Читать книгу Kamienica pod śniegiem - Dorota Kassjanowicz - Страница 4
Оглавление1
BOGNA
Przestałam cię lubić
– Przestałam cię lubić.
– Słucham?
– Już cię nie lubię.
– Masz na myśli... – Paweł zawiesił głos, szukając odpowiednich słów. – Co chcesz przez to powiedzieć? Że już mnie nie kochasz?
Bogna wzniosła oczy do nieba i w błagalnym geście splotła ręce. Czy prosiła niebiosa o łaskę oświecenia dla siebie, czy dla niego, nie miało teraz większego znaczenia. Takie rozmowy, nawet dwojga oświeconych ludzi, nigdy nie są proste, bo jakiś wrodzony instynkt, silniejszy od człowieka, każe drążyć temat tak głęboko, aż padną słowa, które naprawdę dotkną lub – najczęściej – zabolą. To drążenie dobrze znała z autopsji. Jakiś czas temu, porzucona po pięciu latach związku, tak natarczywie domagała się wyjaśnień, że w końcu usłyszała coś, co miało pozostać z nią na zawsze: „Nigdy cię nie kochałem”. Tak powiedział ten, który „kocham” powtarzał przez pięć lat niemal codziennie. Dopiero po jakimś czasie od rozstania, po setkach godzin przewijania w głowie filmów z ich wspólnego życia, od początku i znów od początku, dłuższych i krótszych, lepszej i gorszej jakości, a nawet tych zupełnie wyblakłych, zrozumiała, że jego „kocham” nigdy nie było wyznaniem, lecz zawsze jedynie odpowiedzią.
– Kochasz? – pytała.
– Kocham – odpowiadał.
Wtedy przestało ją nagle dziwić to straszne zdanie: „Nigdy cię nie kochałem”. Sama się o nie prosiła. Sama dopytywała o powód. Sama na przemian wrzeszczała i płakała: „Nie rozumiem, nie rozumiem...”. Ale miała wtedy tylko dwadzieścia pięć lat i jak większość ludzi w tym wieku chciała być szczęśliwa według wymyślonego z góry scenariusza i na własnych warunkach.
To było dawno. W innym życiu. Minęło siedem lat.
Teraz to ona musiała odpowiadać na dociekliwe pytania.
– Więc co ty właściwie chcesz przez to powiedzieć?
– Co chcę powiedzieć? Nic ponad to, co powiedziałam.
Paweł prychnął krótkim śmiechem, przypominającym kichnięcie.
– Jesteś dziecinna – stwierdził. – Zrozumiałbym: „Już cię nie kocham”, „Jest ktoś inny”, „Już mnie nie kręcisz”. To są powody dorosłych ludzi. A ty gadasz jak sześciolatka. – Zatrzymał na niej wzrok, jakby chciał unieruchomić ją w fotelu, w którym siedziała od pierwszych zdań ich rozmowy. – Zaraz, zaraz, a więc o to chodzi? – Twarz zmieniła mu się pod wpływem uśmiechu, który był tylko maską kpiny. – W ten niby naiwny, głupkowaty sposób chcesz odciągnąć moją uwagę od prawdziwych powodów tej dziwnie nagłej chęci odzyskania wolności? Cwana jesteś. Ale nie aż tak. Porozmawiajmy jak dorośli ludzie, okej? Jest ktoś inny? Zresztą po co ja w ogóle pytam. Oczywiście, że jest. Jakiś nowy frajer, którego... – jego uśmiech stał się jeszcze bardziej odpychający – ...zaczęłaś lubić bardziej ode mnie?
Słowo „lubić” wypowiedział z naciskiem, który miał zwrócić uwagę kobiety na zręczną, w jego mniemaniu, żonglerkę użytym przez nią sformułowaniem. Co zapewne oznaczało w jego ustach, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, więc uważaj, kochana, co do mnie mówisz, bo każde słowo potrafię błyskawicznie zaostrzyć językiem i wbić ci w tę durną gębę aż do gardła.
Wciąż nie dowierzała, że to przebiega właśnie w taki sposób. Miała nadzieję, że duma powstrzyma go przed rozkładaniem na czynniki pierwsze powodów jej decyzji. Wierzyła, że Paweł, nie będąc zwolennikiem psychoanalizy ani w wydaniu profesjonalnym („Dorosły człowiek nie potrzebuje niańki”), ani amatorskim („Po co mi, kobieto, o tym opowiadasz?”), przyjmie to na klatę. Ale on okazał się cierpliwym badaczem-szperaczem, grotołazem i nurkiem głębinowym w jednej osobie. A pierwszym znaleziskiem, które w swoim przekonaniu wygrzebał, nawet specjalnie głęboko nie kopiąc, był jakiś „inny facet, którego zaczęłaś lubić bardziej ode mnie”.
– Naprawdę tak myślisz? Poważnie? – Bogna przewróciła oczami. – Okej. No więc odpowiem, skoro tak ma ta rozmowa wyglądać. Nikogo innego nie ma. Nikt inny, poza tobą i mną, nie jest przyczyną tego, że chcę to zakończyć.
