Читать книгу Pozerka - J. Harrow - Страница 7
4.
ОглавлениеNie była to, co prawda, aż tak elegancka restauracja jak za pierwszym razem, ale po chwili zastanowienia Magda szybko zrozumiała, dlaczego Bartosz ją wybrał. Zasadniczo ludzie przychodzili wieczorami do „Karafki” raczej coś wypić niż zjeść, chociaż lokal szczycił się posiadaniem na swoim pokładzie zwyciężczyni Top Szefa.
Dzisiaj nie byli sami, tylko w towarzystwie kilku mężczyzn, zapewne niemających ochoty na wykwintne dania podawane przez kelnera w białych rękawiczkach, ale raczej na porządną dawkę dobrego alkoholu. Jedzenie stanowiło tym razem tylko dodatek. To nie była jej pierwsza randka w „poszerzonym gronie”, doskonale wiedziała, w którą stronę zmierza scenariusz obrany przez jej towarzysza. Pierwsze spotkanie miało na celu zachwycenie jej jego osobą, a drugie ma zachwycić jego kolegów. Będzie się nią chwalić niczym trofeum, a przy okazji sprawdzi, jak sobie radzi w otoczeniu biznesmenów, jakimi zapewne ci wszyscy koledzy byli. Zresztą, w ostatniej niemal chwili poinformował ją, że w zasadzie będzie to spotkanie w interesach, choć w dość luźnej atmosferze. Potem obiecał resztę wieczoru poświęcić już tylko jej. Zupełnie jakby tego oczekiwała!
Wciąż nie wymyśliła, jak się go pozbyć, zanim będzie za późno. Nie może przecież zaprosić go do siebie, nigdy tego nie robiła. Z kolei udanie się z nim do hotelu wydawało się skokiem w paszczę lwa. Na takim gruncie będzie miał zbyt dużo kontroli. Nie znała go, nie miała więc ochoty tak ryzykować. Poza tym jeszcze nie wiedziała, czy w ogóle chce pójść z nim do łóżka. Był w miarę przystojny i pierwszą randkę zaliczyła do udanych, ale… Nie była pewna, czy czuje jakąkolwiek chemię. Choćby najmniejszy atomik czy pierwiastek. Nie lubiła seksu z mężczyznami, którzy kompletnie jej nie pociągali. Zrobiła to kilka razy i obiecała sobie więcej nie powtarzać tego błędu. Gdyby to dalej robiła, równie dobrze mogłaby pracować jako prostytutka i mieć z tej profesji o wiele większe pieniądze. Ale przecież nie ten kierunek sobie obrała. Lubiła postrzegać siebie jako ekskluzywną profesjonalistkę, manipulantkę, czerpiącą ze swoich poczynań zarówno przyjemność, jak i dobra materialne. Bez zmuszania samej siebie do czegokolwiek.
— Pięknie wyglądasz — szepnął jej do ucha, pomagając zdjąć płaszcz.
— Dziękuję — posłała mu promienny uśmiech.
Dawno temu oduczyła się reagować na komplementy tekstami typu „no coś ty”, „przestań!”, „to stara sukienka”. Umiejętność nienegowania miłych słów pod adresem swojego wyglądu była jednak najtrudniejszym wyzwaniem. Całe życie miała kompleksy. Bardzo trudno to w sobie zmienić, ale przynajmniej opanowała stwarzanie pozorów. Zerkała raz po raz na Kaję, czy ta również odpowiednio się zachowuje, ale po kilkunastu minutach odetchnęła z ulgą. Szło jej naprawdę całkiem nieźle. Wydawała się rozluźniona i swobodnie rozmawiała z kolegą Bartosza. Notabene wyższym od niej o dwadzieścia centymetrów.
— Czego się napijesz?
Bartosz delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. A więc gra zaczęła się na dobre. Będzie sprawdzał, na ile może sobie pozwolić, a ona będzie dawkować mu tyle zainteresowania i czułości, ile uzna za słuszne. Była w tym mistrzynią, ale nigdy nie lekceważyła przeciwnika. Obok utartych schematów i zawsze działających rozwiązań zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte i słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać. Najdrobniejsze potknięcie, nieodpowiedni gest mogą zniweczyć jej szanse na owocne kontynuowanie znajomości oraz na okazję do pokazania się z jak najlepszej strony.
Nie mogła też zapominać o jego kolegach, którzy zapewne bacznie ją obserwowali, a potem w swoim męskim gronie wystawią jej laurkę lub czerwoną kartkę. Albo będzie gorącym towarem, albo niewartą zachodu przeciętniarą.
Zamówiła lampkę najdroższego wina, jako że knajpa słynęła z dobrych win, których ilość aż przytłaczała. Lokal szczycił się również tym, że podawał je głównie na kieliszki, ale Magdzie podobał się wystrój obfitujący w półki uginające się pod ciężarem butelek. Bartosz, nie pytając jej o zdanie, błyskawicznie zmodyfikował zamówienie, prosząc kelnerkę o całą butelkę.
