Читать книгу Historia zaginionej dziewczynki - Elena Ferrante - Страница 33
Wiek dojrzały.
Historia zaginionej dziewczynki
30
ОглавлениеNino mówił prawdę, faktycznie wynajął mieszkanie przy via Tasso. Od razu się do niego wprowadziłam, choć pełno tam było mrówek, a wyposażenie ograniczało się do małżeńskiego łoża bez zagłówka, dwóch łóżeczek dla dziewczynek, stołu i kilku krzeseł. Nie wspominałam ani o miłości, ani o przyszłości.
Powiedziałam Ninowi, że na moją decyzję w dużej mierze wpłynął Franco, i ograniczyłam się do przekazania mu dobrej i złej informacji. Dobra była taka, że moje wydawnictwo zgodziło się opublikować jego zbiór esejów, pod warunkiem że przygotuje nieco barwniejszą wersję; zła była taka, że nie życzyłam sobie, aby mnie w ogóle dotykał. Pierwszą przyjął z radością, nad drugą rozpaczał. Potem jednak wszystkie wieczory spędzaliśmy, siedząc ramię w ramię i pracując nad jego tekstami, a ta bliskość przygasiła we mnie wszelką złość. Eleonora jeszcze nie zdążyła urodzić, kiedy znowu zaczęliśmy ze sobą sypiać. A w chwili, gdy na świat przyszła dziewczynka, której nadano imię Lidia, Nino i ja byliśmy już parą kochanków o ustalonych zwyczajach, o intensywnym życiu prywatnym i politycznym, z pięknym mieszkaniem i z dwiema córkami.
– Nie myśl – uprzedziłam go na początku – że jestem na twoje rozkazy. Na razie nie potrafię cię rzucić, ale wcześniej czy później do tego dojdzie.
– Nie dojdzie, nie dam ci powodu.
– Ja już mam wystarczająco dużo powodów.
– Wkrótce wszystko się zmieni.
– Zobaczymy.
Ale to była tylko gra, sama przed sobą udawałam, że rozsądne jest to, co w rzeczywistości było nierozsądne i upokarzające. Biorę sobie – mawiałam słowami Franca – to, czego teraz potrzebuję, a jak tylko znudzi mi się jego twarz, jego słowa, wypali się wszelkie pragnienie, odeślę go tam, skąd przyszedł. Dlatego gdy czekałam na niego całymi dniami, powtarzałam sobie w duchu, że tak lepiej, że mam dużo pracy, że on za bardzo mnie absorbuje. A kiedy ogarniała mnie zazdrość, uspokajałam się: to ja jestem kobietą jego życia. A gdy myślałam o jego dzieciach, tłumaczyłam sobie: więcej czasu spędza z Dede i Elsą niż z Albertinem i Lidią. Naturalnie to wszystko było zarazem prawdą, jak i fałszem. Prawda, pociąg, jaki czułam do Nina, w końcu się wyczerpie. Prawda, że mam mnóstwo do zrobienia. Prawda, że Nino mnie kocha, że kocha Dede i Elsę. Ale były też inne prawdy, które świadomie ignorowałam. Prawda, że pociąga mnie bardziej niż kiedykolwiek. Prawda, że jestem dla niego zdolna porzucić wszystko i wszystkich. Prawda, że więź z Eleonorą, Albertinem i małą Lidią jest tak samo silna, jak więź ze mną i z moimi córkami. To jednak skrywałam pod ciemną zasłoną niepamięci, a jeśli gdzieniegdzie pojawiała się szpara, która ukazywała prawdziwy stan rzeczy, w pośpiechu uciekałam się do frazesów na temat współczesnego świata. W kółko powtarzałam albo wypisywałam przy każdej nadarzającej się okazji, że wszystko ulega zmianie, stwarzamy nowe formy współżycia i inne bzdury.
