Читать книгу Co wy wiecie o Rosji - Jacek Matecki - Страница 4

PIERTOMIŃSK, CZĘŚĆ PIERWSZA

Оглавление

Wybrałem statek. Sezon nawigacyjny trwa od końca maja do października. Rejsy na półwysep wypadają dwa razy w miesiącu. Stateczek jest niewielki. Coś takiego, jak u nas pływa z Gdańska na Hel.

Na dziobie do pokładu przyspawano dwa kontenery, w których poustawiano koje. Pod pokładem kabina z drewnianymi ławkami.

Był to pierwszy rejs w sezonie i zanim wypłynęliśmy, doszło do awantury. Pasażerowie powoływali się na jakieś mętne enuncjacje prasowe, że niby bilety nie podrożeją w stosunku do ubiegłego roku, a jeśli nawet podrożeją, to jakoby mają być dotowane przez urząd gubernatora. Reprezentujący armatora facet, który stał przy trapie z bloczkiem biletów, nic o tym nie wiedział. Z biura linii żeglugowej sprowadzono postawnego mężczyznę, który wszystkie te „niby” i „jakoby” sprostował. Jego przemowa miała mniej więcej taki sens, jak ta wygłoszona w 1856 roku w Warszawie przez cara Aleksandra II do pełnych nadziei Polaczków: „Point de rêveries, messieurs”, co się z rosyjskiego tłumaczy jako: żadnych marzeń, panowie!

Popłynęliśmy tedy wedle nowych stawek i nikt żadnej refundacji się nie doczekał.

Podróż zaczyna się od nerwowej krzątaniny połączonej z upychaniem rzeczy. Roztasowawszy się, pasażerowie siadają i rozpoczyna się rytuał konsumpcji. Najadłszy się, ludziska rozbiegają się po statku, usiłując znaleźć jakieś ciekawe miejsce, dzięki któremu będzie mniej nudno. Niestety, wszędzie jest tak samo. Z lewej strony wąska linia brzegu, z prawej – puste morze. Kiedy dociera do nas ta smutna prawda, przysiadamy na kojach i na ławkach. Palacze szukają osłoniętych przed wiatrem miejsc na pokładzie.

Rosjanie potrafią podróżować. Ogrom przestrzeni nauczył ich technik radzenia sobie z czasem, bezczynnością i przestrzenią. Najskuteczniejszą metodą jest sen. W podróży Rosja jest somnambuliczna.

Najdoskonalszym rozwiązaniem byłby sen bez końca, lecz taki stan nazywa się śmiercią. Ludzie znaleźli więc inne wyjście. Zastygają bez ruchu i patrzą w jeden punkt. Ktoś w okno, ktoś w ścianę. Z boku taki człowiek wygląda na filozofa roztrząsającego zagadki bytu, lecz myślenie nie jest dobrą strategią na dłuższą metę. Ile można myśleć?

O wiele lepsze jest niemyślenie. Da się je uprawiać bez końca. Wie o tym doskonale zdrowa większość ludzkości i dzięki temu świat się jeszcze jakoś kręci.

Silnik mruczy. Wiatr wieje. Morze płaskie. Nuda. Nawet ptaki już nas opuściły. Wstaję i wychodzę na pokład. Tabliczka z zakazem wstępu na mostek kapitański kusi jak cholera. Zdejmuję łańcuch i wspinam się po schodkach do sterówki. Pretekstu do wizyty dostarcza niewinne pytanie, czy w Piertomińsku jest hotel. Pytanie najgłupsze z możliwych, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.

Rozmowę trzeba rozpocząć umiejętnie i od razu wyjechać ze swoim obcym akcentem. I to nie akcentem z terenów Związku Radzieckiego – takim może się posługiwać byle Uzbek, Buriat, Kałmuk, Tatar, Jakut czy inny Litwin. Tu chodzi o rzetelny zagraniczny akcent! W Rosji znajomość języków jest szczątkowa, więc jeśli osoba zagraniczna potrafi się dogadać, automatycznie trafia do elitarnego klubu posługującego się ludzkim, czyli rosyjskim, językiem.

– Hotel? A skąd mam wiedzieć? – odpowiada stojący za kołem sterowym młody, sympatyczny pomocnik kapitana. – Ja w Piertomińsku nigdy nawet na nabrzeże nie wyszedłem.

Jesteśmy w sterówce sami. Na stole mapa. Po bokach dwa monitory wyświetlające wskazania radarów. Ciepło, przytulnie. Teraz pora na drugi etap zadzierzgania znajomości, czyli na zadawanie bardziej szczegółowych pytań. Ludzie lubią popisywać się wiedzą. Właściwie to najbardziej lubią monologować. Trzeba w odpowiednim czasie zadawać im pytania popychające monolog do przodu.

