Читать книгу Tamta dziewczyna - Erica Spindler - Страница 5
PROLOG
ОглавлениеCzerwiec 2002 roku
Jasper w stanie Luizjana
W lipcu w Jasper panował piekielny żar i duchota jak w łaźni parowej. Ale za to nie trzeba było chodzić do szkoły, co zdaniem Randi Rader niwelowało wszelkie niedogodności. Dla niej szkoła była bowiem jedną wielką stratą czasu.
– Wychodzę! – krzyknęła, otwierając siatkowe drzwi. Nie czekała na odpowiedź, tylko pomknęła w parną noc. Zdążyła zniknąć pomiędzy dwiema sąsiednimi przyczepami, zanim powietrze przeszył głos jej matki:
– Cholera jasna, dziewczyno. Natychmiast wracaj!
Randi skręciła w prawo, na ścieżkę prowadzącą do skrótu na główną drogę. Bracia powiedzieli, że równo o ósmej zabiorą ją spod elektrowni, i ostrzegli, że nie będą czekać. Wiedziała, że nie żartują. Jeśli spóźni się choć minutę, będzie musiała znaleźć sobie inną podwózkę.
Zerknęła na zegarek. Zostało niewiele czasu, więc przyspieszyła. Już z daleka zobaczyła, że na miejscu spotkania stoi pikap. Nie był to jednak wóz należący do braci.
Jasnoczerwony ford F-150. Jedyny taki w Jasper. Jego właścicielem był Billy Boman, kumpel braci. Podeszła do kabiny od strony kierowcy. Billy wystawił głowę przez okno.
– Czółko, mała.
– Cześć, Billy Bo. – Randi posłała mu zalotny uśmiech. – Co tu robisz?
– Czekam na ciebie.
– Na mnie?
– Bracia kazali mi cię zabrać.
I wszystko jasne. Mimo to zapytała:
– Dlaczego sami nie przyjechali?
– Znasz Wesa i Robby’ego, zawsze coś im wypadnie. To co, wskakujesz?
Billy Bo był irytujący, ale niegroźny. Zastanawiała się, co ją w nim odrzuca, i doszła do wniosku, że chyba pocenie się – nieustające i obfite, o każdej porze roku.
Było jej go trochę szkoda, bo przecież nie mógł nic na to poradzić. Raz usłyszała rozmowę dwojga nauczycieli na jego temat; powiedzieli, że Billy ma „problem z gruczołami”.
Randi miała wielkie brązowe oczy i doskonale wiedziała, jak nimi wodzić, żeby chłopak zwrócił na nią uwagę. Trenowała na Billym Bo.
– No nie wiem. A powinnam?
– Oj, nie marudź. Mam lodówkę pełną browaru. Chcesz się zabawić?
– Czemu nie!
Kiedy usadowiła się na fotelu pasażera, wręczył jej butelkę z piwem.
– Otwieracz w schowku – rzucił i wyjechał na drogę.
Spod kół sypnął żwir. Randi zajrzała do schowka i zobaczyła, że w środku oprócz otwieracza jest coś jeszcze – dilerka z porcją trawki, niewielką, ale w sam raz, żeby oboje mogli się miło upalić.
Wieczór zapowiadał się coraz lepiej. Randi zdjęła kapsel i pociągnęła spory łyk z butelki. Aż zadrżała, kiedy zimne piwo spłynęło jej do gardła.
– Jak tam? – spytała.
– Spoko. Wiesz, sobota, wieczór.
– No jasne.
– Zapodam coś – powiedział Billy i włączył radio.
Z głośników popłynął nowy kawałek Toby’ego Keitha. Randi podśpiewywała pomiędzy łykami piwa.
Billy Bo posłał jej rozbawione spojrzenie.
– Robby mówił, że ostatnio wpakowałaś się w jakieś tarapaty.
Opróżniła pierwszą butelkę, po czym sięgnęła po następną i zdjęła kapsel.
– No. Psy mnie przyłapały na piciu i zrobiła się chryja. – Prychnęła. – Zagrozili, że wyślą mnie do poprawczaka.
– Do dupy.
– Co nie? Matka przyczepiła się do mnie jak rzep do psiego ogona. Mam, rozumiesz – pokazała palcami znak cudzysłowu, przy okazji oblewając sobie bluzkę piwem – areszt domowy.
– To jak żeś się wyrwała?
