Читать книгу Błękitny labirynt - Douglas Preston - Страница 8

3

Оглавление

Porucznik Peter Angler, mogący poszczycić się magisterium z filologii klasycznej na Uniwersytecie Browna, znany jako były aktywista zielonych, nie należał do typowych oficerów nowojorskiej policji. Miał jednak cechy łączące go z kolegami po fachu: lubił szybko i gładko rozwiązywać przydzielone mu sprawy i pakować przestępców za kratki. Ta sama niezłomność, która nakłoniła go do tego, żeby na studiach przetłumaczyć Wojnę peloponeską Tukidydesa, a kilka lat później własną piersią bronić starych sekwoi przed bestialskim ostrzem pił łańcuchowych sfrustrowanych drwali, pozwoliła mu awansować do stopnia porucznika wydziału śledczego w wieku zaledwie trzydziestu sześciu lat. Organizował swoje śledztwa jak kampanie wojskowe i pilnował, aby podlegający mu detektywi wypełniali obowiązki skrupulatnie i z maksymalną precyzją. Z wyników uzyskanych dzięki tej strategii Angler był bardzo dumny.

Natomiast nowa sprawa budziła jego niepokój.

Co prawda była całkiem świeża, sprzed niespełna dwudziestu czterech godzin. Jego zespołu nie można było oskarżyć o brak postępów. Wszystko załatwiono regulaminowo. Pierwsi funkcjonariusze obecni na miejscu przestępstwa zabezpieczyli je, spisali zeznania i zatrzymali świadków do czasu przybycia faktycznych śledczych. Ci z kolei przeprowadzili gruntowne przeszukanie miejsca przestępstwa, zbierając materiały dowodowe. Współpracowali ściśle z technikami kryminalistyki sądowej, ekipą od daktyloskopii, ekspertami sądowymi, fotografami i koronerem.

To, że Angler był niezadowolony, wynikało z nietypowej natury zbrodni i, jak na ironię, z zachowania ojca ofiary, agenta specjalnego FBI. Zapoznał się już z transkrypcją oświadczenia mężczyzny, które zwracało uwagę zwięzłością i brakiem istotnych informacji. Agent nie utrudniał prac zespołu śledczego, lecz z jakiegoś powodu nie chciał wpuścić ekipy techników poza granice miejsca zbrodni, nie pozwolił nawet skorzystać ekspertom sądowym z toalety. FBI nie było oficjalnie zainteresowane sprawą, ale Angler był gotów udzielić agentowi wglądu do akt, jeśli tamten sobie tego zażyczył. Agent jednak jak dotąd o to nie poprosił. Gdyby Angler nie wiedział, jak było naprawdę, mógłby podejrzewać, że Pendergastowi wcale nie zależy na schwytaniu zabójcy syna.

I właśnie dlatego postanowił go przesłuchać dokładnie – spojrzał na zegarek – za minutę.

Dokładnie minutę później agenta wprowadził do gabinetu jego adiutant, osobisty asystent, sierżant Loomis Slade, który często jako pierwszy miał okazję wyrazić opinię o pomysłach swojego przełożonego. Angler otaksował gościa wzrokiem: wysoki, szczupły, włosy tak jasne, że niemal białe, jasnoniebieskie oczy. Ascetycznego wyglądu dopełniał czarny garnitur i ciemny krawat. Ten człowiek nie wyglądał jak typowy agent FBI. Ale zważywszy jego miejsca zamieszkania – apartament w Dakocie i prawdziwą rezydencję przy Riverside Drive, gdzie podrzucono ciało – Angler uznał, że to nie powinno go dziwić. Wskazał agentowi krzesło, po czym sam zasiadł za biurkiem. Sierżant Slade zajął miejsce w kącie, za Pendergastem.

– Dziękuję, że pan przyszedł, agencie Pendergast – powiedział Angler.

Mężczyzna z czarnym garniturze lekko skinął głową.

– Przede wszystkim proszę przyjąć moje kondolencje.

