Читать книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann - Страница 6
ROZDZIAŁ 3
ОглавлениеFlint
Mijają dwa tygodnie, a pani Rodgers nadal całymi dniami wygrywa tę swoją kocią muzykę. Znajdę lukę. Będę mógł ją eksmitować. Zawsze jest jakaś luka. W tej chwili uniemożliwia mi to jednak Harrison i jego obsesja na punkcie grania na gitarze i samej kobiety, więc zbijam bąki zamiast wywalić ją na zbity pysk.
Nauczyłem się na własnej skórze, że nie mogę odbierać mu pasji. Syn mówi teraz tylko o tym. Kiedy nie ma zajęć pozalekcyjnych z robotyki, zostawia plecak w moim gabinecie i biegnie na górę, gdzie czeka, aż Ellen skończy sesję z pacjentem, by mogli razem pograć na gitarach. A ona jest jeszcze gorsza. Zachowuje się tak, jakbym nie dał jej dwóch tygodni na wyprowadzkę. Gdy nadejdzie czas, będę musiał siłą usunąć ją z lokalu.
– Pomagasz mu w przeprowadzce? – Amanda jest mistrzynią dziwnych pytań. Nie zadaje ich, stając ze mną twarzą w twarz. Wiem, że może mówić do telefonu, choć mam świadomość, że tak nie jest. To ją właśnie cechuje: milczy przez wiele godzin, po czym zadaje pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć.
– Komu?
– Cage’owi. Wiem, że nie jesteś wylewny, ale twój przyjaciel cię porzuca, a ty nie pisnąłeś nawet słówka. Nie prosiłeś, bym zarezerwowała ci czas w kalendarzu, żebyś mógł pomóc mu w pakowaniu ani nic takiego.
– On się wyprowadza, a nie mnie „porzuca”. I zatrudnił firmę przeprowadzkową. To jego życie, nie moje. Jest jak jest. Wyjęłaś akta Petersona?
– Masz je na biurku, dziesięć centymetrów od swojej ręki. Jeśli nią ruszysz, teczka cię ugryzie, bo jesteś zbyt zaabsorbowany wyprowadzką przyjaciela oraz nową lokatorką, która skradła uwielbiające muzykę serce twojego syna.
Super. Ma rację, ale Ellen Rodgers nie jest prawdziwa. Tak osobliwe kobiety żyją jedynie w fantazjach. Idealne cycki są jedyną prawdziwą jej częścią i stanowią swoistą anomalię, ponieważ perfekcyjne piersi zazwyczaj istnieją tylko w wyobraźni.
Muszę przestać myśleć o jej zderzakach.
– Powiedz Harrisonowi, że wychodzę za pięć minut.
Amanda wstaje i wkłada marynarkę.
Wzdycham.
– Proszę…
– Przykro mi, jestem już po pracy. Będziesz musiał sam tam pójść i mu o tym powiedzieć. Pozdrów ode mnie Elle.
– Kto to jest „L”?
– Zdrobnienie od Ellen.
– Jesteś zbyt leniwa, by dodać „N” na końcu?
– Przestań być aż tak… – Wykrzywia usta. – …sobą.
– Mną?
– Elle jest zdrobnieniem od Ellen, jak Flint jest zdrobnieniem od Flinton.
Wracam wzrokiem do ekranu komputera. Dobrze wie, że nie mam na imię Flinton. Jestem zmęczony tym udawanym obłędem.
– Jesteś zwolniona.
– Super! A już się bałam, że nie będzie dziś złośliwości. Do poniedziałku.
– Do poniedziałku. – Odprawiam ją spojrzeniem i uśmiecham się lekko, mimo że torturuje mnie swoimi uwagami.
Udawało mi się unikać wchodzenia na piętro, odkąd nie zdołałem eksmitować pani Rodgers. Podróż windą jest stanowczo za krótka, ubranie za grube, krawat za ciasny, a skóra nazbyt się poci. I na dodatek swędzi mnie kark. To alergia na Ellen. Harrison z pewnością zrozumie, dlaczego muszę się jej pozbyć, gdy pokażę mu dowód na to moje uczulenie. Chociaż zapewne tak się nie stanie. Poziom jego empatii znacząco się podniósł, ale daleko mu jeszcze do postawienia się na czyimś miejscu.
– Nadal tańczysz? – Ellen pyta Harrisona, gdy staję przed drzwiami, by mnie nie widzieli.
– Nie.
– A jakieś inne zajęcia ruchowe?
– Gram w futbol.
– Poważnie?
– Nie. Tata twierdzi, że powinienem tak mówić. Ha! Ucieszy się, gdy powiem, że o tym pamiętałem.
