Читать книгу Tchorosty i inne wy-tchnienia / Obudź się i śnij - Ian R. Macleod - Страница 22
Pięć
ОглавлениеKR LO WA DZI W CA
W ROL GŁ WNEJ PE ENTW STLE
Czysty przypadek, pomyślał.
Próbując zebrać myśli, jeździł bez celu po mieście i w pewnej chwili zauważył te litery, krzywo zawieszone ponad kolumnadą jakiegoś obskurnego, małego kina w Watts. Ignorując kakofonię klaksonów i okrzyki „Ej, koleś!”, zjechał na bok i zaparkował na pierwszym wolnym miejscu.
– Parter czy balkon?
Korzystając z zaliczki, kupił bilet w wilgotnym foyer i znalazł miejsce wysoko z tyłu sali, z dala od smrodu łazienek. Światła, przez cały czas dosyć ciemne, przygasły jeszcze bardziej. Rozległo się terkotanie projektora, który przeszył jaskrawym palcem zaduch papierosowego dymu i wymierzył w kurtynę. Ta drgnęła zupełnie jak żywa istota, po czym rozsunęła się na boki.
Ten srebrny ekran. Ucieleśniona w jego pustce czysta, niczym niezmącona aura oczekiwania. Tak, pamiętał to – świętą możliwość, że majaczące na płótnie cienie pochłoną widza, wyżmą go i zostawią z uczuciami, o jakich już dawno zapomniał.
Najpierw jednak kronika filmowa – jak za dawnych czasów, po prostu dźwięk i obraz. Pole Bechmeira nie zostało jeszcze włączone. Joe DiMaggio zdobywa bazę w każdym kolejnym meczu, są Red Sox i Dodgersi, Hitler przygląda się Paryżowi ze szczytu wieży Eiffela, a niemiecki minister spraw zagranicznych Ribbentrop przylatuje do Lakehurst na pokładzie „Hindenburga”, by wygłosić serię przemówień na temat „Pokoju między dwoma kontynentami”, i to wbrew Rooseveltowi, który chciał wizycie zapobiec. Wszystko to do wtóru energicznej muzyki i z komentarzem Harry’ego von Zella.
Podczas reklam zmieniło się wszystko. Teraz – wraz z elektrycznym brzęczeniem i charakterystycznym morsko-słonym zapachem naładowanej plazmy – uruchomione wreszcie generatory rozlały energię po rozciągniętej za ekranem delikatnej, metalowej siatce. Jeszcze zanim widoczne stało się samo pole, zmęczone powietrze w kinie przeszło odmianę i zapłonęła w nim dodatkowa poświata, pewna nieokreślona obecność, w której Jo-Ann Corkish wyjechała ku widzom konno ze swego rancza na prerii. Nie to, by Clark kiedykolwiek to wrażenie polubił, nigdy nie czuł się z nim komfortowo, lecz kiedy aktorka zeskoczyła z siodła, gdy wyciągnęła paczkę lucky strike’ów z kieszeni na swej wyprężonej, dżinsowej piersi, kiedy zapaliła i zaciągnęła się, jego płuca wypełniło coś chłodnego, intensywnego i przenikliwego. Kiedy się uśmiechnęła, poczuł ciepło, jakby na twarz padły mu nagle promienie letniego słońca.
Filmy emotyczne pozwalały nie tylko widzieć i słyszeć. Przekazywały uczucia – i zanim ostatnia reklama gumy „Wrigley’s Doublemint” zalała Clarkowi usta bezużyteczną śliną, był już gotów płynąć statkiem Matson Line na Hawaje w koszuli marki Arrow, popijając rum „Ron Marito” i paląc papierosy kilku różnych producentów. Poza tym naprawdę przydałby mu się nowy chevrolet. A co więcej – przemknęło mu przez myśl, gdy rozległy się pierwsze tony ścieżki dźwiękowej „Królowej dziewicy” – dzięki pieniądzom, jakie oferowała April Lamotte, byłoby go w zasadzie na ten samochód stać.
* * *
Kiedy wyszedł z kina, blask późnopopołudniowego słońca wydał mu się słaby i blady.
