Читать книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann - Страница 8
ROZDZIAŁ 5
ОглавлениеEllen
Jestem entuzjastką muzyki, więc wydaje się logiczne, że słuch jest moim najcenniejszym zmysłem, ale Beethoven nadal komponował i w pewien sposób słyszał muzykę na długo po tym, jak ogłuchł. Zawsze już będę rozkoszować się muzyką, podziwiając, że potrafi uratować komuś życie, choć ponad wszelką wątpliwość wiem, że to bez zmysłu czucia nie mogłabym żyć. Wiem, ponieważ przez dwa lata próbowałam odpuścić sobie potrzebę dotyku – uczucia, które pochodzi jedynie od drugiego człowieka. Na najbardziej pierwotnym poziomie ludzie potrzebują dotyku do prawidłowego rozwoju.
– Będziesz dostępna dziś po południu? – pyta doktor Hamilton, gdy stoję w kolejce po kawę w szpitalnej stołówce. – Mam pacjentkę, która musi do ciebie trafić. Ofiarę gwałtu.
– Spotkam się z tą kobietą, ale przed czternastą, później muszę być w swoim gabinecie. – Marszczę brwi, sypiąc cukier do kawy. – Jeśli nadal będę go miała. Właściciel budynku, w którym wynajmuję lokal, stara się mnie wyrzucić.
Uśmiechając się, wkłada komórkę do kieszeni fartucha.
– Znam cię już niemal od roku. Jesteś w stanie oczarować węża i sprzedać mu buty. Wszyscy cię kochają. Jakim cudem ktoś chce cię eksmitować? Nie płacisz czynszu?
Zakładam pokrywkę na kubek, kręcąc głową.
– Chodzi o hałas. – Uśmiecham się, patrząc na parę unoszącą się przez dziurkę w wieczku. – Właściciel nie rozumie, z czym wiąże się moja profesja.
– Wygląda mi na kretyna. Powinnaś wynająć prawnika, by z nim walczyć. Znam dobrego.
Śmieję się.
– Zabawne… właściciel budynku jest prawnikiem.
– O. – Krzywi się i upija łyk kawy. – To kolejny powód, by zatrudnić własnego.
– To skomplikowane. Uczę jego syna gry na gitarze. Chłopak jest niesamowity. Wystarczy, że raz mu coś pokażę, a on to rozumie i powtarza bez pomocy. Ma talent… prawdziwy. I lubię go. Uważam, że on też mnie lubi.
– Ojciec zatrudnił cię, byś uczyła jego syna, ale jednocześnie chce cię eksmitować?
Kręcę głową, gdy wsiadamy do windy.
– Zaproponowałam, że nauczę go za darmo… tak jakby. Seksowny Garniturek nie był zbyt zadowolony.
– Seksowny Garniturek? – Doktor Hamilton się uśmiecha.
Wzruszam ramionami, popijając kawę.
– Tak. Seksowny Garniturek. Wysoki, ciemnowłosy i przystojny. Spełnienie fantazji każdej kobiety. Wszystko się zgadza. Najładniejsi zawsze są dupkami albo gejami.
– Może jest gejem?
Drzwi rozsuwają się na moim piętrze.
– Za bardzo mi się przygląda. Nie jest gejem, jest po prostu palantem.
– Porażka. Hej…
Obracam się, gdy kobieta wciska guzik rozsuwający drzwi windy.
– Dostałaś zaproszenie na dzisiejszą degustację wina u mnie?
– Tak. Przepraszam, zapomniałam odpisać.
– Nie szkodzi. Po prostu przyjdź.
– Dzięki.
***
– Dzień dobry, Amando. – W drodze do windy zaglądam do biura Flinta.
– Elle, ale uroczo dziś wyglądasz. – Uśmiecha się.
Zerkam po sobie na czarne legginsy, buty za kostkę, mini i białą koszulę.
– Dzięki. Po pracy idę na degustację wina, więc w drodze tutaj wstąpiłam do domu, by przebrać się w coś mniej nudnego niż zwyczajowe spodnie i sweter.
– Pff… Mniej nudnego? Zawsze wyglądasz stylowo. Zazdroszczę, że z taką łatwością potrafisz zmienić zwykłe ciuchy w stylowy ubiór.
– Rety, chyba dałaś się nabrać, ale dziękuję.
Za szybą odgradzającą gabinet Flinta zauważam pusty fotel i pogaszone światła.