Mężczyzna nie odpowiedział. Nie wyglądał na pogrążonego w żałobie. W ogóle nie zdradzał żadnych emocji. Jego oblicze pozostawało nieodgadnione.

Gabinet Anglera nie przypominał typowego policyjnego biura. Owszem było w nim sporo teczek z aktami i raportów. Na ścianach jednak, zamiast oprawionych w ramki zdjęć i dyplomów, wisiało kilkanaście bardzo starych map. Angler był zapalonym kolekcjonerem zabytkowej kartografii. Zazwyczaj ci, którzy tu trafiali, zwracali uwagę na stronicę z francuskiego atlasu LeClerka z 1631 roku albo na planszę 58 z atlasu Britannia Ogilby’ego, ukazującą drogę z Bristolu do Exeter, lub na – stanowiący przedmiot jego chluby i radości – pożółkły, delikatny fragment Tablicy Peutingera skopiowany dla Abrahama Orteliusa. Pendergast nawet nie rzucił okiem na tę kolekcję.

– Chciałbym powrócić do pańskiego pierwotnego oświadczenia. I uprzedzam, że będę zmuszony zadać panu kilka niewygodnych pytań. Z góry przepraszam. Zważywszy na pańskie doświadczenie zawodowe, jestem pewien, że pan to zrozumie.

– Oczywiście – odparł melodyjnym akcentem z Południa agent, ale w jego głosie pobrzmiewało coś twardego, metalicznego.

– Ta zbrodnia nie daje mi spokoju i mocno mnie zastanawia. Zgodnie z pańskim oświadczeniem i tym, co zeznała pańska… – Angler zerknął na raport leżący na biurku – pańska podopieczna panna Greene, mniej więcej dwadzieścia po dziewiątej wczoraj wieczorem rozległo się pukanie do frontowych drzwi rezydencji. Kiedy panna Greene otworzyła, ujrzała pańskiego syna skrępowanego grubymi sznurami, pozostawionego na progu domu. Gdy upewnił się pan, że syn nie żyje, ruszył pan w pościg za czarnym lincolnem town carem wzdłuż Riverside Drive, na południe, i zawiadomił pan policję. Czy to się zgadza?

Agent Pendergast pokiwał głową.

– Co pozwoliło panu przypuszczać – przynajmniej w pierwszej chwili – że morderca znajduje się właśnie w tym samochodzie?

– Był to wówczas jedyny poruszający się pojazd w zasięgu wzroku. I wokół nie było żadnych przechodniów.

– Nie przyszło panu na myśl, że sprawca mógł ukryć się gdzieś w pobliżu rezydencji i zbiec stamtąd inną drogą?

– Pojazd pokonał kilka przecznic, a potem przestał zatrzymywać się na światłach, wtargnął na chodnik, przejechał po klombie i wykręcił w niedozwolonym miejscu. Innymi słowy można było na tej podstawie domniemywać, że kierowca stara się uniknąć pogoni.

Ironiczny, oschły ton tej wypowiedzi rozsierdził Anglera.

Pendergast mówił dalej:

– Czy mogę zapytać, dlaczego policyjny śmigłowiec pojawił się tak późno?

Angler zdenerwował się jeszcze bardziej.

– Przyleciał pięć minut od zgłoszenia. To niezły czas.

– Nie dość szybko.

Próbując przejąć kontrolę nad przebiegiem rozmowy, Angler nieco dobitniej, niż zamierzał, powiedział:

– Wróćmy do zbrodni. Pomimo starannego przeczesania całej okolicy moja ekipa śledcza nie napotkała innych świadków poza tymi na West Side Highway, którzy widzieli lincolna town cara. W organizmie pańskiego syna nie natrafiono na ślady alkoholu czy narkotyków, nie stwierdzono też oznak przemocy. Zmarł wskutek złamania karku, mniej więcej pięć godzin przed tym, gdy go pan znalazł, a przynajmniej takie są wyniki wstępnych oględzin. Dokładny czas zgonu powinna określić autopsja. Zgodnie z tym, co zeznała panna Greene, podejście do drzwi i otwarcie ich zajęło jej około piętnastu sekund. Mówimy więc o zabójcy lub zabójcach, którzy odebrali życie pańskiemu synowi, skrępowali go – niekoniecznie w tej kolejności – i zesztywniałe wskutek stężenia pośmiertnego ciało pozostawili przy frontowych drzwiach, a następnie nacisnęli dzwonek, wrócili do samochodu i zdołali oddalić się na odległość kilku przecznic, zanim ruszył pan za nimi w pościg. Jak to możliwe, że ten człowiek lub ci ludzie działali tak szybko i sprawnie?

