Читать книгу Blogotony - Inga Inga Iwasiów - Страница 9

Оглавление

Aż wióry lecą

Czytam sobie równolegle dwie powieści: Drwala Michała Witkowskiego i Czy to się nagrywa? Tomasza Pindela. I teraz uwaga: ma to związek z czymś, co przeszło, minęło, nie ma sensu wracać, zawracać, ale jednak. Myśl czytelnicza bywa meandryczna, a narracja felietonowa zaczynająca się od: piszę, a nie wiem o czym pisać – to standard, by nie rzec „topos”, by zostawić z boku słowo „konwencja”. Otóż jakiś już czas temu Janusz Rudnicki na łamach „Gazety Wyborczej” ocenił felietonistykę polską na jedynkę, na zero bez mała, rozprawił się z kanonem lektur szkolnych a następnie przeszedł do propozycji kanonu alternatywnego. Gdyby miała być z tego dyskusja, trzeba by od razu – na razy i kanony – się postrzelać, co nie jest możliwe ze względu na odległości czasoprzestrzenne rubryk w czasopismach. Ja zresztą nie mam tak, żeby mi się chciało udowadniać kto głupi, kto nie umie, kto nudzi. Zwłaszcza nie mam tak w sprawie kanonu lektur, bo to jest akurat stary jak niepodległa Polska temat, obrobiony wte i wewte i każdy felietonista kiedyś pisał, pisze lub napisze o szkodliwości kanonu obowiązującego, przedstawi wizję rewolucji, zachwyci prostotą własnej koncepcji i jej jednoczesną genialnością, po czym zdziwi się, że czytelnictwo spada.

Podczas lektury powieści, o których wspomniałam, zachciało mi się wrócić do sprawy. To znaczy jeszcze inaczej: najpierw na portalach społecznościowych pojawił się wątek oczywistej jednostronności autorskiego kanonu Janusza Rudnickiego, wymieniającego lektury okresu dojrzewania napisane wyłącznie przez mężczyzn. No więc na rzeczonych portalach odezwały się czytelniczki, czyli znakomita większość czytających w populacji, wskazujące okoliczność, iż za nic, za skarby świata tego, za karę, pod groźbą niezdania matury nie chciałyby dojrzewać pod dyktando machoistowskich opowieści o wojnie, przygodzie, piciu i – zwłaszcza – swobodno-romantycznym podejściu do kobiet i seksu. Chciałam wówczas coś tam o tym napisać, ale terminy mi się w okienku felietonowym nie zgrały, poza tym o kanonie lektur już tyle razy pisałam, że dałam spokój.

Teraz jednak czytam Witkowskiego i Pindela... Jeszcze nie. Teraz tak, ale po drodze był Zjazd Polonistów i tam przez trzy dni od rana do nocy i w nocy rozmawialiśmy o edukacji literackiej, co oczywiście nie jest atrakcyjną robotą, gdy patrzeć na nią w kategoriach „fun”. No jak dla kogo, ja akurat lubię poględzić językiem wysokiej polonistyki. Sprawa kanonu lektur, zwłaszcza relacji między nauczaniem literatury i języka polskiego a światowego (co znaczy: angielskiego) wracała tam wielokrotnie. W pewnym momencie zeszło na kwestię ilościowej przewagi męskich tekstów nad kobiecymi w spisach lektur, ale już dość marginalnie, bo siedem lat wcześniej sprawa była omawiana bardziej szczegółowo. Tym razem ktoś mi powiedział, że myśl, by zbudować dwie listy – dla chłopców i dziewczynek – nawet gdyby miała być tylko eksperymentem, ma sens. Ja jestem generalnie za koedukacją, choć z drugiej strony czasem miałabym ochotę wycofać się z różnych miejsc w naturalny sposób czyniących ze mnie mniejszość, lecz pomysł list płciowo zróżnicowanych ma pewien powab.

Teraz już wspomniane powieści. Narrator Witkowskiego mówi o sobie „ja tak mam, nie dociera do mnie od razu”. Właśnie. Do mnie też. Może dlatego, że jestem „wrażliwą polonistką”, która to figura w hierarchii powieściowych bytów stanowi ideał niemożliwy, wcielenie żarliwej naiwności i zarazem czytelniczkę zasilającą każde spotkanie autorskie. Więc ja tak mam, że każdy tekst zrozumiem, nawet jak mnie nudzi, a z repliką czekam nie wiadomo na co, swoich lektur nie narzucam, nawet jak akurat mam przez piętnaście minut odpowiednią władzę, bo z wykładu mi nie wyjdą przez pierwszy kwadrans. Przesadziłam, na wykładzie narzucam nawet przez godzinę, ale czuję jakieś parcie niezrozumiałe, żeby o napisanych przez facetów powieściach mówić, chociaż nigdy nie byłam mężczyzną.

