Читать книгу Poza granicą lodu - Douglas Preston - Страница 10
5
ОглавлениеGdy śmigłowiec wszedł w zakręt, popołudniowe słońce zaskrzyło się na wodach Great Harbor w Massachusetts, a ich oczom ukazał się statek badawczy Batavia. Gideon zdziwił się, jak wielka wydawała się ta jednostka z powietrza i jak małe, w porównaniu z jej masywnym dziobem i wysoko wzniesioną centralną nadbudówką, wydawały się inne statki badawcze oraz łodzie cumujące na przystani.
– Oceanograficzny statek badawczy typu Walter N. Harper – rzekł Glinn z sąsiedniego fotela, zauważywszy zainteresowanie Gideona. – Sto metrów długości, osiemnaście metrów szerokości, wyporność siedem metrów. Ma dwa silniki o napędzie mechanicznym, z dwiema przekładniami zębatymi kątowymi, o mocy trzech i pół tysiąca koni mechanicznych, strumieniowy pędnik azymutalny o mocy tysiąca czterystu koni mechanicznych, pełne dynamiczne pozycjonowanie, zbiorniki o pojemności ponad dziewięciuset pięćdziesięciu tysięcy litrów i zasięg rzędu osiemnastu tysięcy mil morskich przy prędkości żeglugowej dwunastu węzłów…
– Zgubiłem się przy strumieniowym pędniku azymutalnym.
– Chodzi o to, że pędnik strumieniowy, zwany także wolnoodrzutowym, może być obracany w płaszczyźnie poziomej, dzięki czemu statek nie potrzebuje steru. Pozwala to na bardzo skuteczne i dokładne pozycjonowanie dynamiczne nawet na wzburzonym morzu, przy silnym wietrze i prądach wodnych.
– Pozycjonowanie dynamiczne?
– Utrzymuje statek w miejscu. Gideonie, z pewnością wiesz wszystko o łodziach po swojej niedawnej przygodzie na Karaibach.
– Wiem, że ich nie lubię, nie cierpię przebywać na morzu i z przyjemnością pozostanę kompletnym ignorantem w zagadnieniach żeglarskich i marynistycznych.
Śmigłowiec zaczął schodzić w stronę znajdującego się na śródokręciu lądowiska dla helikopterów. Marynarz ręcznymi sygnalizatorami świetlnymi sprowadził ich na pokład, po chwili drzwiczki się otworzyły i wyskoczyli na zewnątrz. Było pogodne jesienne popołudnie, niebo wyglądało jak zimna błękitna kopuła, a pokład zalewały pojedyncze promienie słońca. Gideon podążył za Manuelem Garzą i Glinnem przez lądowisko; dyrektor EES-u przykucnął trochę sztywno pod wpływem podmuchów powietrza z obracających się wirników. Weszli do spartańsko urządzonego pomieszczenia przejściowego połączonego z poczekalnią. Przebywające tam trzy osoby – jedna w mundurze, dwie ubrane po cywilnemu – natychmiast wstały. Śmigłowiec wzbił się w powietrze.
– Gideonie – rzekł Glinn – chciałbym, żebyś poznał kapitana Tulleya, szypra na pokładzie statku badawczego Batavia, i pierwszą oficer Lennart.
Kapitan, mający nie więcej niż półtora metra wzrostu, podszedł i z powagą uścisnął dłoń Gideona. Jego spięte, pozbawione poczucia humoru oblicze ozdobiła nędzna namiastka uśmiechu. Jeden szybki uścisk dłoni i mężczyzna się cofnął. Pierwsza oficer Lennart była całkowitym przeciwieństwem Tulleya: blondynka po pięćdziesiątce o wyraźnie skandynawskiej urodzie, górująca nad mikrym kapitanem, emanowała ciepłem i otwartością. Przywitała się płynnym i zdecydowanym gestem. Jej dłoń była miła w dotyku i otulała jak ciepła rękawiczka.
– A to Alexandra Lispenard, która kieruje naszą flotyllą czterech DSV. Będzie twoim instruktorem jazdy.
Lispenard zarzuciła długimi włosami barwy drewna tekowego i ująwszy z uśmiechem jego dłoń, powoli nią potrząsnęła.