– Zaczekałam, aż pójdzie się kąpać. Poza tym, wiesz – co ona może? Napuści na mnie gliny? Nie sądzę.
– Nie no, raczej nie. – Pociągnął z butelki. – Słyszałem, że twój stary wrócił do pierdla.
Zesztywniała. Poczciwy „tatko” Rader poszedł w tango i trafił za kratki. Znowu.
– No – warknęła. – I co z tego?
– Nic, złotko. Tak tylko pytam.
– Super, ale nie mam ochoty gadać o nim ani o czymkolwiek, co mnie wnerwia. – Wypiła duszkiem drugie piwo, schowała pustą butelkę do lodówki i wyciągnęła rękę po następną.
Łypnął na nią z ukosa.
– Ej, zwolnij trochę.
– Jeszcze czego! – Uniosła ręce i zawyła. – Wolę szybko!
Roześmiał się i wcisnął pedał gazu; pikap wystrzelił do przodu. Byle dalej od Jasper. Dalej od gównianej przyczepy w nędznej dzielnicy. Dalej od steranej życiem matki i od ludzi, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy.
Randi przystawiła butelkę do ust. Daleko, daleko stąd – właśnie tam pragnęła się znaleźć. Tam, gdzie nikt nie będzie patrzył na nią w t a k i sposób. Jakby była nikim, śmieciem z rodziny śmieci, i jakby pędziła donikąd na złamanie karku.
„Kalifornia”, pomyślała. O tak, oto cel. Pojedzie tam, gdy tylko będzie miała okazję.
Nagle zabrzmiała kolejna z jej ulubionych piosenek, więc Randi podgłośniła radio i zaczęła śpiewać, głośno i fałszywie. Mijały kilometry, a alkohol robił swoje. Kiedy poczuła, że kręci jej się w głowie, odchyliła się w fotelu, oparła o zagłówek i wbiła spojrzenie w letnie niebo.
Muzyka przeszła z dynamicznej w łagodną. Billy Bo zjechał w boczną drogę i zatrzymał samochód. Zgasił silnik, ale pozostawił włączone radio. Nastrój w kabinie raptem się zmienił; Randi domyślała się, co teraz nastąpi.
– Coś tak daleko usiadła? – Poklepał fotel. – Chodź no tu bliżej, mała.
Niby niczego mu nie zawdzięczała, ale jednak zapewnił jej podwózkę i poczęstował piwem, więc uznała, że w sumie jest mu winna parę całusów, może nawet z języczkiem; cóż ją to kosztuje?
Billy podsunął się na siedzeniu i od razu przeszedł do rzeczy. Przycisnął ją do oparcia, otworzył usta i wystawił język. „Nawet nie smakuje tak strasznie”, pomyślała. Jak piwo zaprawione gumą do żucia. Pozwoliła mu się całować i udawała, że bardzo jej się to podoba.
Dopóki nie wsunął dłoni pod jej bluzkę. Z początku była subtelna, wierciła się najpierw w jedną, potem w drugą stronę, chcąc bez słów dać mu do zrozumienia, że nie ma ochoty, ale do niego nie docierało.
W końcu chwyciła go za dłoń i spróbowała wyszarpnąć ją spod bluzki.
– Przestań.
– Kochanie, nie mów tak. Przecież to lubisz.
– Nie…
– No nie bądź taka cnotka niewydymka.
Znowu pociągnęła go za rękę, a wtedy on wsunął drugą dłoń w nogawkę jej kusych szortów i dotknął majtek.
Szarpnęła się.
– Nie! Przestań!
– Daj spokój, Randi, przecież się ruchasz, odkąd skończyłaś dwanaście lat.
Naprawdę tak myślał? Zatkało ją do tego stopnia, że nie wiedziała, co powiedzieć. Kilka miesięcy wcześniej wzięła chłopakowi do ust, ale tylko ten jeden raz.
Przesunął dłoń jeszcze dalej, jego palce naparły na materiał majtek i nagle zatopiły się w jej wnętrzu.
– Wiedziałem, że ci się spodoba – mruknął jej do ucha, przygniatając ją do fotela. Czuła na szyi jego gorący oddech. – Jesteś na mnie gotowa, co nie?
Miała wrażenie, jakby usiłował połknąć jej twarz. Wsuwał język do jej ust i wielkimi jak szczypce homara łapami obmacywał jej piersi i srom.
