Читать книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann - Страница 7
ROZDZIAŁ 4
ОглавлениеEllen
Zachowaj spokój. On gdzieś tu jest. Nieważne, że przez ostatnią godzinę przeszukiwałam budynek i nigdzie nie znalazłam Mozarta. Nieważne, że istnieje tu pierdylion zakamarków, w które mógłby wcisnąć swoje małe ciałko. Nie myślę nawet o pułapkach na myszy i trutkach na szczury. Znajdzie się.
Zachowaj spokój.
– Mozarcie?! – wołam przez lobby, gdy ostatnia osoba opuszcza budynek, krzywiąc się z odrazą i niezbyt szczerze życząc mi powodzenia. Ludzie zachowują się dziwnie, jeśli chodzi o szczury hodowlane – to mocno niedoceniane zwierzaki.
Spokojnie. Nie płacz.
Odzywa się mój telefon.
– Ellen. – Próbuję brzmieć wesoło, choć łzy napływają mi do oczu.
– Pani Rodgers?
Trzymam telefon przed twarzą, wpatrując się w nieznany numer, nim przykładam go z powrotem do ucha.
– Tak.
– Gdzie pani jest?
Teraz to po prostu straszne. Głos jest znajomy, ale okropny.
– Kto mówi?
– Hopkins.
Wzdycham, słysząc chłód w jego głosie, pomimo tego, że ilekroć każe zwracać się do siebie formalnie, chce mi się śmiać, i tego, że zaraz się rozbeczę, bo zaginęło moje dzieciątko.
– Flint, mogę oddzwonić? Robię… coś bardzo ważnego.
– Jasne, pani Rodgers, proszę dokończyć swoje ważne sprawy, a ja pojeżdżę sobie autem wkoło, niańcząc pani szczura, ponieważ naprawdę nie mam nic lepszego do roboty.
– Mozart? Masz Mozarta? – No i szlag trafia moje opanowanie. Pieprzyć spokój. Zamykam oczy i kręcę głową.
– Zacznijmy raz jeszcze, bo nie mam za wiele czasu. Gdzie pani jest?
– W moim… eee… to znaczy w twoim budynku – mówię.
– Będę tam za pięć minut. Nie zamierzam do niego wchodzić. Nawet nie zatrzymam auta. Ma pani zwinne ręce, pani Rodgers?
– Nawet się nie waż…
Patrzę na ekran. Rozłączył się. Gnojek się rozłączył, grożąc uprzednio, że wyrzuci Mozarta przez okno.
Biegnę po schodach, porywam torbę podróżną szczurka, zamykam gabinet i zbiegam na dół. Choć wieczór jest chłodny, tracę dech, gdy popycham główne drzwi budynku, zdesperowana, by dopaść Flinta, gdy tylko wjedzie na parking. Chwilę później zza rogu wyłania się elegancki czarny SUV. Biegnę w jego kierunku, ponieważ według swojej wcześniejszej zapowiedzi, mężczyzna opuszcza szybę i wyciąga rękę z papierową szarą torebką.
Nie ma mowy! Nie mógł wsadzić mojego dzieciątka do czegoś takiego. Jak przystało na dobrą matkę, wbiegam przed maskę i wymachując rękami, krzyczę:
– Stój!
Zatrzymuje się na chwilę przed tym zanim udałoby mu się mnie przejechać.
– Zwariowała pani? – Wysiada i zerka na dwucentymetrową przerwę pomiędzy moimi kolanami a zderzakiem.
Wyrywam mu z ręki papierową torebkę i uwalniam z niej Mozarta, po czym przyciskam nos do jego miękkiego futerka.
Flint kręci głową.
– Nieważne. I tak znam już odpowiedź. – Odchodzi, by wsiąść za kierownicę.
– Harry go wziął?
Flint odwraca się i posyła mi znaczące spojrzenie.
– Nie złość się na niego. Powiedziałam, że może to zrobić. Nie omówiliśmy tylko tego, kiedy miałoby to mieć miejsce.
– Kiedy? Uważa pani, że powinna rozmawiać z moim synem, kiedy byłaby najlepsza pora, by wysłać go do mojego domu ze szczurem?
Rety! Ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna jest bardzo seksowny, gdy tak się wkurza.
– Jesteś na mnie zły. Ale to nic. Wezmę na siebie winę, jeśli obiecasz, że nie będziesz się wściekał na Harry’ego.
Mruga kilkukrotnie, po czym kręci głową.
– Wziął tego gryzonia, a nie powinien. Porozmawiam sobie z nim o tym, ale przecież nie chciał go ukraść. Zdiagnozowano u niego łagodną formę autyzmu. W jego umyśle…
– Rozumiem, że nie ukradł Mozarta. – Uśmiecham się, ponieważ uwielbiam to dziecko. Być może nie radzi sobie z wszystkimi aspektami interakcji społecznych, ale pod względem muzycznym jest moją bratnią duszą.