April Lamotte miała rację. „Królowa dziewica” rzeczywiście okazała się niesamowitym emotykiem. Nawet dreszcze i swędzenie nie były tak dolegliwe, jak się wcześniej spodziewał. Były w zasadzie dokładnie takie, jakie powinny, by utwierdzić widza w przekonaniu, że całe to medium nie jest jakąś szemraną sztuczką. Nie to, by Clark – facet spokojnie mogący całą swoją znajomość angielskiej historii zawrzeć na odwrocie bardzo skromnego znaczka pocztowego – dał sobie wmówić, że prawdziwa królowa Elżbieta zachowywałaby się wobec hiszpańskiego monarchy równie zalotnie, ani że jakikolwiek europejski władca zaangażowałby się w walkę z wrogą armadą tak bardzo i osobiście jak ekranowa władczyni na pokładzie statku. To jednak nie miało żadnego znaczenia – podobnie jak nie miał go fakt, że oglądał jakąś starą i trzeszczącą kopię z przytłumionym dźwiękiem i przetartą taśmą emotyczną, przez którą fale zbłąkanej plazmy kłębiły się wzdłuż skrajów brudnej kurtyny niczym szmaragdowe płomienie.
Wszystko wydawało się tak bardzo prawdziwe! Sposób, w jaki wielobarwna aura radości Elżbiety tańczyła w szarym promieniu projektora, gdy w początkowych scenach filmu królowa bawiła się w pałacowym ogrodzie. Jej cuchnący strach, gdy kuliła się w brudnej celi. Chytrość i arogancja, którymi aż ociekała aura Hanka Gunna, znakomicie wcielającego się w postać Walsinghama, przebiegłego sekretarza i szefa wywiadu królowej. Egzekucja Marii, królowej Szkotów, była arcydziełem gatunku. Sposób, w jaki muzyka przycichła i umilkły wszystkie śmiechy, pozostawiając widza jedynie ze straszliwą, odtwarzaną ze ścieżki emotycznej żądzą krwi tłumu, wyraźnie odczuwalną z tyłu gardła niczym przeczucie choroby. I dźwięk kroków Marii wchodzącej po kolejnych stopniach na szafot, chłodny ucisk w sercu, jaki czuło się, gdy ogarniała ją bezrozumna groza... A potem nagłe cięcie i twarz płaczącej Elżbiety. Clark również zalał się łzami – oczywiście, że tak; nie potrafił się powstrzymać. Podobnie jak cała reszta widowni. Sekwencja była absolutnie wspaniała i zaczął się zastanawiać, czy była już taka w scenariuszu Daniela Lamotte’a. Jeżeli tak, facet był geniuszem. Jeśli nie, i tak był niezły.
No i sama Peg Entwistle. Ponownie ujrzeć jej twarz, lecz tym razem majaczącą na wielkim ekranie. Olbrzymią i bardziej odległą niż Księżyc, a przecież wystarczająco bliską, by jej dotknąć, i równie śliczną. Jej duże, szare oczy. Sposób, w jaki pochylała głowę. Łuki warg. Ani przez chwilę nie można było wątpić, że ma się do czynienia z żywą, oddychającą istotą. Taka właśnie musiała być Elżbieta. I pomyśleć, że dawniej ludzie powiadali, że Peg jest w stanie grać wyłącznie role najlepszych przyjaciółek w głupawych komedyjkach. Z tym wyrafinowanym, brytyjskim akcentem, z piękną, bladą cerą i nieznaczną, lecz zawsze wyczuwalną domieszką smutku i stali była do roli Elżbiety po prostu stworzona.
Tak, zupełnie skutecznie udało mu się zapomnieć, jak to jest oglądać emotyk – podobnie zresztą, jak zapomniał o wielu innych rzeczach – i barwy zwykłego świata wciąż wydawały mu się teraz dziwnie wyblakłe. Włączył się do gęstniejącego przed wieczorem ruchu i pojechał na zachód, w kierunku Venice, zerkając co jakiś czas w lusterko, by sprawdzić, czy nikt go nie śledzi.