Jego ciężar był obezwładniający. Randi poczuła, że narasta w niej panika. Nie mogła oddychać, nie była w stanie walczyć. Łzy napłynęły jej do oczu. To nie w porządku. Przecież nie chciała, żeby… żeby tak wyglądał jej pierwszy raz. Z Billym Bormanem, który ją zmusił. Zacznie rozpowiadać, że to zrobili i że się jej podobało. Że błagała o więcej.
O nie! Nic z tego. Za cholerę.
– Przestań – wydusiła. – Niedobrze mi! Zaraz się porzygam!
Zszedł z niej w mgnieniu oka. Zerknęła na otwarty schowek i naraz przyszedł jej do głowy pomysł.
– Nie patrz! – krzyknęła, zasłaniając usta dłonią.
Odwrócił głowę i warknął:
– Ani mi się waż puszczać pawia w aucie!
Randi chwyciła torebkę z zielem i wyskoczyła z kabiny. Trzasnęła za sobą drzwiami, pobiegła na pobocze, ale zamiast zwymiotować, odwróciła się do Billy’ego.
– Nie znaczy nie, ty tłusty, spocony palancie!
Na jego twarzy najpierw pojawiło się zdumienie, a potem wściekłość.
– Co jest…. Udawałaś?
– Że robi mi się niedobrze na twój widok? Nie. Że będę rzygała? No, to akurat tak.
Zrobił się czerwony.
– Taka z ciebie cwaniara? A jak teraz wrócisz do domu, ty cnotko niewydymko? Nie przyszło ci to do łba?
Pokazała mu środkowy palec.
– Wal się, Borman! Zobaczysz, że moi bracia skopią ci za to dupę!
Parsknął śmiechem i uruchomił silnik.
– Tępa cipa! Myślisz, że dlaczego chcieli, żebym po ciebie przyjechał?
– Kłamca! – krzyknęła za nim, kiedy odjeżdżał. Pochyliła się, wzięła garść żwiru i cisnęła za samochodem. – Sukinsyn!
Dopiero kiedy straciła z oczu tylne światła jego auta, uświadomiła sobie, że miał rację. Jak teraz wróci do domu? Bez telefonu. Bez latarki. W dodatku nie wiedziała nawet, gdzie jest.
Nieważne, uznała i ruszyła przed siebie. Zabrała mu trawę. Ale się wkurwi, kiedy się zorientuje. Uśmiechnęła się i poklepała po kieszeni. Wszystko jest lepsze niż ten obleśny typ i jego łapy.
„No, może jednak nie wszystko”, pomyślała pół godziny później. Było gorąco i duszno, w powietrzu roiło się od insektów. W japonkach na nogach nie dało się szybko iść.
Kiedy zobaczyła, że zza zakrętu wyłoniły się światła samochodu, zaczęła podskakiwać i wymachiwać rękami.
Proszę, zatrzymaj się… Błagam…
Przez chwilę myślała, że auto ją minie, ale nagle zapaliły się światła stopu i wóz zjechał na pobocze.
Randi podbiegła do samochodu. Kierowca opuścił szybę. Owionęła ją chmura dymu z zioła.
W środku siedział młody chłopak w czapce Uniwersytetu Alabamy, a obok, na miejscu dla pasażera, jakaś dziewczyna.
– Podwieźć cię? – spytał chłopak.
– No.
– Zepsuł ci się samochód? – rzuciła dziewczyna.
– Jechałam z kumplem moich braci, ale wykopał mnie z auta i powiedział, że mam wracać na piechotę.
Kierowca poprawił czapkę i opuścił ją nieco bardziej na oczy.
– Ciekawe, dlaczego to zrobił.
Zabrzmiały jej w głowie słowa Billy’ego, te o cnotce niewydymce. Para, która się dla niej zatrzymała, była w oczywisty sposób starsza i bardziej doświadczona. Randi nie chciała, żeby chłopak i dziewczyna pomyśleli o niej, że jest głupią dziewicą.
– Pokłóciliśmy się i tyle.
– Dokąd chcesz się dostać?
– Do domu. Do Jasper.
– Później tam pojedziemy – powiedział kierowca. – Teraz nasz następny przystanek to jedno miejsce, w którym się zabawimy. Zainteresowana?
Randi spojrzała na drugą dziewczynę, która uśmiechnęła się i powiedziała:
– Im nas więcej, tym weselej.
– Jasne, że tak – odparła Randi.
– No to wskakuj.
Nie trzeba jej było powtarzać. Otworzyła drzwi i wsiadła.