Читать книгу Ostatnie dni królowych - Jean-Christophe Buisson - Страница 5
Wstęp Królowa nie żyje, niech żyje królowa!
ОглавлениеNiektóre stereotypy, wciąż powielane, zyskują powszechny rozgłos i w ten sposób zniekształcają prawdę historyczną. Na przykład Grecja nie jest tylko – a i to wydaje się dyskusyjne – „państwem, które wymyśliło demokrację”, lecz także miejscem, gdzie powstał i rozwinął się reżim dyktatorski, tak też Francja nie jest jedynie państwem praw człowieka i Wielkiej Rewolucji. To także obszar, gdzie rozwijał się, nie bez zmian i ulepszeń na przestrzeni ośmiu wieków, harmonijny system monarchiczny. Część Francuzów lubi o tym pamiętać, nie tracąc żadnej okazji, by wyrazić przywiązanie do monarchii czy choćby fascynację nią. Uwielbienie to – o dziwo – obejmuje również Anglię, odwiecznego wroga Francji, a każdy jubileusz, małżeństwo, każdy chrzest w królewskiej rodzinie wzbudzają entuzjazm mało przystający do państwa, które dwa wieki wcześniej wysłało na szafot swojego króla. Chyba że rzecz ma się inaczej i Francuzi próbują w ten sposób oczyścić sumienie; wyrażając skruchę za zbrodnie swoich przodków, oddają hołd trwałości monarchii sąsiadów po drugiej stronie kanału La Manche.
Takie mniej lub bardziej świadome przywiązanie do monarchii wyraża zapewne uczucia symboliczne, nostalgiczne czy historyczne, ale również wiele mówi o wątpliwościach, które ogarniają naród francuski. Nie rozumiejąc do końca, dokąd zmierzają, współcześni Francuzi pocieszają się tym, skąd pochodzą. Wyjaśnienie tego zjawiska okazuje się wielowątkowe. Do dziś Wersal, zamki nad Loarą czy okres rządów generała de Gaulle’a, republikańskiego monarchy absolutnego, wzbudzają zachwyt. Przejawów fascynacji jest więcej: nadzwyczajna oglądalność, jaką zyskują programy prowadzone przez Stéphane’a Berna czy Francka Ferranda[1], oraz niespotykane zainteresowanie artykułami zachwalającymi zalety monarchii, które ukazują się w niewątpliwie republikańskich gazetach czy czasopismach. Nie sposób również nie przypomnieć o francuskich sukcesach wydawniczych biografii znanych osobistości lub królewskich dynastii, które napisali Jean-Christian Petitfils (m.in. Ludwika XIV, Ludwika XVI, Madame de Montespan), Jean des Cars (m.in. Ludwika II Bawarskiego, Franciszka Józefa i Sissi) czy Simone Bertière (m.in. Marii Antoniny, Julesa Mazarina, Ludwika Burbona).
W roku 2014 zespół historyków pod kierownictwem Patrice’a Gueniffeya opublikował Ostatnie dni królów[2], które także odniosły duży sukces wydawniczy. W przedmowie uznany biograf Napoleona przypominał, jak bardzo francuscy monarchowie na wzór największego spośród nich, Ludwika XIV („Odchodzę, ale państwo będzie trwać”), dbali o przekazywanie władzy. Troszczono się również o „stosowne królewskie umieranie”, które podnoszono niemal do rangi religijnego obrzędu. Zgodnie z prawem salickim, wykluczającym kobiety z dziedziczenia tronu, trudno sobie wyobrazić stworzenie podobnego dzieła prezentującego ostatnie dni francuskich królowych: według średniowiecznego aforyzmu „lilie nie pracują ani przędą”. O ile wiele z nich cieszyło się przywilejami królowych, nieliczne sprawowały oficjalną władzę. Były, przynajmniej niektóre, zręcznymi doradczyniami. Niektóre miały mężów, którzy słuchali ich rad (Maria Antonina, cesarzowa Eugenia, Katarzyna Medycejska), poglądy innych okazały się bardziej rozbieżne (Józefina de Beauharnais, Małgorzata de Valois, która nawet wypowiedziała wojnę swojemu mężowi, Henrykowi IV!).
