Читать книгу Co wy wiecie o Rosji - Jacek Matecki - Страница 5

MAKARICHA

Оглавление

Makaricha kiedyś leżała pod Kotłasem. W latach pięćdziesiątych miasto się rozwinęło i wchłonęło okoliczne wiochy, nie bacząc na ich marną reputację. Rozwój jest najważniejszy i nie liczy się z niczym.

A już zwłaszcza z grobami. Bo Makaricha to jeden wielki cmentarz.

W latach trzydziestych i czterdziestych pochowali tu kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Nikt nie wie, ilu dokładnie. Oznaczonych mogił jest ledwie kilkanaście. Cztery samotne krzyże. Reszcie zakopanych muszą wystarczyć drzewa, które żywią się ich kośćmi.

Polski krzyż stoi samotnie na skraju lasu, tuż przy drodze. Niedaleko drugi nasz akcent. Symboliczny nagrobek Eugeniusza Bodo. Przedwojenny aktor, kabareciarz, bożyszcze kobiet. Cała Polska śpiewała jego Umówiłem się z nią na dziewiątą. W 1941 roku, po amnestii dla Polaków, nie wypuścili go z łagru, bo był obywatelem szwajcarskim. Wydawać by się mogło, że lepszego obywatelstwa nie ma na całym świecie, a tymczasem okazało się wyrokiem śmierci. Zmarł w którymś z okolicznych łagrów. Chociaż to może nie jest właściwe słowo. W filmie Cud, opowiadającym o dziwnym zdarzeniu z roku 1956, kiedy to młoda dziewczyna skamieniała z ikoną świętego Mikołaja przyciśniętą do piersi, pewien pop mówi do swojego zbuntowanego syna: „Umiera się w domu, w otoczeniu rodziny, a tam w łagrze, na pryczy człowiek zdycha”. Zawinęli pana Eugeniusza w szmatę i wynieśli na Makarichę. Może teraz po nim stąpam. Ale niby jak mam tu chodzić?

Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo podchodzi do mnie wielki chłop w błyszczącym jak nowoczesna lodówka dresie. Przypomina wikinga z komiksów. Rozwichrzona jasna broda, szeroki, brzuchaty, taki w ogóle z rozmachem. Kręci się na skraju Makarichy i widać mu się nudzi. Zionie wódą.

– Bliskich tu szukasz? – rozkłada ręce tak, że obejmuje nimi cały ten cmentarz-niecmentarz.

– Zwiedzam.

– A ja, bladź, przywiozłem tych – wskazuje grubaśnym paluchem grupkę ludzi, którzy stoją przed jednym z krzyży. – Ukraińcy. Wynajęli mnie, żebym ich tu przywiózł. Matka ich leży czy babka. Tysiąc rubli dali. Bladź, mam pięćdziesiąt siedem lat i jedenaście tysięcy emerytury. Za tyle lat harówki na północy. Dlatego ludzi z dworca tutaj wożę. To jest państwo? Ja się pytam, jak tu żyć? Bladź. Ja – prostuje się dumnie – jestem stąd. Pomor z dziada pradziada. Mogę każdemu pokazać drzewo genealogiczne mojej rodziny na sześćset pięćdziesiąt lat w tył. Bladź. Żadna tam szlachta. Wolni gospodarze. Stąd, z północy. Od wikingów pochodzimy. O, idą moi Ukraińcy. Bladź.

I poszedł.

Z tutejszymi długaśnymi genealogiami to prawda. Rdzenni Rosjanie, którzy w ciągu stuleci wyparli stąd Finów, Komiaków, Nieńców i innych, nazywają się Pomorami. Zostało ich kilka tysięcy. Lud wolny. Na północy nigdy nie było pańszczyzny.

Pytałem potem miejscowych krajwiedów (czyli krajoznawców, to taki specyficzny częsty w Rosji rodzaj ludzi, którzy zajmują się swoimi małymi ojczyznami), czy to możliwe, aby tak dobrze znali swoje korzenie.

