Читать книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann - Страница 9

ROZDZIAŁ 6

Оглавление

Flint

Życie mści się w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Dzisiejszy wieczór nie stanowił wyjątku. Wszystko się pieprzy, gdy moja pewność siebie prowadzi wojnę z lękami.

– Dzięki za podwózkę. – Ellen wyjmuje kluczyki z torebki, kiedy parkuję na swoim podjeździe.

– Możesz prowadzić?

– Uszkodziłam przedramię, nie dłoń. Tak, dam sobie radę.

Kiwam głową, czując się jak Harrison, który przeważnie mi tak odpowiada.

– Ellen…

– Wiem. Trzynaście dni.

– Nie to chciałem powiedzieć.

Trzymając klamkę, pociera o siebie wargami. Jednocześnie irytujące nucenie znów wypełnia przestrzeń pomiędzy nami.

– Chodzi o to… – Wyznać prawdę, czy nie? To pierwsze może być trudne, skoro prawda nie jest klarowna nawet w mojej własnej głowie. – Nie mam problemu z odczytywaniem ludzi. Sędziów. Świadków. Klientów… Ale ciebie nie potrafię rozgryźć. Spieprzyłem. Przepraszam.

– Przepraszasz, że nie potrafisz mnie rozszyfrować? Przepraszasz, że rozwaliłam rękę? A może za to, że przerwałeś?

Tęsknię za żoną. Minęła dekada, a ja wciąż nie potrafię zaczerpnąć tchu. Przypadkowe kobiety, tylko na tyle sobie pozwalam. Takie, które nic o mnie nie wiedzą. Które nie znają mojego syna.

Ellen Rodgers zwróciła uwagę Harrisona – chłopaka, który rzadko poświęca ją w pełni komukolwiek. Sytuacja już jakiś czas temu stała się trudna. Nie mogę odebrać mu tej kobiety, eksmitować z budynku, jednocześnie się z nią pieprząc.

Trudno stwierdzić, czy mój pociąg do niej jest czysto fizyczny, czy ma na niego wpływ to, że syn jest szczęśliwy, ilekroć ją widzi. Wydaje się niedorzeczne, by ciągnęło mnie do kogoś tylko dlatego, że lubi go moje dziecko, ale pieprzyć to. Uważam, że w tej sytuacji to po części prawda.

– Tak. – Posyłam jej sztywny uśmiech i stanowczo kiwam głową.

– Pytanie było złożone.

– Trzynaście dni.

Przygryza dolną wargę, kręci wielokrotnie głową i otwiera drzwi. Jej myśli, motywy pozostają dla mnie zagadką, której nie mam zamiaru rozwiązywać.

– A tak w ogóle… – Wsadza głowę do samochodu. – …nie chciałam, byś przerywał.

Ellen

Już nigdy nie wezmę dotyku innego człowieka za pewnik.

Uścisku dłoni.

Przytulenia.

Poklepania po ramieniu.

Dotyk dwóch ciał to filar ludzkiej przyjemności.

Nie zamierzam wstydzić się swoich potrzeb.

– Powinnyśmy porozmawiać? – Doktor Hamilton zatrzymuje mnie w stołówce, nim kofeina z kawy ma szansę znaleźć się w moim krwiobiegu. – Jak ręka?

– Dobrze. Boli, ale to nic. – Skupiam wzrok na parze wydobywającej się z porannego narkotyku.

– Uprawiasz więc seks z właścicielem budynku, w którym wynajmujesz lokal. Z pewnością rozwiąże to problem eksmisji. – Opiera się o ścianę przy automacie do chłodzenia wody, obiema dłońmi obejmując swój kubek z kawą.

Śmieję się, wciąż patrząc z fascynacją na parę ulatującą z kawy.

– Nie doszliśmy do prawdziwego seksu. I, choć można pomyśleć, że wydarzenia wczorajszego wieczoru wpłyną jakoś na moją sytuację lokalową, tak się nie stało. Mam się wynieść za dwanaście dni.

– Jak… – Bębni palcami o kubek. – W jaki sposób „nie krępuj się i rozejrzyj” zmieniło się w seks z moim sąsiadem w szklarni? Próbuję jedynie dopasować kawałki tej układanki.

Nie potrafię zapanować nad uśmiechem, który rozciąga się na mojej twarzy, gdy na nią spoglądam.

– No wiesz, zwyczajowe docinki, kilka znaczących spojrzeń, niepoprawne uwagi i rzucane bez namysłu groźby ubrudzenia białej koszuli, a wszystko prowadzące do pocałunku, rozrywania ubrania, po czym niespodziewana pustka, która doprowadziła do utraty równowagi i upadku na ziemię.

