Читать книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann - Страница 4

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

Specjalne miejsce w piekle, dziesięć lat później…

Szczęśliwi ludzie powinni nosić jakieś tabliczki ostrzegawcze.

– Dzień dobry, kancelaria adwokacka Flinta Hopkinsa. Przy telefonie Amanda… Tak… Dobrze… Poinformuję pana Hopkinsa. Dziękuję za telefon. Fantastycznego dnia.

Kto mówi „fantastycznego dnia”? Słowo pochodzi od fantazji, co oznacza coś nierealnego. Moja sekretarka, która niestety nie posiada tabliczki ostrzegawczej, życzy wszystkim dzwoniącym, by mieli „nieprawdziwy” dzień. Powinna pracować w Disney Worldzie.

Odzywa się interkom w moim telefonie. Wzdycham.

– Amando, moje drzwi są przecież otwarte i nikogo tu nie ma. Nie musisz używać interkomu. Wyraźnie cię słyszę.

– A skąd mam niby wiedzieć, że nie rozmawiasz przez telefon?

– Obróć się.

Spełnia polecenie. Wyglądam zza komputera, patrząc na nią.

– Nie lubię cię podglądać. Kiedy to robię, posyłasz mi spojrzenie, które mnie denerwuje.

Drapię się po podbródku.

– Posyłam ci spojrzenie?

Zakłada blond włosy za uszy i się krzywi.

– Tak. Nigdy się nie uśmiechasz. To okropne.

– Nigdy? – Przechylam głowę na bok.

– Cóż, poza chwilami, kiedy Harrison przychodzi tu po szkole. Kąciki twoich ust unoszą się jakby… – Zaciska wargi. – …o kilka milimetrów. Trzeba się dokładnie przyjrzeć, by to zobaczyć.

Uśmiech jest przereklamowany. I kobieta ma rację, syn sprawia, że się staram. Pozostały we mnie szczątki dobra.

– Kto dzwonił?

– Co?

– Zanim poinformowałaś mnie, że cię denerwuję, użyłaś interkomu.

– A, tak. Ellen Rodgers spóźni się o kwadrans. Zatrzymano ją w pracy.

– Spóźni się. Niedobrze. Oznacza to zapewne, że co miesiąc będzie spóźniać się z czynszem.

– Tak, Flint. Prawdopodobnie masz rację. Utknęła w pracy, w miejscu, w którym zarabia pieniądze. To definitywnie znak, że będzie zalegać z czynszem. – Amanda obraca się do swojego biurka.

– Przewracasz oczami. – Wracam uwagą do ekranu komputera.

– Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, szefie.

Dwadzieścia pięć minut później z poczekalni dobiega rozmowa. Nadal wpatruję się w monitor. Nie ma powodu, by pani Rodgers myślała, że nie mam nic lepszego do roboty niż czekanie na nią.

Wibruje leżąca na biurku komórka.

Amanda: PRZYSZŁA ELLEN RODGERS. PRZYPUSZCZAM, ŻE O TYM WIESZ. NIE JEST KLIENTKĄ, WIĘC NIE JESTEM PEWNA, CZY ZAPOWIEDZIEĆ JĄ PRZEZ INTERKOM, CZY MOŻE ZAWOŁAĆ PRZEZ OTWARTE DRZWI. JAK, WEDŁUG CIEBIE, MAM ZACHOWAĆ SIĘ W TEJ DELIKATNEJ SYTUACJI?

Ja: JESTEŚ ZWOLNIONA.

Amanda: NAPRAWDĘ?! RANY, MAM W DOMU TYLE RZECZY DO WYPRANIA. DZIĘKUJĘ!

Zapamiętać: nigdy nie zatrudniać do pomocy kobiety.

Ja: NIE NAPRAWDĘ. WPUŚĆ JĄ DO MNIE I PRZYNIEŚ DANE, O KTÓRE PROSIŁEM TRZY DNI TEMU.

Amanda: WPUSZCZĘ, A DANE POŁOŻYŁAM NA REGALE ZA TWOIMI PLECAMI JUŻ DWA DNI TEMU. :)

– Kobiety – mamroczę.