– Gdzie podziewa się szef?
– W sądzie. Minęłaś się z nim.
– Szczęściara ze mnie. – Puszczam do niej oko.
– Wyszedł, więc Harrisona również dziś nie będzie.
– Cóż, to już kiepsko.
– Harrison cię lubi. – Amanda stuka długopisem w podbródek. – Powinnaś rozwijać tę relację. Wydaje mi się, że póki jego syn będzie tobą zachwycony, Flint cię nie eksmituje.
Marszczę nos.
– No nie wiem. Wspominał o incydencie ze szczurem?
Na jej czole pojawiają się zmarszczki.
– Nie.
– Rozumiem. – Spoglądam na zegarek. – Długa historia. Później ci opowiem. Niedługo mam terapię, ale powiedzmy, że dwutygodniowe wypowiedzenie zaczęło obowiązywać oficjalnie od wczoraj.
Uśmiecham się, gdy Amanda odbiera telefon, machając mi na pożegnanie. Częściowo jestem rozczarowana, że nie tylko nie zobaczę dziś Harrisona, ale również Flinta. Przez ostatnie tygodnie cieszyłam się dogryzaniem i flirtem. To ostatnie może było tylko po mojej stronie, ale mężczyzna nie poprosił, bym przestała. Mam wrażenie, że mu się podobało, ale wkurzał się, odczuwając to.
***
Doktor Hamilton mieszka w starszej dzielnicy miasta, zarośniętej drzewami, w której czarujące domy zostały z czasem odrestaurowane. Nie wydaje się pretensjonalna, ale wątpię, by te domy położone z dala od głównej drogi warte były tyle, bym z mojej pensji mogła sobie pozwolić na któryś z nich.
– Elle! Tak się cieszę, że przyszłaś. – Doktor Hamilton, a właściwie Abigail, otwiera drzwi z kieliszkiem wina w ręce. Na nadgarstku ma kilka bransoletek. Ponad trzydzieści centymetrów jasnych włosów spływa jej na plecy. W pracy zawsze upina je w ciasny kok. Nigdy nie widziałam, by je rozpuściła. Myślę, że jest koło pięćdziesiątki, ale rozpuszczone włosy odejmują jej przynajmniej dziesięć lat.
– Dziękuję. Masz piękny dom. – Wchodzę i zdejmuję kurtkę.
– Ma już blisko wiek. Martin od dawna marudzi, by go sprzedać. Ma dosyć grabienia liści i koszenia trawnika, ale ja nie jestem w stanie się go pozbyć. To moja szczęśliwa przystań.
– Rozumiem dlaczego. Martin jest w domu, czy go wykopałaś?
– Jest z tyłu, razem z resztą mężczyzn. Za chwilę cię przedstawię.
Za moimi plecami po schodach werandy wchodzą trzy kobiety.
Abigail wskazuje ręką.
– Nie krępuj się i rozejrzyj. Za jakieś pół godziny zaczniemy w salonie. Jedzenie jest w kuchni. Częstuj się.
Zwiedzam dom, zatrzymując się w kolejnych pomieszczeniach. Każda sypialnia ma szerokie siedzisko pod oknem z widokiem na trawnik i drzewa ubrane w jesienne liście. Wyobrażam sobie, że mogłabym się tu umościć z dobrą książką, w puchatym szlafroku, z ciepłym napojem i Chopinem grającym ze starodawnego gramofonu.
W końcu napełniam talerz przekąskami i wychodzę na taras.
– Ellen… Ellen… Ellen… – Doktor Pearce unosi szklankę z wodą w toaście i kiwa mi głową. Staruszek jest trzeźwy od niemal dwudziestu lat. To najlepszy pediatra w naszym szpitalu. Konsultowałam z nim najwięcej swoich małych pacjentów.
– Woda na degustacji wina. Do kitu. – Wrzucam do ust czerwone winogrono i się uśmiecham.
Mężczyzna nie kryje się ze swoją przeszłością i ma do siebie zdrowy dystans, często z tego żartując. Cieszę się, że nie muszę chodzić przy nim na paluszkach.
– Tak, do kitu, jak mówisz. – Puszcza do mnie oko. – Byłem niegdyś duszą towarzystwa, ale jestem tu najstarszy, więc równie dobrze mógłbym już być duchem. Miller i Gibson są jednak pod telefonem, więc dotrzymują mi kroku w raczeniu się soczkami dla dzieci. Chociaż Martin przygotował dla nich Shirley Temple.