— Czyżbyś miał niecny plan, aby mnie upoić? — zbeształa go żartobliwie.
— Jakżebym śmiał. — Nachylił się i delikatnie pocałował ją w płatek ucha.
Wszystko, jak na razie, szło po jej myśli. Bartosz najwyraźniej nie mógł oderwać od niej wzroku, a co najważniejsze, nie żałował pieniędzy. Pozwoliła mu zamówić jedzenie, chcąc się przekonać, czy butelka drogiego wina nadszarpnęła jego budżet. Nie zawiódł jej po raz kolejny. Rachunek, który przyjdzie mu zapłacić, wyniesie zapewne więcej niż jej tygodniowa wypłata w korpo. Wydawał pieniądze z taką lekkością, że szybko przestała się zastanawiać, czy hojność na pierwszej randce była wyłącznie skutkiem chęci zaimponowania jej. Ten facet na pewno miał sporo na koncie.
— Bartosz mówił, że mieszkasz w Bydgoszczy od urodzenia.
Mężczyzna w jasnej marynarce, siedzący naprzeciwko niej, prawdopodobnie zapytał z grzeczności, chcąc nawiązać jakąś niezobowiązującą rozmowę. Nie umknęło jednak jej uwadze, że wcześniej zerkał na nią ukradkiem, spuszczając wzrok, gdy tylko odwracała się w jego stronę.
— Tak.
— Aha…
Nie bardzo wiedziała, co to miało oznaczać, ale postanowiła nie zgłębiać tematu. Nie znała jego intencji, a nie miała najmniejszej ochoty odpowiadać na pytania dotyczące jej prywatnego życia.
— Magda zna miasto jak własną kieszeń, liczę, że mnie po nim jutro oprowadzi. — Bartosz położył dłoń na jej plecach, nieco zbyt nisko, ale nie zaprotestowała.
— Jeszcze się zastanowię — odpowiedziała figlarnie. — Zależy, czy sobie na to zasłużysz…
Mężczyzna z naprzeciwka uśmiechnął się niemal niezauważalnie i jakby nigdy nic powrócił do konsumpcji alkoholu i rozmowy ze swoim sąsiadem.
Momentami robiło się potwornie nudno, jak to bywa na męskich spotkaniach biznesowych. Magda starała się jednak okazywać zainteresowanie prowadzonymi rozmowami, od czasu do czasu wtrącając parę słów. Zazwyczaj coś zabawnego, rozluźniającego atmosferę. Wiedziała, że wysmakowane poczucie humoru zawsze działa na plus. W końcu nadszedł czas na stały punkt wieczoru.
— Idziemy z Kają do toalety.
Bartosz skinął głową i zajął się kontynuowaniem rozmowy z kolegami. Omawiali jakiś nowy projekt, który najwyraźniej wciągnął go zbyt mocno. Nie podobało jej się, że od blisko kwadransa nie zwracał na nią uwagi. Musiała to jakoś szybko zmienić. Odstawianie na boczny tor nigdy nie wyszło jej na dobre.
— I jak twój facet? — zapytała, poprawiając niesfornie opadające ramiączko stanika.
Kaja machnęła ręką w geście zrezygnowania.
— No coś ty?! Nie podoba ci się?
— Nie wiem… Jakiś taki…
— Jaki? Wiceprezes, wzroku od ciebie nie odrywa, gadacie cały wieczór jak najęci… Co jest nie tak?!
— No właśnie. On chyba jest gejem.
Parsknęła śmiechem. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała!
— Ja mam gejradar. Wyczułabym, gdyby nie był hetero.
— To sama koło niego usiądź. Od razu wyczujesz. A ja chętnie się z tobą zamienię!
— Co, Bartosz wpadł ci w oko? Spadaj! Póki co nie zamierzam go oddawać.
Kaja zaczęła poprawiać usta różową pomadką, mrucząc coś pod nosem. Wyraźnie nie była zadowolona ze swojego towarzysza, chociaż z początku wszystko wskazywało na niemal idealne spasowanie.
Wróciły do stolika. Akurat przyniesiono jedzenie i temat rozmów szczęśliwie zszedł na inne tory. Przekonani o swojej szerokiej wiedzy kulinarnej mężczyźni komentowali jeden przez drugiego poszczególne dania. Porównywanie jakości przystawek czy sposobu ich podania przeplatane było wtrącaniem niby od niechcenia anegdotek z pobytu w Japonii czy Islandii. Typowe! Magda znała ten spektakl na pamięć i jak zwykle była gotowa udawać zachwyt nad niezwykłą i jakże interesującą wiedzą kulinarną i podróżniczą zarówno Bartosza, jak i jego kolegów. Trochę ochów i achów, a potem przekona go, aby dyskretnie podesłał Kai jakiegoś innego towarzysza. Byli w końcu w gronie sześciu facetów, na pewno któryś chętnie zajmie się całkiem ładną i spragnioną męskiej uwagi brunetką.