– Dzień dobry. – Wyciągając rękę, idzie w moją stronę kobieta, która chce wynająć przestrzeń biurową nad kancelarią. – Ellen Rodgers. Przepraszam za spóźnienie.

Wstaję i ściskam jej dłoń. Nie spodziewałem się kogoś takiego – wesołego, przed kim świat również powinien ostrzegać. Tym razem nie spinam się jednak z powodu jej życiowego entuzjazmu, ponieważ dziewczyna jest miła dla oka.

– Flint Hopkins. I nic nie szkodzi. – Zerkam ponad jej ramieniem na naszą publiczność. Amanda uśmiecha się chytrze. Mrużę oczy, aż się odwraca. – Proszę usiąść. – Wskazuję krzesło naprzeciwko biurka.

Ellen upuszcza z hukiem torebkę na podłogę. Musi mieć w niej cały dobytek. Przyglądam się, jak roztrzęsionymi dłońmi rozpina szary wełniany płaszcz, który przy szesnastu stopniach jest poważną przesadą.

– Proszę wybaczyć mi ten wygląd. Jadłam lunch z czterolatką, która ma problemy z koordynacją.

Ironia. Wydaje się, że sama również je ma.

Długie kasztanowe włosy nie zasłaniają krwistoczerwonej plamy na jej dopasowanej białej bluzie.

Natychmiast unoszę wzrok, gdy dociera do mnie, że wpatruję się w zabrudzenie, które, tak się składa, ma na piersi.

– Czy otrzymała pani od Amandy umowę do wglądu, gdy przyszła pani oglądać lokal?

– Tak. Dziękuję. – Przerzuca płaszcz przez oparcie krzesła i zajmuje miejsce.

– Ma pani do niej jakieś uwagi?

– Nie. Wygląda standardowo. Bardzo podoba mi się lokalizacja, ale nieczęsto można znaleźć w niej wolne miejsce. Ucieszyłam się więc, gdy znalazłam pana ogłoszenie tego samego dnia, którego je pan opublikował.

Czytam jej wniosek o najem, choć wielokrotnie zrobiłem to już wcześniej.

– Jest pani muzykoterapeutą?

– Tak.

– Muzyka uważana jest za środek terapeutyczny?

Ellen chichocze. Jak dziecko. Jej twarz również jest dziecięca. Musi zawdzięczać to piegom i jasnoniebieskim oczom.

– Tak. Proszę pomyśleć o tym jak o terapii alternatywnej, ale to normalna praca. Mam dyplom w swojej specjalizacji jak każdy inny pracownik służby zdrowia. – Wskazuje na moje złożone na biurku dłonie. – A tak w ogóle, fajne spinki do mankietów.

Zerkam w dół i poprawiam wyżej wspomniane.

– Dziękuję.

Przygryza pomalowaną błyszczykiem wargę, jakby chciała się uśmiechnąć, ale coś ją przed tym powstrzymywało.

– Przepraszam. To nie było konieczne. Chyba jestem zdenerwowana.

– A dlaczego? – pytam, otwierając e-mail od klienta.

Z jakiegoś powodu dziewczyna nuci.

– Ponieważ chcę, by wynajął mi pan ten lokal.

– Ma pani referencje?

– Ee, tak. Wysłałam je pańskiej sekretarce.

Wciskam guzik interkomu.

– Amando, potrzebne mi referencje pani Rodgers.

– Na półce obok danych, o które prosiłeś – woła przez drzwi, po czym odzywa się interkom. – Proszę, panie Hopkins.

Ellen dusi się ze śmiechu, kiedy nabieram powoli powietrza, próbując nad sobą zapanować.

– Cóż, zatem sprawdzę pani referencje…

– Sprawdziłam je – mówi Amanda przez interkom.

– Jesteś zwolniona.

Wstaje i zakłada torebkę na ramię.

– Rano zarejestruję się jako bezrobotna.