– Tak? – Flint mruży oczy.
Kiwam głową.
– Pracuję z wieloma autystycznymi dziećmi. Rozumiem je. Naprawdę. Wszystko w porządku. Mozartowi nic się nie stało. Ty jesteś trochę urażony, ale hej, dwoje z trojga wyszło bez szwanku.
– Nie jestem urażony. – Zaciska zęby, a spięcie mięśni widać na jego policzku, co oznacza, że mocno się boczy. – Jestem uradowany. Proszę jeszcze raz przeczytać umowę najmu. Jedynymi zwierzętami dozwolonymi do wprowadzania do budynku są te certyfikowane, które pomagają w terapii. Naruszyła pani warunki umowy, co stanowi podstawy do eksmisji. Postanowione. Za dwa tygodnie ma tu pani nie być. Życzę pani i pani szczurowi miłego wieczoru, pani Rodgers.
Wkładam Mozarta do torby podróżnej, po czym kładę ją, jak i torebkę na masce samochodu. Wkurzony właściciel budynku marszczy brwi, gdy kieruję się w jego stronę.
– Dziękuję… – Poprawiam kołnierzyk jego koszuli.
Chrząka lub jęczy. Nie potrafię stwierdzić. Spina się, gdy staję dość blisko, ponieważ odczuwam potrzebę, by przysunąć się do niego. Zapinam guzik u samej góry i wiążę krawat, zarabiając kolejne warknięcie, gdy zaciskam ładny węzeł wokół jego szyi.
– Dziękuję, że do mnie zadzwoniłeś, i że zatroszczyłeś się o Mozarta. – Od pana Hopkinsa bije ciepło i pikantny zapach. Może to droga woda po goleniu. Chyba trochę za bardzo mi się podoba.
Mroczne spojrzenie, które mi posyła, sprawia, że chłodny wieczór wydaje się upalnym letnim dniem. Nie wiem, czy ma ochotę pożreć mnie ustami czy zębami. Znajduje się na granicy pomiędzy pożądaniem a nienawiścią. Nie jestem gotowa wkroczyć na ten teren i przekonać się, co jest prawdą – jeszcze.
– Będzie mi brakowało poprawiania panu ubrania, panie Hopkins. Lubię myśleć o sobie jak o ekspertce od garniturów i ze stuprocentową pewnością muszę przyznać, że żaden mężczyzna nie wyglądał w nim tak dobrze jak pan.
Ponownie zaciska usta. Mogłabym stanąć na palcach i ich skosztować, ale, poważnie, myślę, że by mnie ugryzł.
– Przekracza pani granice – szepcze, ostrzegając mnie głębokim głosem.
Przesuwam palcami po jego krawacie, przez kilka sekund trzymając jego końcówkę, nim puszczam, a materiał opada na tors Flinta.
– Wiesz, jak mawiają… Zasady są po to, żeby je łamać, a granice po to, by je przekraczać. – Odsuwam się.
Taksuje mnie wzrokiem – zerka na moje piersi, usta – nim patrzy mi w oczy. Jest pięknym, mrocznym mężczyzną. Ponurym. Dlaczego? Zapewne nigdy się nie dowiem.
– Do jutra. Zaczniemy planować moje przyjęcie pożegnalne. – Puszczam do niego oko, po czym biorę torebkę i torbę podróżną Mozarta. – Na to przyjęcie… – Podchodzę do swojego auta, nie poświęcając mężczyźnie kolejnego spojrzenia. – …chyba powinieneś założyć trzyczęściowy garnitur. Bardzo mi się podobał ten, który miałeś dziś na sobie. – Gwiżdżę cicho pod nosem. – Mmm… ale dodanie do niego kamizelki, jak wtedy, gdy się poznaliśmy, mogłoby pozbawić mnie majtek.
Flint
Wpatruję się w jej rozkołysany tyłek, wyobrażając sobie, jak znikają jej majtki.
– Musisz pobzykać – mamroczę, wsiadając za kierownicę i zamykając drzwi.
Od śmierci Heidi nie żyłem w celibacie, ale odkąd odzyskałem opiekę nad Harrisonem, nie sprowadziłem do domu żadnej kobiety. Ojciec Simona rozwiódł się z żoną, która go zdradzała, ja zabiłem Heidi, ponieważ byłem alkoholikiem. Może nie powinno mieć to znaczenia w temacie seksu, ale jednak ma.
Spotykam się z kobietami na jedną noc. W hotelach. U nich. Nigdy u mnie w domu. Nie przedstawiam ich Harrisonowi. Nie rozpoczynam związków. I nie uprawiam zbyt często seksu. Dzieje się to tylko wtedy, gdy syn jest u znajomych, matki Heidi lub gdy moi rodzice wpadają z wizytą. Tak, mam rodziców, którzy rozumieją moje potrzeby.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz byłem z kobietą. Ellen Rodgers pojawiająca się szturmem w moim życiu nie jest niczym dobrym. To jak katastrofa, ponieważ kobieta niemal błaga, bym się z nią pieprzył.
