Читать книгу Poza granicą lodu - Douglas Preston - Страница 8

3

Оглавление

Po powrocie do siedziby EES-u przy Dwunastej Ulicy Little West, w sali posiedzeń wysoko nad dawną nowojorską dzielnicą przetwórstwa mięsnego Gideon zajął swoje miejsce przy stole konferencyjnym. Było ich tylko trzech: Garza, Glinn i on. Minęła właśnie trzecia w nocy. Glinn najwyraźniej potrafił obywać się bez snu i oczekiwał tego samego od swoich pracowników.

Gideon zaczął się zastanawiać, czy Glinn naprawdę się zmienił. Nigdy dotąd nie widział tego człowieka równie zdeterminowanego i pełnego zapału, a przy tym tak zasadniczego i poważnego. Spotkanie z Lloydem w olbrzymim jednoosobowym szpitalu psychiatrycznym najwyraźniej nim wstrząsnęło.

Mężczyzna, który przyniósł im kawę, wyszedł bez słowa, zamykając za sobą drzwi. W pomieszczeniu panował półmrok, światła były przygaszone. Glinn zasiadł u szczytu stołu, splatając dłonie przed sobą, i zanim się odezwał, odczekał chwilę, aż zapanowała całkowita cisza. Przeniósł spojrzenie swoich szarych oczu na Gideona.

– I co myślisz o naszych odwiedzinach u Palmera Lloyda?

– Nielicho mnie wystraszył – odparł Gideon.

– Teraz rozumiesz, dlaczego chciałem, żebyś go poznał?

– Jak sam powiedziałeś: żeby zyskać jego aprobatę, zdobyć jego błogosławieństwo. Bądź co bądź to coś tam na dole kosztowało go mnóstwo pieniędzy, że nie wspomnę o jego zdrowiu psychicznym.

– Po części tak. Chciałem też – jak to ująłeś – nielicho cię wystraszyć. Żebyś zdał sobie sprawę z powagi przedsięwzięcia, którego się podejmujemy. Musisz wejść w to z otwartymi oczami, bo bez ciebie nam się nie uda.

– Naprawdę doprowadziłeś do śmierci stu ośmiu osób?

– Tak.

– Nie było żadnego dochodzenia? Nie postawiono ci żadnych zarzutów?

– Powiedzmy, że pewne, hm, niezwykłe okoliczności wynikające z relacji między Chile a Stanami Zjednoczonymi doprowadziły do tego, że departamenty stanu obu państw postarały się, żeby dochodzenie nie było zbyt skrupulatne.

– Nie podoba mi się to.

Glinn odwrócił się do Garzy.

– Manuelu, zechciałbyś podzielić się z Gideonem niezbędnymi informacjami?

Garza pokiwał głową, wyjął z aktówki opasłą kartonową teczkę i położył przed sobą na blacie.

– Część z tego już znasz. Ale i tak zacznę od początku. Gdybyś miał pytania, śmiało możesz mi przerwać, nie wahaj się. Sześć lat temu do EES-u zgłosił się Palmer Lloyd ze szczególnym zleceniem.

– Ten sam Palmer Lloyd, którego właśnie widziałem w Dearborne Park?

– Tak. Miliarder zamierzał zbudować muzeum historii naturalnej w dolinie rzeki Hudson. W tym celu gromadził najrzadsze, najbardziej wyrafinowane i największe okazy wszystkiego. Pieniądze nie grały roli. Udało mu się już zdobyć największy na świecie diament, największego t-rexa i największą piramidę egipską. W którymś momencie doniesiono mu o odnalezieniu największego na świecie meteorytu. Spoczywał on na Desolación, niezamieszkanej wysepce w archipelagu Ziemi Ognistej, przy samym wierzchołku Ameryki Południowej. Wyspy te należą do Chile. Lloyd wiedział, że władze nigdy nie pozwolą na to, by meteoryt opuścił terytorium Chile. Dlatego wynajął EES i łowcę meteorytów nazwiskiem Sam McFarlane, żeby go ukradł.

– Przepraszam – odezwał się Glinn – ale „ukradł” nie jest odpowiednim słowem. Nie zrobiliśmy niczego nielegalnego. Wydzierżawiliśmy prawa do wydobycia kopalin z terenu wyspy Desolación, dzięki czemu mogliśmy pozyskać z niej żelazo w jakiejkolwiek postaci.

– Kradzież może nie jest adekwatnym określeniem tego, co zrobiliśmy – rzekł Garza – ale tak czy inaczej było to oszustwo.

Usłyszawszy tak surowe napomnienie, Glinn zamilkł. Garza mówił dalej.