Zamykam oczy i kręcę głową. To nie tak. Dzieciak uważa, że może zawrzeć piętnastominutową dyskusję w kilku słowach, które wcale nie są trafne.
Ellen się śmieje. To denerwujące. Jej szczęście mnie wkurza. I swędzi. Pociągam za krawat, unoszę głowę i drapię się po szyi.
– Tata ma w gabinecie wiele piłek. Chyba rozumiem, dlaczego pragnie, byś grał.
– Sam grał.
– Ach tak? Na studiach?
– Chyba tak.
Niewiarygodne. Pamięta nieistotne fakty, o których przeczytał tylko raz, a nie kojarzy mojej kariery sportowej – choć opowiadałem mu o niej już chyba tysiące razy.
– Gdzie? – Oczywiście, że drąży temat.
No to lecimy.
– Nie pamiętam.
Bingo.
– Ogląda nagrania z przyjacielem.
– Tata ma przyjaciela?
Odchrząkuję i wychodzę zza drzwi.
– Niech się pani tak nie dziwi, pani Rodgers. Mogę mieć więcej niż jednego.
– Nie. – Harrison kręci głową. – Masz tylko jednego.
Mam ochotę nim potrząsnąć. Ellen próbuje zdusić uśmiech, ale tak bardzo zaciska wargi, że zaraz są wilgotne. Wpatruję się więc w jej lśniące usta, ponieważ rozpraszają moją uwagę – i wszystko mnie swędzi.
– Pozbieraj swoje rzeczy i poczekaj w samochodzie. – Podaję synowi kluczyki.
Kobieta odprowadza go spojrzeniem jasnych niebieskich oczu. Są takie jak u Heidi, tylko żywsze, bardziej jaśniejsze.
– Pa, Harry.
– Pa, Elle.
– On pozwala pani zwracać się do siebie w ten sposób?
Nuci i się uśmiecha. Ciągnę za krawat, który mnie dusi.
– Najwyraźniej. – Wzrusza lekko ramionami.
– A Elle?
Zbliża się. Dlaczego, u diabła, się do mnie przysuwa?
– Przyjaciele tak mnie nazywają. Mogłabym zostać pana drugą przyjaciółką i też mógłby pan tak do mnie mówić, ale… – Gwiżdże melodię z teleturnieju Va banque, przerzuca burzę rudych włosów za ramię i chwyta mój krawat. Ciągnie nim najpierw w lewo, potem w prawo, aż przeklęty znajduje się tam, gdzie był, zanim idąc tu, zacząłem go poprawiać. – Będzie pan musiał dać sobie spokój z tą eksmisją. Przyjaciele nie wykopują się nawzajem z budynków.
Pociągam nosem.
– Pachnie pani ananasem.
Uśmiecha się.
– To balsam do ust o smaku piña colady.
Nie znoszę tego drinka.
– Zamierza pani puścić mój krawat? – Przesuwam wzrok z jej umalowanych błyszczykiem ust do palców, którymi mocno trzyma materiał.
– Chce pan, bym puściła? – Pociera o siebie pachnącymi ananasem wargami.
W moich spodniach następuje zdrada, członek staje na baczność. Głupek nie pamięta, że nie kręcą nas tropikalne drinki.
– Żartuję. – Puszcza krawat i się odsuwa. – Działam ludziom na nerwy i przybyłam, by podziałać i panu.
– A dlaczegóż to? – Poprawiam mankiety koszuli i sprawdzam guziki marynarki. Nie ma powodu, żebym dał się wciągnąć w tę niedorzeczną rozmowę, ale nie potrafię przestać na nią patrzeć. Jest… no nie wiem… irytująco piękna.
– Chodzi o garnitur. Ojciec był krawcem. Dziadek był krawcem. I pradziadek… – Uśmiecha się. – Rozumie pan, o co mi chodzi. Mamy w rodzinie długą linię krawców. Mama uśmiechała się, chwytała ojca za klapy marynarki i mówiła: „Jonathanie Samuelu Andersonie, wyglądasz, jak się patrzy”. Obejmowała go i całowała. Marszczyłam z niesmakiem nos, ale nigdy nie odwracałam głowy. Tata pytał: „A jak się patrzy?”, na co odpowiadała: „Jak na mojego mężczyznę, oczywiście”.
– Przypominam pani ojca?
– Tylko ten pana idealnie skrojony garnitur. – Śmieje się, pakując gitarę do futerału. – Tata jest skromnym człowiekiem. Szczodrym do bólu. Nigdy nie spogląda na ludzi tak, jak pan patrzy na mnie.
Wkładam ręce do kieszeni i wzdycham. Dlaczego nadal tu stoję?
– A w jaki sposób na panią patrzę?
Pochylona nad futerałem, zerka na mnie, mrużąc jedno oko.
– Jakbym była zmorą pańskiej egzystencji.