– Powiedziałaś „nie”?

Kręcę głową.

– On powiedział. Właściwie, nie, nie powiedział niczego takiego. Było tak, jakby stolarz trzymał w jednej ręce gwóźdź, w drugiej młotek, ale w ostatniej sekundzie zatrzymał narzędzie i wypuścił metal z palców.

– Miał cię przygwoździć, ale odsunął się w ostatniej sekundzie?

Śmieję się.

– No właśnie.

– I wtedy rozcięłaś sobie rękę?

– Noo… – Wzruszam ramionami. – Okazałam się luźną deską, która opadła, bo nie została przygwożdżona.

Doktor Hamilton uśmiecha się i dopija kawę.

– Dziękuję, Elle. Od bardzo dawna nie przeprowadziłam tak interesującej rozmowy.

– Cieszę się, że mogłam się przydać. – Biorę iPada i idę do drzwi. – Do zobaczenia.

Kiedy docieram po południu do swojego gabinetu, w moim ciele odzywają się jednocześnie podniecenie i obawy.

Będzie dziś w pracy?

Będzie zachowywał się jak palant?

Czy Amanda coś wyczuje?

– Hej, Elle! Chcesz ciasta? – rozbrzmiewa głos sekretarki z biura Flinta.

Zerkam za drzwi, całą przestrzeń wypełniają balony i serpentyny.

– Urodziny?

– Kończy dziś trzydzieści pięć lat. Zostałam zwolniona za pamiętanie o tym, więc możesz wejść i spróbować fantastycznego tortu z okazji urodzin i mojego odejścia.

Flint unosi głowę znad biurka, ma niejasny wyraz twarzy.

Uśmiecham się.

Wraca wzrokiem do ekranu komputera.

– Wow. Wykopie cię przede mną. Kto w takim razie przyniesie ciasto na moją imprezę pożegnalną?

– Dlatego lepiej, żebyś wzięła sobie kawałek teraz. Obawiam się, że nie będzie żadnej imprezy, ale zadzwoń, pójdę z tobą na drinka i pomogę znaleźć nowy lokal.

Skręca mi się żołądek. Amanda mówi poważnie nie odnośnie swojego zwolnienia, ale na temat pomocy dla mnie. Przecież Flint wyraził się jasno, zostało mi dwanaście dni.

Amanda nie przygląda mi się, jakby wiedziała, że wczoraj niemal uprawiałam z nim seks, więc zakładam, że lepiej zachowywać się normalnie. Jakakolwiek ma być ta normalność.

– Dziękuję. – Biorę niewielki kawałek ciasta.

– Jest bezglutenowy i bezlaktozowy, dla Harrisona.

Kosztuję. Zauważam, że Hopkins znów na mnie zerknął.

– Harry ma nietolerancję laktozy i glutenu?

– Flint trzyma go na ścisłej diecie przez…

– Amando, chyba cię zwolniłem. Co tu jeszcze robisz?

Kobieta kręci głową i zakłada pasek torebki na ramię.

Wytrzeszczam oczy. Cholera. Naprawdę ją zwolnił.

– Mam wizytę u lekarza – szepcze. – Nie martw się, wrócę jutro. Beze mnie nie da rady normalnie funkcjonować.

Kiwam powoli głową.

– Dzięki za ciasto.

– O… – Zerka na moje przedramię, gdzie spod rękawa wystaje bandaż. – Co ci się stało?

– Too…

Flint patrzy na mnie, jakby przyciskał czubek ostrza sztyletu do mojej tętnicy szyjnej.

– Ostry seks. – Szczerzę zęby do Amandy. – Odgrywanie ról posunęło się odrobinę za daleko.

Rumieni się i robi maślane oczka.

– Żartujesz – szepcze.

Puszczam do niej oko.

– Dobra… super. Do zobaczenia.

Kiedy zamykają się za nią drzwi, kładę talerzyk z ciastem na biurku i opieram się o futrynę gabinetu Flinta.

– Wszystkiego najlepszego.

– Nie uprawialiśmy seksu. – Wpatruje się w zawartość leżącej przed nim teczki, przekładając dokumenty.

– Uprawialiśmy. Kiedy dotarłam do domu, w myślach dokończyłam tę scenę. Byłam niesamowita. Ty średnio się spisałeś. Muszę przyznać… że byłeś pierwszym facetem, który płakał podczas orgazmu. Brakowało ci trochę męskości, ale nadrabiałeś czułością. Na zawsze zapamiętam delikatną pieszczotę twoich łez, spływających na moje policzki.

