Читать книгу Tamta dziewczyna - Erica Spindler - Страница 6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеHarmony w stanie Luizjana
Godzina 3:10
Detektyw Miranda Rader z wydziału policji Harmony zaparkowała za dwoma radiowozami. Ich migające niebieskie światła wdzierały się w ciszę i mąciły spokój wiosennej nocy, odbijały się od drzew i okolicznych zabudowań, załamywały jak deptak w wesołym miasteczku w oczach ćpuna.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że znów ma piętnaście lat. Drzewa skąpane w świetle kogutów. Węzeł w brzuchu, dojmujące poczucie, że nic już nie będzie takie samo.
Wypuściła powietrze, które zatrzymało się w płucach, i rozprostowała palce, którymi wciąż ściskała kierownicę. Wyrzuć to z głowy, Mirando. Skup się.
Sięgnęła po frotkę, którą zawsze woziła w schowku, i zebrała swoje brązowe włosy do ramion w koński ogon. Nie potrafiła pracować, kiedy kosmyki wpadały jej do oczu, poza tym nie chciała zanieczyścić miejsca zbrodni. Włożyła do ust listek gumy do żucia i wysiadła z wozu.
Ofiarą był Richard Stark, profesor anglistyki na Uniwersytecie Luizjany w Harmony i, co ważniejsze, syn rektora tej uczelni. W miasteczku uniwersyteckim, takim jak Harmony, była to godność niemal królewska.
Miranda głęboko odetchnęła. Utkwiła spojrzenie w piętrowym budynku z cegły i wejściu przegrodzonym taśmą policyjną; wyglądało jak groteskowy uśmiech klauna, wabiło do środka, mówiąc: „Nie bój się… Wejdź i przekonaj się, jakie emocje cię czekają”.
Zamknęła drzwi auta i ruszyła podjazdem. Wejścia pilnował Gerald LaRoux, świeżak po akademii. Sądząc po zielonkawej bladości oblicza, było to jego pierwsze morderstwo.
Kiedy ją zobaczył, wyprostował plecy i wypiął pierś.
– Pani detektyw – odezwał się i podsunął protokół.
Wpisała się, po czym spojrzała policjantowi w oczy.
– Jak się trzymasz?
– Jakoś – odparł, wręczając jej ochraniacze na buty. – Komendant powiedział, że się przydadzą.
To oznacza sporo krwi albo innego rodzaju biologicznych śladów. Nic dziwnego, że LaRoux wyglądał, jakby miał zejść.
– Będzie dobrze – pocieszyła go. – Przyzwyczaisz się.
– Tak mówią.
Wzięła ochraniacze.
– Szef jest przy ofierze?
– Tak. W głównej sypialni. Przez duży pokój i na prawo.
Zobaczyła komendanta przy drzwiach do sypialni. Buddy Cadwell, mężczyzna, którego łatwiej było przeskoczyć, niż obejść, wypełniał sobą całe przejście. Zwykle emanował pewnością siebie oraz siłą woli.
Jednak nie tym razem. Miranda mogłaby przysiąc, że Cadwell, glina o trzydziestoletnim stażu, wygląda na wstrząśniętego. Uznała jednak, że to zapewne kwestia oświetlenia.
– Co tu mamy? – zapytała i pochyliła się, żeby włożyć ochraniacze.
Odchrząknął.
– Stark został kilka razy dźgnięty w pierś, podcięto mu gardło, a także…
Zawahał się. Podniosła głowę i spojrzała pytająco. Komendant szukał właściwego słowa.
– Ujmę to tak: pozbawiono go męskości.
Milczała przez chwilę.
– Żartuje pan – bąknęła w końcu.
– Nic więcej nie powiem. Chcę, żeby zobaczyła to pani na własne oczy, bez upiększania.
– Rozumiem. – Włożyła rękawiczki. – Jake w drodze? – spytała, mając na myśli swojego partnera Jake’a Billingsa.
Buddy zaprzeczył ruchem głowy.
– Na razie jesteśmy tylko my dwoje.
– Tylko my? – Uniosła brew. – Dlaczego?
– Jake ma powiązania ze środowiskiem uniwersyteckim, jego rodzice są wykładowcami. Sądzę, że będzie lepiej, jeśli wyłączymy go z początkowego etapu śledztwa.
Rozumiała to, ale nadal wydawało jej się dziwne, że zamiast któregoś z detektywów na miejsce przyjechał komendant we własnej osobie.
