Читать книгу Tajemnica Zegarmistrza - Jack Benton - Страница 13
8
ОглавлениеSlim zjadł lunch przy włazie wychodzącym na odległe i zielone sukno wrzosowisk Bodmin Moor. Ślady stóp pozostawione na miękkim błocie w rogu pola sugerowały, że była to popularna trasa, aczkolwiek nie widział jeszcze żadnych spacerowiczów.
Czuł się dość niekomfortowo na samą myśl zapukania do drzwi Worth Farm. Jednak ścieżka ku dolinie zakręcała za ogród gospodarstwa, skąd przecinała strumień i prowadziła na wrzosowisko. To dało Slimowi możliwość zajrzenia po drodze przez żywopłot.
Przed domkiem był betonowy plac, otoczony dwoma dużymi stodołami dla zwierząt, jedną na sprzęt i kilkoma innymi, których przeznaczenia detektyw nie był w stanie odgadnąć. Z tyłu głównego placu znajdowała się żwirowa ścieżka, prowadząca do paru mniejszych przybudówek, które pewnie służyły mieszkańcom do załatwiania spraw osobistych. Slim zajrzał przez płot. Zastanawiał się, czy ceglana szopa z oknem po każdej stronie drzwi i małym kominkiem wystającym z dachu, była niegdyś warsztatem Amosa Bircha.
W ciągu ośmiu lat pracy jako prywatny detektyw, Slim wyrobił w sobie instynkt do wyszukiwania możliwych poszlak. Wyciągnął aparat cyfrowy i zrobił kilka zdjęć gospodarstwa. Chwilę po tym, gdy wsunął urządzenie z powrotem do kieszeni, usłyszał kobiecy głos.
- Wie pan, że można tam utknąć?
Slim odwrócił się i wpadł w poślizg. Wylądował w stercie błota. Gdy podniósł głowę po skrzywieniu się na widok brązowej mazi, sięgającej od kostki do połowy uda, okazało się, że stoi przed nim staruszka, wystrojona w tweedowy stój spacerowy. Oparła się na lasce i zerkała na niego z góry przez okulary osadzone nisko na nosie.
Detektyw stanął na nogi i wytarł z ubrania tyle błota, ile tylko się dało. Kobieta wciąż patrzyła się na niego. Była coraz bardziej zmarszczona, a jej głowa była przechylona na bok, jak gdyby była artystą, badawczo oglądającym dzieło rywala.
- Dostrzegł pan coś interesującego z tego punktu widokowego?
- Słucham?
- Z tych zarośli – wskazała laską. – Wie pan, większość osób na tym szlaku patrzy w drugą stronę. Na te widowiskowe skaliste wzgórza. Tak sobie myślę, cóż ciekawego może być w gospodarstwie ukrytym za żywopłotem przyciętym w sposób oznaczający nawet dla kogoś nierozgarniętego wolę zachowania prywatności?
Ton głosu kobiety przeszedł z zaciekawionego do graniczącego ze złością. Slim zaczynał mieć dość jej puszenia się, ale wtedy olśniło go, z kim ma do czynienia.
- Pani Tinton? To pani jest właścicielką Worth Farm, prawda?
- Bystry pan jest, co? – skinęła zdecydowanie kobieta. – Zgadza się. I coś panu powiem: nie obchodzi mnie, kto tam mieszkał. Mam już po dziurki w nosie węszenia takich poszukiwaczy skarbów jak pan. Od lat namawiam Trevora na elektryczny płot, ale ten zawsze uważa, że każdy natręt przy naszej posiadłości jest tym ostatnim. Naprawdę, powinien być bardziej stanowczy.
- Przepraszam.
- I słusznie. A teraz proszę natychmiast odejść od tego żywopłotu. Prawo do wędrówki może i chroni pana na szlaku, ale to jest część mojej własności, a przedzieranie się przez niego jest już najściem. Wie pan, że grozi za to grzywna do pięciu tysięcy funtów, prawda?
Na potrzeby wcześniejszej sprawy Slim przewertował podręcznik brytyjskiego prawa dla opornych i niczego takiego sobie nie przypominał. Jednak wypomnienie tego kobiecie nie miałoby najmniejszego sensu. Rozłożył więc dłonie i posłał jej najbardziej uprzejmy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć.
- Nie miałem na myśli niczego złego.
- Worth Farm nie jest atrakcją turystyczną!
Kobieta podkreśliła wagę wypowiedzi, wbijając laskę w ziemię i bryzgając błotem na i tak przemoczone buty Slima. Już chciał zaprotestować, lecz zaniechał tego pomysłu. Nie zauważyła aparatu, więc najlepiej było czmychać stamtąd jak najprędzej.
- Lepiej wrócę już do domu – powiedział, wycofując się po ścieżce, podczas gdy staruszka wymachiwała na niego laską. – I jeszcze raz przepraszam. Nie chciałem narobić szkód.
- Wynocha mi stąd!
Slim szedł wzdłuż ścieżki. Gdy był już wśród drzew, zaryzykował spojrzenie za siebie. Pani Tinton szła dróżką do przełazu, lecz tam postanowiła powrócić do swoich strażniczych obowiązków. Zatrzymała się, opierając oburącz na lasce, niczym żołnierz na karabinie.
Jeśli chciał wrócić na drogę bez mijania jej, musiał pójść dłuższą trasą za farmą. Ciągnęła się ona wzdłuż wąskiego i zdradliwego brzegu strumienia o stromym uskoku. Wysoki żywopłot farmy oferował jedynie garści gałęzi do podtrzymywania się. Z kolei szereg drzew zasadzonych na brzegu farmy rzucał skomplikowaną pajęczynę cieni na nierównym gruncie. W niektórych miejscach strumyk podmył części ścieżki, a jeden z fragmentów żywopłotu przy południowowschodnim rogu był wspierany nowszą, kamienną ścianą. Sugerowało to, że wcześniej musiał być obniżony.
Za ścieżką było już widać inne pole i wtedy spadły pierwsze krople deszczu. Gdyby Slim siedział w urokliwej oranżerii z talerzem ciastek lub nawet butelką whisky przed sobą, byłoby to przyjemne i romantyczne zjawisko. W bieżącej sytuacji po prostu przypomniało mężczyźnie o czekającej go długiej przejażdżce rowerem do Penleven. Zastanawiał się, czy nie nadszedł już czas na opuszczenie Kornwalii. Nie mógł jednak rozpocząć jeszcze poszukiwania mieszkania, ani stawić czoła pokusom, które mógłby przynieść ze sobą stres. Spojrzał na mętne niebo i wyszedł z pomiędzy drzew na deszcz.
Wrócił do pensjonatu godzinę później. Pani Greyson zaczęła strofować go za naniesienie błota na wycieraczkę, ale i tak ucieszyła się, że Slim wrócił przed zmrokiem. W pokoju zjadł chipsy i czekoladę. Przesłał też zdjęcia z aparatu na laptopa. Nie spodziewał się niczego przełomowego, ale gdy powiększył fotografię małego ceglanego budynku, kilka rzeczy przykuło jego uwagę.
W oknach znajdowało się coś, co przypominało kraty. Z kolei na drzwiach wisiała wielka kłódka.