– Zbrodnia została zaplanowana i przeprowadzona z nienaganną precyzją.

– Cóż, być może, albo był pan w szoku, co, zważywszy na okoliczności, wydaje się całkowicie zrozumiałe, i zareagował pan wolniej, niż to wynika z pańskiego zeznania?

– Nie.

Angler zamyślił się nad tą oschłą, krótką odpowiedzią. Spojrzał na sierżanta Slade’a, który jak zwykle siedział w bezruchu i milczeniu jak Budda, po czym znów przeniósł wzrok na Pendergasta.

– No i nie zapominajmy o dramatycznej naturze zbrodni. Ciało skrępowane sznurami, porzucone pod drzwi domu zdaje się wskazywać na zabójstwo w stylu miejskiego gangu. W tej sytuacji zmuszony jestem zadać panu krępujące pytanie – za co raz jeszcze przepraszam. Czy pański syn był w jakiś sposób związany z półświatkiem?

Agent Pendergast popatrzył Anglerowi w oczy, ale jego spojrzenie, podobnie jak wyraz twarzy, było nieodgadnione.

– Nie mam pojęcia, w co mógł być zamieszany mój syn. Jak już wspomniałem w oświadczeniu, mój syn i ja nie utrzymywaliśmy kontaktów.

Angler przewrócił kolejną stronę w raporcie.

– Ekipa techników sądowych i moi śledczy zbadali miejsce zbrodni z największą starannością. Miejsce jest zdumiewające przede wszystkim z uwagi na brak oczywistych dowodów. Nie było żadnych odcisków palców, nawet fragmentarycznych, z wyjątkiem tych zostawionych przez pańskiego syna. Żadnych włosów czy włókien poza należącymi do pańskiego syna. Jego ubranie było zupełnie nowe, z tych najpopularniejszych, co więcej, ciało denata zostało starannie umyte. Nie znaleźliśmy na ulicy żadnych łusek, strzały musiały zostać oddane z wnętrza pojazdu. Krótko mówiąc, sprawcy są obeznani z technikami śledczymi i zadali sobie sporo trudu, by nie pozostawić żadnych materiałów dowodowych. Dobrze wiedzieli, co robią. Ciekawi mnie, agencie Pendergast, z zawodowego punktu widzenia, jak by pan to wytłumaczył?

– Raz jeszcze powtórzę, że była to starannie zaplanowana zbrodnia.

– Porzucenie ciała u progu pańskiego domu sugeruje, że sprawcy chcieli przekazać panu wiadomość. Domyśla się pan jaką?

– Nie mam pojęcia.

Nie mam pojęcia. Angler uważniej przyjrzał się Pendergastowi. Rozmawiał z wieloma rodzicami przeżywającymi tragedię po śmierci dziecka. Najczęściej byli w szoku, kompletnie otępiali. Udzielali odpowiedzi urywanych, niezbornych, pełnych wahania. Z Pendergastem było inaczej. Sprawiał wrażenie absolutnie opanowanego i spokojnego, jakby nie chciał współpracować albo nie uważał tego za konieczne.