Sprawiedliwa ocena.
– Dałem pani więcej niż dwa tygodnie na wyprowadzkę, ponieważ nie jestem gotowy na reakcję Harrisona na pani odejście, ale w końcu będzie musiała pani opuścić ten budynek. Nie dlatego, że jest pani zmorą mojej egzystencji, tu chodzi o interesy. To nic osobistego.
Staje prosto, wzdycha powoli, nim na jej twarzy pojawia się promienny, niemal dziecięcy uśmiech.
– Uważam, że osoby, które twierdzą, że chodzi o interesy i to nic osobistego, nie mają silnej osobowości. Jesteśmy ludźmi, nie robotami. Wszystko, co robimy, jest osobiste.
Musi pozbyć się tej wrażliwości. Posyłam jej sztywny uśmiech.
– Dobranoc, pani Rodgers. – Kieruję się do drzwi.
– Dobranoc, Flincie.
– Może pani zwracać się do mnie „panie Hopkins”. – Naciskam guzik windy.
– Mmm, właściciel budynku, w którym mam lokal, lubi bawić się w odgrywanie ról. Mnie również to kręci.
Sztywnieję – wszędzie – i spoglądam na nią przez ramię. Ellen wychyla się zza rogu i puszcza do mnie oko.
Opieram się pokusie, by pociągnąć za krawat i podrapać się po szyi. Flirtuje ze mną… Droczy się. Miesza mi w głowie.
***
Harrison wkłada słuchawki do uszu w chwili, w której wsiadam do samochodu, i ignoruje mnie przez całą drogę do domu. Kiedy idziemy do drzwi, wyciągam mu jedną słuchawkę z ucha.
– Co? – Krzywi się i zatrzymuje piosenkę w telefonie.
Kładę aktówkę na blacie w kuchni i wyjmuję mrożoną kawę z lodówki.
– Dlaczego pozwalasz, by mówiła do ciebie „Harry”?
– Nie wiem.
– Kiedy ja przez lata próbowałem cię tak nazywać, wpadałeś w złość. Nauczyciele i rówieśnicy w szkole również nie mogą się tak do ciebie zwracać, a przecież to nie jest żadna ksywka, tylko zdrobnienie twojego imienia. Pojawia się jednak nieznajoma z gitarą, gra z tobą kilka akordów, a ty pozwalasz, by zwracała się do ciebie w sposób, którego nie znosisz? Pomóż mi to zrozumieć.
– Nie wiem.
– Jesteś zbyt bystry, by odpowiadać: „nie wiem” na wszystko, o co zapytam.
Wzrusza ramionami i potrząsa głową, by odrzucić włosy z czoła.
– Kiedy ona to mówi, brzmi to fajnie, nie jak wtedy, kiedy robią to inni.
– Harry.
– Niezła próba. Ty nie wymawiasz tego, jak należy.
Śmieję się.
– Nie chodzi o to, jak ona to mówi. Jest atrakcyjną kobietą i dlatego nie przeszkadza ci, gdy zdrabnia twoje imię.
– Wcale nie. – Przewraca oczami. – I nie mów „atrakcyjna”.
Zakręcam butelkę z mrożoną kawą.
– A jak mówi teraz taka wyluzowana młodzież jak ty?
Znów przewraca oczami. Mój syn ma wielką głowę z wytrzeszczonymi oczami.
– Gorąca, tato. Nie żebyś to zauważył. – Ponownie wkłada słuchawki do uszu.
Wyciągam je, przez co mamrocze pod nosem.
– Dlaczego miałbym nie zauważyć „gorącej” kobiety?
– Ponieważ nie uprawiasz z nimi seksu.
Kiedy już myślę, że nie powie niczego, co mnie zaskoczy… on mnie zaskakuje.
– Uważasz, że „gorącą” kobietę można zauważyć tylko, jeśli chce się iść z nią do łóżka? Obawiam się, że nie słuchałeś, gdy o tym rozmawialiśmy.
– Tata Simona ma kobiety tylko do seksu. I tylko wtedy pozwala mu oglądać telewizję przez więcej niż dwie godziny.
– Ponad dwie godziny, co? – Ojciec Simona to szczęśliwy gnojek.
– Simon najbardziej lubi Ginę. Najpierw słyszy, jak ona na górze w kółko dziękuje Bogu, po czym, gdy schodzi na dół, piecze mu czekoladowe ciasteczka. Ostatnim razem, gdy tam byłem, obiecała zrobić dla mnie bezglutenowe i bezlaktozowe ciastka, bym też mógł zjeść.
Ostatnio dwunastolatki są bardzo wyszczekane. Gdy byłem w jego wieku, nie rozmawiałem w taki sposób ze starymi. Mówiliśmy o meczach futbolowych i o tym, czyja kolej na koszenie trawnika. Chyba padło kilka zdań na temat narkotyków i wsiadania do samochodów obcych osób, ale to tyle.
