Читать книгу Co wy wiecie o Rosji - Jacek Matecki - Страница 7
POLITYKA
ОглавлениеPolityk w Rosji to facet poważny. Przynajmniej tak prezentuje się w mediach. Nie do pomyślenia jest, żeby Putin, Ziuganow, Miedwiediew, o Żyrinowskim już nie wspominając, pojawił się podczas kampanii wyborczej z uśmiechem. Nad jednym z archangielskich rond zawiesili wielki billboard, na którym rzeczony Żyrinowski ma taką minę, że człowiek odruchowo zwalnia i patrzy na licznik, czy aby nie przekroczył dozwolonej prędkości. Potem rozgląda się na boki, czy jedzie we właściwą stronę.
Z rosyjskimi rondami jest kłopot i Żyrinowski ma trochę racji, że patrzy na wyborców oraz na swoich kolegów polityków z wyrzutem. Jakiś czas temu, jeszcze za Miedwiediewa, wprowadzono zmiany w sposobie pokonywania rond. Wszystko dlatego, że polityk ten chciał mieć opinię reformatora i, oprócz wielu innych rzeczy, zajął się ruchem drogowym. Przemianował także milicję na policję z takim samym skutkiem, co ruch okrężny. Dotychczas odbywało się to tak, że przez rondo – w Rosji są one wielkie jak boiska piłkarskie – przechodziła droga główna z pierwszeństwem przejazdu. Kto wjechał na rondo z drogi podporządkowanej, musiał się zatrzymać i przepuścić wjeżdżającego z drogi głównej. Proste. Nieeuropejskie. System działał. Zmieniono go więc i upodobniono do europejskiego. Teraz pierwszeństwo ma pojazd na rondzie. No tak, ale ta zasada działa przyzwoicie, kiedy rondko jest małe, ma jeden pas ruchu i kierowca może ogarnąć je wzrokiem. Kiedy drugi koniec jest za horyzontem, sprawy się komplikują. Wjeżdżasz powoli, a tamten, który wjechał z drogi po prawej, zdążył się rozpędzić i wjeżdża w ciebie. Trzeba ostro hamować, będąc już na rondzie. To blokuje tych za mną. Słowem, lekki burdel. Ludziom się to nie spodobało. Reformę więc odwołano i jeździliśmy jak dawniej. Widać jednak Miedwiediew nie mógł usiedzieć bez ruchu na reformatorskim stołku i po kilku miesiącach wrócono do nowatorskiej koncepcji. Po co zatem odwoływano? Po to, żeby dać ludziom odetchnąć. Po co przywrócono? Po to, żeby było nowocześnie. A może na odwrót? Trudno powiedzieć.
Teraz będzie łatwiej sobie wyobrazić, co myśli kierowca, który walczy o życie na rondzie i przy okazji zapoznaje się z programem wyborczym Żyrinowskiego i jego surową mordą. Nic nie myśli.
Rosjanie w ogóle niechętnie rozmawiają o polityce. Ale też i ona w swej klasycznej postaci, czyli wspólnej dyskusji o wspólnych ważnych sprawach, tutaj nie istnieje. Jako żywo nie przypominam sobie żadnej sensownej telewizyjnej debaty na temat polityki zagranicznej. Złą prowadzi Putin grę czy dobrą? Jego sprawa, nie nasza! Mają nawet Rosjanie powiedzenie-usprawiedliwienie na tę swoją bierność: Im widnieje! Czyli: oni tam na górze wiedzą lepiej.
Weźmy tę nieszczęsną Ukrainę. Dwa lata temu byli Ukraińcy braćmi Słowianami, dziś są faszystami. Kalkulowała się ta zmiana Rosji? Takie dociekania zastrzeżone są dla kremlowskich gabinetów. Bo może tym na górze się kalkulowała, a nam na dole nie.
Rozprawa z rodzącym się ruchem dysydenckim także odbyła się przy pełnej aprobacie dołów. Może nie tyle aprobacie, co obojętności. Kazaliby nie aprobować, to byśmy nie aprobowali.
O pozostałych sprawach publicznych można pyskować, ile wlezie. Są nawet dyżurni chłopcy do bicia, na których w prasie i telewizji wylewa się każdego dnia kubły pomyj. To urzędnicy. Urzędnicy wymyślają nowe podatki. Nowe prawa. Nowe przepisy. Te wszystkie nowości są oczywiście do niczego.
