Читать книгу Błękitny labirynt - Douglas Preston - Страница 9

4

Оглавление

Było wpół do siódmej wieczorem, kiedy rozległ się sygnał komórki Pendergasta. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Numer nieznany”.

– Agent specjalny Pendergast? – Głos był anonimowy, monotonny, lecz znajomy.

– Tak.

– Jestem pańskim przyjacielem w potrzebie.

– Słucham.

Oschły chichot.

– Spotkaliśmy się kiedyś. Byłem w pana domu. Pojechaliśmy pod most Waszyngtona. Dałem panu pewne akta.

– Oczywiście. Dotyczące Locke’a Bullarda. Jest pan tym dżentelmenem z… – Pendergast ugryzł się w język, zanim wymienił nazwę firmy, w której tamten pracował.

– Tak. Postępuje pan mądrze, nie wymieniając na głos niewygodnych rządowych akronimów podczas rozmowy przez niezabezpieczoną komórkę.

– Co mogę dla pana zrobić? – spytał Pendergast.

– Powinien pan spytać inaczej. Co ja mogę zrobić dla pana?

– Skąd przypuszczenie, że potrzebuję pomocy?

– Dwa słowa: Operacja Wildfire.

– Rozumiem. Gdzie możemy się spotkać?

– Zna pan strzelnicę FBI przy Dwudziestej Drugiej Zachodniej?

– Oczywiście.

– Za pół godziny. Stanowisko strzeleckie numer szesnaście.

Połączenie zostało przerwane.

* * *

Pendergast wszedł przez podwójne drzwi do długiego niskiego budynku na rogu Dwudziestej Drugiej Ulicy i Ósmej Alei, pokazał swoją odznakę kobiecie przy bramce i schodami skierował się na dół, ponownie błysnął odznaką, tym razem na użytek właściciela strzelnicy, wziął kilka papierowych tarcz i ochraniacze na uszy, po czym znalazł się na terenie strzelnicy. Przeszedł wzdłuż stanowisk strzeleckich, mijając agentów, stażystów oraz instruktorów strzelania, do punktu oznaczonego numerem szesnaście. Stanowiska były oddzielone od siebie dźwiękochłonnym parawanem, a boks strzelniczy siedemnasty, tuż szesnastego, był pusty. Przepierzenia tylko częściowo tłumiły odgłosy wystrzałów, dlatego Pendergast, bardzo wyczulony na dźwięki, nałożył na uszy specjalne ochraniacze przypominające słuchawki.

Gdy odkładał na półkę przed sobą cztery puste magazynki i pudełko z amunicją, wyczuł czyjąś obecność. Do stanowiska numer szesnaście zbliżył się wysoki, chudy mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szary garnitur. Miał głęboko osadzone oczy i twarz, jak na swój wiek, mocno pooraną zmarszczkami. Pendergast rozpoznał go natychmiast. Włosy mężczyzny były nieco bardziej przerzedzone niż cztery lata temu, kiedy Pendergast widział go ostatnio, ale poza tym nie zmienił się i wciąż otaczała go aura łagodnej anonimowości. Należał do osób, których, gdy mija się je na ulicy, już po kilku minutach nie jesteśmy w stanie precyzyjnie opisać.

Mężczyzna nie spojrzał na Pendergasta, lecz wyjął z kieszeni sig sauera P229 i położył na półce przy stanowisku siedemnastym. Nie użył słuchawek ochronnych i dyskretnym ruchem, wciąż nie patrząc w stronę agenta, dał znak, aby zdjął on swoje ochraniacze.

– Ciekawy wybór miejsca spotkania – rzekł Pendergast, rozglądając się dokoła. – Mniej dyskretne niż samochód stojący pod mostem Waszyngtona.

– Brak prywatności czyni to miejsce jeszcze bardziej anonimowym. Ot po prostu dwóch federalnych ćwiczących na strzelnicy. Żadnych telefonów, do których można by założyć podsłuch, żadnych ukrytych urządzeń nagrywających. No i nie ma mowy, żeby przy tym hałasie ktoś mógł nas podsłuchać.

