Читать книгу Frigiel i Fluffy. Więźniowie Netheru - Frigiel - Страница 5
ROZDZIAŁ 1
Оглавление– Na golema! – wrzasnął Abel. – Oni naprawdę zaczynają grać mi na bloczkach!
Dwie nowe sylwetki zombie chybotliwym krokiem parły ku niemu od strony wylotu ulicy. Po tym, jak zostawił Frigiela i Alice w górach, młody mężczyzna wpadł na kiepski pomysł, żeby wrócić do Puaby nocą. Gdy tylko minął zniszczone mury miejskie, powitały go cztery umarlaki, które ruszyły za nim w pogoń. Zza pleców dolatywał go ich charkot. Mógł nawet usłyszeć trzeszczący pod stopami zombie żwir, kiedy się do niego zbliżali. A teraz jeszcze tych dwóch zagradzało mu drogę. Abel wpadł w pułapkę.
Ściana domu po jego prawej stronie została wykonana z cegły. Tarankańczyk wyciągnął kamienny kilof, który naprędce sobie wytworzył, kiedy schodził z gór Vinmarcq. Zbił cztery bloki w ścianie i wślizgnął się do środka. Stanął naprzeciwko niebieskiego prostokąta drzwi, który odcinał się od ciemności zalewającej pokój. Pędem ruszył w jego stronę i wypadł na ulicę ułożoną ze schodów, które biegły do mostu rozniesionego w pył przez atak Smoka Kresu.
„Zniszczony” – powiedział młody mężczyzna do siebie, zbiegając po stopniach. – „Mogłem się tego domyślić”.
Kreatura pozostawiła mury Puaby w tak opłakanym stanie, że każdej nocy miasto oblegały hordy zombie1. Abel dokonał szybkich rachunków. W Puabie powinny być trzy tysiące domów, co oznaczało, że po jej ulicach wałęsało się jakieś sześć tysięcy żywych trupów. Tuż za nim jeden z tych, które zaczęły go gonić, opierał już swe odarte ze skóry ramię o ramę drzwi. Schody prowadziły w głąb dolnej części miasta. W stronę zdewastowanych murów miejskich, nocy i należących do niej potworów.
„Nie jest dobrze” – pomyślał Abel, odwracając głowę z nadzieją, że dojrzy jakąś uliczkę, która pozwoliłaby mu wrócić w wyżej położone rejony.
Po jego lewej stronie domy ustąpiły miejsca wąwozowi, którego dno ginęło w mroku. Kręte schody niezmiennie wiły się, oparte o duży czarny budynek po prawej stronie młodego mężczyzny. Abel ruszył schodami przed siebie, a kiedy był już w połowie wysokości tego szczególnie odsłoniętego odcinka drogi, trzy stopnie niżej pojawiło się trzech zombie. Niemal od razu go wyczuli i zaczęli wdrapywać się za nim. Abel odwrócił głowę – z góry nadchodziło kolejnych sześciu. Zamachnął się kilofem, po czym mocnym ciosem uderzył w ścianę budynku, który stał u szczytu schodów i górował nad pustką. Kilof się złamał. Młody mężczyzna zmrużył oczy w ciemności, dotknął kamienia.
– Obsydian? Serio?
Musiał to być jakiś budynek państwowy. Zapewne skład dynamitu lub prochu strzelniczego Gwardzistów Światła. Do wznoszenia tego rodzaju budowli często wybierano ów czarny kamień odporny na wybuchy.
Tymczasem zombie byli coraz bliżej. Sześciu z jednego boku, trzech z drugiego. Abel oddał oczywiście miecz swojego ojca Frigielowi i zamiast broni wolał wytworzyć kilof.
„Brakuje ci bloczka czy co?” – powiedział sam do siebie, pukając się w czoło.
Z torby wyciągnął pochodnię. Zombie nie przepadali za ogniem i może gdyby zamachał nią przed trzyosobową grupą, zdołałby ich odepchnąć i się przebić. Schody zmuszały zombie, by szli jeden za drugim.