– Miłego wieczoru – mamroczę, posyłając jej spojrzenie, może nawet „to” spojrzenie.

– Dobranoc, Flint. – Puszcza do mnie oko.

Kiedy zamykają się za nią drzwi, wracam uwagą do wielkich, niebieskich, niemrugających oczu. Nawet policzki dziewczyny, które były lekko zaróżowione, gdy tu przyszła, pobladły. Zostały na nich jedynie ciemne piegi.

– Zwalniam ją codziennie. Ta kobieta nie szanuje swojego szefa.

Ellen pozostaje nieruchomo, wpatrując mi się w oczy.

Obracam się i biorę referencje z regału. Na kartkach, które trzymam, jest ich sporo. Są dobre, więc naprawdę nie mam powodu nie wynajmować jej lokalu, prócz mojej obsesji zapinania wszystkiego na ostatni guzik. Zawsze muszę sprawować absolutną kontrolę.

Na jej twarzy pojawia się ostrożny uśmiech.

– Jest pan trudny do odczytania, panie Hopkins.

Jestem mroczny.

– A pani jest nowym najemcą. Witam w naszych skromnych progach. Proszę o dwumiesięczny czynsz i złożenie podpisu na dokumentach. – Podsuwam jej ostateczną wersję umowy najmu, którą Amanda przypięła spinaczem do referencji, i podaję jej długopis.

Czuję w stosunku do niej pewną zazdrość. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się z czegoś śmiałem. A twarz tej dziewczyny rozpromieniona jest niczym w wakacyjny dzień z powodu czegoś tak nieistotnego, jak przestrzeń biurowa w budynku poza centrum Minneapolis.

– Dziękuję. Poprawił mi pan nastrój na cały dzień. Do diaska, na cały tydzień. – Podpisuje się pełnym imieniem i nazwiskiem oraz parafuje w miejscach, w których Amanda umieściła strzałki na karteczkach samoprzylepnych. Na papierze ze wzorem w nuty wypisuje również czek.

– Proszę. – Otwieram szufladę z boku biurka i wyjmuję z niej klucze. – Oto dwa komplety. Jeden jest do głównych drzwi budynku, drugi do pani lokalu. Wszystko zabezpiecza alarm, więc później pokażę pani, jak wprowadzić własny kod. Od szóstej wieczorem do siódmej rano główne drzwi budynku są zamknięte. Jeśli będzie pani umawiała w tych godzinach spotkania z klientami, będzie ich pani musiała wprowadzić i wyprowadzić z budynku. W razie jakichkolwiek problemów proszę powiadomić Amandę, a gdyby nie odbierała, niech Pani zadzwoni do mnie.

– Amandę? Tę kobietę, którą właśnie pan zwolnił?

Wstaję, wkładam marynarkę, zapinam guzik i poprawiam krawat. Ellen uśmiecha się, jakby czekała na moją reakcję na swoje ostatnie pytanie.

– Tak. – Krótko i treściwie. Tylko tyle ode mnie uzyska.

Pięć lat zajęło Amandzie, by zadomowić się tu na tyle, bym jej potrzebował – ale tylko pod względem zajmowanego etatu. Mogłaby nasikać mi do kawy, a i tak bym jej nie zwolnił, ponieważ jest kobietą, której potrzebuje jeden z najlepszych adwokatów w Minneapolis – czyli ja. A jedyne, z czego cieszę się bardziej niż z jej zdolności przewidywania każdego mojego ruchu na dwadzieścia cztery godziny, zanim go wykonam, jest to, że ma męża i troje dzieci. Ja jestem dla niej tylko kwestią zawodową. Kropka.

– Proszę za mną. – Mijam Ellen, unikając szczęścia, które bije falami z jej zbyt obezwładniającego uśmiechu.

– Wydaje się, że na zewnątrz jest naprawdę chłodno. W zeszłym roku o tej porze było cieplej. – Ellen zaciera ręce i dmucha w nie, gdy jedziemy windą.

Mrużę oczy.