Według Rosjanina bałagan, kradzież, korupcja i wszelkie zło powstają w taki oto sposób. Rano przychodzi urzędnik do roboty i myśli sobie, czym tu się zająć. Wypije herbatę, postawi komputerowego pasjansa, pogada i nagle doznaje olśnienia: zmienię zasady egzaminów na prawo jazdy. Wychodzą nowe rozporządzenia i zaraz okazują się nieżyciowe, po prostu głupie. Ludzie psioczą. I właśnie to psioczenie nazywa się polityką. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że to on bywa tym urzędnikiem i wydaje rozporządzenia na polecenie z góry. Wtedy trzeba by zapytać, gdzie jest ta góra? Kto na samym wierzchu siedzi? Kto, do diabła, decyduje? Czyżby…
Kilkuletnie obcowanie z rosyjskimi mediami pozwoliło mi określić najwyższą rangę decydenta, który popełnia błędy. To generał-major. Tego stopnia lub jego cywilnego odpowiednika, czyli wiceministra, może sięgnąć medialna krytyka. Wyżej nie wolno. Wszystko, co złe, wymyślają generał-majorzy i niższe szarże. Dobre powstaje wyżej, ale jakoś nie zawsze może się przebić na dół.
Nikomu nie przyjdzie do głowy zapytać: a gdzie był nasz ukochany prezydent, gdy urzędnicy uchwalali te przepisy? Za jego plecami to zrobili? Wbrew niemu? Ot, swołocze. Gdyby wiedział, nie pozwoliłby. Słowem, stara bajka o dobrym carze. Prezydent Putin nie może zajmować się wszystkim. Nie da rady. I właśnie dlatego to i owo się nie udaje.
Niemniej prezydent próbuje. Najlepszym przykładem są jego coroczne spotkania z narodem. Takie spotkanie trwa ponad cztery godziny i omawia się na nim wszystkie problemy Rosji. Wygląda to tak, że pan prezydent siedzi za stołem i odpowiada na pytania prostego ludu. Mniejsza połowa zadaje pytania ze studia telewizyjnego, większa połowa łączy się przez telemost. Reszta narodu ogląda show w domu. Rozmawia się o wielkiej polityce, gazie łupkowym, stanie lotnictwa wojskowego, olimpiadzie w Soczi i kilku innych istotnych rzeczach. Do tych innych rzeczy zalicza się, na przykład, problem dziewczynki z wielodzietnej rodziny, która zamarzyła o placu zabaw koło domu. Prezydent uśmiechnął się i obiecał sprawdzić, co da się zrobić. Nazajutrz – o czym media nie omieszkały poinformować – pod domem pojawiła się ekipa budowlańców i ustawiła huśtawkę ze zjeżdżalnią. Inną sprawą do załatwienia okazały się problemy staruszki, którą krzywdziła administracja domu. Prezydent wyraził nadzieję, że ogląda ich prokurator generalny… Następnego dnia telewizja pokazała prokuratora generalnego oczekującego na babinę w holu prokuratury. I tak w cztery godziny załatwiono się z wieloma problemami. Jasne, że nie ze wszystkimi, ale z jedną milionową procenta na pewno. Na resztę nie starcza czasu. Ot i przyczyna, dlaczego czasem jest nie tak, jak być powinno.
Niewielu ludzi na Zachodzie uwierzyłoby, że prezydent wielkiego państwa zajmuje się huśtawką. Choć z drugiej strony przychodzi do głowy taka oto osobliwa myśl. Niech Francuz, Szwed i Gwatemalczyk (liczę, że niniejsza książka ukaże się w tych krajach) dowiedzą się, że głowa państwa kłopocze się podobnymi sprawami i niech dojdą do wniosku: w sumie niegłupi pomysł. Ostatecznie, do jasnej Anielki, ktoś musi te huśtawki stawiać i przejmować się losem krzywdzonych staruszek. Urzędnicy albo nic nie robią, albo kombinują, jak ukraść. Może ich popędzi szef rządu i wezmą się do roboty. Jedna milionowa procenta to lepiej niż nic!