– Jasne.
Ta odpowiedź go raczej nie usatysfakcjonowała. Czy wolałby być ofiarą niewierności? Wątpliwe. Ale może chodziło o to, żeby powód był prosty, klarowny, przemawiający do wyobraźni, jak zdrada, bo wtedy przyniósłby rodzaj ukojenia, przynajmniej w kwestii niewinności porzucanego.
„Zdradzany jest ofiarą” – na pewno tak by właśnie pomyślał.
Oczywiście miałby rację. Jednak kiedy ona bywała zdradzana przez innych, dawniej, zawsze w głębi duszy czuła się współwinna. „Co zrobiłam, czego nie zrobiłam, że do tego doszło? Czego mu we mnie zabrakło? Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego jestem taka beznadziejna, że najbliższa osoba odwróciła się ode mnie? I nie zawahała się mnie oszukać?”.
– O co chodzi z tym lubieniem? – spytał dużo mniej zaczepnie, niemal ugodowo, jakby naprawdę próbował zrozumieć.
Postanowiła wyjaśnić mu to na pierwszym przykładzie, jaki przyszedł jej do głowy:
– Kiedyś pewna kobieta, matka dwunastoletniego chłopaka, powiedziała mi: „Wiesz, oczywiście bardzo kocham swoje dziecko, ale go nie lubię”.
Paweł wzruszył ramionami.
– Są różne patologie na tym świecie. Ale co to ma wspólnego z nami? Ze mną? Masz mnie za dwunastolatka?
Nie zareagowała na zaczepkę. Uparła się, żeby wyjaśnić mu wszystko jak najdokładniej. Może wtedy ta rozmowa będzie miała szansę wreszcie się skończyć. I nigdy nie będzie musiała do niej wracać.
– Próbuję powiedzieć, że można kogoś kochać, ale go nie lubić. Z nami, ze mną, jest tak, że ja wciąż jeszcze coś do ciebie czuję. Ale już nie sympatię. Nie myślę o tobie: „fajny facet”, nie rwę się do spędzania z tobą czasu, nie szukam twojego towarzystwa, drażnią mnie twoje skarpetki na środku łazienki, nie lubię twoich odsmażanych na smalcu ziemniaków, piwa co drugi wieczór albo częściej, obgadywania ludzi, których wozisz taryfą, co mnie może nawet dawniej bawiło, ale potem coraz bardziej mierziło, nie lubię twoich wulgarnych dowcipów przynoszonych z pracy ani niegdyś zabawnej, a teraz nagle głupawej bluzy z napisem „Paweł 1987 – narodziny legendy”.
– A więc o to chodzi! – Mężczyzna roześmiał się na całe gardło, ale zabrzmiało to jak nieudolnie wykonane zadanie aktorskie. – Artystka i taryfiarz. Wiedziałem, że wcześniej czy później to od ciebie usłyszę. A matka mi mówiła: „Ona ci kiedyś ciśnie tym w twarz, zobaczysz”, a ja jej na to: „Ty jej nie znasz, ona taka nie jest”. Dureń. Tylko kobieta rozszyfruje drugą kobietę. Facet na początku znajomości jest bezradny jak dziecko. A potem już tylko brnie niczym mucha w miodzie.
– Pieprzysz głupoty, Paweł. Tamtego dnia, gdy się poznaliśmy, wsiadałam do twojej taksówki jako najsmutniejsza kobieta w mieście – odparła gorączkowo Bogna. – Gdy po piętnastominutowej rozmowie dojechaliśmy na miejsce, miałam ochotę całować ślady twoich opon. To znaczy opon twojej mazdy.
– Żałosne – rzucił Paweł. – To była honda. Oto twoja miłość.
– Próbuję ci wytłumaczyć, że... – Bogna machnęła ręką. – A zresztą myśl sobie, co chcesz. Albo zapytaj mamę, co masz myśleć. Wiem jedno: oddycham, gdy nie ma cię w domu. I nie kręci mnie już nasz seks. Jest w miarę okej, ale przestał mnie cieszyć. Nie jest radością. Jest czynnością. Zaspokojeniem. Bez niechęci. I bez chęci. I...
– Dobra. Wystarczy. Załapałem. Jesteś nienormalna. I odpychająca.
Nie takiej reakcji się spodziewała. Chyba nie zrozumiał. Albo bronił się przed zrozumieniem. Może była zbyt szczera. Tylko kiedy miała być szczera, jak nie teraz? A może pewnych rzeczy nigdy nie wolno nazywać po imieniu? Zaczynała bić się z myślami. A chciała sobie tego oszczędzić.
Mężczyzna przestał jej się przyglądać. Odsunął się od okna i z rękami w kieszeniach dżinsów podszedł do przeciwległej ściany, o którą oparł się plecami.
– I ty to nazywasz „jeszcze coś do ciebie czuję”? Żałosne. Słyszysz samą siebie?
– Bo czuję. Gdyby była taka potrzeba, oddałabym ci nerkę.
Paweł popatrzył na Bognę z wyrazem niedowierzania i rozbawienia jednocześnie.