Młody mężczyzna zszedł kilka stopni. Z każdym pokonywanym blokiem umarlaki wydawały z siebie pełen zachwytu charkot. Zdawały się wyczuwać strach Abla i z góry się nim rozkoszowały. Tarankańczyk rzucił okiem na to, co znajdowało się za nim. Pozostałych sześciu zombie nadchodziło zbyt szybko. Młodego mężczyznę ogarnęła panika. Widział już siebie przygniecionego przez kreatury. Głupio byłoby umrzeć w taki sposób!
Wyciągnął przed siebie pochodnię. Jeszcze dwa stopnie i zombie go dosięgną.
Wtedy to w ścianie z obsydianu otworzyły się sekretne drzwi, uderzając żywe trupy prosto w twarz. Abel usłyszał, jak umarlaki wydają zdziwiony jęk i staczają się w stronę dolnego miasta.
Przed młodym mężczyzną wyłoniła się głowa Gwardzisty Światła. Dawał mu znak.
– Wchodźżeż! Szybko!
Abel poczuł, jak na jego ramię opada zimna dłoń. Dopadło go sześciu zombie, którzy schodzili z góry. W tej samej chwili, nie czekając na odpowiedź, gwardzista chwycił Abla za rękaw i wciągnął go do środka. Drzwi zatrzasnęły się na ręce umarlaka. Rozległo się skrzypnięcie i trzask spróchniałych kości.
Naprzeciw Abla stało dwóch żołnierzy. Drobny, bladolicy wąsacz oraz postawny mężczyzna o skórze tak ciemnej i z oczami o błękicie tak głębokim, że zdawało się, iż chodzi o endermena. Abel rozpoznał ich od razu. Poczuł, jak jego serce zaczyna szybciej bić. Było to dwóch strażników, którzy kiedyś powitali ich – Frigiela i jego – u wejścia do miasta. Wąsacz wyciągnął kartkę papieru i uważnie na nią spojrzał.
– To nie on – odezwał się.
– Ale go znamy – powiedział drugi.
Enderman uniósł pochodnię na wysokość twarzy.
– Przeca to synulo Deryna Swale’a!
Podekscytowany strażnik spojrzał na swojego towarzysza. Następnie klepnął Abla w ramię.
– Ależ my się cieszymy, że pana widzimy, mości panie Swale! Myśmy myśleli, żeś pan kopnął w bloczek, kiedy smok zaatakował! Koniecznie musimy pana zaprowadzić do pułkownika Niditcha. Każdy, kto jest dostępny, jest potrzebny.
Abel chciał zaprotestować, powiedzieć im, że nie przyszedł tu po to, żeby wstępować do Domu Świateł, tylko po to, by pomóc przy odbudowie. Przerwał mu niski wąsacz.
– A to dobre! A to dobre! – powtarzał, uśmiechając się szeroko – A to będzie pan pułkownik zadowolony. Bardzo zadowolony!
Poprosili Abla, by podążył za nimi korytarzem.
– Chodźta, mości panie, inni na nas czekają.
Korytarz prowadził do dużej sali. Dwóch strażników wyposażonych w pochodnie pilnowało garstki mieszkańców, których uratowali przed oblężeniem zombie. Dwóch innych pakowało dynamit oraz przechowywany w skrzyniach proch strzelniczy do wielkich worków.
– Nazywam się Clogatorvis, ale wszyscy mówią na mnie Clog – zwrócił się do Abla przypominający endermena mężczyzna.
– Ja jestem Yuk – odezwał się wąsacz.
– Jedyne co, mości panie Swale, musisz zrobić, to iść z nami. Odprowadzimy mości pana do samiuśkiego Domu Świateł. Teraz to jedyne naprawdę bezpieczne miejsce w mieście.
Yuk i Clog stanęli na czele grupy. Przewodzili jej z zaskakującym spokojem. Abel zorientował się, że zabezpieczono drogę prowadzącą do akademii wojskowej. Ulice zostały zablokowane za pomocą drewnianych furtek. Tuż za nimi gromadziły się dziesiątki zombie, którzy przestępując w miejscu z nogi na nogę, zupełnie nie byli w stanie zrozumieć, z czym mają do czynienia2.