– Nie ma nic złego w dobrej Shirley Temple. Oczywiście z dodatkową wisienką.
Doktor Pearce zgarnia koreczek serowy z mojego talerza.
– Dziewczyno, właśnie skradłaś mi serce.
– Bardzo podoba mi się ten dom. – Wzdycham, zerkając na karmniki dla ptaków w pobliżu białego ogrodzenia.
– W rzeczy samej. To chyba najlepsza dzielnica w tym mieście. Mieszkałem niegdyś o tam. – Wskazuje na dom z niebieskim dachem po drugiej stronie płotu.
– Byliście sąsiadami?
– Tak, aż do śmierci żony. Potem mieszkanie tutaj mnie przerosło. Sprzedałem posiadłość w jeden dzień. Gość stwierdził, że kupuje, choć nawet nie zajrzał do środka.
– Poważnie? Wariat.
– Też tak myślałem. Zobaczył ogród mojej żony, grządki pełne czarnej ziemi i szklarnię na tyłach. Tyle mu wystarczyło.
– Marzenie ogrodnika. – Wrzucam do ust kolejne winogrono.
– A oto on.
Wyciągam szyję, by wyjrzeć przez rząd karmników dla ptaków.
– Martin mówi, że co wieczór spędza tam wiele godzin. Moja żona też tak robiła. Uważała, że ogród ma terapeutyczną moc. Grzebanie w ziemi wydaje się oczyszczać umysł. Mawiała, że się w ten sposób relaksowała.
– Rozumiem to. W ten sam sposób działa na mnie muzyka. – Zerkam na mężczyznę w ciemnych jeansach i szarej koszulce z długimi rękawami, które są jednak podwinięte. Na dłoniach ma zielone ogrodnicze rękawiczki.
Plewi chwasty, nisko pochylony.
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu, gdy mężczyzna o kruczoczarnych włosach obraca się, by wrzucić chwasty do białego wiaderka, dzięki czemu widzę jego twarz.
– Pan Hopkins – szepczę.
– Słucham? – pyta doktor Pearce.
Kręcę powoli głową.
– Nic. Pospaceruję po posiadłości. Zaraz wrócę.
– Niedługo zacznie się degustacja.
Kiwam głową.
– Jeśli nie wrócę, proszę przekazać Abigail, by zaczynała beze mnie. I tak nie jestem koneserką wina. – Odstawiam talerz na wysoki stolik i idę do bramki w białym płocie, znajdującej się za karmnikami dla ptaków.
Flint nadal wyrywa chwasty, pochylony do mnie tyłem. Ogród wygląda niesamowicie. Wiele grządek jest pustych, zapewne usunął z nich letnie rośliny, ale wciąż widzę rzędy dyń, kabaczków i różne rodzaje sałat.
– Przestajesz kiedykolwiek nucić?
Zamieram. Nie odwraca się, wciąż plewiąc grządkę.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że to robię.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? – Parska śmiechem.
– A dlaczego nie dziwi cię to, że stoję w twoim ogrodzie?
– Pracujesz w tym samym szpitalu, co Abigail Hamilton. Zapewne pijesz wino, a sąsiadka zaplanowała na dzisiejszy wieczór degustację.
– Nie zaprosiła cię?
– Nie piję wina.
– Nie wszyscy zaproszeni je piją. To raczej spotkanie towarzyskie.
Wciąż się do mnie nie odwraca.
– Nie jestem towarzyski.
Śmieję się.
– Dlaczego mnie to wcale nie dziwi? – Naprawdę, jednak widok Flinta Hopkinsa bez garnituru jest sporym zaskoczeniem. – Nie mam pojęcia, co zrobić z tym twoim wizerunkiem w jeansach i koszulce. Wyobrażałam sobie, że nawet śpisz w garniturze.
Siada na piętach i obraca ku mnie głowę, ciemne oczy dokonują pełnej inspekcji mojego ciała.
– A ja nie mam pojęcia, co zrobić z wiedzą, że wyobrażasz mnie sobie w łóżku.
Drżę. Jest chłodno… a jednocześnie zaskakująco gorąco.
Przez dłuższą chwilę wpatrujemy się sobie w oczy. Odwracam wzrok i spoglądam na kamienną ścieżkę pomiędzy grządkami.
– Co robi Harrison?