– Pierdolisz – powiedział i zaczął się tak śmiać, że aż się nieco pochylił. Kiedy skończył, znowu oparł się o ścianę i spochmurniał. – No to naprawdę szkoda, kurwa, że nie zachorowałem, póki mogłem, bo jak rozumiem, za chwilę oferta będzie nieaktualna. – Zerknął w stronę okna. – A ja ci nawet zmywałem naczynia.
Nie była pewna, czy to dalszy ciąg kpiny, czy ostatnia próba uświadomienia jej, co właśnie traci. Postanowiła odpowiedzieć serio:
– Zawsze miałam wrażenie, że robiłeś to z pretensją, wręcz agresywnie, jakbyś chciał mi wykrzyczeć prosto w twarz: „Zobacz, do czego doprowadziłaś! Już nie mogłem patrzeć na ten syf. Przecież gdybym nie wziął się za zmywanie, to te gary by zapleśniały. To ma być kobieta? Syfiara, nie kobieta”.
Mężczyzna pokręcił głową, nie przestając się uśmiechać.
– Jesteś stuknięta. Przydałby ci się psychiatra. I pomyśleć, że przez moment myślałem o tobie jak o matce moich dzieci. – Wydawało się, że na tym mocnym akcencie zakończy. A jednak nagle pękła tama. – A tyle się o tym mówi w tych waszych pisemkach dla niedorobionych dziewczątek, że związek, pierdu, pierdu, powinien być oparty na zaufaniu, na szacunku, na szczerości i tolerancji. I że każda marzy o normalnym facecie. A jak przychodzi co do czego, to: „Przestałam cię lubić, bo niefajnie zmywasz, kurwa, naczynia! Bez, kurwa, uśmiechu na ustach! Dobrze, że zmywasz, ale w zasadzie niedobrze, że zmywasz, bo źle zmywasz”! – Dorzucił kilka przekleństw i mówił dalej: – Mam nadzieję, że ten twój nowy frajer pozna się na tobie szybciej niż ja. Dam ci dobrą radę.
Paweł odsunął się od ściany, wyjął ręce z kieszeni i podszedł do fotela, na którym siedziała Bogna. Wymierzył w nią palec wskazujący i teraz nie przestawał dźgać nim powietrza niemal po każdym wypowiedzianym z coraz większym naciskiem słowie.
– Zamiast gonić za kimś, kto nie istnieje, ocknij się, rozejrzyj, czy tuż obok nie ma przypadkiem kogoś, kto ci ślepo ufał, szanował cię, był krystalicznie uczciwy, zmywał twoje gary, przymykał oko na twoje popaprane hobby i tolerował twój egoizm. – Pochylił się nad nią, opierając rękę o podłokietnik i zbliżając twarz do jej twarzy tak bardzo, że czuła uderzenia powietrza wydobywającego się z jego ust. – Bo wszystko, absolutnie, kurwa, wszystko musi być według twojego przepisu na absolutnie, kurwa, wszystko, co się rusza i co się nie rusza! – Zamilkł, ale widać było, że jeszcze nie skończył, jakby chciał znaleźć odpowiednio mocną puentę. W końcu chyba uznał, że ją znalazł, bo dodał z triumfalnym wyrazem twarzy: – A te twoje waciki porozrzucane po całym domu ze śladami jakiegoś gówna dobijały mnie każdego dnia, słyszysz? Każdego dnia!
– Widzisz? – Wcisnęła się między jego słowa w szczelinę, która powstała, gdy łapał oddech na ciąg dalszy. – Widzisz? Ty też mnie już nie lubisz!
W jego oczach dostrzegła mikroeksplozje – w każdym po jednej. Dłoń z wyciągniętym ku jej twarzy palcem zacisnęła się w pięść. To był ułamek sekundy, w którym wszystko mogło potoczyć się gwałtownie w zupełnie innym kierunku, w dół, w przepaść, pociągając ich nieodwracalnie za sobą.
Wtedy usłyszeli odgłos klaksonu. Wbił się między nich ostro i niespodziewanie dwoma krótkimi sygnałami, wpadając z ulicy przez zamknięte okno. W tej cichej okolicy szarpnęło to nimi tak, że oboje drgnęli.
I zastygli w bezruchu.
Twarz Pawła zareagowała jednak zupełnie przeciwnie – uwalniając się z uwięzi woli jej właściciela. Przesunął się po niej zmierzch, następnie nadciągnęła noc, gasząc mu oczy, jakby były dwoma oknami pustego pokoju, potem Bognie wydawało się, że jego policzki i czoło pokryła warstwa lodowatego szronu, szybko ustępującego pod rozpaloną skórą, po której zaczęły się rozlewać ciemne kałuże.
Gwałtownie się wyprostował. Ponownie wsunął ręce do kieszeni spodni i rozejrzał się po pokoju.
– Trzeba zdecydować, co z mieszkaniem – wycedził niewyraźnie przez zaciśnięte zęby.
Nie patrząc na nią więcej, szybkim krokiem ruszył do przedpokoju, chwycił kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami.