Читать книгу Ksiądz Jerzy Popiełuszko - Ewa Czaczkowska - Страница 8

Rozdział drugi: „(…) BUDOWAŁ OŁTARZE, PRÓBOWAŁ ODPRAWIAĆ NABOŻEŃSTWA”

Оглавление

Pierwszego września 1954 roku siedmioletni Alek Popiełuszko rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Suchowoli, miejscowości, gdzie według obliczeń z 1775 roku królewskiego kartografa i astrologa Szymona Antoniego Sobiekrajskiego znajduje się środek Europy. Licząca dwa tysiące mieszkańców Suchowola na pewno była centrum życia mieszkańców okolicznych wsi. Tu znajdowały się: kościół, szkoła podstawowa i liceum, ośrodek zdrowia, siedziba władz, Gminna Spółdzielnia, kilka sklepów, wszystko przy głównym i jedynym placu, który nazwano imieniem Tadeusza Kościuszki. Stąd można było pekaesem dojechać do odległej o dwadzieścia pięć kilometrów powiatowej Dąbrowy Białostockiej albo dalej – do Białegostoku i Warszawy. Linii kolejowej do Suchowoli nigdy nie doprowadzono.

W najlepszym okresie rozwoju, czyli przed II wojną światową (w 1950 roku utraciła prawa miejskie), Suchowola liczyła trzy tysiące mieszkańców. Przed 1939 rokiem połowę stanowili Żydzi. Mieli tutaj swoją szkołę, centrum kultury, dużą synagogę. Podczas wojny w centrum miasteczka Niemcy utworzyli getto, w którym zamknęli 5000 Żydów, zwiezionych tutaj także z pobliskiego Korycina, Jesionówki i Sztabina. Getto zlikwidowano w 1943 roku, a jego mieszkańców Niemcy zgładzili w Treblince. Ocaleli tylko nieliczni. O skomplikowanych wojennych losach ludzi z tych ziem świadczą ich mogiły – Suchowolanie ginęli w kampanii wrześniowej, walcząc w szeregach armii sowieckiej, albo w sowieckich łagrach, byli mordowani przez Niemców, NKWD, aż wreszcie przez UB.

Zamieszkujący ziemię suchowolską doświadczali wydarzeń typowych dla pogranicza geograficznego i kulturowego. Najpierw, w zamierzchłej przeszłości, walczyły o nie pogańskie plemiona Jadźwingów z nadciągającymi z południa Mazowszanami. Pierwsze osady, w tym wieś Okopy, założyli właśnie Jadźwingowie. Wieki później pokrywająca te tereny Puszcza Nowodworska rozgraniczała Litwę i Koronę. Wreszcie w okresie rozbiorów ziemia suchowolska najpierw znalazła się w rękach pruskich, potem rosyjskich. W końcu XVIII wieku osadzono tu szwadron Tatarów, których potomkowie do dzisiaj zachowali wiarę przodków; około stu mieszkańców Suchowoli wyznaje islam. Nie ocaleli natomiast unici, którzy jeszcze w pierwszych latach po rozbiorach Polski stanowili w Suchowoli sporą grupę wyznaniową. Podczas II wojny światowej ziemia suchowolska przeżyła dwóch okupantów – w 1939 zajęli ją Rosjanie, a w 1941 roku Niemcy.

Tej trudnej historii, wciąż świeżej w pamięci jej świadków, uczniowie nie poznawali w szkole, gdzie obowiązywał światopogląd marksistowski i przyjaźń ze Związkiem Radzieckim. Uczyli się jej od rodziców. W ten sposób poznawał ją i Alek Popiełuszko, słuchając choćby rodzinnych wspomnień o wuju Alfonsie Gniedziejko, członku Armii Krajowej, który walczył o prawdziwie wolną Polskę.

Szkoła podstawowa mieściła się w drewnianym budynku, kilkadziesiąt metrów od kościoła. Uczniowie z Okopów mieli do wyboru dwie drogi do niej, obie polne. Dłuższa była bardziej utwardzona, ale dzieciaki wolały chodzić krótszą, przez las, dlatego nazywano ją „drogą szkolną”. Pokonanie dwa razy dziennie prawie czterokilometrowej trasy było dla każdego siedmiolatka sporym wysiłkiem. Zwłaszcza dla Alka, który z piątki pierwszoklasistów dochodzących z Okopów był najmniejszy i najbardziej wątły. Mirka Stańczyc, suchowolanka, pamięta, że niejednokrotnie prowadziła go z krwotokiem z nosa, ze szkoły do ośrodka zdrowia. Raz krwawienie było tak silne, że pobiegła po pielęg­niarkę, by ta przyszła z pomocą do szkoły.