Abel zauważył, że Dom Świateł, również wybudowany z obsydianu, wspaniale oparł się kulom ognia rzucanym przez Smoka Kresu. Domy, które wznosiły się wokół niego, nie miały tego szczęścia. Nie zostało z nich nic oprócz ruin, znad których unosił się dym. Na dużym dziedzińcu akademii z powodu pilnej potrzeby postawiono chaty z drewna. To tam właśnie ulokowano wszystkie liczące się w mieście osobistości. Biedniejsi musieli zadowolić się łóżkami, które ustawiono ciasno jedno obok drugiego w refektarzu oraz w sali do ćwiczeń.
– Tędy! – powiedział Yuk.
Ruszyli skąpanymi w cieniu schodami. Liczba żołnierzy zgromadzonych na piętrze zdumiała Abla. Było ich niemalże tylu, ilu uchodźców. Przyglądając się ich napierśnikom, zrozumiał, że nie byli to Gwardziści Światła. Dostrzegł łuczników z Sawann Solena, mistrzów dynamitowych z Ognistych Stepów. Zostali sprowadzeni z wszystkich zakątków królestwa. Abel rozpoznał nawet słynnych zwiadowców z dżungli Taranka.
– Sam król jest już w drodze – wyszeptał Clog, zgadując jego myśli.
– Król? Ale dlaczego?
– Z powodu kampaniji, mości panie Swale!
– Kampaniji do Netheru – dorzucił Yuk.
Abel chciał zadać kolejne pytania, ale strażnicy wprowadzali go już do gabinetu pułkownika. Na drzwiach wciąż widniała tabliczka z nazwiskiem generała Nergala. Jego następca był siwiejącym mężczyzną, tak niskim, że Abel zapytał sam siebie, czy stał on kiedykolwiek na polu bitwy. Pułkownik siedział za drewnianym biurkiem, które wydawało się dla niego za duże, i nawet nie podniósł głowy, gdy Abel wszedł. Mebel zawalony był papierzyskami, które Tarankańczyk starał się rozszyfrować, czekając, aż pułkownik skończy robić to, co zaczął wcześniej. Nagle młodemu mężczyźnie zaparło dech w piersiach. Pomiędzy kartkami rozpoznał pismo swojego ojca. List.
– A pan to? – zapytał pułkownik, wyraźnie niezadowolony ciekawością Abla.
– Deryn Swale! – odezwał się Yuk.
– Abel Swale – poprawił go Tarankańczyk. – Jego syn.
Na usta funkcjonariusza wypłynął szeroki uśmiech. Mężczyzna wstał, obszedł biurko, by przywitać się z Ablem.
– Patrzcie państwo! – powiedział, krzyżując ręce za plecami. – Bardzo mi miło, panie Swale, jestem pułkownik Niditch. Czekaliśmy na pana!
– Co do tego, to chciałbym…
Niditch uniósł rękę, nie dając mu czasu na wyjaśnienia.
– Uznajmy pańskie przeprosiny za przyjęte. Czasy są trudne i cieszymy się, że dołączył pan do naszych szeregów, by służyć królestwu. Król Lludd Law pana potrzebuje!
– Ale, panie pułkowniku, ja wcale…
– Niech się pan już tak przy mnie nie kryguje, Swale. Król jest w drodze. Będzie zaszczycony, mogąc wliczać w swoją armię syna tak groźnego wojownika, jakim jest pana ojciec.
Pułkownik odwrócił się do biurka i chwycił kartkę, którą podał Ablowi.
– Zna pan tego człowieka?
Abel zadrżał. Był to oficjalny dokument z wizerunkiem Frigiela. Rysunek nie był do końca prawidłowy, ale z łatwością można było rozpoznać wielkie, niebieskie oczy chłopaka oraz jego włosy ułożone na kształt eksplozji creepera.
– Niech pana nie zmyli niewinny wygląd tego chłopaczka. Nazywa się Frigiel i jest magiem najgorszego sortu.
– Magiem? – Abel się zakrztusił. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że jego przyjaciel mógłby przynależeć do klasy tak znienawidzonej przez jego ojca.