Pomocnik tłumaczy co do czego służy. To GPS. Tamto – wskazania sondy wyświetlającej ukształtowanie dna. Widać nawet ławice ryb. Statek zasadniczo płynie sam, od czasu do czasu trzeba ruszyć kołem sterowym. Po półgodzinnej rozmowie technicznej zbaczamy niepostrzeżenie w stronę tematów egzystencjalnych. Pomocnik kapitana zdradza, że ukrywa się przed armią. Został mu jeszcze rok symulowania. Potem będzie mógł wyruszyć na ocean w charakterze prawdziwego marynarza.

– Ta łajba to – macha ręką – nie pływanie. Wszystko przez tę nieszczęsną armię – wzdycha.

Pierwszy facet w Rosji, który mi coś takiego mówi. W tym kraju każdy mężczyzna był w wojsku i jest to coś tak naturalnego, jak u nas stan całkiem przeciwny, czyli niebycie w armii. Najhuczniejsze święta – wyjąwszy Dzień Kobiet – związane są ze służbami mundurowymi: Dzień Zwycięstwa, Dzień Obrońcy Ojczyzny, Święto Wojsk Powietrzno-Desantowych, Dzień Marynarki Wojennej. Największy rozmach ma święto desantowców. Prawdziwi mężczyźni prawdziwie potrafią się bawić. Urządzane są pokazy walk. Spadochroniarze tłuką sobie na łbach butelki. Ukoronowaniem zabawy jest ogólna bijatyka. Kiedy nadjeżdża policja, sołdaci w pasiastych koszulkach stają do walki ze stróżami prawa. Tradycją jest, że zawiani desantowcy całą chmarą udają się na miejski bazar, aby zrobić porządek z przybyszami z Kaukazu.

Niestety od kilku lat policja utrudnia te rozrywki. Zjawia się jednostka OMON-u, obstawia „plac zabaw” i pacyfikuje awanturników. Pałują. Aresztują. Państwo krzepnie i tłumi spontaniczne inicjatywy. Osobiście jestem przeciw nadmiernie okrzepłemu państwu.

Naszą rozmowę przerywa wejście kapitana. Przeciera oczy i coś niewyraźnie burczy pod nosem. Zły. Pewno się nie wyspał, ale jest i drugi powód – obcy na mostku. Pomocnik widzi, że Pierwszemu po Bogu moja obecność się nie podoba i tłumaczy, com ja za jeden. Polak. Kapitana to nie wzrusza. Rozmowa już się nie klei i czuję, że nic tu po mnie.

Na pokładzie wieje jak diabli. Jestem nieszczęśliwy, bo z rozkosznego ciepełka dla elit znów dostałem się między zwykłych pasażerów. Chowam się w osłoniętym od wiatru kącie na rufie.

Nie pozostaje mi nic innego, jak zemścić się na Rosji za takie potraktowanie mnie przez przedstawiciela służb mundurowych. Opowiem więc co nieco o rosyjskich siłach zbrojnych. Nie wierzcie temu, co widzicie podczas defilady z okazji 9 maja na placu Czerwonym. To pokazucha. Przejedźcie się tego dnia na prowincję, do jakiegoś miasta garnizonowego. Tam też organizują defilady, na których nie zobaczycie czołgu, działa ani rakiety. Nie zobaczycie chłopów na schwał maszerujących tak, że Wehrmacht mógłby pozazdrościć.

Na prowincji ulicą suną konusy w przydużych mundurach. Nogi podnoszą niemrawo, spoglądają spłoszonym wzrokiem. Więcej zapału do walki mają pseudokibice Lechii Gdańsk, o Legii Warszawa już nie wspominając. Zresztą na każdym rosyjskim dworcu kolejowym możecie zobaczyć oddziałki żołnierzy przemieszczających się skądś dokądś pod opieką wyliniałego sierżanta. Też nieszczególnie wyglądają.

A co powiedzieć o oficerach, których codziennie widywałem jadących na służbę do swojej jednostki? To tak się nosi mundur, panowie? Jak drelich roboczy?

Niedaleko miejscowości S. przechodziłem obok bazy wojskowej. Boże Ty mój! Uwierzcie, że byle szrot na zachód od linii Bugu wygląda lepiej.