– Porozmawiajmy o… ee… pańskim tajemniczym synu – kontynuował Angler. – O tym, że nim był, świadczy jedynie pańskie wcześniejsze zeznanie. Nie mamy go w żadnej policyjnej bazie danych, CODIS-ie[1], IAFIS-ie[2] ani NCIC[3]. Nie ma jego aktu urodzenia, prawa jazdy, numeru ubezpieczenia, paszportu, danych z wydziału szkolnictwa ani nawet wizy wjazdowej do Stanów. Kieszenie miał zupełnie puste. Dopóki nie otrzymamy wyniku analizy próbek DNA, można by przypuszczać, że pański syn w ogóle nie istniał. W oświadczeniu stwierdził pan, że syn urodził się w Brazylii i nie był obywatelem amerykańskim. Nie był jednak również obywatelem Brazylii, bo także w tym kraju nie ma po nim żadnych śladów. Miasto, gdzie zgodnie z pańskim zeznaniem miał dorastać, wydaje się nie istnieć, przynajmniej oficjalnie. Brak jakichkolwiek dowodów, że pański syn opuścił Brazylię i wjechał na terytorium Stanów Zjednoczonych. Jak pan to wyjaśni?

Agent Pendergast powoli założył nogę na nogę.

– Nie potrafię tego wyjaśnić. Jak już mówiłem, o tym, że mam syna, dowiedziałem się niespełna półtora roku temu.

– I wtedy go pan widział?

– Tak.

– Gdzie?

– W brazylijskiej dżungli.

– A później?

– Od tamtej pory ani go nie widziałem, ani nie kontaktowałem się z nim.

– Dlaczego nie próbował go pan odnaleźć?

– Już mówiłem, nie utrzymujemy stosunków.

– A to czemu?

– Nazwijmy to różnicą charakterów.

– Co może pan powiedzieć o jego charakterze?

– Prawie go nie znałem. Czerpał upodobanie w mrocznych gierkach; był specjalistą od prowokacji i zabójczych niespodzianek.

Angler wziął głęboki oddech. Tego rodzaju odpowiedzi działały mu na nerwy.

– A jego matka?

– W swoim zeznaniu jasno stwierdziłem, że zmarła wkrótce po jego narodzinach, w Afryce.

– Zgadza się. Wypadek na polowaniu. – W tym także było coś dziwnego, ale Angler musiał skoncentrować się na tym, co go nurtowało, po kolei wyłuskując podejrzane szczegóły. – Czy pański syn mógł wpakować się w jakieś kłopoty?

– Nie wątpię, że tak właśnie było.

– Co to mogły być za kłopoty?

– Nie mam pojęcia. Ale miał wyjątkowy talent do radzenia sobie w najgorszych tarapatach.

– Skąd pan może wiedzieć, że syn napytał sobie biedy, skoro niewiele potrafi pan powiedzieć na ten temat?

– Ponieważ przejawiał silne skłonności do działań o charakterze przestępczym.

I tak w kółko. Angler był przekonany, że Pendergastowi wcale nie zależy na tym, żeby pomóc policji nowojorskiej w schwytaniu zabójcy syna, co więcej, prawdopodobnie zatajał też przed nimi jakieś informacje. Dlaczego to robił? Przecież nie mieli nawet pewności, że denat faktycznie był jego synem. Owszem, podobieństwo rzucało się w oczy. Jednak jak na razie musieli opierać się wyłącznie na słowach Pendergasta. To on zidentyfikował zwłoki syna. Warto sprawdzić, czy analiza próbki DNA ofiary da jakieś wyniki w którejkolwiek z baz danych. Nietrudno będzie porównać DNA denata z próbką DNA Pendergasta, która znajdowała się w jego aktach osobowych w centralnym archiwum FBI.

– Agencie Pendergast – powiedział lodowatym tonem Angler. – Muszę zapytać raz jeszcze. Czy wie pan lub domyśla się, kto mógł zabić pańskiego syna? Czy dysponuje pan informacjami na temat okoliczności, które mogły prowadzić do jego śmierci? Czy podejrzewa pan, dlaczego ktoś postanowił podrzucić jego zwłoki pod drzwi pańskiego domu?

– Podtrzymuję to, co dotychczas powiedziałem w oświadczeniu.

Angler odsunął od siebie raport. To była dopiero pierwsza runda. Jeszcze nie skończył z tym mężczyzną.