Co prawda, Bartosz nie mógł uwierzyć, że jego kolega nie sprostał wymaganiom Kai, ale nie dał się długo prosić. Głębokie spojrzenie w oczy i jej dłoń na jego udzie wystarczyły. Po chwili Kaja siedziała już w towarzystwie faceta w jasnej marynarce, który okazał się wobec niej znacznie bardziej rozmowny niż na początku wobec Magdy. Odrobinkę ukłuło to jej próżność, ale szybko ustawiła samą siebie do pionu. Najważniejsze, że Kaja znów dobrze się bawi.
— Na co masz potem ochotę?
Bartosz najwyraźniej już zaczął planowanie dalszej części wieczoru. Uśmiechnęła się, jak to zwykle miała w zwyczaju, gdy nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Uśmiech był zawsze i wszędzie dobrym wyjściem. Musiała zyskać na czasie.
— Trochę dwuznaczne pytanie… Nie wiem, czy powinnam czuć się urażona, czy wręcz przeciwnie.
— Zupełnie nie wiem, co masz na myśli. — Jego szelmowski uśmiech wskazywał na coś wręcz odwrotnego.
— Nie wiem, o której stąd wyjdziemy…
— Możemy już teraz.
Zawahała się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, miała wrażenie, że biznesowe rozmowy jeszcze się nie skończyły. Albo się pomyliła, albo był po prostu bardziej napalony, niż przypuszczała.
— Byłoby niezręcznie, bo obiecałam Kai, że jej samej nie zostawię… — skłamała.
— Hej, Garcia! — zawołał niespodziewanie kolegę w jasnej marynarce. Domyślała się, że raczej nie po imieniu. — Zaopiekujesz się, jakby co, Kają, prawda?
Garcia spojrzał na niego z nieco dziwną miną, po czym zlustrował przeciągłym spojrzeniem Magdę.
— Chętnie, ale nie bardzo mogę. — W tym momencie poczuła do niego coś w rodzaju wdzięczności. — Mam dzisiaj dzieciaki i niedługo wracam do domu.
— Fuck! — A więc dżentelmen Bartosz jednak umiał przeklinać…
— No widzisz, problem sam się rozwiązał… Zresztą, nie zostawiłabym koleżanki z kompletnie nieznanym mi typem.
Powiedziała to niemal szeptem, ale najwidoczniej z jakiegoś powodu Bartosz uznał, że nie ma w tym nic nietaktownego.
— Garcia nie jest żadnym podejrzanym typem, tylko bardzo odpowiedzialnym facetem, prawda, Garcia?!
Miało być zabawnie, ale chyba nie wyszło. Chciała zapaść się pod stół, widząc coraz bardziej wrogie spojrzenie faceta w jasnej marynarce.
— Wcale nie użyłam słowa „podejrzany”. — Zaśmiała się nerwowo, próbując obrócić sytuację w żart.
— Garcia to odpowiedzialny, poważny tatuś… — Bartosz ciągnął jakby nigdy nic.
— Samo bycie weekendowym tatą jeszcze o niczym pozytywnym nie świadczy.
Właściwie nie wiedziała, dlaczego akurat o tym pomyślała, a tym bardziej po co zrobiła to na głos. Może chciała udowodnić, że ma podstawy, aby facetowi nie ufać, a może po prostu z nerwów plotła, co jej ślina na język przyniosła?
— To ilu znasz tych weekendowych ojców? — Facet najwidoczniej szukał zaczepki.
— Kilku… — To akurat było prawdą.
— Hmm… Zawrotna ilość, jak na ferowanie wyroków. Ekspertka z ciebie.
Wkurzył ją, ale nie miała zamiaru dać się podpuścić. Nie mogła jednak pozwolić sobie na takie traktowanie. W jej mniemaniu oznaczałoby to brak szacunku do samej siebie, a nie chciała, aby tak ją właśnie Bartosz odebrał.
— Dostateczna ilość, żeby mieć prawo do własnego zdania.
— Każdy ma do tego prawo, ale nie trzeba od razu wystawiać komuś oceny.
O co mu, kurwa mać, chodzi?! Nadwrażliwy jakiś!
— Nie ma o co się sprzeczać! — wtrąciła Kaja, widząc narastające emocje. — Ja też mam nieciekawe doświadczenia i moje dzieci mają weekendowego tatę, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.
Magda zacisnęła zęby, ledwo powstrzymując się przed oskarżeniem koleżanki o zdradę stanu. Kto jak kto, ale akurat ona powinna ją w tej sytuacji wesprzeć. Jej były mąż był idealnym przykładem beznadziejnego, weekendowego ojca. I na pewno nie grzeszył odpowiedzialnością!
— Idę zapalić! — rzuciła przez ramię i niemal wybiegła przed restaurację.
Nałogowo nie paliła od roku, ale wciąż nosiła przy sobie fajki i w takich sytuacjach odruchowo po nie sięgała. Zazwyczaj paczka wystarczała jej na miesiąc.