Mimo to codziennie borykałam się z trudnościami, które wstrząsały pozorną sielanką. Miasto nic a nic się nie zmieniło na lepsze, prędko i mnie dopadły jego bolączki. Via Tasso nie była najlepszą lokalizacją. Nino postarał się dla mnie o używany samochód, białego renaulta R4, do którego szybko się przywiązałam, ale początkowo w ogóle nie używałam ze względu na zakorkowane ulice. Z trudem stawiałam czoła tysiącom problemów, których było o wiele więcej niż we Florencji, w Genui czy Mediolanie. Dede od pierwszego dnia szkoły znienawidziła nauczycielkę i kolegów. Elsa, która poszła do pierwszej klasy, wracała zawsze smutna i z zaczerwienionymi oczami, ale nie chciała powiedzieć, co się stało. Zaczęłam obie karcić. Mówiłam, że nie potrafią stawić czoła przeciwnościom losu, narzucić swojego zdania, dostosować się, że muszą się tego nauczyć. Skutek był taki, że siostry zawiązały koalicję przeciwko mnie: wyrażały się o babci Adele i o cioci Mariarosie jak o boginiach, które zorganizowały im szczęśliwy świat, i opłakiwały je coraz bardziej otwarcie. Kiedy przyciągałam je do siebie, żeby jakoś udobruchać, kiedy je tuliłam, obejmowały mnie z rozdrażnieniem, czasami nawet odpychały. A praca? Coraz wyraźniej docierało do mnie, że na tym etapie lepiej było zostać w Mediolanie i znaleźć stałe zatrudnienie w wydawnictwie. Albo wyjechać do Rzymu, bo podczas spotkań promocyjnych poznałam ludzi, którzy zaoferowali mi swoją pomoc. Co ja w ogóle robię z córkami w Neapolu? Czy jesteśmy tu tylko po to, żeby zadowolić Nina? Czy okłamuję się, że jestem wolna i niezależna? I czy okłamuję moją publiczność, kiedy odgrywam rolę kogoś, kto dwiema książeczkami usiłował wesprzeć kobiety w uświadomieniu sobie tego, do czego dotychczas nie odważyły się przyznać? Czyżby chodziło tylko o puste słowa, w które wygodnie mi wierzyć, bo de facto niczym się nie różnię od swoich bardziej konserwatywnych rówieśniczek? Czy ja, pomimo całej tej gadaniny, nadal pozwalam mężczyźnie, by mnie kształtował, i to do tego stopnia, że jego potrzeby stoją zawsze ponad potrzebami moimi i moich córek?
Nauczyłam się, jak uciekać przed sobą. Wystarczyło, żeby Nino zapukał do drzwi, a smutek znikał. Mówiłam sobie: takie jest moje życie i teraz nie może być inne. Ale jednocześnie narzuciłam sobie pewien rygor, nie poddawałam się, starałam się walczyć, bywało nawet, że czułam się szczęśliwa. Mieszkanie zalewało światło. Z balkonu widziałam Neapol ciągnący się aż do szarej tafli morza. Uwolniłam córki od prowizorycznego życia w Genui i w Mediolanie. A powietrze, kolory, dialekt na ulicach, wykształceni ludzie, których Nino przyprowadzał do mnie nawet w środku nocy – to wszystko dawało mi poczucie bezpieczeństwa i zadowolenia. Zawoziłam dziewczynki do Florencji, do Pietra i okazywałam radość, kiedy on odwiedzał je w Neapolu. Gościłam go w domu, walcząc z oporami Nina. Ścieliłam mu łóżko w pokoju córek, które ostentacyjnie demonstrowały mu swoje uczucie, jakby chciały go tą miłością zatrzymać. Staraliśmy się, by nasze kontakty były niewymuszone, wypytywałam go o Dorianę, o książkę, która już-już miała się ukazać, ale znowu pojawiły się jakieś detale, które należało dopracować. Kiedy dziewczynki lgnęły do ojca, całkowicie mnie ignorując, pozwalałam sobie na drobne przyjemności. Schodziłam via Arco Mirelli i spacerowałam po via Caracciolo, wzdłuż morza. Albo wspinałam się aż do via Aniello Falcone i docierałam do Villa Floridiana. Tam siadałam na ławce i czytałam.