Читать книгу Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba - Fannie Flagg - Страница 11
O nie, tylko nie ten szlafrok!
Оглавление8:51
Kiedy Norma wreszcie przejechała przez miasto i zatrzymała się przed domem, karetka już tam stała. Sanitariusze właśnie pakowali do niej ciocię Elner, ku wielkiemu przerażeniu Normy ubraną w ten stary brązowy kraciasty szlafrok, o którego wyrzucenie błagała już przed laty. Norma wyskoczyła z samochodu, zabierając torebkę i wszystkie papiery, i pobiegła co sił w nogach, lecz nie zdążyła. Sanitariusze zatrzasnęli drzwi i odjechali. Norma wskoczyła do wozu Macky’ego i razem ruszyli za ambulansem. W trakcie czterdziestopięciominutowej jazdy do szpitala w Kansas City Macky był bardzo przejęty i prawie się nie odzywał.
– Jestem pewien, że nic jej nie będzie, Normo, ale lepiej, żeby dobrze ją obejrzeli i sprawdzili, czy czegoś nie złamała – powtarzał tylko od czasu do czasu.
Norma nie słuchała i przez całą drogę gadała jak najęta.
– Nie wiem, czemu nie pozwolili mi z nią jechać, jestem jej najbliższą krewną, powinnam być przy niej, pewnie jest śmiertelnie przerażona. I dlaczego wciąż nosi ten zszargany stary brązowy szlafrok? Ma co najmniej dwadzieścia lat i rozłazi się w szwach. W zeszłym tygodniu dałam jej nowy z Targetu. Kiedy w szpitalu zobaczą ją w tym łachu, pomyślą, że jesteśmy zwyczajną białą hołotą, nie rozumiem, dlaczego ona zawsze zachowuje się tak, jakby nie miała grosza przy duszy, przecież mówiłam: „Ciociu Elner, wujek Will zostawił ci mnóstwo pieniędzy, nie masz najmniejszego powodu, żeby biegać po podwórku w tym starym wyświechtanym szlafroku”, ale czy ona chciała mnie słuchać? Nie… no i proszę.
Norma westchnęła.
– Powinnam go zabrać i spalić, dokładnie to powinnam zrobić. Modlę się tylko, żeby nie złamała biodra czy nogi. Mówiłam, że powinna wprowadzić się do nas, ale gdzie tam, musiała zostać w tym starym domu, i na dodatek nigdy nie zamyka drzwi na klucz. Kiedyś wybrałam się wieczorem, żeby zostawić jej czopki na werandzie, a tu frontowe drzwi otwarte na całą szerokość. Powiedziałam: „Ciociu Elner, nie szukaj u mnie ratunku, gdy jakiś seryjny zabójca zamorduje cię w twym własnym łóżku”.
Macky skręcił w lewo.
– Normo, ile seryjnych zabójstw mieliśmy w Elmwood Springs?
Norma popatrzyła na niego i odparła:
– To wcale nie znaczy, że nie zdarzą się w przyszłości… Mówiłeś, że nic jej się nie stanie, gdy będzie mieszkać sama. Widzisz… nie jesteś wszechwiedzący, Macky.
– Normo, staraj się nie zamartwiać, bo doprowadzisz się do ataku, a przecież jeszcze niczego nie wiemy, dobrze?
– Staram się – odparła, ale wbrew sobie wściekała się na niego, a im więcej o tym myślała, tym bardziej robiła się wściekła.
To jego wina, że ciocia Elner spadła z drabiny. To on ją rozpuścił jak dziadowski bicz, to on uważał za zabawne wszystko, co robiła. Stanął po jej stronie nawet wtedy, gdy pozwoliła swojemu przyjacielowi Lutherowi Griggsowi przez pół roku parkować tę wielką, brzydką osiemnastokołową ciężarówkę na podwórku przy domu. Gdyby tylko zabrał drabinę, o co przecież Norma prosiła, ciocia nie leżałaby teraz w szpitalu.