Kilka głębszych machów i czuła niemal fizycznie, jak wszystko z niej schodzi. Starała się zająć myśli czymś innym, więc rozglądała się leniwie po już całkowicie ogarniętym czernią wieczoru placu. W piątki zawsze było tu pełno ludzi. Sporo par, ale i grupki nastolatków, którym się wydawało, że już są dorośli. Niektórzy wyglądali na co najwyżej szesnaście lat i zawsze się zastanawiała, jakim cudem rodzice pozwalają im tak późno szwendać się po mieście. Może to kwestia czasów… Gdy ona była nastolatką, mogła zacząć chodzić na nocne imprezy na mieście dopiero w wieku osiemnastu lat, i to z ograniczeniem do jednego weekendu w miesiącu. Trochę wcześniej dostała pozwolenie na domówki do północy, ale oczywiście zawsze musiała zostawiać adres i numer telefonu rodziców gospodarza imprezy.
Czasami się zastanawiała, czy kiedyś nie było łatwiej rodzicom kontrolować swoje pociechy. Niby teraz, dzięki wszechobecnym komórkom, można szybciej kogoś namierzyć i zawsze być w kontakcie z dzieckiem, ale… Wystarczyło skłamać rodzicom, że telefon się rozładował albo był jakimś cudem wyciszony, i już miało się całkiem zgrabną wymówkę. Nadal rzadko który rodzic fatygował się zainstalować dobry GPS. A przecież świat wydawał się coraz mniej bezpieczny.
Kilka metrów od niej grupka młodych dziewczyn stanęła przed jedną z wystaw sklepowych i wyraźnie coś je rozbawiło. Chichotały, aż niosło się echo. Magda wciągnęła ostatni buch i już miała wrócić do środka, ale mimowolnie usłyszała coś, co ją powstrzymało.
— Ej, to nie było zabawne!
— A ty co, bronisz jej? Może w takim razie tutaj z nią zostaniesz?
— Nie no, idziemy przecież razem…
— Ja z nią się nie pokażę!
— Ja też nie!
— No i co? Ma wracać nocnym?
— A to moja sprawa? Sorry…
Znów chichot i jakieś niewybredne teksty o wyglądzie, po czym trzy dziewczyny się oddaliły, a jedna została w miejscu. Usiadła na pobliskiej ławeczce i wydawało się, że płacze. Magda podeszła do niej i podała jej chusteczkę. Nastolatka podniosła na nią zdziwiony wzrok, ale nic nie powiedziała.
— Weź, przyda ci się, szczególnie jak rozmażesz sobie oczy.
Nadal nic nie mówiła, ale po chwili użyła chusteczki w zupełnie innym celu. Wydmuchała nos tak głośno, że pewnie słychać ją było na drugim końcu rynku.
— Koleżanki cię zostawiły? — W sumie to było pytanie retoryczne i tak też potraktowała je nastolatka.
— Jak masz na imię?
— Elwira… — wykrztusiła i znów zajęła się wydmuchiwaniem nosa.
— Rodzice mieli fantazję, oryginalne imię.
— Niestety, są oryginalni pod wieloma względami.
Magda się uśmiechnęła. Dla młodzieży wtopienie się w tłum jest zazwyczaj kwestią życia i śmierci. A odstający od normy rodzice to już porażka na całej linii.
— No więc masz oryginalną rodzinę i ciuchy. To dlatego koleżanki postanowiły cię tu zostawić?
— Słyszała pani…?
— Docinki o twoim ubraniu? Tak.
— I co, pewnie teraz mi pani powie, że nie powinnam się przejmować?
Zasadniczo właśnie coś w tym stylu zamierzała powiedzieć, ale faktycznie raczej nie byłby to dobry pomysł. Pusty frazes i niezbyt szczery, biorąc pod uwagę jej własne doświadczenia z lat licealnych.
— To głupie zołzy, inteligentniej byłoby przejmować się opiniami bardziej wartościowych ludzi.
Dziewczyna popatrzyła na nią dziwnym wzrokiem. Faktycznie, nie ubierała się zbyt modnie. Co prawda, Magda nie gustowała w obowiązującej aktualnie modzie nastolatek, ale zdawała sobie doskonale sprawę, że ciuchy tej dziewczyny mocno odbiegały od normy. A już na pewno nie nadawały się na imprezę w klubie. Może właśnie dlatego koleżanki postanowiły jej ze sobą nie zabierać. W wielu lokalach stosuje się selekcję po wyglądzie, a poza tym pewnie jest swego rodzaju obciachem pokazywać się w towarzystwie z kimś tak ubranym.
— Mój problem polega na tym, że jestem zbyt inteligentna…
— Uważają cię za kujonkę? — No tak, to mogło być w tym wieku problematyczne.
— Nie wierzą mi, że ja się w ogóle nie uczę. Ale ja naprawdę tylko odrabiam lekcje, nie uczę się do sprawdzianów… Nie muszę, to wszystko jest dla mnie proste.