– Meteoryt był wyjątkowo ciężki. Ważył dwadzieścia pięć tysięcy ton. Miał ciemnoczerwoną barwę, olbrzymią gęstość i inne… cóż… szczególne właściwości. I tak pod przykrywką operacji mającej na celu eksploatację złóż rudy żelaza wyposażyliśmy odpowiednio statek Rolvaag, popłynęliśmy na wyspę, wydobyliśmy skałę i załadowaliśmy ją na pokład. Powiem tylko, że było to naprawdę ogromne wyzwanie pod względem inżynieryjnym. Ale udało się nam, i to, przyznam, naprawdę znakomicie. Wtedy jednak zostaliśmy przyłapani. Kapitan zbuntowanego chilijskiego niszczyciela zorientował się, co zamierzamy. Dowodził Almirante Ramirezem, o którym wspominał Lloyd. Zamiast powiadomić swoich przełożonych, postanowił zgrywać bohatera i ruszył za nami w pogoń na południe, aż do granicy lodu.

– Granica lodu? Wspomniałeś wczoraj tę nazwę. Co to takiego?

– To miejsce, gdzie południowe oceany spotykają antarktyczne paki dryfującego lodu. Bawiliśmy się z niszczycielem w chowanego pośród tych gór lodowych. W trakcie tej konfrontacji Rolvaag został trafiony, ale koniec końców udało się nam zatopić niszczyciel.

– Zatopiliście niszczyciel? Jak?

– To skomplikowana historia, pozostańmy przy skróconej wersji. Tak czy inaczej, Rolvaag przewożący w ładowni meteoryt o wadze dwudziestu pięciu tysięcy ton został poważnie uszkodzony przez niszczyciel. Nastąpiło załamanie pogody. Stanęliśmy przed dylematem: czy pozbyć się ładunku, czy pójść na dno.

– Jak pozbyć się ładunku w postaci ważącej dwadzieścia pięć tysięcy ton skały?

– W tym celu zainstalowaliśmy specjalny awaryjny przycisk zwalniający. Miał umożliwić zrzucenie meteorytu na dno przez drzwi w kadłubie.

– Czy nie doprowadziłoby to do zatonięcia statku?

– Nie. Co prawda duża ilość wody dostałaby się do środka, zanim drzwi ponownie by się zamknęły, ale statek był wyposażony w pompy i samouszczelniające się grodzie, które poradziłyby sobie z tym problemem. Załoga i kapitan chcieli pozbyć się skały…

Garza nagle się zawahał i spojrzał na Glinna.

– Opowiedz całą historię, Manuelu. Niczego nie pomijaj.

– Koniec końców wszyscy chcieli posłać skałę na dno. Nawet Lloyd zmienił nastawienie. Ale tylko Eli miał kod aktywujący procedurę zrzutu awaryjnego. Uparł się, że statek sobie poradzi. Wszyscy go prosili, błagali, a nawet mu grozili, ale on się nie ugiął. Niestety, Eli się pomylił. Rolvaag zatonął.

Garza znów spojrzał na Glinna.

– Pozwólcie, że opowiem resztę – rzekł półgłosem Glinn. – Tak, odmówiłem naciśnięcia guzika zrzutu awaryjnego. Pomyliłem się. Pani kapitan nakazała ewakuację. Tylko niektórzy zdołali się uratować. Pani kapitan… – Zawahał się i na chwilę zamilkł. – Pani kapitan, kobieta wielkiej odwagi, poszła na dno ze statkiem. Wielu innych straciło życie w szalupach ratunkowych albo zamarzło na śmierć na pobliskich wysepkach lodowych, zanim dotarła do nich pomoc.

– A Lloyd? Co z nim się stało?

– Został ewakuowany w pierwszej szalupie ratunkowej, dodam tylko, że wbrew jego woli.

– Jak tobie udało się przeżyć?

– Byłem w ładowni i próbowałem zabezpieczyć meteoryt. W końcu jednak wypadł ze swojej kołyski i rozerwał statek na dwie części. Doszło do eksplozji. Wyglądało to tak, jakby meteoryt w zetknięciu ze słoną wodą zareagował w niezwykły sposób, wywołując falę uderzeniową. Wyrzuciło mnie ze statku. Pamiętam, że ocknąłem się na tratwie z pływających szczątków. Byłem ciężko ranny. Znaleziono mnie następnego dnia, bliskiego śmierci.

Glinn zamilkł, bawiąc się kubkiem z kawą.

– A więc to coś spoczywa teraz na dnie oceanu. Skąd niepokój? Te słowa o tajemniczym zagrożeniu? I… o obcych? O kosmitach?

Glinn odsunął od siebie kubek z kawą.

– To McFarlane, łowca meteorytów, zrozumiał, czym naprawdę było to coś.

