Читать книгу Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba - Fannie Flagg - Страница 16
Linda odbiera telefon
Оглавление10:33
Linda Warren, śliczna trzydziestoczteroletnia blondynka, prowadziła zebranie w sali posiedzeń w St. Louis, gdy weszła sekretarka z wiadomością, że jej ojciec dzwoni w pilnej sprawie. Linda przebiegła przez korytarz i odebrała w swoim gabinecie.
– Tatusiu? Co się stało?
– Skarbie, chodzi o ciocię Elner. Spadła z drabiny.
– No nie, nie znowu – jęknęła Linda, siadając za biurkiem.
– Niestety.
– Nic jej nie jest? Nie zrobiła sobie krzywdy?
Zapadła cisza. Macky nie wiedział, jak to ująć, dlatego powiedział:
– Hm… jest w kiepskim stanie.
– No nie. Coś złamała?
– Hm… gorzej.
– Co to znaczy gorzej?
Po długiej chwili milczenia Linda zapytała:
– Nie żyje, prawda?
– Prawda – odparł bezbarwnym tonem Macky.
Linda poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Co się stało? – usłyszała swój głos.
– Kiedy Tot i Ruby ją znalazły, leżała na ziemi, nieprzytomna. Mówią, że zmarła w ambulansie w drodze do szpitala.
– O mój Boże. Dlaczego? Z jakiego powodu?
– Dokładnie nie wiadomo, ale niezależnie od przyczyny faktem jest, że nie cierpiała. Lekarz powiedział, że najprawdopodobniej nie miała pojęcia, co się dzieje.
– Gdzie mama?
– Ze mną. Jesteśmy w szpitalu Caraway w Kansas City.
– Dobrze się czuje?
– Tak, pyta, czy mogłabyś przyjechać. Musimy podjąć wiele decyzji, a twoja matka nie chce zrobić niczego bez ciebie. Wiem, skarbie, dowiedziałaś się w ostatniej chwili, ale ona naprawdę chce mieć cię przy sobie, jeśli to tylko możliwe.
– Jasne, tatusiu, powiedz mamie, że zjawię się niezwłocznie.
– Dobrze, wiem, ucieszy się na wieść, że już jesteś w drodze.
– Kocham cię, tatusiu.
– Ja też cię kocham, skarbie.
Macky rozłączył się i poczuł falę ulgi. Prawda była taka, że potrzebował Lindy równie mocno jak Norma. Wiedział, że gdy ona się zjawi, wszystko będzie w porządku. Jego mała dziewczynka – słodki bezradny aniołek, we wszystkim od niego zależny – dorosła i stała się osobą, na której teraz on mógł polegać. Czasami patrzył na tę pewną siebie kobietę sukcesu i wciąż widział tamtą dziewczynkę, a potem zdarzały się chwile takie jak dzisiaj, kiedy rozumiał, że jest zdolniejsza i mądrzejsza od niego czy Normy. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że mają taką cudowną córkę, ale był z niej taki dumny, że brakowało mu słów.
***
Linda odłożyła słuchawkę i natychmiast zaczęła postępować w myśl zasad, jakich nauczyła się na szkoleniu dla kadr kierowniczych, poświęconym radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych. W niespełna osiem minut załatwiła opiekunkę, która po południu odbierze ze szkoły jej córkę, Apple, i zaprowadzi ją do domu serdecznej przyjaciółki, gdzie mała spędzi noc. W tym czasie sekretarka na drugiej linii zamówiła prywatny odrzutowiec z St. Louis do Kansas City, limuzynę na lotnisko w St. Louis i pikapa z lotniska w Kansas City. Po niespełna czternastu minutach Linda siedziała w limuzynie.
Linda nie była zżyta z babcią Idą, która w czasie jej niemowlęctwa wyprowadziła się z Elmwood Springs do Poplar Springs, żeby być bliżej Kościoła prezbiteriańskiego i Klubu Miłośników Ogrodów. Poza tym, kiedy matka nie dogaduje się ze swoją matką, wnuczce trudno jest nawiązać dobre stosunki z babcią. Babcia powiedziała jej, że jest rozczarowana Normą, swoją córką: „Nie rozumiem jej, mogła pójść na studia i coś w życiu osiągnąć, ale rzuciła wszystko, żeby zostać zwyczajną kurą domową”. Norma mówiła tylko: „Ciesz się, że ona jest twoją babką, a nie matką”. Tak więc Linda dorastała pod skrzydłami cioci Elner. W drodze na lotnisko rozmyślała o dzieciństwie i wielu nocach spędzonych w jej domu.