– Miło mi cię poznać, Gideonie – powiedziała, a jej kontralt stanowił silny kontrast wobec formalnego milczenia pozostałych.
– DSV? – zwrócił się do niej Gideon, próbując się na nią nie gapić. Miała około trzydziestu pięciu lat i była szalenie atrakcyjna, z twarzą w kształcie serca i egzotycznymi oczami o barwie agatów.
– Deep Submergence Vehicles – głębinowe pojazdy podwodne. Tak naprawdę to zmotoryzowane batyskafy. Cud współczesnej inżynierii.
Gideon poczuł na ramieniu dotyk Glinna.
– Ach, oto i nasz lekarz. Gideonie, poznaj doktora Brambella.
W drzwiach pojawił się chudy staruszek z błyszczącą łysiną, ubrany w biały kitel.
– Bardzo mi miło – rzucił z charakterystycznym irlandzkim akcentem. Nie wyciągnął ręki na powitanie.
– Doktor Brambell – rzekł Glinn – był na pokładzie Rolvaaga podczas jego feralnego rejsu. Jestem pewien, że jeśli będzie miał okazję, opowie ci o tym.
To nieoczekiwane stwierdzenie zaowocowało krótką chwilą ciszy. Dwoje oficerów wyglądało na zaskoczonych i niezadowolonych. Gideon zastanawiał się, czy Brambell mógł zostać uznany za przynoszącego pecha Jonasza.
– To nie jest coś, czym miałbym ochotę się szczycić – odparł krótko Brambell.
– Proszę wybaczyć. Tak czy inaczej, Gideonie, znasz już kilka najważniejszych osób na tej jednostce. Alex zaprowadzi cię na pokład hangaru. Ja mam spotkanie.
Lispenard odwróciła się bez słowa, a Gideon przeszedł za nią przez otwarte drzwi grodziowe w dół po krętych metalowych schodach, a następnie przez istny labirynt ciasnych korytarzy, schodów, przejść i luków, aż – zgoła niespodziewanie – znaleźli się na rozległej lśniącej przestrzeni. Po bokach znajdowały się wnęki, kilka z nich zakryto brezentem, ale cztery były odsłonięte. W trzech z nich spoczywały nieduże, identyczne, obłe pojazdy pomalowane na jasnożółto, z turkusowymi wykończeniami. Na ich powierzchni dało się dostrzec kilka rodzajów iluminatorów oraz rozmaite wypukłości i wystające elementy, na dziobie zaś dodatkowo coś, co przypominało mechaniczne ramię. W tylnej ścianie hangaru widniały duże rozsuwane drzwi, akurat otwarte, dzięki czemu można było zobaczyć fragment pokładu rufowego. Pod ramieniem hydraulicznego dźwigu wisiał czwarty pojazd głębinowy.
Lispenard zaczęła nucić pod nosem Żółtą łódź podwodną.
– Pomyślałem dokładnie o tym samym – stwierdził Gideon. – Naprawdę urocze maleństwo.
– Naprawdę urocze maleństwo za dwadzieścia milionów dolarów. Ten batyskaf podwieszony pod dźwigiem to George. Pozostałe to Ringo, John i Paul.
– O nie.
Lispenard przeszła przez hangar do George’a i przyłożyła dłoń do kadłuba, by czule go pogłaskać. Pojazd był zaskakująco mały, miał nie więcej niż trzy metry długości i niewiele ponad dwa metry wysokości. Oficer odwróciła się do Gideona.
– Wewnątrz znajduje się tytanowa sfera dla operatora, niemal batyskaf wewnątrz batyskafu, z włazem u góry i trzema iluminatorami. Jest tam panel elektroniczny, fotel, urządzenia kontrolne, ekrany wideo – i to wszystko. Ach, no i jest również kosz, do którego można wkładać rzeczy podniesione przez mechaniczne ramię umieszczone w dziobowej części pojazdu. Gdyby coś poszło nie tak, pojazd wyposażony jest w system uwalniania awaryjnego, który wystrzeliwuje sferę na powierzchnię. Resztę DSV zajmują zbiorniki balastowe, zbiornik trymu rtęciowego, kamery i aparaty fotograficzne, lampy stroboskopowe i reflektory, sonar, zestawy baterii, silnik elektryczny z jedną śrubą rufową, pędniki korekcyjne oraz ster. Proste. – Wzruszyła ramionami. – Jutro trening przed pierwszym zanurzeniem, a potem schodzimy pod wodę.
