Читать книгу Ta, która musi umrzeć - David Lagercrantz - Страница 9

CZĘŚĆ 1
NIEZNANI
ROZDZIAŁ 7

Оглавление

16 SIERPNIA

BYŁA DZIEWIĘTNASTA TRZYDZIEŚCI. Mikael znajdował się w restauracji Gondolen koło Slussen, gdzie spotkał się na kolacji z Draganem Armanskim, właścicielem Milton Security. Teraz tego żałował. Bolały go nogi i plecy po przebieżce w Årstaviken, poza tym, szczerze mówiąc, nudził się. Wysłuchiwał idiotyzmów o szansach rozwoju na Wschodzie, a może na Zachodzie, a w środku tego wszystkiego jeszcze opowieść o koniu, który wtargnął do namiotu na Djurgården, gdzie odbywało się przyjęcie.

– Potem ci idioci wciągnęli do basenu również fortepian.

Mikael nie zrozumiał, czy miało to coś wspólnego z koniem. Zresztą nieuważnie słuchał. W głębi siedziała grupka znajomych z „Dagens Nyheter”, wśród nich Mia Cederlund, z którą miał nieudany romans, a kawałek dalej aktor teatru Dramaten, Mårten Nyström, który nie wypadł najlepiej w reportażu „Millennium” o nadużyciach w tym teatrze. Żadne z nich nie przepadało za nim, więc patrzył w stół, popijał wino i rozmyślał o Lisbeth.

Stanowiła zresztą wspólny mianownik dla jego znajomości z Draganem. Dragan był jedynym pracodawcą, jakiego miała kiedykolwiek, co raczej nie dziwiło. Zatrudnił ją dawno temu w ramach pewnego projektu dobroczynnego, a stała się najbłyskotliwszą pracownicą, jaka mu się kiedykolwiek trafiła, i przez pewien czas prawdopodobnie się w niej kochał.

– Szaleństwo jakieś – odezwał się Mikael.

– Mało powiedziane, a ten fortepian…

– To ty też nie wiedziałeś, że Lisbeth się wyprowadzi? – przerwał mu.

Dragan nie bez wysiłku zmienił temat, może dotknięty, że jego opowieść nieszczególnie rozbawiła Mikaela. W końcu fortepian wpadł do basenu. Tej historii pozazdrościłaby niejedna gwiazda rocka. Jednak zaraz spoważniał.

– Właściwie nie powinienem tego mówić – rzekł.

Według Mikaela był to całkiem niezły początek, aż pochylił się nad stołem.


LISBETH ZDĄŻYŁA przespać się po obiedzie i wziąć prysznic, siedziała już przed swoim laptopem w hotelu w Kopenhadze, gdy Plague – jej najbliższy kolega z Republiki Hakerów – przesłał jej zaszyfrowaną wiadomość. Krótkie, konwencjonalne pytanie, mimo to irytujące.

W porządku? – pisał.

Do dupy, pomyślała.

Już mnie nie ma w Moskwie, odpisała.

Dlaczego nie?

Nie dałam rady zrobić tego, co zamierzałam.

Czego nie dałaś rady?

Miała ochotę pójść w miasto i o wszystkim zapomnieć.

Doprowadzić do końca.

Czego?

Pa, pa, Plague, pomyślała.

Niczego, odpisała.

Dlaczego nie dałaś rady doprowadzić do końca niczego?

Nie twoja sprawa, mruknęła.

Bo coś mi się przypomniało.

Co ci się przypomniało?

Kroki, pomyślała, szept ojca, swoje wahanie, niemożność zrozumienia, a potem sylwetka siostry, która wstała z łóżka i wyszła z pokoju z Zalą, tą świnią.

Gówno, odpowiedziała.

Jakie gówno?

Miała ochotę cisnąć laptopem o ścianę, ale odpisała:

Mamy jakieś kontakty w Moskwie?

Boję się o ciebie, Wasp. Odpuść sobie Rosję. Pryskaj jak najdalej.

Spadaj, pomyślała.