Odwróciła się do męża i oświadczyła:
– Powiem ci jedno, Macky Warrenie, ostatni raz pozwoliłam, żebyś wraz z ciocią Elner cokolwiek wybił mi z głowy. Mówiłam ci, ona jest za stara na to, żeby mogła mieszkać sama!
Macky milczał. Z tego, co wiedział, w tym punkcie Norma prawdopodobnie miała rację. On też wolałby, żeby ciocia nie wchodziła na drabinę. Był u niej rano, przed pracą, i wypił z nią kawę. Nie wspomniała słowem o figach. Chciała tylko wiedzieć, po co komu pchła i jakie miejsce zajmuje w łańcuchu pokarmowym. Teraz nie dość, że Norma suszyła mu głowę, to jeszcze zamartwiał się o Elner. Miał nadzieję, że nie doznała żadnego poważnego złamania, bo inaczej on nigdy nie zazna spokoju.
Norma nagle uniosła rękę i dotknęła ciemienia.
– Mój Boże, mam wrażenie, że kompletnie osiwiałam! Pewnie jesteś zadowolony, Macky. Teraz zamiast retuszowania paru miejsc Tot będzie musiała ufarbować mi całą głowę.
Jakby już nie mogło być gorzej, Macky postanowił jechać na skróty. Oczywiście, od razu trafili na opuszczony szlaban i musieli czekać, aż przejedzie pociąg towarowy. Norma każdą komórką swej istoty chciała wrzasnąć: „Mówiłam ci, żebyś jechał za karetką! I teraz patrz!”. Ale nie wrzasnęła. To nigdy nic nie dawało. Zawsze słyszała to samo: „Normo, nie zaczynaj gry w zrzucanie winy”, co nieodmiennie doprowadzało ją do szału. Z tego powodu wrzała w milczeniu i wykonywała ćwiczenia oddechowe, gdy stali i patrzyli na dudniące wagony.
Dlaczego ludzie nie chcą mnie słuchać? – zastanawiała się.
Przecież w przypadku córki, Lindy, miała absolutną rację. Mówiła jej, żeby nie wychodziła za chłopaka, z którym się spotykała. W tych sprawach miała nowoczesne poglądy i radziła, żeby najpierw pomieszkali razem przez jakiś czas, ale nie, Linda chciała mieć huczne wesele i miesiąc miodowy, i co było potem? Równie huczny rozwód. Dlaczego nikt nigdy nie chce mnie słuchać? – pomyślała. Przecież to wcale nie znaczy, że lubię mieć rację, to wcale mnie nie bawi. Fakt, że ją miała, zwłaszcza gdy chodziło o męża, bywał bolesny, i czasami dałaby sobie uciąć lewą rękę, żeby się mylić. Siedząc i czekając, aż przejedzie ostatni wagon, Norma rozmyślała o ostatnich wydarzeniach. Od paru dni nękał ją niepokój nieco większy niż zwykle i teraz się zastanawiała, czy u jego podłoża nie leżało swego rodzaju przeczucie, że zdarzy się coś strasznego.
***
Przypomniała sobie, że zaczęła odczuwać niepokój w środę przed południem, zaraz po wizycie w salonie piękności. Co mogło być przyczyną? – zapytała się w duchu. Wróciła myślami do tamtego poranka… Siedziała w fotelu fryzjerskim, kiedy podobna do śnieżnej małpy Tot Whooten podniosła z plastikowej tacy średniej wielkości wałek do nawijania włosów i upuściła go na podłogę.
– Jechał to pies! – mruknęła. – Drugi raz upuściłam coś dziś rano. Mówię ci, Norma, mam nerwy w strzępkach. Wygląda na to, że po jedenastym września wszystko stanęło do góry nogami. Szło mi świetnie, poradziłam sobie z załamaniem, wróciłam do pracy, a tu raptem łup! Budzisz się i stwierdzasz, że Arabowie nienawidzą nas jak zarazy, i dlaczego? Nigdy w życiu nie byłam niedobra dla żadnego Araba, a ty?