– Znamy się z Ianem Starkiem od lat – dodał, jakby czytał jej w myślach. – Uznałem, że uprzejmość wymaga, abym zjawił się na miejscu jako pierwszy.
Odsunął się i Miranda weszła do sypialni. Naga ofiara leżała na plecach z rozpostartymi i przywiązanymi do słupków łóżka rękami i nogami. Obrażenia zgadzały się z opisem Buddy’ego: Starka kilkukrotnie dźgnięto; ekspresjonista Jackson Pollock z pewnością doceniłby motywy, jakie rozbryzgnięta krew utworzyła na podłodze i ścianach pomieszczenia. Swego rodzaju wisienką na tym krwawym torcie był odcięty penis Starka tkwiący w jego ustach.
Denat łypał na Mirandę jak jednooki kosmita. Poczuła, że zawartość żołądka podchodzi jej do gardła, ale zwalczyła mdłości. Nie mogła sobie pozwolić na luksus słabości. Nie chodziło wyłącznie o to, że była kobietą wykonującą męski zawód i jako taka codziennie musiała udowadniać swoją wartość. Problem sięgał głębiej, do sedna tego, kim pragnęła być – osobą, wokół której ułożyła swoje życie: solidną, niezawodną, trzeźwo myślącą w stresie, opanowaną w sytuacjach kryzysowych.
Osobą, której każdy ufał.
Skupiła się na miejscu zbrodni, skoncentrowała na szczegółach. Na krwi – na suficie, ścianach, łóżku. Na otwartym gardle Starka, ohydnie rozdziawionym jak druga para ust.
Poczuła kolejną falę nudności i opanowała ją wysiłkiem woli. „To tylko zabójstwo”, powiedziała sobie. Jedno z wielu, z jakimi miała do czynienia. Cholera, nie dalej jak tydzień temu stara pani Tyson zdzieliła starego pana Tysona w głowę żeliwną patelnią. Nie chciała go zabić, jak z płaczem wyznała Mirandzie, po prostu nie mogła już znieść jego ciągłego krytykowania. Po czterdziestu dwóch latach nieustającego narzekania męża czarę goryczy uroczej starszej pani przelał przytyk do kotleta z kurczaka.
Taki powód Miranda potrafiła zrozumieć. Ale to – dziwaczne, perwersyjne morderstwo?! Nie, tego nie pojmowała. Stanęła przy łóżku. Cóż zatem sprawiło, że skończyła się cierpliwość osoby, która pozbawiła Starka życia? Dobre pytanie, mogła się na nim skupić.
Jej wzrok spoczął na krawatach, które posłużyły do skrępowania nadgarstków i stóp ofiary. Zdaje się, że jedwabne. Na pierwszy rzut oka drogie. Sądząc po jaskrawych kolorach i odważnych wzorach, Stark nie był typowym drętwym wykładowcą. „Był jak paw”, pomyślała.
Przyjrzała się jednemu z krawatów. Węzeł żeglarski. Pochyliła się. Porządny, solidnie zawiązany; sprawca doskonale wiedział, co robi. Stark próbował się uwolnić. Otarta skóra na nadgarstkach – na kostkach też, co sprawdziła chwilę później – ślady wskazujące na to, że Stark szarpał za materiał.
Wyprostowała się. Sprawcą prawdopodobnie jest kobieta, choć dopóki nie poznają orientacji seksualnej Starka, muszą zakładać, że równie dobrze mógł to zrobić mężczyzna. Zbrodnia z namiętności. Popełniona w afekcie.
Miranda ściągnęła brwi. Czegoś tu brakuje.
Raz jeszcze przeczesała spojrzeniem sypialnię. Powoli, starając się niczego nie pominąć. „Zbrodnia z namiętności, pomyślała, namiętność zbrodni”. Żarliwość szalonego czynu.
Popatrzyła na Buddy’ego, który nadal stał w drzwiach.
– Gdzie są odciski stóp? Ten, kto to zrobił, musiał być cały we krwi. Gdzie są ślady?
Pokiwał głową.
– Tego chcę się od pani dowiedzieć.
– Sprawczyni działała w gniewie. Bez wątpienia z pobudek osobistych. Ale zapał, z jakim zabito, nie oznacza automatycznie zbrodni w afekcie.
– Słucham dalej.
– Sprawczyni żegluje. To – pokazała palcem – jest węzeł ratowniczy, w dodatku świetnie zawiązany – powiedziała. Komendant podszedł bliżej. – Piękno węzła polegało na tym, że zaciskał się tym mocniej, im gwałtowniej Stark usiłował się uwolnić. Zresztą nawet gdyby jakimś cudem oswobodził jedną rękę, i tak nie zdołałby uciec. Nie da się rozwiązać tego maleństwa, jeśli lina – w tym przypadku krawat – jest naprężona.