Jak najbardziej! Północne rody osiedlały się w jednym miejscu i trwały przez stulecia. Dopiero bolszewicy wszystko wymieszali. Dowieźli pociągami narody z południa, żeby Pomory miały towarzystwo.

Chociaż nie można powiedzieć, że i wcześniej nikt im życia nie urozmaicał. Nie dotarli tu Tatarzy, ale Polacy – owszem. W latach 1610–1612 narżnęli ludzi i miast naniszczyli. Taki choćby Szenkursk, dobre siedemset kilometrów na północ od Moskwy, spaliliśmy. Co tam siedemset. Tysiąc trzysta kilometrów od Moskwy, nad Morzem Białym, leży wieś Worzogory, o której powiadają, że Polacy ją założyli. Któryś z naszych zagonów operujących na północy nie miał jak wrócić, więc założył osadę. Prawda to, czy nie? Później przejechali się po tych krainach Szwedzi, którzy palić i mordować umieją niezgorzej. Ostatni zagraniczniacy z bronią zjawili się w 1918 roku. Amerykanie, Anglicy, Kanadyjczycy, Francuzi, Włosi, Serbowie i Polacy. Jeśli jakąś narodowość pominąłem, to przepraszam. Najlepiej bili się Serbowie. Włosi się zbuntowali i chcieli do domu, bo minus czterdzieści nie jest odpowiednią pogodą do wojaczki. Mowa o słynnej interwencji państw Ententy, po której został czołg na głównej ulicy Archangielska i pomnik ku chwale kilku rozstrzelanych bolszewików. Na pomniku tym napisano: „Pamięci ofiar interwencji 1918–1920”. Pomnik jest w opłakanym stanie i podejrzewam, że nikt go nie remontuje, bo wstyd, że na ruskiej ziemi stanęła obca stopa.

Swoją drogą problem z pamięcią jest w Rosji poważny i trudny do rozwiązania. Nazw ulic po upadku władzy sowieckiej prawie nie zmieniono. W Archangielsku ledwie kilka głównych wróciło do starych carskich nazw. Władza w tym wypadku przypomniała sobie o zasadzie „Vox populi, vox dei”. Chcą ludzie mieszkać na Urickiego, Luksemburg czy innego Kirowa, proszę bardzo. Już mało kto wie, co to byli za jedni. A gdyby przyszła komuś ochota sprawdzić w Internecie, okaże się, że w większości mordercy. Lepiej więc nie sprawdzać. Lepiej żyć w niepamięci.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Makarichy. Na części cmentarza zbudowano osiedle mieszkaniowe. Pół Rosji zbudowano na kościach. Gdzie koparka wbije łychę, tam czaszki. I jak tu spać spokojnie? Może rzeczywiście jedynym wyjściem jest niepamięć? Niewielu pali się do rozliczenia niedawnej przeszłości, a już najmniej – aktualnie rządzący. Lepiej przypominać, że Związek Radziecki był mocarstwem, którego wszyscy się bali. I co z tego, że kości w ziemi to koszta tej potęgi? Coś za coś.

– Skoro ja przeżyłem, nie było tak źle – mówi wielu ludzi, którzy pamiętają tamte czasy. I zaraz dodają – Popatrzcie na rosyjskie miasta. To, co w nich ładnego pozostało po sowieckich czasach, to stalinowskie budownictwo. Więźniowie stawiali. Solidne. Ładne. Funkcjonalne.

To fakt. Wszystko, co postawiono potem, to jeden wielki syf. Chruszczowowskie pięciopiętrowce i breżniewowska wielka płyta. Wali się, rozsypuje, obłazi liszajami. Trudno nie przyznać racji weteranom stalinowskiego trudu. Okazuje się, że socjalizm także potrafił stworzyć coś porządnego, co wiek postoi. Tyle że na taką jakość mógł się zdobyć, gdy do cegieł i zaprawy dołożył jeszcze kulę w tył głowy albo dwadzieścia pięć lat łagru. Stalin zostawił po sobie strach, na którym jeszcze przez kilkadziesiąt lat wszystko jakoś się kręciło.

