiękniejsze miejsce na świecie.

Krystian wprost wariował w wodzie, Radek z kolei starał się jakoś unosić na jej powierzchni. Zabawę przerwał wreszcie pierwszy z nich, krzycząc, że zobaczył meduzę. Od razu wybiegli na brzeg. Krystian przyznał wówczas, że mógł się pomylić. Michał i Radek obdarzyli go poirytowanymi spojrzeniami.

Położyli się na brzegu, żeby wyschnąć na słońcu.

– Może tu wcale nie będzie tak źle. – Radek wyraźnie starał się dodać sobie i im otuchy. Po chwili zapomnienia i beztroski wróciła bowiem świadomość tragicznego położenia, w jakim się znaleźli.

– Zwiedźmy całą wyspę – zaproponował Krystian.

– Dzisiaj na pewno już nie zdążymy – zauważył Michał. – Chyba że będzie to konieczne, ze względu na wodę. Bez niej nie pobędziemy tu długo.

Ruszyli powoli wzdłuż brzegu, rozprawiając o swych planach – często fantastycznych – związanych z pobytem na wyspie. Za nimi powlókł się Darek.

Zamilkli na widok wielkiego żółwia, który właśnie wypełzł na ląd. Bez lęku zmierzał w ich kierunku. Dotarłszy w upatrzone miejsce, zatrzymał się, odwrócił i zaczął energicznie machać tylnymi płetwami, rozkopując piasek i obsypując nim stojącego najbliżej Krystiana.

Radek uniósł brwi.

– Pierwszy raz widzę coś podobnego.

– Pewnie przybędą następne, co? – zgadywał Michał.

Krystian, który uważał się za znawcę w niemal każdej dziedzinie, najpierw oddalił się od żółwia na bezpieczną odległość, a potem potwierdził:

– Tak. Przybędą ich tysiące. Stada żółwi są ogromne. Ale przypłyną tylko samice, żeby złożyć jaja.

– A więc mamy nowego towarzysza na naszej wyspie – zażartował Michał. – Musimy obmyślić uroczyste powitanie, zanim zaczną się tu zjeżdżać.

Z jakiegoś powodu żaden z chłopców nie potrafił powiedzieć nic więcej. Cała trójka zamilkła, obserwując pracujące zwierzę, ale w ogóle o nim nie myśląc. Michał poczuł gwałtowny przypływ żalu i smutku. Dotarła do niego przykra prawda – utknęli na wyspie. Są tu całkowicie sami, zupełnie jak ten żółw, zdani wyłącznie na siebie. Nie wiadomo, jaka odległość dzieli ich od najbliższego zamieszkałego miejsca. Znaleźli się gdzieś, gdzie nigdy tak naprawdę nie chcieli się znaleźć. Michał wspominał znajome osoby, których zapewne już nie zobaczy – może wcale nie byli tacy źli, jak się mu dotąd wydawało? Nie potrafił wyrwać się z lodowatych objęć potwora, który zimną łapą ściskał go za gardło. Bał się. Nie chciał okazywać słabości, ale w środku cały drżał. Spojrzał na Radka i Krystiana – oni także wyglądali na strapionych.

Darek skierował się w stronę lasu.

– Chodźmy. – Michał szturchnął lekko kolegów w plecy. – Poszukajmy tej wody.

Bez słowa odwrócili się i ruszyli za Darkiem.

Ledwie wkroczyli do lasu, Michał odniósł wrażenie, jakby z egzotycznej plaży przeniósł się w sam środek amazońskiej dżungli. Rosły tu drzewa, które widział po raz pierwszy w życiu, a na nich owoce, jakich nigdy nie jadł. Mimo podobieństw wszystkie okazy flory należały zapewne do odmiennych gatunków. Zadziwiająco różnorodna i liczna okazała się fauna. Już po paru chwilach chłopcy spostrzegli sznur mrówek, dużo większych od tych, które znali. Chmary ważkopodobnych stworzeń unosiły się w powietrzu, po ziemi pełzały wielkie chrabąszcze i długie, ohydne wije. Zdecydowanie ciekawszy był widok jaszczurek, umykających przed nimi z zadziwiającą prędkością, albo kolorowych ptaków, przelatujących wysoko nad ich głowami. Zachwyt ogarniał chłopców mimo woli. Chwilami Michał zapominał, że przyszedł tu w poszukiwaniu wody, a nie w celu podziwiania przyrody. Niestety, choć zmierzali w kierunku wzgórza, nie natrafili na najmniejsze choćby źródełko.

– Nie chcę marudzić – Michał skrzywił się – ale wygląda na to, że nie znajdziemy żadnej wody.

– Tu musi być jakieś źródło, przynajmniej jedno – upierał się Krystian. – Może owadom wystarczy deszczówka, ale większe zwierzęta muszą coś pić.

– Ptaki mogą polecieć przecież na inną wyspę – zauważył Radek.

– Ale są tu też jaszczurki, żaby i inne takie. Przecież na pewno nie piją morskiej wody!

– Ciii! – uciszył ich Darek.

Chłopcy stanęli w miejscu, wstrzymując oddechy. Dopiero wtedy do uszu Michała dobiegły szelesty – jakieś duże stworzenie przedzierało się przez krzaki. Trochę go to zaniepokoiło, czekał na reakcję pozostałych. Niespodziewanie szmery ustały.

Re-Horachte

Подняться наверх