– Nie… szczerze mówiąc, nigdy żadnego nie spotkałam – odparła Norma.
– A potem się dowiadujesz, że nienawidzą nas ludzie na całym świecie.
– Wiem – westchnęła Norma, podając jej spinkę do włosów. – Jestem kompletnie zbita z tropu, myślałam, że wszyscy nas lubią.
– Ja też, po prostu tego nie rozumiem. Dlaczego ktoś miałby nas nienawidzić, skoro jesteśmy tacy mili? Czy nie posyłaliśmy pieniędzy i nie udzielaliśmy pomocy za każdym razem, gdy gdzieś na świecie wynikał jakiś problem?
– Posyłaliśmy, odkąd tylko sięgam pamięcią.
– Czy nie jesteśmy najbardziej hojnym narodem świata? – dociekała Tot, wsuwając spinkę w wałek.
– Zawsze tak się mówiło.
– A teraz czytam, że nawet Kanada nas nienawidzi… Kanada! A my po prostu ich kochamy, wszyscy zawsze chcą do nich jechać. Nie miałam pojęcia, że Kanadyjczycy nas nienawidzą. A ty?
– Też nie. Zawsze myślałam, że Kanada jest naszym przyjaznym sąsiadem z północy.
Tot zaciągnęła się dymem i odłożyła papierosa na czarną plastikową popielniczkę.
– Jedną rzeczą jest to, że znasz ludzi, którzy cię nienawidzą, ale gdy nienawidzą cię obcy, masz ochotę założyć sznur na szyję albo wyskoczyć z okna, prawda?
Po namyśle Norma odparła:
– Nie sądzę, żebym chciała się zabić, ale z pewnością jest to bardzo przykre.
Tot podniosła siatkę na włosy.
– Ja mówię, żeby dać sobie spokój z pomaganiem całemu cholernemu światu, skoro nikt tego nie docenia.
– Na to wygląda.
– Do diabła… spójrz na Francję, wkroczyliśmy i ocaliliśmy ich przed nazistami, a oni teraz wygadują na nas podłe rzeczy. Do licha, powiem ci, Normo, to wszystko naprawdę rani moje uczucia.
– Człowiek niemal traci ochotę, żeby komuś pomóc – zgodziła się z nią Norma.
– Święta racja! – zawołała Tot, wsuwając kłębki waty za jej uszy. – Wszystkie moje ciężko zarobione pieniądze z podatków rozlatują się po świecie, a nikt mi nawet nie podziękuje. Wierzyłam w świat, lecz okazał się równie zły jak moje rodzone dzieci, nic tylko: „daj, daj, daj”, na okrągło… nigdy dość.
Córka Tot, Darlene, która była tak gruba, jak jej matka chuda, pracowała na sąsiednim stanowisku i usłyszała ostatnie zdanie.
– Wielkie dzięki, mamo! – zawołała przez przepierzenie. – Niedoczekanie twoje, żebym kiedykolwiek o coś cię poprosiła.
Tot wywróciła oczami w jej kierunku i powiedziała do Normy:
– Daj Boże.
Choć Norma nie lubiła o tym myśleć, Tot oczywiście miała rację. Po atakach terrorystycznych jedenastego września wszystko się zmieniło. Nawet w takim małym mieście jak Elmwood Springs ludzie byli wstrząśnięci do tego stopnia, że zaczęło im lekko odbijać. Zaraz po zdarzeniu Verbena była przekonana, że rodzina Hing Doag, która prowadziła niewielki sklep na rogu, należy do uśpionej komórki terrorystycznej. „Oni nie są Arabami, tylko Wietnamczykami” – powiedziała jej Norma. Verbena nie dała się przekonać. „Wszystko jedno. I tak im nie ufam”.