– Wydaje mi się, że powinieneś na jakiś czas przestać chodzić do Simona.
– Jak chcesz – odpowiada dzieciak, który nie ma prawdziwych przyjaciół.
Choć przecież według niego ja mam tylko jednego, który przeprowadza się właśnie na drugi koniec kraju.
– Daj pudełko na drugie śniadanie, bym mógł je umyć, i idź odrobić lekcje, a ja zrobię jakiś obiad.
Znów mamrocze coś pod nosem. Jestem pewien, że narzeka, że nigdy nie wychodzimy na miasto, by coś zjeść. Otwieram pojemnik, z którego na blat wybiega jakiś gryzoń.
– Co, u diabła? – Zdejmuję patelnię z haka i biorę zamach, by zabić szkodnika.
– Nie! – Harrison rzuca się po zwierzę.
W moim domu jest szczur. Jak się tu, u licha, dostał?
– Nie dotykaj… – mówię, ale nim mam szansę dokończyć, chłopak bierze gryzonia na ręce. Krzywię się, wciąż ściskając w dłoni patelnię. – Puść go, nim cię ugryzie! – ostrzegam.
Tuli go do piersi, głaszcząc po głowie.
– Co robisz? Prawie zabiłeś Mozarta.
– Mozarta? – Z głośnym brzękiem rzucam patelnię na blat. – Wyjaśnij mi to i to natychmiast!
Harrison krzywi się z powodu hałasu.
– Skąd, do cholery, wziąłeś to coś?
– Wolfgang Amadeusz Mozart jest szczurem dumbo, a nie „tym czymś”. Widzisz, że jego uszy są większe i bardziej okrągłe? Jak u słonika Dumbo. Podoba mi się jego biała głowa i szare ciało. Elle mówi, że jest przyjazny i ma wspaniałą osobowość.
Mam do syna świętą cierpliwość. Kocham go. Słucham wnikliwych opisów ostatnich pasji. Dzięki niemu jestem ekspertem w dziedzinach, które nigdy mnie nie interesowały, ale to już przesada. Nie zgodziłem się na rybkę. Nie ma więc mowy, bym pozwolił na hodowanie w domu pieprzonego szczura.
Odwołuję wcześniejsze stwierdzenie, Ellen naprawdę jest zmorą mojej egzystencji.
– Możesz zacząć płakać i tupać, ale odpowiedź brzmi „nie”. Nie możesz tego zatrzymać.
– Jego. – Znów przewraca oczami. – I nie mówiłem, że chcę. Elle miała go dziś ze sobą i powiedziała, że może czasami mógłbym go zabrać do siebie.
– Może? Czasami? – Biorę się pod boki i pochylam, by spojrzeć synowi w oczy. – Powiedziała, że możesz wziąć go dziś do siebie?
Wzrusza ramionami, głaszcząc małego szkodnika.
– To proste pytanie.
– Nie wiem. Powiedziała, że może mógłbym go czasami zabrać do siebie, na co powiedziałem, że chciałbym, po czym wsadziłem go do futerału na gitarę, ale przyszedłeś. Bawiłem się z nim w aucie, gdy na ciebie czekałem, po czym włożyłem go do plecaka, kiedy wyszedłeś z budynku.
– Wie, że go masz?
Kolejne wzruszenie ramion.
Szarpię kilkakrotnie za krawat, aż w końcu go rozwiązuję. Rozpinam górny guzik koszuli. Nie jestem dziś w nastroju na takie rzeczy.
– Włóż to do pudełka. Odwiozę to pani Rodgers, gdy będziesz odrabiał lekcje.
– Umrze zamknięty w plastiku.
Biorę papierową torbę po zakupach i przytrzymuję ją otwartą. Harrison patrzy na nią przez chwilę, nim spogląda w moją pełną zniecierpliwienia twarz. Wkłada gryzonia do torby, więc zwijam jej górną część.
– Co, jeśli nie będzie miał wystarczająco dużo powietrza? Cały czas miałem uchylony zamek w plecaku.
Widelcem z jego szkolnego zestawu robię dziurki w górnej części torby.
– Rety! Mogłeś go zabić!
– Nie mam dziś na tyle szczęścia, Harrisonie. A teraz… nie otwieraj drzwi. Zostań w swoim pokoju i weź się za odrabianie zadania. Niedługo wrócę.
Posyła mi swoje zwyczajowe spojrzenie, obraca się i człapie do siebie.
Zastanawiam się, czy nie potrząsnąć torebką, by drapanie na dnie ustało, ale nie jestem aż takim potworem – przynajmniej już nie.