Jakie mamy kontakty w Moskwie?

Dobre.

Kto mógłby zainstalować IMSI-catchera w trudnym miejscu?

Plague odpisał po dłuższej chwili.

Na przykład Katja Flip.

Kto to jest?

Taka jedna. Mniej lub bardziej świrnięta. Dawniej była w Szaltaj Boltaj.

Co pewnie znaczy, że to będzie kosztowało.

Można jej zaufać?

Zależy od ceny.

Prześlij mi jej namiary, napisała.

Zamknęła laptopa i poszła się przebrać. Uznała, że czarny spodnium może jeszcze być, chociaż podczas wczorajszego deszczu się pogniótł, a na prawym rękawie miała plamę, no i nie zrobiło mu najlepiej, że w nim spała. Trudno. Postanowiła, że znów się nie umaluje. Poprawiła ręką włosy, wyszła z pokoju, zjechała windą do baru na parterze i usiadła nad szklanką piwa.

Przed wejściem do hotelu rozpościerał się Kongens Nytorv, na niebie było trochę ciemnych chmur. Ale Lisbeth niczego nie widziała. W pamięci miała ulicę Twerską i swoje wahanie, ciągle przewijała w głowie film z przeszłości. Nie zwracała na nic uwagi, dopóki ktoś obok nie zadał tego samego pytania co wcześniej Plague, tylko po angielsku.

– Are you okay?

Zdenerwowała się. Nie twój interes, pomyślała, nie podnosząc głowy. Odnotowała tylko, że dostała nowego esemesa od Mikaela.


DRAGAN ARMANSKI nachylił się i zaczął konfidencjonalnie szeptać:

– Lisbeth zadzwoniła do mnie na wiosnę z prośbą, żebym porozmawiał z zarządem spółdzielni mieszkaniowej o zainstalowaniu kamer monitoringu przed wejściem do jej domu na Fiskargatan. Pomyślałem, że to dobry pomysł.

– Czyli ty tego dopilnowałeś.

– To nie jest coś, co da się przeprowadzić jednym ruchem. Trzeba zgody władz wyższego szczebla itd., itp. Ale udało się. Przedstawiłem obraz zagrożeń, komisarz Bublanski napisał odpowiedni raport.

– Cześć mu i chwała.

– Obaj się postaraliśmy i już na początku lipca mogłem posłać tam dwóch facetów, którzy zainstalowali dwie zdalnie sterowane kamery, nie muszę dodawać, że starannie zaszyfrowane. Nikt poza nami nie miał dostępu do zapisów. Uprzedziłem swoich ludzi na stacji monitoringu, żeby uważnie śledzili obraz na ekranach. Bałem się o Lisbeth. Obawiałem się, że ją dopadną.

– Jak my wszyscy.

– Jednak nie przypuszczałem, że moje obawy ziszczą się tak szybko. Już sześć dni później, o wpół do drugiej w nocy, nasz dyżurny operator Stene Grandlund usłyszał przez ulokowany na miejscu mikrofon warkot motocykli i właśnie miał przesterować kamery, kiedy zrobił to ktoś inny.

– Jasny gwint.

– Właśnie. Stene nie miał dużo czasu do namysłu. To byli dwaj goście w skórzanych kurtkach ze Svavelsjö MC.

– O cholera.

– Otóż to. Czyli adres Lisbeth nie był już tajemnicą, a Svavelsjö MC nie ma zwyczaju przyjeżdżać z kawą i ciastkami.

– Raczej nie.

– Niemniej na widok kamer goście zawrócili, a my natychmiast zawiadomiliśmy policję, która ustaliła ich tożsamość – pamiętam, że jeden nazywał się Kovic, Peter Kovic. Jednak problem nie został tym samym rozwiązany, więc zadzwoniłem do Lisbeth, żeby natychmiast się ze mną spotkała, na co niechętnie się zgodziła. Przyszła do mojego biura i wyglądała jak marzenie każdej teściowej.

– Chyba lekka przesada.