Alek był wątły, ale wytrzymały na ból. W pierwszej albo w drugiej klasie, gdy uczniowie robili na zajęciach ludziki z kasztanów, kilkulatek wbił sobie gwóźdź w rękę. Choć krew ciekła obficie, nie zapłakał. Ból był jednak na tyle silny, że to zdarzenie mocno utkwiło mu w pamięci. Wiele lat później opowiadał o nim Waldemarowi Chrostowskiemu podczas jednej z ich licznych podróży samochodem. Powiedział: „(…) pomyślałem wtedy, że taką samą ranę miał Chrystus Ukrzyżowany”[12].

Nie wiadomo natomiast, czy Alek zapamiętał to, o czym często wspominała matka. Kiedy prowadziła synka na szczepienia, ten bez wahania wyciągał rękę i z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak pielęgniarka wbija igłę. „Nigdy nie zapłakał na swoje boleści. Nigdy! Tak cierpliwy był, że nigdy nie zapłakał”[13], wspominała Marianna Popiełuszko.

W szkole podstawowej uczył się dobrze. Był obowiązkowy i pilny. W nagrodę za naukę i zachowanie dostawał książki, a na zakończenie siódmej klasy, razem z Mirką Stańczyc, został wyróżniony odznaką wzorowego ucznia.

Codziennie w drodze do szkoły Alek Popiełuszko mijał stojące przy drodze i w przydomowych ogródkach krzyże, czasem figury św. Jana Nepomucena, patrona mostów, chroniącego przed wylewaniem rzek. Krzyże – wysokie na kilka metrów albo niskie – są nieodłącznymi elementami krajobrazu tej ziemi, znakiem wiary jej mieszkańców i rodzajem dziękczynnych wotów. W Okopach co najmniej sześć krzyży postawił znany w całej okolicy Piotr Radkiewicz, trochę cieśla, trochę artysta, po którym pozostały przechowywane w domach figury aniołów, Matki Bożej i świętych.

Krzyże stawiano na polach i w ogrodach, wbrew temu, co działo się w państwowych urzędach. Kiedy w 1954 roku Alek zaczął chodzić do szkoły, krzyży już tam nie było. Dwa lata później pozwolono je zawiesić ponownie, by w 1958 roku rozpocząć tzw. dekrucyfikację. Ze szkoły wycofano także religię, od tego czasu nauczaną w parafiach.

Do Pierwszej Komunii Świętej Alek Popiełuszko przystąpił 3 czerwca 1956 roku. Dwa tygodnie później był już bierzmowany. Sakramentu bierzmowania udzielił mu Władysław Suszyński, biskup pomocniczy metropolii wileńskiej w Białymstoku (archidiecezja białostocka powstała w 1991 roku). Na bierzmowaniu Alek Popiełuszko przyjął imię Kazimierz. Nie wiadomo, co zdecydowało o takim wyborze – imię patrona wileńskiej diecezji, imię świadka bierzmowania Kazimierza Kamińskiego, sąsiada z Okopów, czy może pradziadka ze strony matki. Wiadomo, że po przyjęciu pierwszej komunii Alek został ministrantem. I był nim w suchowolskiej parafii aż do ukończenia liceum. Do mszy świętej służył o siódmej rano, przed rozpoczęciem lekcji. Aby zdążyć na czas, wstawał wcześniej niż inne dzieci z Okopów, samotnie szedł „szkolną” do Suchowoli. W swojej posłudze był bardzo pilny. W konkurencji z innymi kolegami o to, kto będzie służył więcej razy – wygrywał. W nagrodę raz dostał śpiewnik, innym razem łyżwy.

Wakacje, jak inne wiejskie dzieci, spędzał w domu. Pomagał w pracach polowych, przy żniwach. Gdy miał jedenaście lat, chodził już za pługiem. Któregoś roku, może było to podczas wakacji, odwiedził w Grodzisku babcię Mariannę Gniedziejko. Na strychu znalazł numery „Rycerza Niepokalanej”, pisma wydawanego przez franciszkanów. Zabrał je do Okopów i tu często do nich zaglądał. Być może wtedy po raz pierwszy przeczytał o ojcu Maksymilianie Kolbem, świętym męczenniku z Auschwitz.