— Czyli pewnie masz same piątki…
— Mam tylko jedną piątkę.
Nie do końca była pewna, do czego dziewczyna zmierzała, ale postanowiła dać się jej wygadać.
— Bo kobieta z historii się na mnie uwzięła… gdyby nie zainterweniował tata, to pewnie wystawiłaby mi czwórkę.
— Zaraz, zaraz… To jakie masz pozostałe oceny?
— No, szóstki. Chociaż trochę słabiej gram w siatkówkę i groziła mi piątka, ale jakoś jednak się podciągnęłam.
A więc siedziała na jednej ławce z prawdziwym geniuszem! Nigdy nie znała nikogo, kto miałby tak wysokie oceny w szkole, w dodatku nie przykładając się do nauki… Intrygująca dziewczyna. Podała jej kolejną chusteczkę, nie mogąc patrzeć, jak zużytą sztuką próbuje wytrzeć sobie oczy. Dopiero teraz zauważyła, że nie miała pomalowanych rzęs. Beznadziejne ciuchy, zero makijażu i nieład na głowie. Jakim cudem w ogóle koleżanki wzięły ją ze sobą na miasto?! Postanowiła o to nie pytać.
— Gdzie wybierasz się na studia? Przy takiej średniej pewnie wszędzie cię przyjmą.
— Jeszcze nie zdecydowałam, ale wybór jest niewielki.
— Niewielki?! Przed tobą cały świat stoi otworem! Gdybym ja miała takie oceny, to pewnie rozważałabym Londyn albo i jakieś dalsze destynacje… Masz ogromne szanse.
Elwira wydała z siebie dziwny dźwięk i niemal się uśmiechnęła. Byłby to pierwszy raz i zapewne oznaczałby mały sukces, ale, niestety, był to przejaw raczej czegoś pomiędzy złością a frustracją.
— Nie mam co marzyć o zagranicy. Rodziców na to nie stać. Nie dają mi nawet na ciuchy, a co dopiero na takie eskapady!
Nagle dotarło do Magdy, że świat aż tak bardzo się nie zmienił. Sama nie mogła nawet śnić o studiach dziennych z powodu notorycznego braku pieniędzy w domu rodzinnym. Myślała jednak, że teraz młodzieży jest łatwiej, są jakieś stypendia, a rodzice z poświęceniem odkładają każdy grosz na edukację dzieci. Świadomość konieczności zdobycia dobrego wykształcenia była coraz wyższa. Poczucie niesprawiedliwości i współczucia wobec tej młodej dziewczyny niemal wycisnęły z jej oczu łzy. Czuła wielką gulę w gardle i musiała chwilę poczekać, zanim cokolwiek zdołała powiedzieć.
— Nawet nie wiesz, jak doskonale to rozumiem… Ale mimo wszystko wierz mi — możesz dużo osiągnąć. W końcu jesteś geniuszem.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Zapewne jeszcze nie potrafiła docenić, jak wielką dostała szansę od losu. Teraz bardziej liczyły się dla niej kontakty towarzyskie niż to, co będzie za pięć czy dziesięć lat.
— Opowiem ci coś… — zaczęła ostrożnie, nie będąc wciąż pewna, czy przykuje uwagę Elwiry. — Znam pewną kobietę, która nie cieszyła się popularnością w liceum. Mało powiedziane, zasadniczo to pewnie żaden uczeń nie pamiętał nawet, że chodził z nią do klasy… Po piętnastu latach na spotkaniu klasowym zjawiła się jako ostatnia. Nikt jej nie rozpoznał, ale mężczyźni nie mogli oderwać od niej wzroku, a kobiety zachodziły w głowę, jakim cudem ma w tym wieku taką zgrabną figurę i piękną cerę. Gdy się im przedstawiła, nie byli pewni, czy mieli w klasie taką koleżankę, ale potwierdziła to ich wychowawczyni, także obecna na imprezie. Pokazała im zdjęcie klasowe i wówczas wszystkim zrobiło się dość głupio. Tylko nie tej kobiecie. Poczuła całkiem sporą satysfakcję i resztę wieczoru brylowała w towarzystwie jakby nigdy nic.
— To pani była tą kobietą?
— Nie… — Magdzie pomysł ten wydał się dość niedorzeczny, ale skąd Elwira mogła wiedzieć, że była jedną z najbardziej lubianych dziewczyn w szkole. Ładna, choć zakompleksiona i notorycznie bez grosza przy duszy…
— No i? Uważa pani, że mi też się takie coś przydarzy?
— Nie, myślę, że ty będziesz miała łatwiej i osiągniesz znacznie więcej.
Spojrzała na nią ze zdziwieniem. Wyglądała przy tym tak nieporadnie w pomiętolonej bluzce i rozczochranych włosach. Daleko jej było do dojrzałej dziewczyny, to było jeszcze dziecko!