– Oczywiście jak na nią. Żadnych piercingów, ostrzyżona na krótko, wyglądała całkiem przyzwoicie. Poczułem, cholera, jak bardzo mi brakowało tej pokręconej dziewczyny, i nawet odeszła mi ochota, żeby ją skrzyczeć, bo oczywiście domyśliłem się, że to ona zhakowała nasze kamery. Powiedziałem jej, żeby uważała, bo na nią polują. Zawsze na mnie polowali, odparła. Wtedy się wściekłem. Warknąłem, że powinna ubiegać się o ochronę, bo inaczej ją zabiją. I dopiero wtedy mnie naprawdę wystraszyła.

– Co zrobiła?

– Patrząc w podłogę, odpowiedziała, że nie zabiją, jeśli wyprzedzi ich o krok.

– Co chciała przez to powiedzieć?

– Właśnie się nad tym zacząłem zastanawiać, kiedy przypomniała mi się historia z jej ojcem.

– W jakim sensie?

– Bo tamtym razem obroniła się przez atak, więc przeczuwałem, że teraz też ma taki plan: uderzyć pierwsza, i przeraziło mnie to. Widziałem jej spojrzenie, więc co z tego, że wyglądała jak marzenie teściowej, czy co tam jeszcze. W oczach miała czarną przepaść.

– Chyba przesadzasz. Lisbeth nie ryzykuje bez potrzeby. Działa racjonalnie.

– Tak, ale na swój własny szalony sposób.

Mikaelowi przypomniało się, co Lisbeth powiedziała mu podczas kolacji w Kvarnen: że zamierza być kotem, nie myszą.

– No i co dalej? – spytał.

– Nic. Poszła sobie i od tamtej pory nie dała znaku życia. Czekałem tylko, aż przeczytam w gazecie, że wyleciał w powietrze lokal klubowy MC Svavelsjö albo że jej siostra zginęła w płonącym samochodzie w Moskwie.

– Camilla jest pod ochroną rosyjskiej mafii. Lisbeth nigdy by z nimi nie zadarła.

– Naprawdę w to wierzysz?

– Sam nie wiem. Ale jestem pewien, że ona by nigdy…

– Co?

– Nic – odparł Mikael, przygryzając wargę; poczuł się naiwny, wręcz głupi.

– To się nie skończy, dopóki się nie skończy. Tak to odebrałem. Żadna z nich – ani Lisbeth, ani Camilla – się nie podda, dopóki druga nie będzie martwa.

– Chyba przesadzasz – zauważył Mikael.

– Tak myślisz?

– Mam taką nadzieję – poprawił się. Napił się jeszcze wina i przeprosił Dragana na chwilę.

Sięgnął po komórkę i wysłał esemesa do Lisbeth.

Ku swojemu zdziwieniu od razu dostał odpowiedź:

Spoko, Blomkvist. Jestem na urlopie. Schowałam się. Nie robię żadnych głupstw.


URLOP TO za dużo powiedziane. Jednak dla Lisbeth radość wiązała się z bólem; bólem, który ustępuje. Popijając piwo w barze w Hôtel d’Angleterre, poczuła właśnie to: ulgę, jakby ktoś zdjął z niej ciężar, jakby dopiero teraz do niej dotarło, w jakim napięciu żyła przez całe lato; polowanie na siostrę doprowadziło ją do granic szaleństwa. Jeszcze nie do końca się odprężyła, w jej głowie nie przestawały się przewijać wspomnienia z dzieciństwa. Miała jednak wrażenie, jakby rozszerzył jej się ogląd spraw, i nawet zaczęła tęsknić, niekoniecznie za czymś konkretnym, raczej za tym, aby uciec od wszystkiego, i to wystarczyło, żeby dać jej poczucie wyzwolenia.

– Are you okay?

Dotarły do niej panujący gwar i ponowione pytanie, więc się odwróciła i popatrzyła na stojącą obok młodą kobietę, która szukała jej spojrzenia.

– A dlaczego pytasz?

