Читать книгу Poza granicą lodu - Douglas Preston - Страница 9
4
ОглавлениеW pokoju zapadła cisza. Gideon powoli dźwignął się z fotela, skutecznie maskując swój gniew.
– A więc wynająłeś mnie, żebym nadzorował budowę bomby atomowej – powiedział spokojnie.
– Tak.
– Innymi słowy, kiedy cztery miesiące temu Garza po raz pierwszy odwiedził mnie na łowisku przy potoku Chihuahueños i zaproponował sto tysięcy dolarów za tydzień pracy i kradzież planów nowego typu broni od chińskiego uczonego, który szukał kontaktu z naszymi służbami, tak naprawdę miałeś na myśli tę chwilę i to zadanie.
Glinn pokiwał głową.
– I chcesz użyć tej broni, żeby zabić gigantyczną obcą roślinę, która rzekomo rośnie na dnie oceanu.
– Krótko mówiąc, tak.
– Zapomnij.
– Gideonie – powiedział Glinn – już kilkakrotnie przerabialiśmy ten nużący taniec: twoją zdecydowaną odmowę, wyjście z trzaśnięciem drzwiami, a potem powrót po przemyśleniu całej sprawy. Czy moglibyśmy to wszystko pominąć, bardzo proszę?
Gideon przełknął ślinę, urażony.
– Pozwól, że spróbuję ci wyjaśnić, dlaczego uważam ten pomysł za szalony.
– Proszę.
– Po pierwsze, nie możesz zrealizować go sam, na własną rękę. Musisz zgłosić ten problem do ONZ-etu i pozyskać wsparcie całego świata, który połączy siły, aby zabić to coś.
Glinn ze smutkiem pokręcił głową.
– Czasami mnie zdumiewasz, Gideonie. Wydajesz się taki bystry, a czasem palniesz coś tak głupiego, że aż głowa boli. Czy właśnie zasugerowałeś, żebyśmy zwrócili się do Organizacji Narodów Zjednoczonych, aby rozwiązać ten problem?
Gideon zamilkł. Po namyśle musiał przyznać, że faktycznie nie był to najmądrzejszy pomysł.
– No dobrze, może nie do ONZ, ale przynajmniej zgłośmy tę sprawę rządowi Stanów Zjednoczonych. Niech on się tym zajmie.
– Niech nasz znakomity kongres rozwiąże tę kwestię, tak jak radził sobie z innymi palącymi problemami w rodzaju globalnego ocieplenia, terroryzmu, edukacji i naszej rozlatującej się infrastruktury?
Gideon próbował skwitować te słowa jakąś ciętą ripostą, ale nic mu nie przychodziło do głowy.
– Nie ma czasu na dyskusje – rzucił Glinn. – Tylko my możemy się tym zająć. Trzeba to zabić teraz, dopóki obca forma życia pozostaje w stanie uśpienia. Mam nadzieję, że nam pomożesz.
– A jeżeli nie?
– Wtedy, prędzej czy później, świat, jaki znamy, przestanie istnieć. Bo bez ciebie poniesiemy porażkę. A ty będziesz robił sobie z tego powodu wyrzuty do końca życia.
– Chciałeś powiedzieć: do końca mojego krótkiego życia. Z powodu tego, co rośnie w moim mózgu, zostało mi jeszcze osiem, może dziewięć miesięcy życia. Obaj doskonale o tym wiemy.
– Już nie.
Gideon spojrzał na Glinna. Wyglądał młodziej niż jakiś czas temu, jego ręka odzyskała sprawność i mógł znowu swobodnie gestykulować podczas rozmowy, martwe do niedawna oko odzyskało dawną barwę i blask, a wózek inwalidzki przestał już być potrzebny. Po ich ostatniej misji Glinn spożył przywracający zdrowie lotos, podobnie jak Gideon. W przypadku Glinna roślina podziałała, ale nic nie wskazywało na to, by uleczyła Gideona.
– Naprawdę wierzysz, że beze mnie ci się nie uda? – zapytał Gideon.
– Zawsze mówię tylko to, w co głęboko wierzę.
– Musisz mnie przekonać, że to coś jest tak niebezpieczne, jak twierdzisz, zanim pomogę ci z czymkolwiek, co ma związek z bronią jądrową.
– Przekonam cię.
Gideon zawahał się.
– I musisz uczynić mnie wicedyrektorem tego projektu.
– To absurdalny warunek – powiedział Glinn.
– Dlaczego? Sam stwierdziłeś, że sprawdzamy się jako zespół. Tyle że my nigdy nie działaliśmy zespołowo. Zawsze to ty mi mówiłeś, co mam robić, ja robiłem wszystko po swojemu, ty protestowałeś i koniec końców okazywało się, że to ja mam rację, a nie ty.
– To zbytnie uproszczenie – skwitował Glinn.
– Nie chcę, żebyś podawał moje decyzje w wątpliwość i forsował swoje rozwiązania. Zwłaszcza jeżeli mamy mieć do czynienia z czymś tak niebezpiecznym jak broń atomowa – i to twoje ziarno.
– Nie lubię dzielić się władzą – burknął Glinn. – Będę musiał przepuścić tę propozycję przez nasze programy KAB – Kwantyfikatora Analiz Behawioralnych – aby sprawdzić, czy to miałoby szanse powodzenia.
– Mówiłeś, że nie ma czasu – odparł Gideon. – Podejmij decyzję albo odchodzę. Choć raz zrób coś bez konsultowania się z tymi cholernymi programami KAB.
Przez moment na twarzy Glinna malował się gniew, ale zaraz ustąpił miejsca beznamiętnej masce skrywającej nieodgadnioną tajemnicę.
– Gideonie – powiedział – zastanów się, jakimi cechami powinien się odznaczać przywódca, a także jego zastępca. Musi umieć pracować w zespole. Inspirować innych. Potrafić ukrywać swoje uczucia i w razie konieczności przekonująco udawać, robić dobrą minę do złej gry. Emanować pewnością siebie, nawet gdy mu jej brakuje. Nie może być wolnym strzelcem. Ani tym bardziej samotnikiem. A teraz powiedz: czy któraś z tych cech pasuje do ciebie?
Krótka chwila ciszy.
– Nie – przyznał w końcu Gideon.
– Doskonale. – Glinn wstał. – Nasz pierwszy przystanek to Instytut Oceanograficzny Woods Hole. A potem wyruszamy na południowy Atlantyk – i poza granicę lodu.