– W Minnesocie szesnaście stopni nie oznacza zimna. W zeszłym roku o tej porze było nienaturalnie ciepło. Teraz panuje zupełnie normalna temperatura.

– Przeprowadziłam się tu z Kalifornii. – Wzrusza ramionami i ponownie chucha na ręce.

– Wiem. – Ruchem głowy wskazuję na drzwi, które się rozsuwają.

– Oczywiście. – Uśmiecha się i wysiada z windy. – Z moich referencji.

Zerkam na jej tył. Choć nie chcę zwracać uwagi na jej subtelne krągłości i jędrne pośladki, robię to mimowolnie.

– Idzie pan? – Przez ramię rzuca zalotne spojrzenie.

Nie sądzę, by próbowała flirtować, to tylko przyjazny gest. W ten sam sposób patrzyła na mnie żona.

– Tak. – Odpycham od siebie tę myśl i idę za nią do drzwi po lewej.

– W sumie są tu cztery pomieszczenia, prawda?

Używam swojego klucza, by otworzyć drzwi, i wyłączam alarm.

– Tak. Na dole jest mój gabinet, po drugiej stronie lobby znajduje się optometrysta, a po drugiej stronie pani lokalu mieści się biuro rachunkowe. Proszę… – Odsuwam się. – …panel jest gotowy, by wprowadziła pani sześć cyfr.

Wpisuje dwie, następnie zerka na mnie.

– Przygląda się pan, jakie cyfry wprowadzam?

– Dzięki mojemu kodowi mam dostęp do wszystkich pomieszczeń. Nie może mi go pani ograniczyć.

– Często używam tego samego kodu do różnych celów. – Zaciska usta w sztywny uśmiech.

Wzdycham i odwracam się do niej plecami.

– Dziękuję. – Klawiatura pika czterokrotnie.

Wracam do panelu i wciskam klawisz, by zatwierdzić.

– Ten kod umożliwi pani również wejście do budynku.

Kiwa głową i rozgląda się po pustym pomieszczeniu, na którego końcu znajduje się łazienka. Wypełnia je znajome nucenie. Melodia to You Are My Sunshine. Znam ją, ponieważ Heidi śpiewała to Harrisonowi milion razy. Dlaczego dziewczyna nuci tę piosenkę?

– Bardzo podoba mi się ta przeszklona ściana.

Odchrząkuję, kiedy orientuję się, że ponownie wgapiam się w nią zbyt intensywnie.

– Ma pani jeszcze jakieś pytania, zanim odejdę?

Obraca się, kontynuując nucenie. Spoglądam przez okno ponad jej ramieniem, ponieważ nie potrafię patrzeć na nią, nie wpatrując się natarczywie. Jest w niej coś takiego, co mnie pobudza i wpływa na moją samokontrolę. Parokrotnie zaciskam dłonie w pięści, po czym zerkam na zegarek. Może zdążę pójść na siłownię, nim będę musiał odebrać syna z robotyki, którą ma po szkole.

– Nie, żadnych. W weekend przeniosę rzeczy, jeśli to panu nie przeszkadza.

– Lokal jest teraz do pani dyspozycji, więc nie musi mnie pani prosić o zgodę.

– A mogę go pomalować?

– Proszę bardzo.

– Dziękuję. – Uśmiecha się i obraca kilkakrotnie.

Co, u diabła?

– Podoba mi się! – Zatrzymuje się i przyciska ręce do mostka. Niebieskie oczy są pełne wdzięczności, jakbym sprezentował jej właśnie nowy samochód lub coś bardziej ekscytującego niż lokal o powierzchni czterdziestu pięciu metrów kwadratowych, za który będzie mi płacić spory czynsz.

– Dobrze więc. – Powoli wycofuję się do drzwi. – Ma pani numer do Amandy, więc wszystko ustalone? – To kryptonim dla „nie muszę już pani oglądać, no chyba że wydarzy się jakaś katastrofa”.

– Tak, wszystko ustalone. – Kciuk i palec wskazujący układa w kółko, pokazując, że wszystko jest okej.

Pan Perfekcyjny

Подняться наверх