Читать книгу Ta, która musi umrzeć - David Lagercrantz - Страница 3

CZĘŚĆ 1
NIEZNANI
ROZDZIAŁ 1

Оглавление

15 SIERPNIA

PISARKA Ingela Dufva pierwsza odważyła się podejść do drzewa, gdzie przekonała się, że mężczyzna nie żyje. Było wtedy wpół do dwunastej. Wokół śmierdziało, roje much i komarów krążyły z głośnym brzęczeniem. Ingela Dufva powiedziała później, że w siedzącej postaci było coś wzruszającego, ale nie mówiła całej prawdy.

Przed śmiercią mężczyzna wymiotował i miał ostrą biegunkę. A więc raczej nie poczuła wzruszenia, tylko obrzydzenie i lęk przed własną śmiertelnością. Również przybyli kwadrans później funkcjonariusze patrolu, Sandra Lindevall i Samir Eman, nie mogli traktować swego zadania inaczej jak karę.

Obfotografowali ciało i przeszukali pobliskie zarośla, ale nie dotarli do pochyłości poniżej Zinkens väg, gdzie leżała wyrzucona półlitrówka po wódce z cienką warstewką osadu na dnie, i choć wydawało im się, że „zdarzenie nie wygląda na zbrodnię”, starannie obejrzeli głowę nieboszczyka i klatkę piersiową. Nie znaleźli żadnych śladów przemocy ani innych podejrzanych oznak, jeśli nie liczyć gęstej śliny, która wyciekła mu z ust, więc po naradzie z przełożonymi postanowili nie odgradzać miejsca taśmą.

Czekając na karetkę, która miała zabrać ciało, przeszukali kieszenie niekształtnej kurtki puchowej. Było tam mnóstwo przezroczystych papierków z kiosków sprzedających hot dogi, trochę monet, banknot dwudziestokoronowy i kwit ze sklepu papierniczego na Hornsgatan, ale żadnej legitymacji ani dowodu osobistego.

Mimo to byli przekonani, że ustalenie tożsamości tego człowieka, któremu nie brakowało znaków szczególnych, będzie całkiem proste. Jak często bywa, było to przekonanie błędne. W Zakładzie Medycyny Sądowej w Solnie, gdzie przeprowadzono sekcję, wykonano też zdjęcia rentgenowskie zębów. Jednak w policyjnych rejestrach nie było ani odpowiedników tych zdjęć, ani odcisków palców, a więc po przesłaniu próbek do NFC, Narodowego Centrum Ekspertyz Sądowych, lekarka sądowa Fredrika Nyman – mimo że nie należało to do jej obowiązków – sprawdziła kilka numerów telefonów, zapisanych na zmiętej karteczce z kieszeni spodni denata.

Jeden należał do Mikaela Blomkvista z pisma „Millennium”. Przez kilka godzin w ogóle o tym nie myślała. Jednak wieczorem, po wyjątkowo przykrej kłótni z jedną ze swoich nastoletnich córek, przypomniała sobie, że w ciągu ostatniego roku miała aż trzy sekcje zwłok, które zostały pochowane bezimiennie, i wtedy sklęła swoją pracę, i ogólnie życie.

Skończyła czterdzieści dziewięć lat, była samotną matką dwóch córek, dokuczały jej bóle kręgosłupa i bezsenność, do tego zmagała się z poczuciem braku sensu życia; i choć sama nie wiedziała dlaczego, zadzwoniła do Mikaela Blomkvista.


ZABRZĘCZAŁ TELEFON. Nieznany numer, Mikael postanowił nie zwracać uwagi. Właśnie wyszedł z mieszkania i podążał w dół Hornsgatan w stronę Slussen i Starego Miasta, ale bez celu. Ubrany w szare lniane spodnie i nieuprasowaną koszulę dżinsową, przez dłuższy czas krążył po uliczkach, w końcu usiadł w jakimś ogródku piwnym na Österlånggatan i zamówił guinnessa.

Była siódma wieczorem, ale jeszcze ciepło, od strony Skeppsholmen dochodziły śmiechy i oklaski, Mikael spojrzał w niebo, poczuł łagodną bryzę od zatoki i próbował wmawiać sobie, że jednak życie nie jest złe. Nie bardzo mu się to udawało, nie pomogło ani jedno piwo, ani drugie, w końcu mruknął coś pod nosem, zapłacił i ruszył do domu, żeby znów popracować, a może zagłębić się w jakiś serial albo lekturę kryminału.

Po chwili jednak zmienił zdanie i pod wpływem impulsu ruszył w stronę Mosebacke i Fiskargatan. Przy Fiskargatan 9 mieszkała Lisbeth Salander. Mikael nie miał wielkich nadziei, że ją zastanie. Po pogrzebie swego dawnego opiekuna Holgera Palmgrena podróżowała po Europie i tylko od czasu do czasu odpowiadała na maile i esemesy Mikaela. Mimo to postanowił zaryzykować i zadzwonić do jej drzwi, dlatego wszedł na schody prowadzące z rynku i ze zdumieniem spojrzał na dom znajdujący się naprzeciwko. Całą ścianę pokrywało nowe duże graffiti. Nie poświęcił mu większej uwagi, chociaż rysunek był tego wart, pełen surrealistycznych szczegółów, takich jak śmieszny człowieczek w spodniach w kratę, stojący boso na zielonym wagonie metra.

