Читать книгу Historia zaginionej dziewczynki - Elena Ferrante - Страница 23
Wiek dojrzały.
Historia zaginionej dziewczynki
20
ОглавлениеW tamtym latach ciągle byliśmy w drodze. Chcieliśmy być obecni, obserwować, uczyć się, rozumieć, zastanawiać, świadczyć, a ponad wszystko kochać się. Syreny policyjne, blokady, warkot helikopterów, pomordowane ofiary – to były kamienie milowe wytyczające kolejne etapy naszego związku: tygodnie, miesiące, pierwszy rok, potem półtora, zawsze licząc od nocy, kiedy ja, w domu we Florencji, poszłam do pokoju Nina. Powtarzaliśmy sobie, że wtedy zaczęło się nasze prawdziwe życie. A tym prawdziwym życiem nazywaliśmy wrażenie, że otacza nas cudowny blask, który nas nie opuszczał nawet wówczas, gdy na scenie rozgrywały się potworności dnia codziennego.
W dniach bezpośrednio po porwaniu Alda Mora znajdowaliśmy się w Rzymie. Dojechałam do Nina, który miał prezentować książkę swojego neapolitańskiego kolegi po fachu na temat polityki dotyczącej regionów południowych. O samej publikacji niewiele dyskutowano, skupiono się natomiast na przewodniczącym Chrześcijańskiej Demokracji. Część publiczności zawrzała – co przepełniło mnie strachem – kiedy Nino stwierdził, że to właśnie Moro obrzucił aparat państwowy błotem, ukazał jego najpotworniejsze oblicze i stworzył warunki dla powstania Czerwonych Brygad, bo ukrywał niewygodną prawdę o swojej skorumpowanej partii, a wręcz utożsamiał ją z samym państwem, żeby uchronić przed jakimikolwiek oskarżeniami i karą. Słuchacze nie ochłonęli nawet wtedy, kiedy powiedział, że obrona instytucji nie polega na zatajaniu łajdactw, lecz sprawieniu, aby ich działanie było przejrzyste, jawne, skuteczne i sprawiedliwe pod każdym względem. Posypały się wyzwiska. Widziałam, jak Nino coraz bardziej blednie, dlatego jak tylko było to możliwe, wyprowadziłam go ze spotkania. Schroniliśmy się w sobie, jak w lśniącej zbroi.
Takie wtedy panowały czasy. Mnie też to spotkało któregoś wieczoru w Ferrarze. Wyrwało mi się i nazwałam porywaczy Mora zabójcami – i to w czasie, kiedy niewiele ponad miesiąc wcześniej odnaleziono jego zwłoki. Niełatwo było dobierać słowa, moja publiczność wymagała ode mnie, abym je dostosowywała do dialektyki skrajnej lewicy, dlatego zachowywałam maksymalną ostrożność. Często jednak się zapalałam i wtedy wymykały mi się nieprzefiltrowane opinie. Nikomu nie spodobało się słowo zabójcy – zabójcami są faszyści – dlatego zostałam zaatakowana, skrytykowana, wyszydzona. Zamilkłam. Kiedy nagle spotykała mnie dezaprobata, bardzo cierpiałam, traciłam wiarę w siebie, czułam, jakby coś ciągnęło mnie w dół, do moich korzeni, czułam się politycznie upośledzona, czułam się kobietą, która nie powinna w ogóle otwierać ust, i przez jakiś czas unikałam wszelakich konfrontacji. Czy ktoś, kto zabija, nie jest zabójcą? Wieczór skończył się niemiło, Nino o mały włos nie pobił się z jednym takim z głębi sali. Ale również w tym przypadku zależało mu tylko na nas. Jeśli byliśmy razem, żadna krytyka tak naprawdę nas nie obchodziła, byliśmy ponad wszystkim, liczyło się tylko nasze zdanie. Biegliśmy na kolację, na dobre jedzenie, na wino, na seks. Marzyliśmy tylko o tym, by się pochwycić i przytulać.