– W rzeczy samej. Zgodnie z informacjami, jakich nam dostarczono, to prawdopodobnie on pomógł uciec z więzienia temu niegodziwcowi, Askarowi Raugowi.
Abel czuł, jak trzęsą mu się nogi. Czyżby pułkownikowi Niditchowi brakowało bloczka w głowie? Kiedy Askar zbiegł cztery lata temu, Frigiel miał zaledwie jedenaście lat!
– Mnie również to zaskoczyło – przyznał Niditch, zauważywszy zmieszanie Tarankańczyka. – Ale na tym nie koniec. Ten cały Frigiel ma taką kartotekę, na widok której zbladłby sam witherowy szkielet. Wiedziony pomysłem Askara Rauga ukradł pewną złowróżbną skrzynię w celu ściągnięcia Smoka Kresu do Puaby. Na celownik obrał sobie Dom Świateł i chciał nas unicestwić po to, by pozwolić Askarowi na swobodne przechadzki po naszych miastach i ogrodach! Odważny generał Nergal usiłował powstrzymać to szaleństwo, ale ów niebezpieczny osobnik zamordował go z zimną krwią. Ten Frigiel z pewnością ugodził go w jakiś zdradziecki sposób, ponieważ Nergal był jednym z najlepszych wojowników króla!
Abel musiał usiąść na bloku drewna. Ów pułkownik z Domu Świateł przekazywał mu zbieraninę plotek, jak gdyby chodziło o uznane fakty. Jego słowa opierały się na tak wielu kłamstwach, że Tarankańczyk wręcz nie potrafił wyobrazić sobie, że funkcjonariusz może w nie wierzyć.
– Ale wiemy, gdzie się zadekował – ciągnął dalej Niditch. – I, jak sam pan rozumie, Swale, podczas gdy ja tu z panem gawędzę, król wraz ze swoim blokiem nicości jest w drodze, aby zakończyć to, co niegdyś zaczął. To się naprawdę dzieje, czyż nie? Niech pan sobie wyobrazi, że pewien pasterz z gór widział, jak Smok Kresu przelatuje nad pastwiskami, gdzie chłopina latem pasie swoją trzódkę. Podążył za bestią. I nigdy pan nie zgadnie, co odkrył.
Abel przełknął ślinę. „Do Withera3” – powiedział sam do siebie – „mam nadzieję, że z Alice i Frigielem wszystko w porządku albo…”.
– Portal! – wrzasnął pułkownik. – Aktywny portal Netheru! Frigiel niechybnie stamtąd pochodzi! Kilku magów musiało więc przetrwać wygnanie w Netherze. Dlatego właśnie król jest w drodze. Żeby wreszcie skończyć z tymi szkodnikami, które…
Abel potrząsnął głową. Wszystko to było zbyt trudne do przełknięcia.
– Ale… – wymamrotał – myślałem, że magowie zostali wypędzeni do Odległych Lądów.
Pułkownik wybuchł głośnym śmiechem. Yuk i Clog poszli w jego ślady.
– Ależ Swale… Ta historia z Odległymi Lądami jest dla pospólstwa! To oczywiste, że nie wyrzuciliśmy magów do Odległych Lądów, od razu by stamtąd wrócili! Nie! Wpakowaliśmy ich do Netheru, zniszczyliśmy wszystkie portale i po problemie!
Yuk i Clog rechotali w najlepsze.
Abel z wybałuszonymi oczami patrzył na pułkownika. Na próżno doszukiwał się w sobie całej nienawiści wobec magów, jaką wpoił mu ojciec; nie potrafił cieszyć się z tego, co mu powiedziano. Całe rodziny zesłane do tego piekielnego wymiaru? Nigdy nie usłyszał nic wstrętniejszego. Do tego pomysł wyszedł od Lludda Lawa, króla, bohatera jego dzieciństwa!
– Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony Niditch.
Oniemiały Abel wpatrywał się w pustkę, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
– Pewnie jest zmęczony, mości panie pułkowniku – nieśmiało rzucił Clog. – Zgarnelim go spod składu, kiedy ścigało go z dziesięciu zombie.