W innych państwach i w różnych epokach wyglądało to inaczej. Z tego właśnie powodu wyjątkowo interesujące wydawało nam się pokazanie, przez pryzmat ostatnich dni władczyń, schematu rządów sprawowanych przez kobiety od starożytności po wiek XX. Tragiczny los niektórych skutkował czasami poważnymi konsekwencjami: Kleopatra, nie chcąc podporządkować się Oktawianowi (przyszłemu Augustowi), wybrała śmierć, jednak wcześniej pomogła rozszerzyć wpływy Cesarstwa Rzymskiego, pierwszego światowego mocarstwa, poza granice Europy. Namawiając swojego męża, króla Serbii Aleksandra, do sojuszu z Austrią, Draga Obrenović nie tylko przyspieszyła jego upadek i zabójstwo, lecz także doprowadziła do zniknięcia dynastii Obrenoviciów, co skutkowało dziesięcioletnim kryzysem, który zakończył się wybuchem pierwszej wojny światowej.
Pracując nad tą książką, staraliśmy się zachować równowagę między poszczególnymi stuleciami. Nowożytność kojarzy się ze złotym okresem królowania kobiet, z czasami panowania takich postaci jak Katarzyna Medycejska, Katarzyna II Wielka, Maria Teresa Austriaczka czy Krystyna Wazówna. Wszystkie były prawdziwymi „kobietami stanu”, potrafiły rządzić samodzielnie lub zręcznie wykorzystując poparcie pierwszego ministra czy mądrego doradcy (Mazarin, Potiomkin, Kaunitz, Oxenstierna). Jednak również w starożytności, średniowieczu oraz czasach współczesnych żyły królowe, które zmieniały historię Europy. Naszym pragnieniem było także jednakowe przedstawienie sytuacji w poszczególnych państwach. Kraj pochodzenia – czasami także religia – nie zawsze determinują obszar sprawowania władzy. Szkotka Maria Stuart została królową Francji, Niemka Alicja Hessen-Darmstadt – cesarzową Rosji, Hiszpanka Eugenia de Montijo – cesarzową Francuzów, zaś belgijska księżniczka Maria Charlotta – arcyksiężną Austrii, a potem cesarzową Meksyku. Dlatego też postanowiliśmy opisać koleje losu wybitnych kobiet, które urodziły się lub zmarły w Londynie, Petersburgu, Wiedniu, Rzymie czy Belgradzie, ale także nad brzegiem Nilu, w samym sercu lasów Austrazji, w piwnicy domu Ipatiewa w Jekaterynburgu lub za wilgotnymi murami Conciergerie w Paryżu. Historia staje się czasami lekcją geografii oraz podróżą w czasie. Ponadto, w czasach gdy dobrze widziane jest wyrażanie uznania dla mieszania się i otwierania granic między państwami, bardzo pożyteczne wydaje się przypomnienie o międzynarodowej kulturze wiodącej prym na dworach i salonach dawnych ustrojów, dla których idea europejska nie była ani pustym sformułowaniem, ani abstrakcją. Posiadała ona inny wymiar niż administracyjny, biurokratyczny, ekonomiczny, który próbuje zaistnieć na Starym Kontynencie od ponad siedemdziesięciu lat.
Pragnęliśmy, aby nasze opowieści – stanowiące część tej wielkiej, powszechnej historii – były rzetelne, potwierdzone naukowo, ale zarazem żywe i przystępne. Dlatego też zaprosiliśmy do współpracy autorów niekiedy pomijanych czy lekceważonych przez niektórych fachowców pod pretekstem, że mają czelność łączyć treść i formę, erudycję i styl. Niektórzy są specjalistami, których prace zyskały powszechne uznanie, inni to historycy czy dziennikarze, których pasja jest widoczna zarówno w wykonywanym zawodzie, jak i sposobie patrzenia na współczesny świat.
Historia jest tragiczna, jak przekazał nam Raymond Aron. Według Hobbesa, „człowiek człowiekowi wilkiem”. W przypadku kobiet jest tak właśnie, gdy to one sprawują rządy. W brutalnej walce o przywództwo również władczynie odegrały niebagatelną rolę. W prezentowanych dwudziestu opowieściach znajdują się sceny morderczych tortur (Brunhilda), samobójstwa (Kleopatra), zabójstwa (Sissi, Draga Obrenović), matkobójstwa (Agrypina), dekapitacje (Maria Stuart, Maria Antonia), egzekucje bez procesu (ostatnia caryca). Czyżby chodziło o sprawiedliwość dziejową? Warto przypomnieć, że w repertorium zbrodni Agrypina i Katarzyna II potrafiły dowieść swoich umiejętności.