– Nie wiem, co w tej sprawie dziwi mnie bardziej, szczegóły zabójstwa, pańska obojętność czy to, że nie dysponujemy żadnymi informacjami o pańskim synu, jakby on w ogóle nie istniał.

Wyraz twarzy Pendergasta pozostał niezmieniony.

– O nowy wspaniały świat, w którym żyją tacy ludzie – powiedział.

– Jest nowy dla ciebie[4] – odparował Angler.

Dopiero teraz Pendergast okazał cień zainteresowania podczas tej rozmowy. Jego oczy lekko się rozszerzyły, gdy z wyrazem twarzy przypominającym zaciekawienie popatrzył na detektywa.

Angler pochylił się do przodu i oparł łokcie o blat biurka.

– Myślę, że w tej chwili na tym skończymy, agencie Pendergast. Powiem jedno: może pan nie chcieć, żeby ta sprawa została rozwiązana. Ale ona zostanie rozwiązana i zajmę się tym osobiście. Dojdę po trupach tak daleko jak się da, nawet gdyby miały one prowadzić do rezydencji pewnego opornego, nieskorego do współpracy agenta FBI. Rozumiemy się?

– Nie oczekuję niczego innego.

Pendergast wstał i skinął głową do Slade’a, po czym otworzył drzwi i bez słowa wyszedł z gabinetu.

* * *

Po powrocie na Riverside Drive Pendergast udał się od razu do biblioteki. Podszedł do jednego z wysokich regałów, na którego półkach stały oprawne w skórę księgi, i odsunąwszy drewniany panel, odsłonił laptop. Zaczął szybko stukać w klawisze, podając hasła, gdy było to konieczne. Najpierw uzyskał dostęp do serwerów policji nowojorskiej, a następnie do baz danych otwartych dochodzeń w sprawach zabójstw. Po wpisaniu numerów ewidencyjnych przeszedł do policyjnej bazy danych DNA, gdzie szybko zlokalizował wyniki badań próbek należących do tak zwanego Zabójcy z Hotelu, który brutalnymi zbrodniami sparaliżował wszystkie hotele na Manhattanie półtora roku temu.

Chociaż zalogował się jako prawowity użytkownik, dane były zablokowane, nie można było ich skasować ani niczego zmienić.

Pendergast przez chwilę wlepiał wzrok w ekran. Następnie wyjął z kieszeni komórkę i wybrał zamiejscowy numer, który miał go połączyć z River Pointe w Ohio. Odebrano już po pierwszym sygnale.

– No proszę – rozległ się łagodny, nieco zdyszany głos. – Toż to mój ulubiony tajny agent.

– Witaj, Mimie – odparł Pendergast.

– Czym mogę dziś służyć?

– Potrzebuję usunąć pewne informacje z bazy danych policji nowojorskiej. Po cichu i nie zostawiając śladów.

– Zawsze chętnie pomogę pokrzyżować szyki niebieskim mundurkom. Powiedz mi tylko, czy ma to coś wspólnego z – jak to się nazywa – Operacją Wildfire?

Pendergast milczał przez chwilę.

– Owszem, tak. Ale proszę, Mimie, nie pytaj o nic więcej.

– Nie dziw się, że mnie to ciekawi. Ale to już nieistotne. Masz wszystkie niezbędne numery ewidencyjne?

– Podyktuję ci je, gdy będziesz gotowy.

– Jestem gotów.

Powoli, bardzo wyraźnie, nie odrywając wzroku od ekranu i dłoni od trackpada laptopa, Pendergast zaczął odczytywać cyfry.

1 Centralny Rejestr Bazy Danych DNA (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

2 Automatyczny System Identyfikacji Odcisków Palców.

3 Krajowe Centrum Informacji Kryminalnych.

4 To zdanie i poprzednie, wypowiedziane przez Pendergasta, jest cytatem z Burzy Szekspira w tłumaczeniu S. Barańczaka, wyd. Znak, 2008.

Błękitny labirynt

Подняться наверх