Tamta miała ze trzydzieści lat, ciemną karnację, przenikliwie patrzące lekko skośne oczy i długie czarne, kręcone włosy. Ubrana w dżinsy, granatową bluzkę i botki na wysokim obcasie. Było w niej coś zdecydowanego i jednocześnie proszącego. Na prawym ramieniu miała bandaż.

– Sama nie wiem – odparła. – To po prostu pytanie, które ludzie zadają.

– Pewnie tak.

– Miałaś minę, jakby ci się wszystko spieprzyło.

Lisbeth niejeden raz w życiu słyszała tę uwagę. Ludzie podchodzili do niej i mówili, że wygląda, jakby była niezadowolona, zła albo właśnie jakby wszystko jej się spieprzyło. Nienawidziła tego. Jednak tym razem to kupiła i odparła:

– I pewnie tak było.

– Ale już jest lepiej?

– W każdym razie inaczej.

– Mam na imię Paulina i też jestem poharatana.


PAULINA MÜLLER spodziewała się, że tamta również się przedstawi. A tu nic, nawet nie kiwnęła głową. Ale też nie odtrąciła jej. Paulina zwróciła na nią uwagę ze względu na jej chód: jakby zupełnie nie zważała na otoczenie i nie miała najmniejszego zamiaru przypodobać się nikomu; było w tym coś dziwnie pociągającego i Paulina pomyślała, że może i ona chodziła w podobny sposób, zanim Thomas jej to odebrał.

Jej życie było niszczone tak powoli i stopniowo, że ledwo to zauważała. Po przeniesieniu się do Kopenhagi zaczęła zdawać sobie sprawę, jak daleko to zaszło, lecz widząc tę kobietę, zrozumiała to jeszcze lepiej. Stojąc obok niej, poczuła, że nie jest wolna. Od tamtej wprost biła niezależność, która była niezwykle pociągająca.

– Mieszkasz tu? – spytała ostrożnie.

– Nie – odparła tamta.

– Właśnie się tu przenieśliśmy z Monachium. Mój mąż został przedstawicielem firmy farmaceutycznej Angler na całą Skandynawię – ciągnęła z dumą.

– Aha.

– Ale dziś uciekłam od niego.

– Okej – powiedziała kobieta.

– Byłam dziennikarką w czasopiśmie „Geo”, wiesz, to taki magazyn naukowy, ale odeszłam stamtąd, kiedy się tu przeprowadziliśmy.

– Aha.

– Pisałam głównie o medycynie i biologii.

– Okej.

– Bardzo to lubiłam – mówiła dalej. – Ale mąż dostał tę pracę, no i stało się, jak się stało. Pracuję trochę jako wolny strzelec.

Odpowiadała na niezadane pytania, a kobieta mówiła „aha” albo „okej”, aż w końcu spytała, czego się napije. Paulina odparła, że może być cokolwiek, i dostała whiskey Tullamore Dew z lodem i z uśmiechem, a może raczej zwiastunem uśmiechu. Kobieta miała na sobie czarny spodnium, któremu przydałaby się pralnia chemiczna, i białą koszulę, była zupełnie nieumalowana i miała zapadnięte oczy, jakby od dłuższego czasu nie spała. Mroczne spojrzenie, mocne i niepokojące, a Paulina próbowała śmiać się i żartować.

Nie bardzo jej szło. Tyle że nieznajoma przysuwała się coraz bardziej, co jej się spodobało i może dlatego zerknęła nerwowo na ulicę, jakby się bała, że pojawi się Thomas. Wtedy kobieta zaproponowała, żeby napiły się u niej w pokoju.

Paulina odpowiedziała, że nie, nie ma mowy. „Mojemu mężowi bardzo by się to nie podobało”. Potem zaczęły się całować i poszły do pokoju, gdzie się kochały. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek przeżyła coś podobnego, tyle gniewu i namiętności, a potem opowiedziała o Thomasie i swojej domowej tragedii; tamta słuchała z miną, jakby była zdolna zabić. Paulina nie miała tylko pewności, czy chodziło o Thomasa czy o resztę świata.

Ta, która musi umrzeć

Подняться наверх