Ojciec, jakby wiedział podświadomie, że go potrzebuję, dzwoni na moją komórkę. Odbieram, wciskając guzik na kierownicy.
– Cześć, tato.
– Jak tam mój chłopak?
– Trudno powiedzieć. Masz na myśli mnie czy Harrisona?
Śmieje się.
– A jak myślisz?
– U Harrisona wszystko dobrze.
– A mój drugi chłopak?
– Przeżyje.
– Zmiękczę to nieco, gdy matka o ciebie zapyta.
– Dobry plan. Wracam właśnie do domu. Kiedy nas odwiedzicie?
– Właściwie to matka ma kupon na bilety, który niedługo musi wykorzystać. Zarezerwowała lot za dwa tygodnie. Może być?
– Jasne. Harrison się ucieszy. Cóż… w swoim własnym stylu.
– Wyjdziesz, gdy tam będziemy? – Przez „wyjście” ma na myśli przespanie się z kimś.
Ojciec grał na studiach w futbol i dwa lata w lidze zawodowej, nim, podobnie jak w moim przypadku, kontuzja zakończyła jego karierę. Również miał problem z uzależnieniem od alkoholu. Nie ma niczego, czego nie mógłbym mu powiedzieć. Rozumie mnie.
– Mam nadzieję. Mówiłem ci, że wynająłem lokal na górze muzykoterapeutce, pamiętasz?
– Tej ze świetnymi cyckami?
Śmieję się. Mężczyźni w rodzie Hopkinsów myślą podobnie.
– Tak.
– Pieprzenie kobiety, której wynajmujesz lokal, to dobry pomysł?
– Nie, to okropny pomysł. Ale nie do tego zmierzałem. – To potwornie zły pomysł, ale jednak jest. Utkwił w mojej głowie, gdzie umrze. – Jest irytująca. Fizycznie mnie drażni. Szyja mnie swędzi, ilekroć znajduję się obok niej. Ale to właśnie przez nią muszę wyjść na noc. Próbowałem ją eksmitować, ale wykorzystuje miłość Harrisona do muzyki, by mną manipulować. Gra z nim na gitarze. Dziś przyniósł do domu szczura hodowlanego. Szczura. Kto hoduje w domu gryzonie? Ellen Rodgers. Oto kto.
Tata śmieje się jeszcze głośniej.
– Podoba ci się. Może przelecenie tej dziewczyny jest dokładnie tym, czego potrzebujesz. Kiedy już zorientuje się, że jesteś facetem uznającym jedynie szybkie numerki, sama się wyniesie i nie będziesz musiał jej wyrzucać. Kobiety nie lubią facetów, którzy kończą znajomość po tym, jak uda im się zaliczyć.
– Mądra rada od kogoś, kto poślubił swoją licealną miłość i dopiero w noc poślubną pozbył się dziewictwa.
– Hej, żyję pośrednio dzięki tobie.
– Biedaku… – Parskam śmiechem.
– Wiesz… – poważnieje. – …minęło dziesięć lat. Wydaje mi się, że dekada wystarczy. Heidi chciałaby, żebyś żył normalnie.
– Heidi chciałaby, bym spłonął w piekle za to, że ją zabiłem, odbierając Harrisonowi matkę. Myślę o tym za każdym razem, gdy odczuwam namiastkę szczęścia czy rozkoszy. Muszę kończyć. – Nie potrafię prowadzić tej rozmowy. Dekada… to nic. Zabiłem ją. Uniknąłem kary za zabójstwo. Powinienem do końca życia gnić w więziennej celi.
– Kocham cię, Flint. Mama również cię kocha. I Harrison. Wybaczamy ci.
Wjeżdżam do garażu i zaciągam hamulec, po czym opieram głowę o zagłówek i zamykam oczy. Nie zasługuję na to. Zrobiłem niewybaczalną rzecz. Jestem tu tylko dla syna. Kropka. Wychowanie go jest długiem, który muszę spłacić. Nie zasługuję, by przeżyć choćby jeden dzień po jego osiemnastych urodzinach. A on kocha mnie tylko dlatego, że nie zna prawdy.
– Do zobaczenia za dwa tygodnie. Prześlij mi dane lotu, a ja dopilnuję, by ktoś odebrał was z lotniska, jeśli sam nie zdołam przyjechać.
– Dobranoc, synu.
Rozłączam się.
Przygotowuję obiad.
Robię pranie.
Plewię chwasty i koszę trawę.
Do późnej nocy pracuję nad sprawą.
Następnego dnia robię to samo, ponieważ niektórzy nie zasługują na nic prócz monotonii.