– Poszedł do kolegi na film.
– Brakowało mi go dziś.
Cisza.
Nie potrafię tego pojąć. Flint jest ogrodnikiem. Ciężko jest mnie zaskoczyć, ale to dosłownie powala mnie na kolana. Pod garniturem ma dobrze umięśnione ciało, które jest o wiele lepiej widoczne w koszulce. Bez marynarki widać przebłyski jego prawdziwej, nie tak ostrej osoby. Jest coś niezwykłego w widoku czegoś znajomego w zupełnie nowym świetle. Zawsze miałam takie odczucia, jeśli chodziło o muzykę. Istnieją dwadzieścia cztery klawisze o unikalnej barwie, choć jestem pewna, że dzięki nim można stworzyć o wiele więcej niż za pomocą trzydziestu dwóch liter alfabetu.
– Znów nucisz.
Odwracam się do niego z powrotem.
– Przepraszam. Nie lubisz nucenia?
Wstaje i wrzuca chwasty do wiaderka.
– Będą cię szukać.
Uśmiecham się na tę próbę pozbycia się mnie. Podchodzę do niego powoli. Sztywnieje, zupełnie jak się tego spodziewałam. Jego nozdrza falują, a oddech nieco się pogłębia, ale mężczyzna się nie odsuwa.
– Powiedziałam, by zaczynali beze mnie.
Flint wpatruje się w moje ręce. Podwijam jego prawy rękaw, który do tej pory był niżej niż lewy. Muskam przy tym opuszkami palców jego ciepłą skórę.
– Co robisz? – pyta szeptem, jakby odczuwał ból.
– Podwijam ci rękaw.
– Na twoim miejscu trzymałbym się z daleka.
Zerkam w górę.
– Gryziesz?
Parokrotnie zaciska usta, nim się rozluźnia, przesuwając językiem po dolnej wardze.
– Masz białą koszulę.
Uśmiecham się i odsuwam.
– Harrison ma wielki muzyczny talent. Wiedziałeś o tym?
Kiwa krótko głową.
– A mimo to mówił, że nie chodzi na żadne lekcje.
– Grał na fortepianie i… – urywa w połowie zdania, jakby się pogubił.
– I? – Przechylam głowę na bok.
Flint odwraca wzrok i wzdycha.
– I tańczył.
– Był dobrym tancerzem?
– Chyba tak.
– Chcesz, żeby grał w futbol.
– Nie.
– Nie? – Odchylam nieznacznie głowę. – Serio? Mówił, że grałeś na studiach.
Bierze wiadro i odchodzi w kierunku szklarni.
– Powiedział ci o tym, prawda?
– Tak. – Biegnę za nim, ponieważ stawia długie kroki.
– Co jeszcze mówił?
– Nic, czym mogłabym się z tobą podzielić.
Flint chrząka.
– Nie jest twoim pacjentem. Nie uważam, by poufność tyczyła się zajęć pozalekcyjnych.
Wchodzę za nim do szklarni. Cholercia! Ile tu roślin. Z zewnątrz ich nie widać. Można by wykarmić nimi małą wioskę.
Flint odstawia wiaderko i się obraca. Niemal wpadam na jego tors.
– Co jest z tobą nie tak?
Zaciskam wargi.
– Dlaczego uważasz, że coś jest ze mną nie w porządku? Chodzi o Mozarta?
– O wszystko. – Trąca butem mój but. – Eksmituję cię, mimo to stoisz tak blisko, iż mam wrażenie, że oddycham wydychanym przez ciebie powietrzem. I masz tę potrzebę dotykania mnie, poprawiania krawata, kołnierzyka, rękawów. – Marszczy brwi.
Serce bije mi jak oszalałe, słyszę własny puls.
– Znów nucisz.
Z trudem przełykam ślinę i tłumię dźwięk, choć nie wiedziałam, że go wydawałam.
– Nie lubisz być dotykany?
Bruzda pomiędzy jego brwiami się powiększa.
– Nie przez obcych.
Serce jeszcze bardziej przyspiesza.
Lubię odczuwać tak głęboko, aż słyszę jego rytm. To ekscytacja i szczęście. Czuję się o wiele lepiej, nie ma już bólu, który tkwił we mnie od tak dawna.
– Kiedy dwie osoby się dotykają, już przestają czuć się obco. Kiedy dzielą się uczuciami, łączą się na intymnym poziomie. Właśnie dlatego kocham muzykę. Sięga głębiej niż słowa. Rytm to tętno duszy.