Równolegle do tych wszystkich tragicznych śmierci na uwagę zasługują także ostatnie chwile tych, które nie straciły życia od ciosu nożem czy na gilotynie i u kresu swoich dni z godnością, w zaciszu prywatnych komnat i publicznie, podejmowały ostatnią walkę, tym razem ze śmiercią. Jak nie być pod wrażeniem postawy tych królowych, odsuniętych od władzy z powodu podeszłego wieku, zmęczenia czy szaleństwa, wykluczonych czy skazanych na przymusową izolację (Wiktoria, Eugenia de Montijo, Eleonora Akwitańska...)? Jak nie czuć swoistej fascynacji wobec tak silnego pragnienia wszystkich tych władczyń trwałego zapisania się w pamięci potomnych? Kobiet uzbrojonych w wiarę i nadzwyczajną wolę walki – czasami do końca życia – przeciwko chorobie (Katarzyna Medycejska, Anna Austriaczka, Katarzyna II Wielka...)? Zupełnie jakby istniała pewna forma dostojności podczas ostatniej podróży, która byłaby przywilejem zasiadających na tronie i pozwalałaby im odchodzić w iście królewski sposób. Nawet jeżeli ostatnie dni królowych mogłyby wydawać się nam banalne, to te władczynie nigdy nie są „normalne”. „W moim końcu jest mój początek” – oto motto wybrane przez Marię Stuart na długo przed egzekucją.
Ani oświecenie, ani nadzwyczajne tempo postępu, ani zakrojony na szeroką skalę proces demokratyzacji mas nie zdołały położyć kresu zasadom królewskości. Będąc symbolem tradycji, która nie może zginąć, godność królewska umiała przywdziać szaty nowoczesności. Przyniosło to najrozmaitsze konsekwencje, także niekorzystne. Koniec z tajemnicą, sekretami, przemilczaniem, które niegdyś były nieodłącznie związane ze sprawowaniem królewskiej władzy. Zakończyła się epoka, kiedy to wiedza ludu o władcach ograniczała się do tekstów zawartych w parenetycznych kronikach, czasami ujawnianych po śmierci panującego. Początkowo zachowywano jedynie wspomnienia (archiwa, iluminacje, dzieła drukowane), następnie wizerunki (portrety), potem poznawano wybrane fragmenty z życia osób prominentnych (osobiste wspomnienia od czasów panowania Ludwika XIV, prasa, doniesienia). Wiek XIX ujawnił prawdziwy wygląd rządzących (fotografia), natomiast XX pozwolił odkrywać rzeczywistość w czasie realnym ‒ głos przez radio oraz prezencję i osobowość dzięki telewizji. Mamy zatem możliwość poznania wielu detali z życia, miłości i śmierci księżniczek i królowych, czasami stawianych w równym szeregu z innymi znanymi postaciami show-biznesu czy sportu. Cóż za kontrast między skromnie opisywaną przez kronikarzy śmiercią Agrypiny czy Brunhildy a tragicznym końcem Lady Diany śledzonym niemal na żywo przez mass media, nieustannie zatroskane tym, by błyskawicznie przekazywać społeczeństwu „święte” informacje o tym, co się dzieje w wielkim świecie!
Czy w takich warunkach istnieje jeszcze możliwość, by członkowie rodzin królewskich nadal się wyróżniali i roztaczali podobną aurę jak ich przodkowie? Zapewne tak. Nic się nie zmieniło dla królowych godnych tego imienia ‒ od XVI wieku i sentencji Elżbiety I, którą w biografii Marii Stuart cytuje Stefan Zweig[3]: „My, książęta, jesteśmy wyeksponowani niczym na scenie na wzrok i ciekawość całego świata. Najdrobniejsza plamka na naszym ubraniu zostaje zauważona, najmniejsza niezręczność w zachowaniu szybko wychwycona i dlatego powinniśmy szczególnie dbać, by nasze postępowanie zawsze było odpowiednie i szlachetne”.
Jean-Christophe Buisson i Jean Sévillia
1 Stéphane Bern jest dziennikarzem specjalizującym się w tematyce związanej z monarchią i szlachectwem, prowadzi programy w radiu i telewizji. Franck Ferrand ‒ pisarz, dziennikarz radiowy, zajmujący się historią (przyp. red.).
2 Patrice Gueniffey (red.), Les Derniers Jours des rois, Paryż 2014.
3 Stefan Zweig, Maria Stuart, tłum. Maria Wisłowska, Warszawa 1974.