Zapadła długa cisza.

– W astronomii istnieje poważna teoria panspermii – podjął wreszcie swój wywód Glinn. – Głosi ona, że życie może rozprzestrzeniać się w galaktyce za pośrednictwem bakterii lub zarodników przenoszonych na powierzchni meteorytów bądź w chmurach pyłu. Jednakże teoria ta zakłada jedynie życie na poziomie mikroskopijnym, coś maleńkiego. Wszyscy przegapili oczywistą ideę, że życie może się rozprzestrzeniać poprzez nasiona. Gigantyczne ziarno mogłoby lepiej przetrwać chłód i silne promieniowanie w przestrzeni kosmicznej dzięki swoim rozmiarom i wytrzymałości. Z tego właśnie powodu orzechy kokosowe są duże, by mogły przetrwać długie podróże oceaniczne. W galaktyce jest wiele planet, na których dominuje woda, i wiele księżyców, na które takie ziarno mogłoby spaść, a następnie wypuścić tam pędy i się rozwinąć.

– Chcesz powiedzieć, że meteoryt był takim ziarnem? A gdy Rolvaag zatonął, nasienie poszło na dno i zostało… zasiane?

– Tak. Na ponad trzech i pół tysiąca metrów pod powierzchnią wody. A potem puściło pędy.

Gideon pokręcił głową.

– Niesamowite, o ile prawdziwe.

– Och, jak najbardziej prawdziwe. Wypuściło korzenie i wystrzeliło w górę jak gigantyczne drzewo, bardzo szybko i gwałtownie. Stacje sejsmiczne na całym świecie odnotowały przypadki trzęsienia ziemi na niewielkiej głębokości wokół tego miejsca. Kilka niedużych tsunami spustoszyło wybrzeża południowej Georgii i Falklandów. Ale wszystko to działo się trzy i pół kilometra pod taflą wody, sygnatura sejsmiczna trzęsień wyglądała jak wynik erupcji podziemnego wulkanu. Podobnie z minitsunami. Ponieważ wszystko rozgrywało się na obszarze oddalonym od szlaków handlowych i nie przedstawiało dla nikogo poważniejszego ryzyka, „podziemny wulkan” został zlekceważony. Nawet wulkanolodzy go zignorowali, gdyż zbadanie go nie wchodziło w rachubę z uwagi na zbyt dużą głębokość i związane z tym niebezpieczeństwo. Potem to coś zapadło w stan uśpienia i wszystko ucichło, dlatego nikt się nie zorientował, co się tak naprawdę dzieje. Poza mną, ma się rozumieć, oraz Samem McFarlane’em i Palmerem Lloydem.

Glinn poruszył się na fotelu.

– Ale przez ostatnie pięć lat pracowaliśmy nad planem uporania się z tym problemem. Manuel ci go zreferuje.

Garza spojrzał na Gideona.

– Zabijemy to coś.

– Ale przecież powiedziałeś, że to coś zapadło w stan uśpienia. Po co zadawać sobie tyle trudu, że nie wspomnę o kosztach i potencjalnym zagrożeniu?

– Ponieważ to obcy. Kosmita. Jest wielki. I niebezpieczny. Tylko dlatego, że to coś pogrążyło się w uśpieniu, nie znaczy, że tak pozostanie – prawdę mówiąc, nasze modele przewidują coś dokładnie przeciwnego. Zastanów się nad tym przez chwilę. Co się stanie, jeśli to coś zakwitnie albo wyda kolejne nasiona? Jeśli te rośliny rozprzestrzenią się, by pokryć dna wszystkich oceanów? Jeśli się okaże, że mogą też rosnąć na lądzie? Nieważne, co o tym sądzisz, ważne, że to coś stanowi zagrożenie. Może zniszczyć Ziemię.

– Jak zamierzacie to unicestwić?

– Mamy około trzydziestu kilogramów plutonu, neutronowy zapalnik, szybkie i wolne kierunkowe materiały wybuchowe, tranzystory wysokich prędkości; wszystko, czego potrzeba, żeby zbudować bombę atomową.

– Skąd, u licha, wykombinowaliście to wszystko?

– W obecnych czasach w pewnych byłych krajach satelickich wszystko jest na sprzedaż.

Gideon pokręcił głową.

– Jezu.

– Mamy także wśród naszej załogi eksperta od broni nuklearnej.

– Kogo?

– Ciebie, rzecz jasna.

Gideon tylko patrzył.

– Tak – rzekł półgłosem Glinn. – Teraz już znasz prawdziwy powód, dla którego cię wynająłem. Bo od początku wiedzieliśmy, że ten dzień w końcu nastąpi.

Poza granicą lodu

Подняться наверх