Читать книгу Ta, która musi umrzeć - David Lagercrantz - Страница 2
PROLOG
ОглавлениеLATEM W DZIELNICY pojawił się nowy żebrak. Nikt nie wiedział, jak się nazywa, zresztą nikogo to nie obchodziło, chociaż młoda para, która mijała go co rano, nazywała go szalonym karłem, co przynajmniej w połowie było niesłuszne. Bo w sensie medycznym nie był karłem. Miał sto pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu i był proporcjonalnej budowy. Natomiast rzeczywiście był chory psychicznie i czasem zrywał się, by łapać kogoś, a potem mówił coś bez związku.
Przeważnie jednak przesiadywał na kawałku kartonu na Mariatorget tuż obok fontanny z rzeźbą boga Thora i wtedy czasem nawet budził szacunek. Podniesiona głowa i wyprostowana sylwetka nadawały mu wygląd wodza, wprawdzie upadłego, lecz ten wygląd był jego jedynym kapitałem, dzięki niemu rzucano mu jeszcze a to monetę, a to banknot. Ludziom wydawało się, że rozpoznają w nim utraconą wielkość, i nie mylili się. Istotnie był czas, kiedy nisko mu się kłaniano.
Jednak od dawna był pozbawiony wszystkiego, a jego sytuacji nie poprawiała widoczna na policzku czarna plama, jakby sama śmierć odcisnęła swój ślad. Uwagę zwracała właściwie tylko jego kurtka puchowa. Niebieska i droga, Marmot Parka. Nie dodawała mu normalności, nawet nie dlatego, że pokryta była brudem i resztkami jedzenia. Wyglądała na arktyczną, a w Sztokholmie było lato. Nad miastem zalegał duszny upał, a kiedy po policzkach mężczyzny spływał pot, ludzie patrzyli z zakłopotaniem na kurtkę, jakby na sam jej widok upał stawał się jeszcze dokuczliwszy. Mimo to mężczyzna nigdy jej nie zdejmował.
Był stracony dla świata, nie wydawało się prawdopodobne, aby mógł stanowić zagrożenie dla kogokolwiek. Na początku sierpnia w jego spojrzeniu pojawiła się wyraźniejsza świadomość celu, a jedenastego po południu nabazgrał jakąś pogmatwaną historię na poliniowanej kartce A4, którą wieczorem przykleił do wiaty przystanku autobusowego przy Stockholms södra.
Był to fantasmagoryczny opis potwornej nawałnicy. Młodej lekarce stażystce Else Sandberg, czekającej na autobus linii numer 4, udało się mimo to odszyfrować fragment samego wstępu, zauważyła również, że został w nim wymieniony pewien członek rządu. Przede wszystkim jednak skupiła się na zdiagnozowaniu autora, według niej była to schizofrenia paranoidalna. Dziesięć minut później wsiadła do autobusu i o wszystkim zapomniała, zostało tylko trochę niemiłe uczucie. Jakby coś w rodzaju klątwy Kasandry. Nikt temu człowiekowi nie uwierzył, ponieważ prawda, którą sformułował, była tak zamotana w szaleństwo, że prawie nie dało się jej dostrzec. Widocznie jednak przesłanie gdzieś dotarło, bo następnego ranka podjechało niebieskie audi, z którego wysiadł facet w białej koszuli i zerwał kartkę.
W sobotnią noc piętnastego sierpnia żebrak udał się na Norra Bantorget po wódkę z meliny. Spotkał tam drugiego pijaka, starego robotnika fabrycznego Heikkiego Järvinena z Ostrobotni w zachodniej Finlandii.
– Cześć, bracie. Bardzo cię przypiliło? – spytał Järvinen.
Nie dostał odpowiedzi, przynajmniej nie od razu. Potem nastąpiła długa perora, którą Heikki odebrał jako stek kłamstw i przechwałek, więc warknął „gówno prawda” i dodał niepotrzebnie – co sam potem przyznał – że gość wygląda jak „czing czong Chińczyk”.
– Me Khamba-chen, I hate China! – ryknął żebrak.
Rozpętało się istne piekło. Pozbawioną palców pięścią grzmotnął Järvinena i choć nie był to cios świadczący o jakimś przygotowaniu, nie mówiąc o wyszkoleniu, była w nim moc i powaga. Heikkiemu leciała krew z ust i strasznie klął po fińsku, gdy zataczając się, schodził do centralnej stacji metra.
Żebraka widziano potem w jego stałej okolicy, był bardzo pijany i wyraźnie źle się czuł. Z ust ciekła mu ślina, trzymał się za gardło i mamrotał pod nosem.
– Very tired. Must find a dharamsala, and an lhawa, very good lhawa. Do you know?
Nie czekając na odpowiedź, lunatycznym krokiem przeciął Ringvägen, wyrzucił półlitrówkę bez etykietki i zniknął wśród zieleni Tantolunden. Nie bardzo wiadomo, co było dalej, ale wczesnym rankiem spadł niewielki deszcz i wiało z północy. O ósmej wiatr ucichł, niebo się przejaśniło, mężczyzna siedział na piętach oparty o pień brzozy.
Na ulicy trwały przygotowania do Biegu o Północy. W dzielnicy panował nastrój zabawy. Żebrak był martwy, w powietrzu unosiła się radość i nikogo nie obchodziło, że miał za sobą życie pełne przygód i bohaterskich czynów, a jeszcze mniej, że kochał tylko jedną jedyną kobietę, która również umarła w straszliwej samotności.