Powieść Pindela opowiada o pewnym eksperymencie wymyślonym przypadkiem przez akademickiego socjologa, przeobrażającego się dzięki temu w celebrytę. Eksperyment jest logiczny i bezsensowny zarazem, a działa. Chodzi w nim, w skrócie, o wielką akcję „Konopielka”, czyli skojarzenie trzydziestolatek z wyższym wykształceniem z miast z czterdziestolatkami bez wykształcenia ze wsi. W tej fajnej historii jedno założenie wydaje się konieczne: że dziewczynki zawsze schowają do kieszeni swoje intelektualne potrzeby. Dlaczego? Ponieważ są do tego dobrze przygotowane. Najwrażliwsza polonistka pokocha drwala. Tak, co zaskakujące, obie czytane przeze mnie w listopadowy weekend powieści opowiadają o drwalach.

Teraz znów wracam do kwestii kanonu. Większość tekstów omawianych w szkole nastawionych jest na chłopięcą, męską wrażliwość, a omawiają je w koedukacyjnych klasach wrażliwe polonistki. Jak to jest możliwe? O poświęceniu, ranach, wojnie, miłości do armii, ojczyzny, kobiety – uczą najlepiej kobiety. To jest możliwe tylko dlatego, że wrażliwe polonistki już tak mają: zamilkną, nawet gdy czują jakąś niewygodę, przełkną nudę, wycofają własną perspektywę. Wolałyby może jakieś inne teksty, jakiś swój kanon, ale po pierwsze – nauczono je empatii i pasożytowania na tekstach wyraźnie nie dla nich pisanych, po drugie – zwykle coś u nich z ripostą jest za grzecznie.

Rozmawiałam z innymi wrażliwymi polonistkami o tym, jaki kanon mogłyby zaproponować, jaką listę, powiedzmy, minimum – dziesięć tekstów kobiecych zamiast nudy, nudy, nudy od staropola do wojny i okupacji. Dziesięć, nie wymagajmy więcej, niech młodzi przeżyją dobrze dziesięć zamiast udawać naukę na jakichś fragmentach. I tu klops. Bo z kobiecym czytaniem jest inaczej niż z męskim, kobiety jako czytelniczki przechodzą metamorfozy. Męskie kanony osobiste są jakoś tak stabilne. W okresie czytelniczego dojrzewania chłopak zachwyci się Steinbeckiem, Hemingwayem, Kafką, Hłaską, wrażliwy polonista może doda Gombrowicza i zwykle tak już mu zostanie. Czy ma lat 14, 24 czy 44 – lubi mniej więcej to samo. Kobiety zmieniają preferencje lekturowe, na inny wiek jest Sylvia Plath, na inny Erica Jong, na inny Doris Lessing. W innym momencie życia pomogą dzienniki Nałkowskiej, a kiedy indziej powieści Gretkowskiej. Dlatego łatwiej dorosłemu proponować listę dla niedorosłego, wystarczy sięgnąć na własną półkę. Dorosła dla niedorosłej musi wykonać pracę koncepcyjną, bo gdyby tak zaproponowała Strach przed lataniem, czytany, gdy miała lat trzydzieści... Hmmm. Polonistki musiałyby przesterować swą słynną wrażliwość na cele niechętnie realizowane w szkole.

Tak, kobiece lektury zrobiłyby w szkole bałagan, na pewno większy od tego, jaki wnoszą pożegnania z bronią i powitania jesieni. Ponieważ jednak ani żadna wrażliwa polonistka, ani środowisko polonistyczne jako całość nie zaproponują listy składającej się z samych dzieł pisarek (no tak mamy, tak jakoś mamy, że nie umiemy wykluczyć dzieł męskich), można tylko wyobrazić sobie tak skrojony eksperyment lekturowy, a najlepiej splagiatować powieść Tomasza Pindela. Niech chłopcy czytają kobiety, a gdyby chcieli czegoś bliższego ich doświadczeniu życiowemu – niech sobie w domu, pod kołdrą, żeby rodzice nie widzieli, oświetlając pole czytelnicze latarką, brną stąd do wieczności.

Tytuł tego felietonu dotyczy: a) pragnienia riposty; b) czytania, którego wszystkim życzę. Czytajmy, aż wióry polecą! Nie przymierzając – czytajmy, jak drwale na wyrębie las rąbią. Nawet jeśli jesteśmy wrażliwymi polonistkami.

Blogotony

Подняться наверх