— Masz świetne stopnie, co może ułatwić ci zdobycie dobrego zawodu, a co za tym idzie, możesz całkiem nieźle zarabiać. Tamta kobieta nie jest pewnie w połowie tak inteligentna jak ty.
— Nawet jeśli, to osiągnę to za kilka lat, a teraz to co? Wszyscy się ze mnie naśmiewają i jako jedyna w klasie nigdy jeszcze nie miałam chłopaka… Totalna porażka!
Fakt, w tym wieku nie umawiać się na randki było niemal grzechem. Magda przygryzła wargę, w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza. Zdecydowanie nie tego potrzebowała ta biedna dziewczyna. Przyjrzała się jej twarzy i sylwetce. Nie była brzydka. Przy odrobinie wysiłku mogłaby nawet uchodzić wśród rówieśników za niezłą laskę. Oczywiście, gdyby nie chodziła ze spuszczoną głową i lekko zgarbionymi ramionami. Brak pewności siebie niemal z niej emanował.
— Co zazwyczaj robisz po szkole? Oczywiście, jak już odrobisz lekcje i zjesz obiad.
— Nic.
Typowa odpowiedź nastolatki, pod którą zapewne kryło się czytanie książek, buszowanie w internecie i inne pochłaniające czas czynności, wrzucane oficjalnie do jednego worka jako NIC.
— A więc, jeśli to NIC nie absorbuje cię zbyt mocno, to dlaczego nie poszukasz sobie pracy?
Znów dziwne spojrzenie. Albo dziewczyna ma zakaz wychodzenia z domu, albo wpisuje się idealnie w pokolenie rozpieszczonych, roszczeniowych leni, które uważają, że wszystko im się należy i nie muszą o nic się starać.
— Jakiej pracy? — Mimo wszystko chyba ją jednak choć trochę zaintrygowała.
— Obojętnie, może to być w weekendy albo popołudniami. Teraz masz mnóstwo możliwości, choćby wykładanie towarów na półki w marketach albo praca na ćwierć etatu w jakimś butiku. To nie wymaga żadnych szczególnych zdolności. Rodzice by ci zabronili?
— Nie… chyba nie.
— Wspomniałaś, że nie są bogaci i nie dają ci na ubrania, tak?
— No…
— A więc sama zarób na swoje potrzeby! Nie powiem ci, jak masz zyskać popularność towarzyską, bo nie nadążam za dzisiejszą młodzieżą, ale jedno wiem na pewno — własne pieniądze i parę fajnych ciuchów mogą zdziałać cuda. Poczujesz się znacznie lepiej, gwarantuję.
Elwira milczała przez chwilę, ale sądząc po jej minie, najwyraźniej spodobał jej się ten pomysł. Magda nie wiedziała, dlaczego dziewczyna sama na to dotąd nie wpadła, ale to teraz nie było najważniejsze. Ucieszyła się, że ta już nie płacze i być może odtąd jej sytuacja zmieni się na lepsze. Całkiem możliwe, że była jak diament wymagający jedynie oszlifowania. Kto wie, może w ładnej sukience i zadbanej fryzurze w końcu przykuje uwagę jakiegoś chłopaka i pójdzie na swoją pierwszą randkę?
O cholera! Zupełnie zapomniała o własnej randce. Pewnie Bartosz już się niecierpliwi, a Kaja zamartwia. Zerknęła w stronę wejścia do restauracji. Stało przed nią kilka osób, ale nie było wśród nich ani Bartosza, ani Kai.
— Masz. — Wcisnęła dziewczynie banknot i delikatnie chwyciła ją za podbródek. — Nie jedź nocnym autobusem, tylko weź taxi. O tej porze jest niebezpiecznie.
— Dzi… dziękuję… — wyjąkała zaskoczona nastolatka.
Magda wstała i posłała jej na odchodne szczery uśmiech.
— I zrób coś dla mnie, kup sobie porządną maskarę i używaj jej od czasu do czasu. Masz piękne, długie rzęsy, czas pokazać je światu!
Pośpiesznie wróciła do restauracji, zostawiając za plecami przypadkowo poznaną geniuszkę. Dziewczyna odprowadzała ją wzrokiem, aż znikła za drzwiami drogiej knajpy, która wydawała jej się miejscem kompletnie niedostępnym dla kogoś takiego jak ona. Nie dlatego, że była niepełnoletnia, ale z powodu jej wyglądu. Tam zawsze siedzieli modnie ubrani, piękni ludzie. Tacy, o których się mówi „na poziomie”. Za wysokie progi… Nagle uśmiechnęła się sama do siebie. A może jednak kiedyś? Chyba faktycznie czas przestać się nad sobą użalać i spędzać czas na czytaniu romansideł. Wstała i podeszła do pobliskiej taksówki. Ten wieczór już się dla niej skończył. Ale kiedyś przekroczy próg drogiego lokalu, a w środku będzie na nią czekał przystojny facet z ogromnym bukietem kwiatów, który cały wieczór będzie patrzył na nią… i tylko na nią!