Niditch wpadł w gniew i chwycił żołnierza za kołnierz.
– I dopiero teraz mi o tym mówicie! Znaleźć mi pokój dla pana Swale’a, ale już!
Pułkownik wziął Abla pod rękę i odprowadził go pod drzwi swego gabinetu.
– Raczy pan wybaczyć moim żołnierzom ich niekompetencję, panie Swale. Niezmiernie się cieszymy, że wstępuje pan w szeregi Gwardzistów Światła. Ale na razie koniecznie musi pan odpocząć. Jest pan bardzo blady…
Abel pozwolił prowadzić się korytarzami. Zawstydzeni Yuk i Clog rzucali mu ukradkowe, błagalne spojrzenia. Tarankańczyk jednak ich nie dostrzegał. Do jego myśli wkradła się wątpliwość i nie mógł jej dłużej ignorować. To, co pułkownik powiedział na temat Frigiela, było tak odległe od tego, co sam przeżył… Czy mógł jeszcze wierzyć w resztę? Czy jego ojciec rzeczywiście brał udział w tym zbrodniczym wypędzeniu? Czy król był tak bohaterski, jak o nim mówiono? A magia taka zła? Gwardziści Światła – czy naprawdę chronili ludzi, czy też podporządkowywali ich władzy kłamcy? Z każdym krokiem, jaki robił, Ablowi towarzyszyło wrażenie, że jego świat rozpada się coraz bardziej.
1
Zombie kochają drzwi. Zaobserwowano, że miasteczka posiadające więcej niż dziesięcioro drzwi przyciągają średnio dwudziestu zombie na noc. Dlaczego? Nasuwają się dwa wyjaśnienia: drzwi symbolizują miejsce zamieszkania, gdzie być może znajdują się bezbronni mieszkańcy, ponadto zombie, potrafiący niszczyć drzwi, lecz już nie ściany, mieliby wykształcić specjalny zmysł, który pozwala im je „wyczuwać” (przede wszystkim drzwi, należy bowiem zauważyć, iż furtki pozostawiają zombie obojętnymi). Niemniej jednak wciąż nieznany jest powód, dla którego zombie przybywają w liczbie dwukrotnie przewyższającej liczbę drzwi i żaden uczony mąż nie ma odwagi pochylić się nad prawdziwym pytaniem organizującym tę kwestię: czy zombie żyją w związkach? (Encyklopedia Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty, s. 1023).
2
Nieznany jest powód, dla którego zombie nie są w stanie niszczyć furtek, choć rozbijanie drzwi sprawia im widoczną przyjemność. Mam oczywiście własne zdanie na ten temat. Zombie są jak ludzie, których jedynym ośrodkiem nerwowym jest żołądek. Stąd też ich węch jest aż tak rozwinięty. Niemniej jednak pozostałe zakończenia nerwowe, zniszczone przez rozkład, są zupełnie do niczego – zombie nie widzą dalej, niż sięga czubek ich własnego nosa (o ile im jeszcze takowy został) i są całkowicie obojętni na ból. Tak też, gdy zombie przytrzymuje furtka, ich nogi nie wyczuwają przeszkody, a oni sami nie są w stanie jej zobaczyć. Przebierają więc dalej w miejscu nogami, jakby w głowie mieli trociny zamiast bloczków, lecz nikt się nie skarży z tego powodu, ponieważ zombie rzadko dają nam powód do śmiechu (Encyklopedia Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty, s. 1023).
3
Niektóre przesądne osoby myślą, że wypowiedzenie słów: „do Withera” wystarczy, by go przywołać… To absolutnie błędne przekonanie. Ów przerażający trójgłowy szkielet, który przemieszcza się tak, że unosi się w powietrzu niczym zjawa, musi w istocie zostać przywołany, ale nie powiem ci, jak to zrobić (czytają to dzieci). Dwie rzeczy są pewne – Wither nie pojawia się, gdy wypowie się jego imię, a nawet jeśli już się wtedy pojawi, nie próbuj z nim dyskutować, ponieważ sądzi się, że jest groźniejszy od samego Smoka Kresu (Encyklopedia Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty, s. 1702).