– A co z tymi, którzy nie mają duszy?
Auć! Okropnie jest usłyszeć coś takiego.
– Cóż… – Wzruszam ramionami z uśmiechem. – …ci są kiepskimi tancerzami. Bezdusznymi, nieczującymi rytmu, słabymi tancerzami. – Patrzę mu w oczy. – Jesteś taki, Flint?
Coś nieokreślonego przyciąga mnie do tego człowieka. Chcę mu pomóc. Ale w czym? Jeszcze nie wiem. Muszę go poczuć, usłyszeć, wtedy będę wiedzieć.
– Powinnaś odejść.
Opuszczam głowę, wzrok kieruję na stykające się czubki naszych butów.
– Dlaczego? – pytam szeptem.
– Ponieważ masz białą koszulę.
Unoszę głowę. Ciągnie za palce rękawiczkę, zdejmuje ją i upuszcza na ziemię, po czym to samo robi z drugą.
– Masz trzynaście dni. – Odlicza czas do usunięcia mnie z budynku.
– Trzynaście dni – powtarzam.
– A teraz odejdź, nim ubrudzę twoją białą koszulę. – Taksuje wzrokiem moje ciało.
Mrowi mnie skóra. Flint stanowi przeciwieństwo każdego znanego mi mężczyzny.
Nie chcę niczego znajomego – bo właśnie to mnie zniszczyło.
Nie chcę przewidywalności – bo to nic ponad bolesną iluzję.
Kierowanie się rozumem za bardzo boli. Chcę po prostu zaistnieć w czysto fizyczny sposób.
– To tylko koszula – szepczę.
Obejmuje moją głowę i całuje w usta.
Ostro.
Niestosownie.
To najlepsze, co przytrafiło mi się od lat.
Dotyk. Umieram. Żadna potrzeba nie była wcześniej tak potężna – tak konieczna.
Flint pogłębia pocałunek, popychając mnie na metalowy, zastawiony roślinami stolik. Jedna z doniczek upada na ziemię. Nie potrafię wystarczająco nacieszyć się jego ciałem, przywierającym do mojego. Moja wielka ochota mogłaby być żenująca, gdybym nie wyczuwała, że sam jest równie zdesperowany. Pochłania moje usta, próbuje rozpiąć guziczki przy mojej koszuli, ze zniecierpliwieniem urywając kilka z nich.
Walczę z jego rozporkiem, nucąc tuż przy jego ustach. W końcu zsuwa materiał mojej koszuli z ramion, a biustonosz przesuwa w dół. Obejmuje moje piersi, a ja wkładam rękę w jego bokserki.
Jego pierś wibruje od niskiego warkotu. Kiedy po raz ostatni podnieciłam faceta dotykiem samych palców? Nie pamiętam i to jest smutne.
Flint nie zwalnia tempa pocałunku, przesuwając dłońmi po moich bokach, chwytając spódniczkę i podciągając ją do pasa. Jakbyśmy przeżywali tę scenę tysiąc razy wcześniej, zsuwam mu spodnie wraz z majtkami, aby uwolnić członek. Flint sadza mnie na metalowej ławce, rozszerza moje nogi i rozdziera rajstopy.
Emocje sprawiają, że czuję ucisk w gardle. Żadna terapia nie pomoże wypełnić fizycznej pustki – ciemnej dziury powstałej przez lata odrzucenia.
Przerywa pocałunek.
Na chwilkę.
Na sekundę, ale to wystarcza, by do akcji wkroczyły nasze umysły.
Nie chcę tego. Głupota i impulsywność też mają swoje miejsce i czas.
Teraz.
Potrzebuję ich równie mocno, jak miliona lat mądrości. Na łożu śmierci nikt nie mówi: „Pamiętacie, jak niewiarygodnie było podejmować mądre decyzje?”. Chcę zapamiętać, jak to jest oddać się fizycznemu pożądaniu. Chcę pamiętać ciepłe wargi, jęki rozkoszy i oślepiające, odurzające doznanie rozpadania się na kawałeczki pod wpływem dotyku palców tego mężczyzny.
Flint rozchyla usta, więc czekam na słowa, przez które poczuję się, jakby podczas mojego ulubionego programu telewizyjnego ktoś wyrwał przewód zasilający z gniazdka. Ale ich nie ma. Rozchylone wargi lądują na mojej szyi, ssąc, zęby przygryzają, nim ich właściciel mówi:
– Odsuń majtki.