– Kierownik strzelnicy na pewno zapamięta wizytę agenta CIA w swoich progach, zwłaszcza że akurat wy raczej nie nosicie ukrytej broni.

– Mam wiele różnych przydatnych tożsamości. Nie zapamięta nic konkretnego.

Pendergast otworzył pudełko z nabojami i zaczął ładować magazynki.

– Podoba mi się pański pistolet, model 1911, robiony na zamówienie – rzekł mężczyzna, spoglądając na broń Pendergasta. – Les baer thunder ranch special? Prawdziwe cacko.

– Może zechciałby mi pan wyjaśnić, czemu się tu dziś spotkaliśmy?

– Obserwowałem coś od naszego pierwszego spotkania. – Mężczyzna wciąż unikał kontaktu wzrokowego. – Kiedy dowiedziałem się, że był pan zaangażowany w zainicjowanie Operacji Wildfire, zaintrygowało mnie to. Niezbyt rozpowszechniona, lecz prowadzona na szeroko zakrojoną skalę operacja monitorująca, prowadzona zarówno przez agentów FBI, jak i CIA, mająca na celu zlokalizowanie młodego człowieka, który mógł, choć niekoniecznie, mieć na imię Alban i który mógł, choć niekoniecznie, ukrywać się w Brazylii lub w krajach ościennych, który mówił płynnie po portugalsku, angielsku i niemiecku i którego należy uważać za wyjątkowo niebezpiecznego i zdolnego do wszystkiego.

Zamiast odpowiedzieć, Pendergast przypiął cel – klasyczną tarczę strzelecką z czerwonym kręgiem pośrodku – do szyny i przycisnąwszy guzik uruchamiający wysięgnik, przesunął ją na odległość dwudziestu pięciu metrów od stanowiska strzeleckiego. Mężczyzna obok niego przyczepił do wysięgnika tarczę używaną przez FBI – sylwetkę w kształcie szarej butelki, bez żadnych oznaczeń – po czym posłał ją na sam koniec toru strzeleckiego.

– A dziś dowiedziałem się o raporcie policji, w którym napisano, że pański syn, notabene imieniem Alban, został znaleziony martwy u drzwi pańskiej rezydencji.

– Słucham dalej.

– Nie wierzę w zbiegi okoliczności. Stąd to spotkanie.

Pendergast sięgnął po jeden z magazynków i załadował broń.

– Czy zechciałby pan wreszcie przejść do sedna.

– Mogę panu pomóc. Dotrzymał pan słowa w sprawie Locke’a Bullarda i oszczędził mi sporo fatygi. Mam zwyczaj odwzajemniać przysługi. I jak już wspomniałem, miałem pana na oku. Jest pan ciekawą postacią. Całkiem możliwe, że jeszcze kiedyś będzie pan mógł mi pomóc. Nazwijmy to współpracą partnerską.

Pendergast nie odpowiedział.

– Wie pan, że może mi zaufać – rzekł mężczyzna pośród nieco wytłumionego wszechobecnego huku wystrzałów. – Jestem wzorem dyskrecji, podobnie jak pan. Wszelkie informacje, jakie od pana otrzymam, zachowam dla siebie. A możliwe, że mam dostęp do źródeł, które są dla pana nieosiągalne.

Po chwili Pendergast jeden jedyny raz kiwnął głową.

– Przyjmuję pańską propozycję. Jeżeli chodzi o informacje podstawowe, mam dwóch synów, bliźniaków, o których istnieniu dowiedziałem się zaledwie półtora roku temu. Jeden z nich, Alban, jest – a raczej był – socjopatycznym mordercą, wyjątkowo niebezpiecznym. To on był tak zwanym Zabójcą z Hotelu, którego sprawa, wciąż otwarta i nierozwiązana, znajduje się w archiwach nowojorskiej policji. Chciałbym, żeby tak pozostało, więc powziąłem w tym celu pewne kroki. Kiedy tylko dowiedziałem się o jego istnieniu, Alban zniknął w brazylijskiej dżungli i nie widziałem go aż do chwili, gdy jego ciało pojawiło się na progu mojego domu. Zawsze wierzyłem, że pewnego dnia wróci… i że będzie to miało katastrofalne skutki. Właśnie dlatego zainicjowałem Operację Wildfire.