Zamiast tego wystukał numer kodu mieszkania Lisbeth, potem wsiadł do windy i łypnął w lustro. Blada twarz, zapadnięte oczy, nie było po nim widać, że lato było gorące i słoneczne. Pomyślał o krachu na giełdzie, nad którym pracował przez cały lipiec. Ważny temat, bez wątpienia, bo krach był skutkiem nie tylko przeszacowania aktywów i zbyt dużych oczekiwań, ale również ataków hakerskich i kampanii dezinformacyjnych. Jednak w tym momencie zajmowali się tym wszyscy liczący się dziennikarze śledczy i choć Mikaelowi udało się sporo wyszperać – między innymi ustalić, która z rosyjskich fabryk trolli rozsiewała największe kłamstwa – to teraz uznał, że świat poradzi sobie bez niego. Chyba powinien po prostu wziąć urlop, zacząć ćwiczyć i może zaopiekować się lepiej Eriką, która właśnie rozwodzi się z Gregerem.

Winda stanęła, Mikael rozsunął kratę i wysiadł na piętrze, coraz bardziej przekonany, że przychodzenie tutaj jest bez sensu. Lisbeth na pewno wyjechała i ma go gdzieś. Ale już w następnej chwili zaniepokoił się. Drzwi do mieszkania były otwarte na oścież i w tym samym momencie odżył w nim dręczący go przez całe lato strach, że wrogowie w końcu ją dopadną. Krzycząc „halo, halo”, wpadł do środka, gdzie poczuł zapach farby i środków czyszczących.

Nie wszedł daleko. Usłyszał kroki. Za jego plecami na schodach ktoś sapał jak parskający byk, wtedy odwrócił się i zobaczył dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn w granatowych drelichach, którzy nieśli jakiś wielki przedmiot. Mikael był tak rozemocjonowany, że nie docierało do niego, na co patrzy.

– Co wy tu robicie? – spytał.

– A na co to wygląda?

Wyglądało na dwóch facetów od przeprowadzek, niosących niebieską dizajnerską kanapę, a Lisbeth – o czym akurat wiedział bardzo dobrze – nie interesowała się dizajnem ani urządzaniem wnętrz, więc właśnie miał coś powiedzieć, kiedy usłyszał głos dochodzący z głębi mieszkania. W pierwszej chwili pomyślał, że to Lisbeth, i już się rozpromienił. Było to jednak myślenie życzeniowe, bo głos nawet nie przypominał głosu Lisbeth.

– Proszę, co za gość. Czym sobie zasłużyłam na ten zaszczyt?

Znów się odwrócił, stojąca na progu wysoka czarnoskóra kobieta około czterdziestki obserwowała go z rozbawieniem. Ubrana w dżinsy i elegancką szarą bluzkę, miała włosy zaplecione w warkoczyki i lekko skośne, błyszczące oczy. Mikael poczuł się jeszcze bardziej zdezorientowany. Czyżby ją skądś znał?

– Ja tylko… – mruknął.

– Tylko…

– Pomyliłem piętra.

– A może pan nie wiedział, że ta młoda dama sprzedała swoje mieszkanie?

Rzeczywiście nie wiedział, zrobiło mu się tym bardziej głupio, że kobieta nadal się uśmiechała; prawie mu ulżyło, kiedy upomniała facetów niosących kanapę, żeby nie obili framug, i weszła za nimi w głąb mieszkania. Chciał się ulotnić, przetrawić tę informację i napić się jeszcze guinnessa. A jednak stał jak wrośnięty, wpatrując się we wrzutnię na listy, gdzie nie było już napisu V-kulla, tylko Linder. Kim, u diabła, jest Linder? Wyguglował nazwisko na smartfonie i na wyświetlaczu zobaczył jej zdjęcie.

Kadi Linder. Próbował przypomnieć sobie, co o niej wie, choć było to niewiele: psycholożka i zawodowa członkini rozmaitych zarządów, przede wszystkim jednak myślał o Lisbeth i ledwo zdążył się trochę pozbierać, gdy Kadi Linder znów stanęła w drzwiach; teraz patrzyła nie tylko z rozbawieniem, ale również ze zdziwieniem, taksując go wzrokiem. Szczupła, miała wąskie przeguby i wyraźnie zaznaczone kości obojczyka, pachniała lekko perfumami.

– Niech pan się przyzna. Naprawdę pan pomylił piętra?

– Pominę to pytanie – odparł i od razu się zorientował, że to niewłaściwa odpowiedź.

Sądząc po jej uśmiechu, przejrzała go, że chce się z tego możliwie gładko wyplątać. Nic nie byłoby w stanie skłonić go do ujawnienia, że Lisbeth mieszkała tu pod przybranym nazwiskiem, niezależnie od tego, co na ten temat wiedziała Kadi Linder.