*
Gdy wróciła do środka, zauważyła, że większość towarzystwa była już trochę wstawiona. W tym Bartosz, który zaczął ją dość nachalnie traktować. Nie chciała go urazić, ale jednocześnie nie mogła pozwolić sobie na brak szacunku. Przekroczenie pewnej granicy nie wróżyło niczego dobrego.
— Myślę, że czas już na mnie i na Kaję — zakomunikowała mu dość stanowczo, wciąż jednak z delikatnym uśmiechem na twarzy.
— Ale jest jeszcze przed północą, Kopciuszku — zaprotestował mężczyzna.
— No właśnie, muszę uciekać, zanim czar pryśnie.
Pocałowała go szybko w policzek i niemal siłą wyrwała swoją rękę z jego nieco zbyt mocnego uścisku. Nie miała ochoty wdawać się w dyskusje.
Skinęła porozumiewawczo na Kaję, ale ta była zbyt pochłonięta rozmową i niczego nie zauważyła.
— Kaja, czas na nas — pochyliła się nad nią i delikatnie uszczypnęła w rękę.
— Już…?
Wzrok Magdy wystarczył za odpowiedź.
— Dzwoniłaś już po taxi?
— Złapiemy za rogiem.
— Okej… A, poczekaj chwilkę! — Nagle coś sobie przypomniała i nachyliła się do faceta w jasnej marynarce. Wymienili parę słów i uśmiechów. Magda nerwowo podrygiwała, jak zwykle musiała na nią czekać! — Pożycz na moment komórkę, masz tam takie jedno zdjęcie…
— Jakie zdjęcie?
Okazało się, że tych dwoje wdało się w jakąś dyskusję o dzieciach i Kaja koniecznie chciała pokazać zdjęcie swojego synka z balu przebierańców. Akurat Magda miała je na swoim telefonie. Nie dyskutowała i podała jej komórkę, a sama poszła do toalety. Oczywiście oprócz tego musiała jeszcze chwilę poprzekomarzać się z Bartoszem, który wciąż próbował usilnie namówić ją na pozostanie. W takich sytuacjach jej doświadczenie zawsze bardzo się przydawało. Nauczyła się w subtelny, lecz jednocześnie stanowczy sposób radzić sobie z podpitymi facetami. Najzabawniejsze było to, że im bardziej byli nachalni i niegrzeczni wieczorem, tym intensywniej nazajutrz ją przepraszali. A ona, oczywiście, zawsze to odpowiednio wykorzystywała.
Gdy wróciła, Kaja już na nią czekała, zapinając kurtkę i żegnając się z całym towarzystwem.
— Nie zapomniałaś o czymś? — Magda skinęła na stolik.
— Już, już. — Kaja pośpiesznie chwyciła telefon i oddała go koleżance.
Jak tylko znalazły się na zewnątrz, Kai oberwało się za opieszałe opuszczanie imprezy, ale nie przejęła się tym zbytnio. Najwyraźniej całkiem dobrze się bawiła.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że już jedziemy do domu — westchnęła z ulgą Magda. — Nie miałam ochoty spędzić nocy z Bartoszem. Widziałaś, jak się wstawił?
Koleżanka wydawała się w ogóle jej nie słuchać. Wbiła wzrok gdzieś przed siebie i głupkowato się uśmiechała.
— Hello! — Pomachała jej dłonią przed nosem. Pomogło.
— Ach, tak się zamyśliłam. Fajny ten koleś… Nie to, co ten pierwszy, gej.
— Rozumiem, że się dobrze bawiłaś.
— No potem już tak.
Wsiadły do taksówki i poczuła, jak ogarnia ją fala przyjemnego ciepła. Nie lubiła minusowych temperatur.
— To jak ten twój Garcia ma na imię? — zapytała od niechcenia, tak naprawdę niewiele ją to interesowało.
— Robert.
— No to powinni go przezywać raczej Roberto…
Kaja zerknęła na nią z wyrzutem. Najwidoczniej dowcip jej nie śmieszył.
— Ma dwójkę dzieci, jak ja…
— O proszę, to jak połowa ludzi na globie.
— Co się tak czepiasz? — Kaja fuknęła na nią wyraźnie poirytowana.
W sumie nawet nie wiedziała, dlaczego była taka złośliwa. Facet nieco ją wkurzył, ale to jej nie usprawiedliwiało.
— Sorki. Opowiadaj, a ja się już zamknę.
Poskutkowało. Tak naprawdę nigdy się na dłuższą metę nie kłóciły. Nawet jak sobie nawtykały to i owo, to nie było mowy o obrażaniu się. Obie wychodziły z założenia, że kto, jak nie przyjaciółka, powie całą prawdę w oczy. Przecież nie będą sobie tylko słodzić i bić pokłonów.
— Może ty nie doceniasz takich rzeczy, ale ja tak. Facet ma świetne podejście do dzieciaków, cholernie bym chciała, żeby mój były mąż taki był! A wiesz, jaki jest Piotr…
— Nie dorósł nigdy do roli ojca i tyle. Woli balować z kumplami, niż porządnie zająć się dziećmi.