Od czasu gdy była niemowlęciem, i długo po tym, jak zrobiła się na to o wiele za duża, ciocia Elner przynosiła jej do łóżka butelkę pełną mleka czekoladowego. Latem spały obie na dużej, osłoniętej siatką werandzie na tyłach domu. Zimą ciocia Elner pakowała ją do łóżeczka, a sama kładła się do stojącego naprzeciwko wielkiego łoża; rozmawiały, wpatrując się w pomarańczowy żar elektrycznego grzejnika, dopóki nie zmorzył ich sen. Ciocia Elner oglądała wszystkie jej występy, gdy Linda chodziła do szkoły tańca Dixie Cahill, przychodziła też na każde zakończenie roku szkolnego i była na ślubie, który zapoczątkował jej nieudane małżeństwo. Gdy Linda patrzyła wstecz na swoje życie, zawsze widziała ich przy sobie: mamę, tatusia i ciocię Elner. Kiedy tata nie zdołał przekonać mamy, żeby pozwoliła jej pójść na szkolenie w AT&T zamiast na studia, ciocia Elner dokonała tej sztuki. Prawdę powiedziawszy, ilekroć pojawiał się jakiś problem, ciocia Elner umiała sobie z nim poradzić.
Z biegiem lat Linda zaczęła doceniać, a nawet podziwiać talent Elner do spoglądania na przedmiot sporu z różnych punktów widzenia, do negocjowania porozumienia i znajdywania właściwych słów, które poprawiały samopoczucie obu stronom. Na długo przed tym, nim w szkołach biznesu zaczęto nauczać rozwiązywania problemów w taki sposób, żeby nikt nie czuł się przegrany, ciocia Elner stosowała tę technikę bez żadnego szkolenia. Oczywiście nie była głupia i wiedziała, że niektórych problemów po prostu nie da się rozwiązać. Kiedy Linda miała problemy w małżeństwie, po miesiącach łez, rozmów, kłótni, doradztwa małżeńskiego, rozstań i pojednań, łamania słowa z jego strony, ciocia Elner dała jej najlepszą radę, ujmując ją w trzech prostych słowach: „Zostaw go, skarbie”. Linda musiała być gotowa do jej wysłuchania, ponieważ właśnie tak zrobiła i patrząc na trzecie małżeństwo swojego eks, wiedziała, że rada nie mogła być lepsza.
A kiedy powiedziała mamie, że chce adoptować chińskie dziecko, Norma próbowała wybić jej ten pomysł z głowy. „Nie jesteś mężatką, Lindo, i gdy nagle pokażesz się z chińskim dzieckiem, ludzie pomyślą, że miałaś romans z Chińczykiem!” Chwała Bogu, ciocia Elner stanęła po jej stronie. „Nigdy z bliska nie widziałam Chińczyka i już się cieszę, że w końcu zobaczę”. Lindę zalała fala poczucia winy, wyrzutów sumienia i żalu. Dlaczego tak rzadko zaglądała do domu i odwiedzała ciocię Elner? Dlaczego nie umożliwiła córce, Apple, poznania jej lepiej? Teraz było za późno.
Nagle przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Ciocia Elner była ogromnie przejęta artykułem z „National Geographic” o myszach skaczących w księżycową noc. Fotograf musiał ukryć się w krzakach i zrobił im zdjęcie, gdy podskakiwały. Ciocia uznała, że stworzonka są przeurocze, zadzwoniła i wyciągnęła Lindę z zebrania, żeby jej o tym powiedzieć.
– Lindo, czy wiedziałaś, że pustynne myszy skaczą w blasku księżyca? Wyobraź sobie myszki, które bawią się przy księżycu, kiedy nikt nie patrzy; pewnie nazywają to tańcem. Musisz natychmiast zobaczyć to zdjęcie!
Linda wykazała się mniejszą cierpliwością, niż powinna, a na dodatek skłamała, obiecując, że zaraz pobiegnie po numer „Geographic”. Gdy parę godzin później ciocia Elner zadzwoniła z pytaniem, co sądzi o zdjęciu, skłamała ponownie:
– Miałaś rację, ciociu, są zachwycające, w życiu nie widziałam bardziej uroczych stworzonek!
Ciocia Elner była taka zadowolona.
– Ha, wiedziałam, że będziesz chciała je zobaczyć. Czy to nie poprawiło ci humoru na resztę dnia?
– Jasne, ciociu – skłamała po raz kolejny. Gdyby tak mogła cofnąć czas!
Teraz Linda na własnej skórze mogła się przekonać o prawdziwości tego, co dotąd znała ze słyszenia. Po stracie ukochanej osoby zawsze nękają cię wyrzuty sumienia. Miała do końca swoich dni żyć z tysiącem „Dlaczego tego nie zrobiłam?” i „Gdybym tylko to zrobiła”. Ale było za późno. Może po pogrzebie, kiedy wszystko się uspokoi, spędzi wraz z Apple więcej czasu u mamy i taty. Życie… Człowiek nigdy nie wie, która rozmowa może być ostatnia. Linda przysięgła sobie, że nie będzie przyjmować życia za rzecz oczywistą. Właśnie dostała przykrą nauczkę – życie może się skończyć bez ostrzeżenia.