Kiedy tego zabrakło, zaczęło się rozsypywać. Wreszcie strach się wypalił i socjalizm poszedł w diabły.

Spytałem raz pewną staruszkę, jak dało się wytrzymać w tamtych czasach.

– Żyło się.

– Ale jak? Źle, dobrze?

– Skąd mnie wiedzieć? Z czym mam to porównać? Nigdzie indziej nie żyłam.

Poczułem się jak smarkacz skarcony przez mądrego pedagoga. Faktycznie moje pytanie było idiotyczne, a jej odpowiedź – mądra i dająca jasno do zrozumienia, że szary człowiek za nic, do czego przykładał rękę, nie odpowiada. Tyle że i tych, którzy za coś odpowiadali, nikt nie ukarał. Bo niby za co? Było, minęło. Fabryki i bloki stoją.

Dziś dziesiątki milionów Rosjan, dobre osiemdziesiąt procent społeczeństwa, wynoszą pod niebiosa Putina za Krym i Ukrainę, i mówią to samo: „Tu żyjemy i co mamy robić! Za co mamy odpowiadać? Za to, że kochamy Rosję i że władza chce dla nas dobrze?”. U podstaw takiego myślenia tkwi pewność, że władza wie lepiej, co jest dobre. Wie nawet i to, że złe może być dobre. Zna jedną prawdziwą prawdę i dlatego ma prawo kłamać.

Takie myślenie jest jednym z kluczy do Rosji. Zgubi ten kraj, czy ocali? To jest dobre pytanie…

Czy jednak nie podobnie zachowujemy się na Zachodzie, hodując przesąd o mnogości prawd, narracji i opowieści? Przekonanie o wielości etyk i moralności ciągnie nas w odmęt takiego samego nihilizmu i odrętwienia. Naszym jedynym obrońcą będzie osławiony holenderski batalion, który w roku 1995 w Srebrenicy spokojnie przyglądał się, jak jedni mordują drugich. Chciałbym kiedyś spotkać dowódcę tego batalionu i splunąć mu w twarz. Czy ten batalion zgubi, czy ocali Europę? To też jest dobre pytanie. Może nawet lepsze?

Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać was na spacer po Adżeromie. Ot, kawałek drogi od Makarichy. Trzysta kilkadziesiąt kilometrów. Trzeba wsiąść w pociąg i dojechać do Syktywkaru. Stamtąd jeszcze kilkadziesiąt kilometrów przyzwoitą drogą i po jakichś ośmiu godzinach jesteśmy na miejscu.

Adżerom. Nie wiem, co oznacza ta nazwa. Jesteśmy w Republice Komi, więc trzeba by znać miejscowy język wywodzący się z fińskiego. Dobrym tropem jest przedrostek „ad”, który w języku rosyjskim znaczy „piekło”.

Ta miejscowość uosabia typowe rosyjskie zapadanie się prowincji pod ciężarem własnego istnienia. Nic się nie buduje, niczego się nie naprawia. Niedługo już nie będzie miało się co psuć. Kilka zamieszkanych domów. Kilkanaście niezamieszkanych. Ruiny pokołchozowych zabudowań. Ciche letnie popołudnie.

Jesteśmy umówieni z człowiekiem z „tamtych czasów”. Litwin, lat niemal dziewięćdziesiąt. Krzepki. Sprawny. Porusza się jak rześki pięćdziesięciolatek. Pamięta wszystko jak czterdziestolatek. Męczy go ta pamięć? Sprawia wrażenie, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że Rosja czeka na jego śmierć, aby odetchnąć z ulgą, że odszedł jeszcze jeden z tych, co pamiętają.