Kolejne książki o treści religijnej zaczął mu podsuwać ksiądz Piotr Bożyk, który w 1960 roku został prefektem w suchowolskiej parafii. Alek znalazł w nim duchowego opiekuna. Zwrócił uwagę kapłana swoją gorliwością i skupieniem w modlitwie. „Zauważałem go bardzo często przy ołtarzu, modlącego się, wpatrzonego w obraz, w krzyż. Miał zwykle oczy szeroko otwarte. Można było z nich wyczytać, że dzieje się w jego duszy coś, co nazwałbym przeżyciem religijnym. (…) Był na ogół chłopcem skupionym, wydawało się przeżywającym jakiś wewnętrzny dramat. (…) Widywałem go w kościele poza lekcjami, jak siadywał w ławie świątynnej, skrywał twarz w dłoniach i trwał w skupieniu”[14]. Wikary zapraszał Alka na plebanię, częstował herbatą, czasem czymś do jedzenia.

Kilka miesięcy przed przybyciem do Suchowoli nowego katechety, jesienią 1959 roku, parafia przeżywała nawiedzenie kopii obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Peregrynacja obrazu była ważnym elementem dziewięcioletniej Wielkiej Nowenny, duszpasterskiego programu prymasa Stefana Wyszyńskiego, który miał przygotować duchowo Polaków do obchodów Milenium Chrztu Polski. Przybycie obrazu poprzedziły kilkudniowe rekolekcje – powitano go uroczyście na granicy parafii. Do kościoła, gdzie oczekiwał tłum wiernych, wprowadzono w honorowej asyście. Alek Popiełuszko jako ministrant musiał być w centrum wydarzeń. Czy to wówczas po raz pierwszy usłyszał o wielkim prymasie Stefanie Wyszyńskim? Być może już wtedy zrodziła się w nim myśl, że jeżeli iść do seminarium – to tylko w diecezji kardynała.

W każdym razie powołanie kapłańskie rodziło się w Alku od dziecka. „Gdy razem paśliśmy krowy i bawiliśmy się jako dzieci, Jerzy budował sobie ołtarze i próbował przy nich odprawiać nabożeństwa. Miał wtedy ok. pięć lat, bo jeszcze do szkoły nie chodził”[15] – mówił Józef Popiełuszko. Matka pamiętała zaś, że w wieku szkolnym „stół w domu przebudował na ołtarz. Ustawiał na nim swoje obrazki, a nawet usiłował skonstruować kadzielnicę”[16].

Musiała patrzeć z radością i nadzieją, gdy widziała, jak gorliwie syn modli się z rodzicami, a później jak sam służy do mszy świętych. Prosiła przecież o to Boga, gdy była w ciąży.

„Powiedziałam wtedy Panu Bogu, że jak będzie syn, żeby został kapłanem, a jeśli dziewczynka zakonnicą. Ofiarowałam go jeszcze przed urodzeniem Panu Bogu i na jego śmierć w konsekwencji patrzę jako na swoją ofiarę”[17] – mówiła po latach w procesie beatyfikacyjnym syna.

W tej niewykształconej kobiecie, wiodącej surowe pracowite życie, była ogromna życiowa mądrość. I wrodzona świadomość religijna. W każdej sprawie dnia codziennego widziała realizację Bożych zamysłów. Kiedy Alek, jeszcze jako mały chłopak, zapytał matkę, co ma robić, bo czasem czuje, że chociaż ludzie śmieją się z niego, powinien postąpić tak, a nie inaczej, poradziła mu: „Wysłuchaj zawsze tego, co mówią ci ludzie, ale zrób tak, jak mówi ci twój głos w tobie”.

Ten głos to sumienie.

W szkole średniej nauczycielka języka rosyjskiego mówiła matce, że Alek zbyt często przesiaduje w kościele na różańcu, co – ostrzegała – może spowodować obniżenie oceny ze sprawowania. Marianna Popiełuszko odpowiedziała jej z całą stanowczością, która jeszcze po latach brzmiała w jej głosie: „Jest wolność wyznania. Każdy jak chce, tak żyje”.

Popiełuszkowie uczyli dzieci szacunku i posłuszeństwa dla rodziców i dorosłych.

– Jeśli w domu jest Bóg, to nie ma kłopotów w wychowaniu (…). Co mam, to dam, a nie to, co dziecko zechce. Nie biłam żadnego, nie było takiej potrzeby – mówiła Marianna Popiełuszko, która wychowała czworo dzieci.