Ale większość ludzi była po prostu zasmucona stanem świata, w jakim miały żyć ich dzieci i wnuki. Dla tych, którzy jak Norma i Macky urodzili się i wychowali w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, nastąpiła drastyczna zmiana po epoce, w której wszyscy czuli się bezpiecznie, a jedynym źródłem ich wiedzy o Bliskim Wschodzie była świąteczna kartka z jasną gwiazdą świecącą nad spokojnym żłóbkiem. Obecnie Bliski Wschód stał się miejscem przepełnionym nienawiścią i wściekłością, co codziennie widzieli w telewizji i czytali w gazetach. Norma uznała, że dłużej tego nie zniesie, dlatego trzy lata temu po prostu przestała czytać gazety i śledzić wiadomości. Teraz oglądała tylko kanał Home & Garden i program „Targowisko antyków” na PBS, mniej lub bardziej chowała głowę w piasek i miała nadzieję, że wszystko jakoś się unormuje.
Jakieś czterdzieści minut później, gdy Norma wyjęła głowę spod suszarki, Tot podjęła rozmowę.
– Znasz mnie, Normo, zawsze mam zadowoloną minę, ale zachowanie pozytywnego nastawienia staje się coraz trudniejsze. Mówią, że znana nam cywilizacja dobiega końca, jest skazana na zagładę.
– Kto tak mówi? – spytała zatrwożona Norma.
– Wszyscy! – odparła Tot, zdejmując siatkę. – Nostradamus, CNN, wszystkie gazety, według nich jesteśmy na krawędzi totalnego unicestwienia.
– O Boże, Tot, dlaczego przywiązujesz do tego wagę? Chcą cię tylko przestraszyć.
– Verbena powiedziała, że tak jest napisane w Biblii, zbliża się koniec świata. Kolejne wydarzenia świadczą, że jest tuż-tuż.
– Tot, od urodzenia słyszałam takie rzeczy i nigdy się nie sprawdziły.
– Na razie – rzekła Tot, wyjmując wałek z jej włosów. – Ale pewnego dnia się sprawdzą. Verbena mówi, że wszystkie znaki wskazują na rychłą apokalipsę. Ostatnio mieliśmy trzęsienia ziemi, huragany, powodzie i pożary, a teraz ta indycza grypa – masz swoją zarazę.
Norma czuła swój przyśpieszony oddech. Próbując zastosować ćwiczenie „Zastąp negatywne myśli pozytywnymi”, powiedziała:
– Ludzie mogą się mylić, wiesz. Pamiętasz początki rock and rolla? Wszyscy mówili, że już nie może być gorzej, a było, więc sama widzisz.
– Nie rozumiem, jak może być jeszcze gorzej. Ale jeśli koniec świata nastąpi, zanim skończę płacić składki na ubezpieczenie społeczne, wtedy naprawdę się wścieknę, długie lata czekam na emeryturę, niech to cholera… Życie nie jest uczciwe, prawda? A ciebie nie martwi koniec świata? – zapytała, podnosząc szczotkę.
– Martwi, oczywiście – odparła Norma. – Nie chcę, żeby to się stało akurat teraz, gdy do Ameryki wreszcie powraca odrobina stylu. Idź do Restoration Hardware albo do Pottery Barn, mają tam teraz eleganckie oryginalne rzeczy, i to tanie jak barszcz. Ja po prostu staram się nie martwić.
– Taa – mruknęła Tot. – Martwienie się nic nie daje. Verbena mówi, że nie martwi się ani trochę. Oczywiście myśli, że ulotni się tuż przed samym końcem świata, a my wszyscy usmażymy się jak frytki. Powiedziała, że jeśli kiedyś nie przyjdzie się uczesać, to będzie znaczyło, że została żywcem wzięta do nieba. Powiedziałam: „Wielkie dzięki, Verbena, gdybyś naprawdę była dobrą chrześcijanką, zaproponowałabyś przynajmniej podwózkę do nieba, zamiast zostawiać mnie na pewne usmażenie”.
– Co ona na to?
– Nic.