Rosyjscy ludzie tak właśnie widzą świat. Putin wie o tym doskonale, wsłuchuje się w głos ludu i dlatego on i rosyjscy politycy mają marsowe twarze na plakatach. Nie jest im do śmiechu, bo w każdej chwili muszą myśleć o wszystkim. Nasi politycy uśmiechają się, bo myślą wyłącznie o sobie. Taką mam koncepcję!
Jasne, Europejczyk czytający te słowa uśmiechnie się z wyższością i powie, że na Zachodzie jest demokracja, a w Rosji nie ma. Ćwiczyłem i ten chwyt erystyczny. Słysząc to, emerytowany pułkownik D. uśmiechnął się i powiedział:
– A referendum we Francji i Holandii? Nie poszło po waszej myśli, to zmieniliście reguły gry. Co z referendum w Irlandii? Dwa razy robiliście, żeby wyszło na wasze, a jak by trzeba było, to i sto razy byście powtórzyli. I wy chcecie nas uczyć?
Emerytowany pułkownik D. całe życie przepracował w służbach i ma szersze spojrzenie niż przeciętny Rosjanin. Na szczęście rozmowa odbyła się przed słynnymi wyborami samorządowymi w pewnym kraju nad Wisłą, co do których kilkadziesiąt procent obywateli ma podejrzenie, że były nierzetelne. Dzisiaj dorzuciłby do tego Grecję i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Zostawmy zatem porównania w spokoju. Posłuchajmy lepiej, co odpowiedział Władimir Władimirowicz na ostatnie pytanie, które zadano mu na spotkaniu z narodem w roku 2013.
– Kiedy będzie dobrze? – spytał jakiś rezolutny obywatel.
– Ba – odrzekł prezydent. – Nasi lubiący wódkę obywatele powiadają, że wszystkiej wódki nie wypijesz, ale starać się trzeba. I tak jest z tym dobrem. Nigdy go nie dościgniemy, ale się staramy.
Jest to odpowiedź godna męża stanu czy nieco operetkowego dyktatora? A może żart marionetki w rękach układu mafijno-kagiebowsko-biznesowego? Ostatniego cara Rosji? Zbawcy, który ją uratuje przed śmiercią?
Tego jeszcze nie wiem. Co dziwne, kiedyś, zanim przyjechałem do Rosji, wiedziałem.
Appendix o pogotowiu ratunkowym.
Sprawa nieporuszona na spotkaniu z prezydentem
W mieście X w obwodzie Y (prosiła mnie o utajnienie tych danych) poznałem miłą lekarkę, która od piętnastu lat jeździ karetką pogotowia. Ogromu nieszczęść i cierpień, jakie spotyka, nie podejmę się nawet opisać. Pokazywała zdjęcia z wypadków, których nie opublikowałby mało szanujący samego siebie tabloid. Zimą przedziera się przez zaspy, wiosną płynie poprzez błota. Często tłucze się sanitarką kilkadziesiąt kilometrów i na miejscu dowiaduje się, że wezwało ją dwóch mużyków, bo jeden miał wrażenie, że źle się poczuł. A czym jeździ? Buchanką, takim terenowym busikiem, który ani wygodny, ani przystosowany do ratowania ludzi nie jest.
Spotkałem ją w roku 2013, kiedy Rosja była krajem bogatym i na wiele mogła sobie pozwolić. Na dziedzińcu szpitala w X stały nowiutkie karetki marki Peugeot. Wymontowano z nich urządzenia medyczne, bo były potrzebne na oddziałach szpitalnych. Peugeoty przysłane w ramach rządowego programu rdzewiały, a chorzy umierali w buchankach. Bywało, że nie dowieźli człowieka, bo koszmarne wyboje wytrzęsły z niego duszę.
Miła lekarka opowiadała cichym, beznamiętnym głosem. O nic jej nie pytałem, sama chciała to z siebie wyrzucić. Prosiła, żebym gdzieś komuś o tym powiedział. Była w niej dziecięca wiara, że kiedy usłyszą to w Moskwie czy za granicą, coś się zmieni. Nie mam jej wiary i nadziei, ale powtarzam. Pogotowie w mieście X ma trzy samochody.
W rejonie mieszka kilkanaście tysięcy mieszkańców. Latem liczba mieszkańców wzrasta do miliona, bo lasy i jeziora są piękne. I tylko trzy karetki!