We wzajemnych relacjach w rodzinie Popiełuszków zachowywano pewien dystans. Dzieci zwracały się do rodziców w drugiej osobie liczby mnogiej. Gdy Alek został księdzem, rodzice i rodzeństwo mówili do niego w trzeciej osobie liczby pojedynczej, per księże Jerzy. W ten sposób wyrażano szacunek wynikający z sakramentu kapłaństwa.

– Ręka olejkowana, od błogosławieństwa, jest do całowania – tłumaczyła matka.

We wrześniu 1961 roku Alfons Popiełuszko, po pomyślnym zdaniu egzaminów z języka polskiego i matematyki, został przyjęty do pierwszej klasy liceum[18]. Suchowolanie byli dumni z tej szkoły. Założyło ją w 1945 roku, jako prywatną placówkę, grono co światlejszych mieszkańców miasteczka z księdzem Stanisławem Wilczyńskim na czele. W 1949 roku placówkę upaństwowiono. Szkoła była wiejska, ale na dobrym poziomie. Bywały lata, że na studia dostawało się nawet 80 procent jej absolwentów. Okres rozkwitu przeżywała w latach 60., kiedy prowadził ją Bronisław Bochenko, dobrze wspominany przez uczniów i nauczycieli. Bochenko, uczestnik kampanii wrześniowej, żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, internowany w Szwajcarii, po wojnie uczył francuskiego. Jako dyrektor powtarzał gronu pedagogicznemu, że wspólnym jego i nauczycieli zadaniem jest stworzenie tej wiejskiej, z reguły biednej młodzieży jak najszerszych możliwości rozwoju i poznania. Stąd comiesięczne występy w szkole muzyków Filharmonii Białostockiej, pokazy filmów, częste pod koniec lat 60. wyprawy na spektakle teatralne do Warszawy, działalność znanej nie tylko w regionie szkolnej orkiestry dętej, licznych kół zainteresowań.

Liceum od szkoły podstawowej dzieliło zaledwie kilkadziesiąt metrów, tyle samo co do kościoła. Zajmowało ono kilka budynków – duży drewniany, po którym dzisiaj nie ma śladu, jednopiętrowy murowany, przed wojną ufundowany przez gminę żydowską z przeznaczeniem na cheder, oraz dawny żydowski dom modlitwy przystosowany na potrzeby sali gimnastycznej.

Alek Popiełuszko trafił do klasy B o profilu ogólnym. Klasa A miała rozszerzony program matematyczno-fizyczny. W nauce Alek się nie wyróżniał – nie był ani wzorowy, ani słaby. Nie miał kłopotów z zaliczaniem kolejnych semestrów, ale też nie wybijał się w żadnym z przedmiotów. Na świadectwie maturalnym osiągnął średnią ocen 3,6. Nie był dobrym mówcą, nie miał zdolności przywódczych. Przeszedł przez szkołę cicho, prawie niezauważony.

Rozpoczęcie nauki w liceum nie zmieniło jego rozkładu zajęć: rano msza święta, potem lekcje i powrót do domu, gdzie z zasady zanim zasiadał do nauki, pomagał w gospodarstwie. Odległość domu od szkoły, ale pewnie i charakter Alka sprawiały, że nie brał udziału w popołudniowych dodatkowych zajęciach. Jedynym wyjątkiem było kółko fotograficzne – tej pasji długo pozostał wierny. Na przerwach trzymał raczej z dziewczynami, bo większość kolegów w tym czasie w ustronnym miejscu zaciągała się papierosem. On nie palił. Nie jeździł też, jak wielu innych, na szkolne wycieczki, bo były to kosztowne wyprawy. Nie widywano go również na szkolnych zabawach ani na sobotnich potańcówkach.

– My, dzieci ze wsi, nie mogliśmy tracić czasu. Dla nas czas był cenny. – Krystyna Rojszyk, szkolna koleżanka Alka, też była ze wsi. Rozumieli się. Suchowolacy byli pewniejsi siebie, bardziej odważni. Czuli się lepsi.

Ale był chyba jeszcze jeden powód, który najlepiej ujął Jan Sochoń, który w innych okresach życia księdza Jerzego dostrzegali także inni: „(…) lubił «kilka kroków oddalenia». Z trudem zawierał przyjaźnie. Także w szkole, zwłaszcza średniej. Miał, oczywiście, kolegów, jak każdy młodzieniec w tym wieku, niemniej jednak najczęściej – i to mu zostało na całe życie – zachowywał pewien dystans. Był samotnikiem, ale późniejsza sytuacja życiowa i wypadki dziejowe sprawiły, że musiał być w środku wspólnoty. I to, jak pisze także w swoim dzienniczku, sprawiało mu niewątpliwą trudność, żeby otwierać się na innych, z empatią i zaangażowaniem”[19].