– Słuchaj, Tot, jeśli takie myślenie ją uszczęśliwia, niech sobie myśli. Zrezygnowałam z prób zrozumienia, dlaczego ludzie wierzą w to, w co wierzą. Popatrz na tych zamachowców samobójców, którzy wysadzają się w przekonaniu, że zbudzą się w raju i dostaną po siedemdziesiąt czy ileś tam dziewic.
– No cóż, mogą się wielce zdziwić, gdy po przebudzeniu stwierdzą, że są po prostu zwyczajnymi starymi trupami i wysadzili się na próżno. Jak to śpiewa Peggy Lee, „Czy to na pewno tam jest?”.
– Niestety, nikt nie wie, jak to jest z tym życiem po śmierci – powiedziała Norma.
Tot nagle przestała szczotkować jej włosy.
– Boże, mam nadzieję, że nie istnieje, już tego mam serdecznie dosyć. Ja po prostu chcę spać.
– Chyba nie mówisz poważnie. A gdybyś miała okazję znowu zobaczyć rodzinę?
– Do licha, nie, większości nie chciałam widzieć za życia.
Tot podniosła lakier „Clairol” w sprayu.
– Chcę wiedzieć, o co chodzi w życiu, to wszystko, bez czekania do śmierci, żeby się dowiedzieć – powiedziała, z wielkim zapałem spryskując włosy. – Czy żądam aż tak wiele?
Gdy skończyła, popatrzyła na fryzurę w wielkim lustrze, poprawiła parę loków, potem podała Normie ręczne lusterko i obróciła fotel, żeby mogła zobaczyć tył głowy.
– Proszę bardzo, kochana, śliczna jak malowanie!
***
Po wizycie w salonie piękności Norma odczuwała lekki niepokój, więc bardzo się ucieszyła, gdy zajrzała do Elner i zobaczyła ją uśmiechniętą od ucha do ucha. Weszła po schodkach na werandę i powiedziała:
– Wyglądasz dziś na bardzo zadowoloną.
– Bo jestem uradowana, skarbie. Uratowałam motyla! Przyszłam tu jakiś czas temu i zobaczyłam ślicznego motylka w pajęczynie. Udało mi się go uwolnić. Przykro mi, że pająk stracił lunch, ale motyle żyją tylko jeden dzień. Ten przynajmniej będzie miał resztę dnia.
Norma odkurzyła krzesło i usiadła.
– Jestem pewna, że będzie szczęśliwy.
– Czy wiedziałaś, że żółwie żyją sto pięćdziesiąt lat, a biedne motylki tylko jeden dzień? Życie nie wydaje się uczciwe, prawda?
– Prawda. Parę minut temu Tot powiedziała dokładnie to samo.
– O motylach?
– Nie, o życiu.
– Aha… skąd ten wniosek?
– Martwi się, że nie zdąży odejść na emeryturę przed końcem świata.
– Biedna Tot, jak gdyby nie miała dość zmartwień o te swoje dzieci. Co jeszcze mówiła?
– To, co zwykle, a poza tym jest wściekła, bo nie wie, o co chodzi w życiu.
Ciocia Elner parsknęła śmiechem.
– Ha, witamy w klubie, no bo kto wie? To jedno z tych pytań za milion dolarów, jak z kurą i jajkiem, nie sądzisz?
– Chyba tak.
– Poproś Tot, żeby dała mi znać, gdy się dowie – powiedziała Elner.
***
Nagle zadzwoniły głośno dzwony na przejeździe i Norma z drgnieniem wróciła do teraźniejszości. Z powrotem do tej strasznej teraźniejszości – zaledwie pięć dni temu ciocia Elner była szczęśliwa i roześmiana, a teraz leżała na sali nagłych przypadków w obcym szpitalu, Bóg tylko wie, w jakim stanie. Siedząc i czekając, aż dzwony przestaną hałasować, a czerwono-białe ramiona szlabanu się podniosą, Norma też dołączyła do klubu i zapytała się w duchu: O co chodzi w życiu?