– Ale nie przyniosła żadnych efektów.

– Niestety.

Bezimienny mężczyzna naładował broń, wprowadził nabój do komory, wycelował, trzymając pistolet oburącz, i opróżnił cały magazynek, celując do szkoleniowej tarczy. Każda kula trafiła w szary butelkowaty kształt. W ciasnym pomieszczeniu huk wystrzałów zabrzmiał ogłuszająco.

– Kto aż do wczoraj wiedział, że Alban był pańskim synem? – zapytał mężczyzna, wyjmując pusty magazynek.

– Tylko kilka osób, w większości rodzina i służba.

– A jednak ktoś nie tylko zdołał odnaleźć i schwytać Albana, ale także był w stanie go zabić, porzucić na progu pańskiego domu, a następnie niemal bez przeszkód stamtąd zbiec.

Pendergast pokiwał głową.

– Innymi słowy sprawca był w stanie dokonać tego, czego nie potrafiły wspólnie FBI i CIA, a nawet pokusił się o coś więcej.

– Otóż to. Sprawca charakteryzuje się wybitnymi zdolnościami. Możliwe, że ma powiązania z policją, właśnie dlatego nie wydaje mi się, aby nowojorscy kryminalni poradzili sobie z tą sytuacją.

– Rozumiem, że Angler to dobry glina.

– Na tym właśnie polega problem. Jest dobrym gliną, a co za tym idzie, może utrudnić mi odnalezienie zabójcy. Byłoby lepiej, gdyby był niekompetentny.

– I dlatego nie okazał pan chęci do współpracy z nim?

Pendergast nie odpowiedział.

– Nie domyśla się pan, dlaczego ktoś zabił pańskiego syna ani co chciał panu w ten sposób dać do zrozumienia?

– To mnie właśnie w tym wszystkim najbardziej przeraża: że nie mam zielonego pojęcia, kto mógł chcieć przekazać mi wiadomość i czego miałaby dotyczyć.

– A pański drugi syn?

– Załatwiłem mu stałą ochronę, a właściwie coś w rodzaju aresztu domowego, ale obecnie na szczęście przebywa za granicą.

Mężczyzna załadował do siga nowy magazynek, zwolnił zamek, posłał wszystkie kule do papierowej tarczy i wcisnął przycisk, żeby przyciągnąć tarczę do stanowiska strzeleckiego.

– A tak właściwie co pan teraz czuje? W związku ze śmiercią syna?

Pendergast milczał przez krótką chwilę.

– Odpowiem tak: targają mną sprzeczne odczucia. On nie żyje. To dobrze. Jednak… był moim synem.

– Co ma pan zamiar zrobić, gdy, albo raczej jeśli, odnajdzie pan osobę odpowiedzialną za ten czyn?

Pendergast znowu milczał przez chwilę. Zamiast odpowiedzieć, uniósł les baera w prawym ręku, opuszczając lewą dłoń za plecami i przyjmując pozycję, w której broń nie miała dodatkowego wsparcia.

Następnie, oddając serię strzałów, opróżnił magazynek, szybko załadował drugi, przełożył pistolet do lewej ręki, ponownie odwrócił się w stronę tarczy i tym razem znacznie szybciej wykonał siedem strzałów. Potem wcisnął przycisk ściągający tarczę do stanowiska strzeleckiego. Agent CIA przyjrzał się tarczy.

– Kompletnie zniszczył pan centralny punkt. Strzelając z pozycji swobodnej, trzymając broń na zmianę w prawej i lewej ręce, silniejszej i słabszej. – Zamilkł, po czym dodał: – Czy to miała być odpowiedź na moje pytanie?

– Wykorzystuję jedynie czas, żeby doszlifować swoje umiejętności.

– One nie wymagają doszlifowania. Gdy tylko czegoś się dowiem, dam panu znać.

– Dziękuję.

Agent CIA pokiwał głową. A potem, nałożywszy ochronne słuchawki, odłożył sig sauera na bok i zaczął ponownie załadowywać magazynki.

Błękitny labirynt

Подняться наверх