Gideon odwrócił się tyłem do George’a i spojrzał na nią.
– Świetnie. Kto schodzi pod wodę?
Uśmiechnęła się.
– Ty i ja. Siódma zero zero.
– Zaraz, zaraz. Ty i ja? Myślisz, że będę kierował czymś takim? Nie jestem kapitanem Nemo.
– Zostały zaprojektowane tak, by mógł je poprowadzić każdy. Są idiotoodporne.
– Wielkie dzięki.
– Co oznacza, że mają oprogramowanie, które samo prowadzi pojazd. Jak samosterujący samochód Google’a, tyle że kontrolowany drążkiem. Ty tylko poruszasz drążkiem, wskazując, w którą stronę chcesz płynąć, a sztuczna inteligencja tej miniaturowej łodzi podwodnej robi całą resztę: wykonuje całe mnóstwo niezbędnych drobnych korekt, omijając przeszkody, manewrując na ograniczonej przestrzeni i dbając o pełną kontrolę nad maszyną, z czego nawet nie zdajesz sobie sprawy. Nie możesz się rozbić, nawet gdybyś próbował.
– Z całą pewnością na tej wycieczce są tacy, którzy mają więcej doświadczenia z pojazdami głębinowymi.
– Owszem, tak. Na przykład Antonella Sax, nasza specjalistka od egzobiologii. Ale ona dołączy do nas dopiero za jakiś czas. Poza tym Glinn powiedział, że istnieje ważny powód, dla którego powinieneś zapoznać się z obsługą DSV. Ma to coś wspólnego z twoją rolą w tej misji.
– Nie wspominał, że będę musiał pilotować łódź podwodną. Nie lubię być na wodzie, a co dopiero w wodzie, i to jeszcze na głębokości ponad trzech i pół kilometra, na miłość boską.
Spojrzała na niego, uśmiechając się nieznacznie.
– Dziwne. Nie sądziłam, że jesteś mięczakiem.
– Otóż jestem. Jestem pozbawionym ikry i jaj nędznym tchórzem.
– Nędznym tchórzem? Nieźle to ująłeś. Ale i tak jutro schodzisz ze mną pod wodę. Koniec dyskusji.
Gideon spiorunował ją wzrokiem. Boże, nie cierpiał władczych kobiet. Ale dalsze spieranie się z nią nie miało sensu. Pomówi o tym bezpośrednio z Glinnem.
– Co jeszcze można obejrzeć?
– Są tu różne laboratoria, naprawdę fantastyczne, zobaczysz je niebawem, a także centrum dowodzenia, biblioteka, kambuz, mesa, sala rekreacyjna i pokój gier oraz kajuty załogi. Że nie wspomnę o maszynowni, warsztacie mechanicznym, kantynie, ambulatorium i innych niezbędnych pomieszczeniach pokładowych. – Spojrzała na zegarek. – Ale już czas na kolację.
– O piątej po południu?
– Skoro śniadanie jest o wpół do szóstej rano, pory pozostałych posiłków także zostały nieco zmienione.
– Śniadanie o wpół do szóstej? – To jeszcze jedna rzecz, którą będzie musiał omówić z Glinnem, kwestię narzuconej wszystkim iście wojskowej dyscypliny. – Mam nadzieję, że na pokładzie nie obowiązuje prohibicja.
– Jeszcze nie. Dopiero gdy dotrzemy do celu. Czeka nas dość długi rejs.
– Jak długi?
– Od celu dzieli nas dziewięć tysięcy mil morskich.
Gideon nie wziął pod uwagę tego, że może go czekać długa podróż. Oczywiście gdyby choć przez chwilę się nad tym zastanowił, zdałby sobie z tego sprawę. Co Glinn mówił na temat prędkości żeglugowej ich statku? Dwanaście węzłów. Dziewięć tysięcy mil morskich dzielone przez dwanaście mil morskich na godzinę…
– Trzydzieści dwa dni – powiedziała Alex.
Gideon jęknął.