To wewnętrzne pragnienie oddalenia wiązało się z doświadczeniem duchowym, religijnym.

Krystyna Rojszyk wynajmowała pokój w domu przy ulicy Białostockiej. Vis-à-vis mieszkała siostra Alka, Teresa, po mężu Boguszewska. Kiedy zimą śnieg mocniej zawiał drogi, Alek zostawał u niej. Wtedy miał okazję dłużej rozmawiać z Krystyną.

– Umieli ze sobą rozmawiać. Krystyna to marzycielka. Pisała wiersze – przypomina sobie Mirka Stańczyc.

– Moje wiersze to były rymy częstochowskie, takie, jakie piszą kilkunastoletnie dziewczyny, głównie o miłości. Czytałam je Alkowi, a on pokazywał to, co sam napisał. Jego wiersze były inne. Nie potrafię właściwie powiedzieć, co to było – myśli, refleksje. Zawsze pisał o cierpieniu, o krzywdzie, o tym, jak je naprawić. Wiedziałam, że jest to mądre, ale myślałam: „Jesteś taki młody, myślisz, że udoskonalisz świat”. Wydawało mi się, że nosi w sobie jakiś ból.

To spostrzeżenie powtarzali kilkakrotnie również inni znajomi, m.in. ksiądz Piotr Bożyk. Czyżby już wtedy, w tych surowych warunkach życia i przyrody, kształtowały się początki myśli o takim rodzaju kapłańskiego powołania, które Alek, już jako ksiądz Jerzy, kilka lat później wyraził na obrazku prymicyjnym: „Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc”?

Trzynastego marca 1963 roku, po wejściu do klasy, położył na ławce Krystyny kartkę z życzeniami: „Najserdeczniejsze życzenia Imieninowe miłej Koleżance – Alek”.

– Byłam jego koleżanką, nie sympatią.

Koledzy i nauczyciele mówią o Alku: grzeczny, sumienny, serdeczny, koleżeński. Taki swój. Pamiętają jego łagodny, choć raczej smutny uśmiech.

Do szkoły przychodził dość późno, tuż przed ósmą, po porannej mszy świętej. Mirka Stańczyc pamięta, że kiedy jako jeden z ostatnich wchodził do klasy, kilku kolegów witało go piosenką śpiewaną na melodię kabaretową: „Alfonsik, ach Alfonsik, gdzież jest twój wąsik…”. To trwało jakiś czas. Nigdy nie zareagował; uśmiechał się refleksyjnie i siadał w ławce.

– Na pewno było mu przykro – mówi Stańczyc.

Egzamin maturalny zdał dobrze, aczkolwiek nie bez potknięcia. Na pisemnym oblał matematykę, ale wybronił się na egzaminie ustnym. Z języka polskiego dostał czwórkę za pracę na temat „Twórczość Stefana Żeromskiego przykładem związku pisarza z niedolą, walką i tęsknotami swego narodu”. Ustny egzamin z geografii zaliczył na dostateczny, z egzaminu z historii i rosyjskiego był zwolniony z uwagi na dobre oceny na koniec semestru.

W liceum krystalizowało się Alka powołanie. Nie rozmawiał o tym z rodzicami ani z rodzeństwem, ale decyzja o pójściu do seminarium była dla nich jak najbardziej naturalna, wręcz oczywista. Również ksiądz Piotr Bożyk, który w 1963 roku został przez władze kościelne odwołany z Suchowoli, czuł, że Alek „już prawie cały jest pochłonięty kapłaństwem”. O planach seminaryjnych wiedział tylko prefekt i Tadeusz K., szkolny kolega Alka. Przez jakiś czas siedzieli nawet w jednej ławce, a później razem znaleźli się w seminarium warszawskim. Ale zanim się to stało, na dużych przerwach wpadali we dwóch na plebanię, gdzie ksiądz Bożyk a to czymś ich poczęstował, a to dał parę groszy na bułkę. Po szkole chodzili do niego na rozmowy.

– Tylko dobrze się zastanówcie, zanim podejmiecie decyzję. – Rady księdza prefekta Tadeusz K. pamięta po wielu latach. To bodaj za namową księdza Bożyka w X klasie pojechali z Alkiem do Warszawy i Białegostoku, by odwiedzić tamtejsze seminaria. – W Białymstoku nam się nie podobało. – Tadeusz K. nie bardzo dziś kojarzy, czy to z uwagi na bardzo złe warunki mieszkaniowe, czy ogólną atmosferę.