— No wiesz… Ja też lubię czasem się zabawić, ale jak bierze dzieciaki tylko raz na dwa tygodnie, to mógłby im ten czas poświęcić, jak trzeba.
Chwilę milczały, rozmyślając nad sytuacją Kai. Nie mieszkała z byłym mężem od prawie roku, a ten wydawał się w ogóle nie tęsknić za dziećmi… To w sumie dość dziwne, bo wcześniej był całkiem dobrym ojcem i dzieciaki go uwielbiały. Wszystko się zmieniło, gdy się wyprowadził. Jakby przełączył w głowie jakiś przycisk. Dzieci nie były w stanie tego zrozumieć i bardzo za nim tęskniły. Ciągle dopytywały, kiedy tata przyjedzie albo dlaczego nie był na przedstawieniu w przedszkolu. Kaja była już zmęczona znajdywaniem wymówek i świeceniem za niego oczami. Zależało jej jednak na tym, żeby widywał dzieci jak najczęściej, więc starała się jak mogła, żeby relacje między nimi jako tako się układały. A więc tata albo zachorował, albo musiał zostać dłużej w pracy… albo inna bajeczka, byle tylko dzieci nie poczuły się niekochane.
— Jutro rano po nie przyjeżdża?
— Około dziesiątej. O ile się oczywiście nie spóźni jak ostatnio…
— Ale odstawia je w niedzielę wieczorem czy znów coś wymyślił?
— Ach, nic już nie mów. — Kaja machnęła ręką. — Powiedziałam mu, że nie ma mnie do osiemnastej i koniec kropka. Niech no tylko spróbuje odwieźć je wcześniej!
— A ma nadal klucze?
— Ma, ale ściemniłam mu, że wymieniłam zamek…
Roześmiała się ubawiona twórczym myśleniem koleżanki. Na szczęście jej były mąż nie był typem, który sprawdziłby prawdziwość tej informacji. Mieszkanie, co prawda, należało nadal do nich obojga, ale Kaja dość wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie ma czego w nim szukać. Jeśli dzieci miały być z nią, musiała gdzieś mieszkać. Magda podejrzewała, że jeszcze kiedyś będą z tego jakieś problemy i Kaja nie powinna czuć się zbyt pewnie, ale tymczasem jej były miał dostatecznie dużo pieniędzy, żeby poradzić sobie bez przeprowadzania podziału majątku.
— A ten cały Garcia, jak często widuje swoje dzieciaki?
Sama nie bardzo wiedziała, dlaczego zadała to pytanie.
— Jak to?
— A tak tylko pytam… — Odwróciła wzrok, udając, że wpatruje się w świat za szybą.
— Przecież on z nimi mieszka, to widuje je codziennie.
Magda była naprawdę zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać i mruknęła pod nosem coś w stylu „aha”, a może „mhm”. Poczuła się idiotycznie. Te jej wypowiedzi na temat weekendowych ojców… Ale co za złamas! Podpuścił ją ewidentnie, nie wyprowadził z błędu! No i po co mu to było?! Musiał mieć z niej niezły ubaw. A Bartosz nie lepszy. Nawet się cwaniak nie zająknął…
— Dzisiaj wieczorem jego eks miała zabrać dzieci, ale podobno zjawiła się nietrzeźwa i Robert ją odesłał. Gdyby nie jego sąsiadka, to nie wyrwałby się pewnie na dzisiejszą kolację…
Już miała ochotę zanucić „jak dobrze mieć sąsiada”, ale w ostatnim momencie się powstrzymała. Byłoby to dość nietaktowne w zestawieniu z informacją o pijanej matce. A jeszcze głupiej by wyszło, gdyby się okazało, że sąsiadkę łączy coś więcej z Garcią. Co przecież było całkiem możliwe… Samotny ojciec, uczynna sąsiadeczka. Nie takie scenariusze życie już pisało.
— Widzisz, nie tylko twoja matka lubiła sobie popić…
Spojrzała na koleżankę pytająco.
— No wiesz, o czym mówię.
— Piła dopiero wieczorami, jak ja już leżałam w łóżku. Jakieś resztki odpowiedzialności zachowywała.
— Nooo… ale o sam fakt mi chodziło.
Zamilkły na chwilę. Temat teoretycznie nie był między nimi żadnym tabu, ale czasami mimo wszystko stawało się niezręcznie.
— Zresztą, u mnie było kombo. Więc w sumie miałam jednak gorzej.
— Wesoło nie było… — Kaja chwyciła ją za dłoń. Jako jedyna osoba na świecie wiedziała, jak to wszystko naprawdę wyglądało.
— Było pewnie cały czas wesoło. Tyle że nie mi…
Westchnęły obie, czując, że nie potrzeba im więcej słów.
Po powrocie do domu padła jak zabita. Cały stres i zmęczenie po tygodniu pracy dały w końcu o sobie znać.