– Skąd wiedza o węzłach?
– Od byłego chłopaka. Z czasów, kiedy służyłam w Nowym Orleanie. – Z okresu, do którego nie chciała wracać. – Jeżeli ktoś chce się po prostu zabawić w krępowanie partnera, zrobi to za pomocą prostszego węzła. Niech będzie, że to argument przeciwko scenariuszowi ze zbrodnią z namiętności.
– Na razie się zgadzamy.
Pokazała na łóżko.
– Duże, podwójne. Stark leży pośrodku. Ma poderżnięte gardło i rany kłute klatki piersiowej. Sprawczyni musiała na nim siedzieć.
Buddy pokiwał głową.
– Miałaby za daleko i niewygodnie, gdyby stała przy łóżku.
– Potwierdzają to ślady krwi – dodała. – Założę się, że zaświadczy też kąt, pod którym zadano ciosy. – Znów pokazała na ofiarę. – Czyli tak: siedziała na nim, ujeżdżała go…
– …naga.
– Bez wątpienia.
– Skąd wzięła nóż?
– Przygotowała wcześniej. Może ukryła w torebce, może w ubraniu. Związała Starka, założyła mu solidne węzły, po czym sięgnęła po narzędzie zbrodni. Starkowi błyskawicznie przeszło podniecenie. Zaczął błagać o życie.
Buddy ściągnął usta.
– Sprawczyni, jak to pani celnie ujęła, działała w gniewie. Chciała, żeby ofiara się bała, żeby błagała o życie, płakała jak mała dziewczynka. Cieszyło ją to.
– Kolejny argument na niekorzyść zbrodni w afekcie.
– Powraca kwestia śladów stóp.
– Zgadza się. Sprawczyni zabiła, zeszła z ofiary i udała się do łazienki zmyć z siebie krew.
– Włożyła czyste ubranie, które tam na nią czekało. Bez wątpienia starannie złożone.
– Właśnie tak. Ważne, że się umyła, zanim się ubrała. – Miranda uśmiechnęła się ponuro, wyobrażając sobie przebieg zdarzeń. – Zrobiła to dokładnie, nie spieszyła się. Był środek nocy, nie obawiała się, że ktoś może jej przeszkodzić.
Miranda przeszła do łazienki, Buddy za nią. Pomieszczenie było duże i luksusowo wyposażone. Pod prysznicem zmieściłyby się dwie albo trzy osoby. W kącie przy drzwiach leżał na podłodze stos zakrwawionych ręczników. Na blacie przy umywalce stała puszka środka czyszczącego z wybielaczem w sprayu.
– Niech pan spojrzy na puszkę. Lśni czystością. Sprawczyni pamiętała o wszystkim.
– A ręczniki? Dlaczego ich nie zabrała?
– Bo chciała je zostawić. Podejrzewam, że te, którymi się wytarła, wzięła ze sobą. – Miranda podeszła do prysznica i zajrzała do środka. – Armaturę wypucowała tak, że można się przejrzeć. Perfekcyjna pani domu.
Zerknęła przez ramię na komendanta.
– To nie była zbrodnia w afekcie, szefie, tylko drobiazgowo zaplanowane morderstwo.
– Trzy do zera – mruknął. Kąciki jego ust lekko się uniosły, jak rodzicowi, który chwali osiągnięcie dziecka. – Dopadniemy ją. Nie ma możliwości, żeby nic po sobie nie zostawiła. Zawsze coś się znajdzie: włos, kropla krwi albo śliny. Przeoczony odcisk palca. Nieważne, jak starannie usiłowała zatrzeć ślady, wszystkich na pewno nie udało jej się pozbyć.
– Co teraz?
– Teraz wyznaczam panią do poprowadzenia tego śledztwa. Billings będzie pani pomagał. Zgadza się pani?
– A dlaczego miałabym się nie zgodzić?
– Proszę go więc wezwać. Poza tym, choć niechętnie to przyznaję, nie poradzimy sobie sami z rozmiarami tego miejsca i będziemy potrzebowali pomocy techników z komendy parafialnej[1].
Miranda doszła do takiego samego wniosku.
– Zadzwoni pan czy ja mam to zrobić?
– Pani – odparł. – Proszę o raport, jak tylko się z tym uwiniecie.