– Co raczej nie wpływa na zmniejszenie mojej ciekawości – skomentowała.

Zaśmiał się, jakby chodziło o jakąś błahostkę.

– Czyli nie przyszedł pan, żeby mi się bliżej przyjrzeć? – ciągnęła. – Bo to mieszkanie bynajmniej nie jest tanie.

– Myślę, że dam pani spokój, chyba że podrzuciła pani komuś do łóżka odcięty łeb koński.

– Nie pamiętam wprawdzie wszystkich szczegółów umowy, ale takiego zapisu chyba nie było.

– Świetnie. W takim razie życzę wszystkiego dobrego – powiedział, udając niefrasobliwość, i zamierzał pójść za wychodzącymi właśnie facetami od przeprowadzki.

Jednak Kadi Linder najwyraźniej chciała jeszcze porozmawiać, nerwowo przebierała palcami po bluzce, potem po warkoczach. Pomyślał, że to, co wziął u niej za irytującą pewność siebie, w gruncie rzeczy miało przykryć coś zupełnie innego.

– Znasz ją? – spytała.

– Kogo?

– Tę, co tu mieszkała?

Odpowiedział pytaniem na pytanie.

– A ty?

– Nie – odparła. – Nawet nie wiem, jak się nazywa. I tak ją lubię.

– Dlaczego?

– Bo mimo chaosu, jaki wtedy panował na giełdzie, chętni na to mieszkanie mocno się licytowali, nie miałam z nimi szans, więc zrezygnowałam. Ale i tak je dostałam, ponieważ „młoda dama” – jak powiedział o niej adwokat – tak sobie życzyła.

– Zabawne.

– Prawda?

– Może zrobiłaś coś takiego, co spodobało się tej młodej damie?

– Jestem znana raczej z tego, że wykłócam się z facetami w zarządach.

– Możliwe, że jej się to podoba.

– Możliwe. Zapraszam cię na przesiedleńcze piwo, może coś mi opowiesz. Muszę powiedzieć, że… – Zawahała się. – Zachwycił mnie twój reportaż o bliźniakach. Niesłychanie poruszający.

– Dzięki. Miło mi, ale muszę iść.

Kiwnęła głową, Mikael wydusił z siebie „no to cześć”. Poza tym ledwo pamiętał, jak stamtąd wyszedł, tyle tylko, że był letni wieczór. Zupełnie nie zwrócił uwagi na dwie nowe kamery monitoringu nad wejściem do klatki schodowej, ani nawet na wielki balon unoszący się na niebie. Przeciął Mosebacke, ruszył w dół Urvädersgränd i dopiero kiedy doszedł do Götgatan, zwolnił trochę i poczuł, jakby całkiem zeszło z niego powietrze, chociaż nie stało się nic ponad to, że Lisbeth się wyprowadziła, z czego powinien się cieszyć. Będzie bezpieczniejsza. Jednak zamiast się cieszyć, miał wrażenie, jakby dostał po pysku, co oczywiście było zupełnie idiotyczne.

Taka właśnie była Lisbeth Salander. Mimo to poczuł się dotknięty. Mogłaby chociaż dać mu coś do zrozumienia. Znów sięgnął do smartfona, żeby wysłać do niej esemesa z pytaniem, jednak nie, zostawił to. Szedł w dół Hornsgatan, gdzie zobaczył, że najmłodsi uczestnicy Biegu o Północy już ruszyli, zagrzewani okrzykami przez rodziców stojących na chodnikach, co obserwował z pewnym zadziwieniem, jakby nie rozumiał ich radości; musiał się dobrze postarać, żeby przejść przez ulicę, lawirując między biegaczami. Na Bellmansgatan wciąż błądził myślami i przypominał sobie swoje ostatnie spotkanie z Lisbeth.

Było to w restauracji Kvarnen, w wieczór po pogrzebie Holgera, ani jemu, ani jej słowa nie przychodziły łatwo, co wcale nie było dziwne, więc jedyne, co mu utkwiło w pamięci z tego spotkania, to jej odpowiedź na pytanie:

– To co teraz zamierzasz?

– Być kotem, a nie myszą.

Kotem, a nie myszą.

Usiłował skłonić ją do wyjaśnień. Bez powodzenia. Przypomniał sobie, jak potem odeszła, idąc przez Medborgarplatsen, ubrana w czarny spodnium szyty na miarę, przypominała w nim podrostka, wściekłego, że musiał się wystroić na uroczystość. Nie było to wcale tak dawno temu, w początkach lipca, a jednak wydawało się całkiem odległe w czasie; idąc do domu, właśnie rozmyślał o tym i o innych sprawach. Kiedy w końcu wszedł do mieszkania i zasiadł na kanapie z butelką pilsnera, znów zadzwonił telefon.

Była to lekarka sądowa, Fredrika Nyman.

Ta, która musi umrzeć

Подняться наверх