Mój umysł się zamyka, gdy jedną ręką chwytam go za włosy, a drugą odsuwam materiał w kroku. Do diabła ze śmiercią. Odmawiam umierania, póki w pełni nie doświadczę życia. Przysuwam się do Flinta, pragnąc ostatecznego połączenia.
– Kurwa… nie mogę. – Odsuwa się, jakby nagle się mnie wystraszył.
Zanim mam szansę postawić stopy na ziemi, ręka zsuwa mi się z krawędzi metalowej ławki i ląduję na ziemi, a podczas upadku trafiam przedramieniem na coś ostrego.
– Au!
– Cholera! Ellen… – Flint podciąga spodnie. Przez mój biały rękaw przesącza się krew. – Pokaż. – Kuca i chwyta mnie za rękę.
Plama szkarłatu jest coraz większa.
Sapię, gdy rozpina guziki przy mankiecie i podwija go, ujawniając głębokie rozcięcie.
– Cholera… – mamrocze. – Bez szwów się nie obejdzie.
Przygryzam wargę, walcząc z bólem. Kiwam głową.
Flint wstaje i przeczesuje włosy palcami.
– Zaraz wrócę.
– Dokąd idziesz? – Krzywię się, przechylając się na bok, by obity tyłek tak bardzo nie bolał.
Nie odpowiada. Jakieś pięć minut później wraca z pomocą. Myślałam, że zaniesie mnie do auta i zawiezie na pogotowie. Jestem zaskoczona jego decyzją.
Abigail nie potrafi ukryć zaskoczenia, gdy patrzy na mnie, a chwilę później krzywi się, wracając spojrzeniem do Flinta. Gdybym wiedziała, że nie wróci sam, wysiliłabym się, by obciągnąć spódnicę i zakryć co nieco lub zapiąć te kilka guzików w koszuli, albo chociaż zdjąć podarte rajstopy.
Kobieta kuca.
– Ellen, dobrze się czujesz…?
– Uzgodniliśmy, że nie będzie pytań. – Flint zaciska usta.
Abigail posyła mu ostrzegawcze spojrzenie. Mężczyzna wzdycha i odwraca wzrok.
– Rozcięłam rękę. – Odsuwam przedramię od piersi, by jej pokazać.
Przygląda się uważnie ranie, po czym patrzy mi z troską w twarz.
– Czy on… – zaczyna, ale zaciska zęby, oceniając porwane ubranie – …zrobił ci krzywdę?
Ból z rozciętej ręki odchodzi w niepamięć, gdy żołądek mi się kurczy, kiedy dociera do mnie, że Abigail pyta, czy Flint mnie napastował seksualnie.
Mężczyzna cofa się o krok, ból na jego twarz zmienia się w coś pomiędzy dezorientacją a żalem.
– Nie. – Kręcę głową, pragnąc, by na mnie spojrzał, ale tego nie robi.
Abigail otwiera apteczkę, którą ze sobą przyniosła, i zabezpiecza mi rękę.
– Pojedziemy do szpitala to zszyć i upewnić się, że nie masz więcej obrażeń. – Posyła Flintowi kolejne wymowne spojrzenie.
Mężczyzna gapi się w ziemię.
Przytrzymując gazę przy ranie, Abigail pomaga mi się podnieść, poprawić spódnicę i zapiąć trzy pozostałe przy koszuli guziki.
– Doktor Hamilton? – Kobieta krzywi się, widząc, że pozostałe guziki nie pomagają zakryć najistotniejszych części. – Abigail? – mówię głośniej.
W końcu unosi głowę.
– To krępująca, a nie tragiczna sytuacja.
Zmarszczki na jej czole podpowiadają mi, że nie nadąża za moim tokiem myślenia.
– Wyszłam od ciebie, ponieważ w ogrodzie zauważyłam Flinta. Nie miałam pojęcia, że jest twoim sąsiadem.
Powoli kiwa głową, ale wciąż nie wygląda, jakby mnie rozumiała.
Wzdycham.
– Seks. Seks za obopólną zgodą, Abigail. A przynajmniej… – Patrzę na Flinta, który unosi głowę, przestając wgapiać się w cokolwiek tak go do tej pory interesowało. – …do tego zmierzała ta sytuacja.