Decyzję o wstąpieniu do seminarium podjęli w ostatniej klasie, na początku drugiego semestru. Niemniej jednak Alek poinformował o tym rodzinę dopiero po maturze. W szkole, nie licząc Tadeusza, z nikim na ten temat nie rozmawiał. Nie tylko dlatego, że był skryty. Nie sprzyjała temu atmosfera laickiej placówki, z narzuconą ideologią ateistycznego państwa, którą grono pedagogiczne, przynajmniej w założeniu, miało wpajać młodzieży wychowywanej w katolickich rodzinach. Wysiłki nauczycieli szły jednak na marne – w 1954 roku seminarium duchowne wybrało dziesięciu czy nawet dwunastu chłopców. Ilu uzyskało święcenia, nie wiadomo. Sylwester Sienkiewicz, później ksiądz, pamięta, że 1 września 1954 roku ówczesny dyrektor szkoły Włodzimierz Martewicz był tym faktem zbulwersowany. Podczas apelu powiedział:

– Dalej tak być nie może, żeby tylu młodych ludzi się marnowało. Od tego roku klasy będą koedukacyjne. – A kiedy uczniowie rozchodzili się do żeńsko-męskich już klas, rzucił jeszcze w kierunku dziewcząt: – Wiecie, co macie robić.

Nie na wiele się to zdało. Z rocznika księdza Sienkiewicza siedmiu spośród pięćdziesięciu absolwentów liceum zostało duchownymi. Latem 1959 roku, gdy klerycy z różnych seminariów przyjechali w rodzinne strony na wakacje, pewnego dnia przy ołtarzu w kościele św. św. Piotra i Pawła stanęło ich czternastu!

Alek Popiełuszko miał zatem licznych poprzedników. Nie wybrał jednak seminarium w Białymstoku, które przejęło tradycje seminarium wileńskiego, ale w Warszawie. Proboszcz Nikodem Zarzycki namawiał go wprawdzie, by wybrał „własne”, prawdopodobnie tłumacząc, że w Warszawie znajdzie się w zupełnie obcym sobie środowisku, gdzie praca z ludźmi będzie trudniejsza. Jak zeznał w procesie beatyfikacyjnym ksiądz Jan Sochoń, „krzywym okiem” na wybór seminarium warszawskiego patrzył też Władysław Popiełuszko. „Nawet powiedział, że nie da mu ojcowskiego błogosławieństwa. Miał poparcie jedynie u mamy, która przekonała ojca i nie sprzeciwiał się”[20]. Kiedy proboszcz, z powodu wyboru warszawskiego seminarium przez Alka, wezwał matkę na rozmowę, ta powiedziała mu: „Proszę księdza, ja teraz nim nie rządzę. To jego wybór. Ja rządziłam w podstawówce, a teraz to jego sprawa, gdzie się kieruje”[21]. Do seminarium białostockiego, które miało niewiele powołań (w 1965 roku wstąpiło doń zaledwie 8 osób, a na wszystkich latach studiowało tylko 28 kleryków) przyjmowano po m.in. pomyślnie zdanym egzaminie z języka łacińskiego, którego w liceum w Suchowoli nie uczono[22]. Być może bywały od tego odstępstwa, bo w pamięci rodziny zachowało się, że Alek wybrał seminarium w Warszawie „ze względu na trudne warunki materialne”. W seminarium białostockim klerycy musieli opłacać całe czesne, w stolicy zaś mogli zapłacić jego połowę, drugą zaś spłacić w pierwszych latach pracy kapłańskiej[23].

Ksiądz Jan Sochoń zwraca uwagę na jeszcze jeden – zapewne najistotniejszy – element: Boże prowadzenie. „(…) całe jego życie, jak życie każdego człowieka, miało swoją Bożą logikę. To ona sprawiała, że Jurek od dzieciństwa miał pomysł na siebie, choć nigdy się z nim nie ujawniał. Nawet gdy postanowił zostać księdzem, nikomu o tym nie mówił, nawet swoim najbliższym. Najzwyczajniej w świecie po balu maturalnym w liceum suchowolskim «uciekł» do Warszawy, goniąc za czymś, czego nie potrafił bliżej określić. Gnała go zapewne jakaś trudna do ujęcia pasja poszukiwania niewiadomego”[24].

Ksiądz Jerzy Popiełuszko

Подняться наверх