Na Kremlu oczywiście zdają sobie z tego sprawę i reformują armię. Wyrzucają pijaków, grubasów i kalekich. Stawiają na siły specjalne, czyli – jak tu ich nazywają – specnaz. Specnaz to już jest coś. Na telewizyjnym kanale „Gwiazda” pokazują czasem filmy dokumentalne o tych zabijakach i jeśli jest w nich chociaż 33 procent prawdy, to nie chciałbym wejść im w drogę. Ale ilu jest tych spacnazowców? Dywizja? Dwie?

Przez kilka lat żyłem sobie w błogim przeświadczeniu, że Rosja jest papierowym tygrysem i poradzić sobie z nią może kompania marines plus trzy czołgi Abrams wsparte ciężarówką zaopatrzenia.

Nawet wojna na Ukrainie w niczym nie zmieniła mojego zdania. Dopiero pewnej upojnej nocy na moskiewskim lotnisku Wnukowo… Tkwiłem tam piątą godzinę w oczekiwaniu na samolot i jeszcze trzy były przede mną. Wyszedłem z hali odetchnąć świeżym powietrzem. Usiadłem na ławeczce i jak na zawołanie zjawił się obok palacz, aby dokonać rytualnego zasmrodzenia powietrza. Wcześniej jednak spytał, czy mi czasem ten smród nie przeszkadza. Odburknąłem, że niby nie przeszkadza, ale tak, żeby dać do zrozumienia, że jednak przeszkadza jak cholera. Facet się tym nie przejął i zapytał, skąd jestem. On sam był Łotyszem. Od słowa do słowa potoczyła się rozmowa. Łotysz był w wielkich kłopotach, ponieważ właśnie była sobota. W ten weekendowy dzień bankomat połknął jego łotewską kartę kredytową. Oczywiście zadzwonił pod podany na obudowie bankomatu numer telefonu, gdzie grzecznie go objaśnili, że pracują w dni powszednie. W poniedziałek przyjedzie serwisant i sprawę załatwi. Tyle że samolot Łotysza odlatywał w niedzielę rano z lotniska Domodiedowo. On zaś miał w kieszeni czterysta rubli i musiał się dostać na to nieszczęsne Domodiedowo na drugim końcu miasta. Pytał, czy środków starczy mu na podróż przez całą Moskwę. Wyliczyłem, że powinno. Zostanie jeszcze na papierosy i jakieś szaleństwo w rodzaju bułki z żółtym serem. Uspokojony jął opowiadać o swoim życiu w dawnym Związku Sowieckim, w Rosji i w niepodległej Estonii.

Z tych trzech dotychczasowych lokalizacji zdecydowanie wybierał Estonię. Uważał, że tu, w Rosji, jest smutniej, ale weselej, co ma swoje dobre strony. Na przykład poprzedniego dnia poszedł na pożegnalną kolację ze swoim kolegą, u którego gościł w Wołgogradzie. Zjedli, wypili i przyszło do płacenia. Mój Łotysz, chcąc pozbyć się niepotrzebnych drobnych, kazał kelnerce złożyć dłonie w łódkę i wsypał jej tam wszystkie monety.

– Pół kilo tego było – mówił. – A ona popatrzyła na te drobniaki, na kolegę, na mnie, znów na te monety i jęknęła: „Jeśli macie sumienie, to dajcie papierek!”.

Łotysz w ogóle był wesoły i tak to opowiedział, że zaśmiewaliśmy się do łez. Potem jakoś niepostrzeżenie zeszło na rosyjską armię i przestało mi być do śmiechu. Łotysz wyznał, że oni boją się Ruskich i że on mieszka w miejscowości – tu wymienił jakąś karkołomną nazwę – do której rosyjskie tanki mają od granicy dwadzieścia minut jazdy. Był sierpień 2014 roku, moment najgorętszych walk w ukraińskim Donbasie. Zacząłem go uspokajać, że ta armia to pic na wodę, fotomontaż i w ogóle nie ma czego się bać.

– Dokładnie to samo mówił mi jeden Czeczen, który z nimi walczył.

– No więc sam pan widzisz.

– Ale on mi to mówił w dziewięćdziesiątym szóstym.

Pogadaliśmy jeszcze jakiś czas i każdy poszedł w swoją stronę.

Nigdy już nie spotkam rubasznego Łotysza. Zostały mi po nim w pamięci wypowiedziane kilkanaście lat wcześniej słowa Czeczena, który wtedy był tak samo mądry, jak ja do dzisiaj. Przez te lata Ruscy wleźli do Osetii, Gruzji, Abchazji, na Krym, Ukrainę i zrównali z ziemią Czeczenię. Latają bombowcami obok Anglii, produkują jakieś kosmiczne myśliwce i sprzedają, mimo sankcji, Amerykanom silniki rakietowe.