Litwin jest powieloną w milionach egzemplarzy historią pokolenia urodzonego na początku lat dwudziestych XX wieku. Całą rodzinę wywieźli z okolic Kowna w 1941 roku. W 1945 mógł wrócić, ale znad Niemna dochodziły słuchy, że znów wywożą. Wykalkulował sobie, że wróci, nie daj Bóg, pójdzie do partyzantów i znowu zamkną albo w ogóle zabiją. Więc lepiej zostać. Matka z siostrą skalkulowały inaczej i już nigdy ich nie zobaczył.

Opowiada historię tego miejsca. W łagrze siedziała śmietanka międzynarodowego ruchu rewolucyjnego. Kominternowcy, komuniści, intelektualiści z całej Europy, którzy uwierzyli, że komunizm jest zbawieniem ludzkości. Jednego po drugim wykańczali na skraju lasu.

– O, tam – pokazuje ręką dziewięćdziesięciolatek.

Idziemy. Ładne miejsce. Strumień wyżłobił głęboki ocieniony wąwóz. Bukolicznie, jak by powiedział marksista wykształcony na Sorbonie albo w Heidelbergu. Ilu takich przywlekli tu o świcie?

Widziałem wiele miejsc straceń: Sandarmoch, butowski poligon pod Moskwą, las kowalewski pod dawnym Leningradem, Ostaszków, Miednoje, Workuta, ale ten zakątek w Adżeromie wyróżnia się.

Na samym skraju wąwozu stoi niepozorny pomnik. Żelazna nagrobna piramidka zwieńczona blaszaną gwiazdą, jakich wiele na rosyjskich cmentarzach. Można by pomyśleć, że jeden z rozstrzelanych doczekał się pomnika. I słusznie. Tyle, że ten pomnik postawiono rozstrzelanym, którzy wcześniej sami rozstrzeliwali. Wznieśli go ci, którzy przyszli rozstrzeliwać na miejsce tych rozstrzelanych. Już wyjaśniam tę łamigłówkę: to pomniczek postawiony mordercom przez morderców. Kaci katom! Kiedy nadszedł czas, by pozbyć się wykonawców wielkiej czystki, ci z mniejszym stażem zaciągnęli tych bardziej doświadczonych na skraj lasu. Rozstrzelali, bo taki był rozkaz i po latach dopadły ich wyrzuty sumienia. Zabijając tych, którzy nie byli mordercami, nie mieli żadnych wyrzutów sumienia. Są tysiące powodów, żeby mordować niewinnych. Ale żeby zabijać kolegów? Bo za co właściwie zastrzelił enkawudzista enkawudzistę? Za wykonanie rozkazu! Jakże tak, job jego mać, rozkazu nie wykonać?! Taka to historia. Taka – jak ją nazywają ci, którzy są za tym, że prawda nie istnieje – narracja. Holenderski pułkownik ze Srebrenicy na pewno rozumie tych, którzy stawiali ten pomnik. Na Sądzie Ostatecznym będą trzymali wspólną linię obrony.

Poza tym pomniczkiem nie ma w Adżeromie niczego ciekawego. Dookoła las, południowa tajga. Przestronna, bardziej sosnowa niż północna, w której przeważają świerki. Światło swobodnie przenika przez gałęzie i ogrzewa ziemię. Ziemia tutaj dziwna, jakby zachorowała od tego światła i porosła krostami. To groby, wszędzie groby. Niektóre tak płytkie, że można potknąć się o czaszkę albo piszczel.

Ilu tu ludzi leży? Dookoła Adżeromu wszędzie krosty. Jeden grób to wielu ludzi. Litwin mówi, że strach je ruszać, bo bywało, że ludzi chowano razem z bydłem padłym na syberyjską dżumę. Zarazek dżumy podobno nie zdycha razem z krową, żyje sobie w ziemi i czeka, aż go ktoś wykopie. Więc nie ruszają. Ale za to jakie tu grzyby! Jak marzenie. Wielkie, bez robaków, pachnące. Miejscowi zbierają i wiozą do miasta na sprzedaż. Sami nie jedzą.


Co wy wiecie o Rosji

Подняться наверх