Dlaczego ma tak zbolałą minę? To ja tu krwawię. To ja czuję się odrzucona.
– Skąd go znasz?
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
– To od niego wynajmuję lokal.
– Seksowny Garniturek? – Obraca ku niemu głowę.
Flint unosi brwi.
Śmieję się. Sama. Dlaczego tylko ja uważam, że to zabawne?
– Od tej pory Uwodzący Garniturek. Chociaż w ostatniej chwili wypuścił piłkę z rąk, co jest nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że na studiach miał całkiem duże doświadczenie w futbolu.
Ponownie tylko ja odnajduję humor w tej żenującej sytuacji.
– Dociskaj gazę. Przyniosę ci bluzę i dam znać Martinowi, że muszę wyjść.
– Nie wygłupiaj się, masz gości. W szpitalu znajdę lekarza, który mi to zszyje. Poza tym przypuszczam, że już coś wypiłaś.
Krzywi się, przeskakując kilkakrotnie wzrokiem pomiędzy mną a Flintem.
– Zawieź ją. Zostań przy niej. Nie okłamuj lekarza, który będzie ją badał. I proszę, następnym razem rozważ skorzystanie z łóżka.
Mężczyzna się wzdryga. Nie sądzę, by był jakiś „następny raz”.
– Wrócę z bluzą.
– Dam jej swoją. – Flint w końcu odzyskuje mowę.
Abigail potakuje. Przewraca oczami. Kręci głową. I odchodzi.
– Jedźmy. – Flint chwyta drzwi szklarni i przytrzymuje je przede mną otwarte.
– Naprawdę masz coś takiego jak bluza? Wydawało mi się, że wolisz białe koszule i swetry z dekoltem w serek.
Brak odpowiedzi, brak zaskoczenia.
***
Myliłam się. Ma sportową bluzę z logo drużyny Nebraski, która ma bogatą, leśną woń. Mogę mu jej już nie oddać.
– Zrobisz coś dla mnie? – pytam, gdy otwiera drzwi auta, kiedy stoimy pod budynkiem pogotowia. To pierwsze słowa, jakie padają między nami od wyjazdu z jego domu. – Pomóż mi zdjąć rajstopy. Rozcięcie na ręce i obity tyłek łatwo będzie wyjaśnić, ale rajstopy rozdarte w kroku nie pasują do seksu za obopólną zgodą.
Flint marszczy brwi, co jest seksowne. Ma do tego wyjątkowy talent, choć nie pomoże mi tym pozbyć się problemu.
Kręcę głową.
– Dobra, nie musisz, Panie Pomocny. – Trzymając zranioną rękę przy piersi, drugą wkładam pod spódnicę i chwytam gumkę.
– To weź… – Wzdycha, pochylając się do mnie. – …zabierz rękę.
Sapię, gdy wkłada mi dłonie pod spódnicę.
Znów marszczy brwi, ale teraz jakby inaczej. Ile ma tych min?
– Przepraszam. – Przygryzam wargę. Pomimo rany na ręce i obitych pośladków jego bliskość i dłonie dotykające mojego ciała sprawiają, że jestem podniecona.
Możliwe, że wyobrażałam sobie, jak ściąga mi rajstopy, choć w tej fantazji nie znajdowaliśmy się przed drzwiami pogotowia.
Zsuwa mi je do kolan, ściąga mi buty, zdejmuje rajstopy do końca, po czym z powrotem nakłada mi botki na stopy.
– Jezu… – Kręci głową. – Krwawisz i nucisz?
Robię to, by odciągnąć umysł od dotyku jego palców.
Nucę, by zapomnieć o pierwszym mężczyźnie, który mnie dotykał. Nucę, by zapomnieć o bólu płynącym z wiedzy, że już nigdy mnie nie dotknie.
Flint zostaje w poczekalni, gdy lekarz zszywa mi rękę, bada siniaki na pośladku i biodrze, po czym podaje zastrzyk przeciwtężcowy. Informuję młodego stażystę, że spadłam z metalowej ławki w szklarni na ziemię. Co jest przecież prawdą.
– Pięć szwów. – Unoszę zabandażowane przedramię.
– Ellen… – Kolejny oryginalny grymas Flinta.
Ruchem głowy wskazuję na wyjście.
– Chodźmy. Życie jest zbyt krótkie, by kłopotać się niepotrzebnymi przeprosinami.