Od tego czasu nie wypowiadam się o rosyjskiej armii, żeby nie wywoływać wilka z lasu. A kiedy wylezie z tego lasu i wszystko się skończy (to znaczy wygrają ci albo tamci), zabiorę głos i powiem: zawsze to mówiłem!

To była dygresja i trzeba wrócić… Gdzie to myśmy skończyli? Aha, na statku płynącym po Morzu Białym w stronę Piertomińska. Prawdę powiedziawszy wcale nie planowałem zaglądać do tej dziury. Na mapie wypatrzyłem położoną dalej na północ wiochę o nazwie Łopszenga i ona stanowiła cel mojej wyprawy. Dopiero na statku gość sprzedający bilety uświadomił mnie, że tam nie ma przystani i że z pokładu na brzeg zabrać mnie może łódka. Spytał, jaki mam interes w tej całej Łopszendze i czy ktoś będzie na mnie czekał.

– No nie… Tak sobie płynę. Turystycznie.

Facet zauważył przytomnie, że w takim razie wszystko mi jedno, gdzie wysiądę, bo wszędzie jest tak samo, a w Piertomińsku jest coś na kształt przystani.

Dopłynęliśmy. Cumujemy do zbitego z bali pomostu. Statek wyrzuca z siebie kilku pasażerów, rower, lodówkę, opony, pudła, worki i skrzynki. Przypomina to polinezyjski kult cargo, lecz bez jego wiary, że dzięki tym towarom wszyscy ludzie będą równi i wolni. Na brzegu czeka grupka ludzi. Ktoś kogoś wita. Trzeszczą kości i ścięgna tragarzy unoszących cargo. Gapie przyglądają się, potem rozchodzą.

Zostaję sam. Za mną woda. Przede mną kilkadziesiąt chałup. Za nimi bagna i lasy. Półwysep Onega w jedną i w drugą stronę. Statek rozpłynął się w szarości. Jest kilka minut po północy. Białe noce opisywało już tylu poetów, pisarzy i grafomanów, że i mnie nie zaszkodzi spróbować. Najwyżej, tak jak oni, poniosę porażkę. Po pierwsze nie można mówić o kolorach. Kolory znikają. Ważne jest, tak jak u impresjonistów, czyste, bezbarwne światło. Osobliwość światła białych nocy polega na jego podobieństwie do ciemności. Prawdziwe światło zawsze skądś pochodzi. Ze słońca, z lampy naftowej, z żarówki. Ciemność natomiast bierze się znikąd. Nigdzie nie ma źródła ciemności. Staje się. Jest. Trwa. Potem się wycofuje. Taka właśnie jest jasność białych nocy. Przychodzi znikąd. Pozwala patrzeć, ale nie pozwala dojrzeć. Ma naturę ciemności.

Snuję się po wsi i szukam miejsca na nocleg. Większość domów stoi pusta. Za dziesięć lat nie będzie tu nikogo. Rosja się kurczy. Jest zbyt wielka dla samej siebie. Młodzi nie chcą żyć w wiochach, do których nie dociera telefonia komórkowa i Internet. Starzy nie mają siły taszczyć na plecach drew do pieca i wody ze studni. Nad głubinkę, czyli prowincję, nadciąga wielka cisza. Państwo nie przygląda się temu bezczynnie. Jestem przekonany, że popiera ten proces wyludniania przestrzeni pomiędzy miastami. Ileż takich niepotrzebnych miejsc widziałem…

Po co, na przykład, ministrowi od elektryczności wieś Pietuchowo leżąca sto kilometrów na wschód od Archangielska? Mieszkają tam chłop z babą, psem i kozą. A prąd przez druty trzeba puszczać, słupy konserwować, zerwane druty naprawiać.

Na co ministrowi poczt dostarczać listy do wsi Sincowskaja w rejonie konoszskim? Toż to sześćset kilometrów od stolicy obwodu.

Ganiać listonosza z listem dla jednego żyjącego tam obywatela?

Nie opłaca się.

Cóż dopiero powiedzieć o ministrze zdrowia, który musi wysłać karetkę do miejscowości Kułoj w rejonie pinieżskim, gdzie dożywa swoich dni dwoje staruszków? Każdy księgowy wyliczy, że koszta zbyt duże, a umrzeć, tak czy owak, musi każdy.

Czemu jednak martwię się o innych, kiedy mnie samemu w tym Piertomińsku strach zaczyna zaglądać w oczy?



Co wy wiecie o Rosji

Подняться наверх