Flint unosi spojrzenie zmrużonych oczu tak wolno, że to niemal tortura. Przygryzam wargę, by się nie roześmiać. Bum! Wygląda tak seksownie z tymi swoimi nastroszonymi piórkami.

– Nie potrzebuję dziś tego.

– Ponieważ to twoje urodziny?

Z trudem przełyka ślinę, coś nieprzyjemnego lub duchy przeszłości pojawiają się na jego twarzy, choć znikają w okamgnieniu.

– Ponieważ to moje pieprzone urodziny – mamrocze, wracając uwagą do dokumentów.

– Gdybym wiedziała, że je dziś masz, kupiłabym ci prezent albo przynajmniej kartkę okolicznościową.

– Nie przejmuj się tym.

– Nie zamierzam.

Ponownie unosi głowę, wzdychając ciężko, jakby istniała możliwość, że jeszcze bardziej go zirytuję.

Posyłam mu szeroki uśmiech.

– Możesz uznać, że wręczyłam ci prezent wczoraj, głaskając twojego fiuta. Nie musisz wysyłać kartki z podziękowaniem. Jestem pewna, że zleciłbyś to Amandzie, a to byłoby nieszczere.

– Dwanaście dni, a teraz wyjdź.

Czuł mnie. Smakował moich ust. Pozwolił pogłaskać się w kroku. A mimo to… mam dwanaście dni.

– Abigail Hamilton mówi, że powinnam zatrudnić prawnika, by walczył z tobą w tej sprawie. Powiedziała, że zna jakiegoś dobrego. – Staję prosto, ponieważ ja też mogę grać w tę grę.

Ma pochyloną głowę, a jednak widzę na jego twarzy cień uśmiechu.

– Poważnie? Zastanawiam się, kim on może być. Ma pani jakieś domysły, pani Rodgers?

Oczywiście. Szlag by go trafił.

– To ty – szepczę, wzdychając z porażką.

– Szczerze mówiąc, miała pani rację, póki nie przyniosła do pracy tego szczura.

– Przyniosłam go, ponieważ sądziłam, że spodoba się Harry’emu.

– Nie jest to dobra linia obrony, pani Rodgers.

Pani Rodgers. Pani Rodgers. PANI RODGERS! Ugh! Nie może zwracać się do mnie jak do swojej nauczycielki z podstawówki, skoro wczoraj powiedział mi swoim seksownym głosem, bym odsunęła majtki na bok.

Wyjmuję z torebki długopis i przebijam wszystkie jego balony.

Bum. Bum. Bum. Bum. Bum.

Dziecinne? Oczywiście. Żałuję? Pewnie, że nie.

– Muszę już iść. Kolejny pacjent uwielbia grać na bębnach i cymbałach. Miłego popołudnia!

To nie było kłamstwo. Landonowi pomagają głośne uderzenia. Ojciec dręczył go przez lata. Walenie w bębny czy cymbały daje chłopakowi siłę i poczucie kontroli. Podczas godzinnej terapii przechodzi od nieśmiałego dziecka do pewnego siebie dziewięciolatka z szerokim uśmiechem. Ja uśmiecham się z powodu jego postępów i ponieważ wiem, że Flint będzie siedział na dole, zatykając palcami uszy i nucąc pod nosem: „Dwanaście dni”.

***

– Cześć, Elle.

– Harry, jak tam? – pytam, zamykając laptopa i opierając się wygodnie w fotelu, gdy chłopak wyjmuje gitarę. Nie jestem pewna, jak do tego doszło, w jaki sposób nauczenie go kilku akordów zmieniło się w regularne lekcje gry. Nie jestem nauczycielką muzyki, ale nie potrafię go wyrzucić, nawet jeśli jego ojciec jest największym dupkiem na świecie. Jestem pewna, że Harrisona lubię bardziej niż Flinta, i to głównie przez niego podoba mi się jego ojciec. To bardzo skomplikowane.

– W szkole był alarm przeciwpożarowy. Ta głośna syrena chyba uszkodziła mi bębenek.

– Mam nadzieję, że jednak nie. Wziąłeś sobie kawałek tortu taty?

– Tak, ale był suchy.

Tak, był. Uśmiecham się.

– Co zamierzacie robić w jego urodziny?

– To, co zawsze, czyli będziemy oglądać nagrania rodzinne zrobione przed śmiercią mamy.

– Oj. To… przygnębiające.

Siedząc na podłodze, pociąga co jakiś czas za struny.

– Tak. Umarła w jego urodziny.

Podłoga znika pod moimi stopami, gdy jego słowa wysysają tlen z całego pomieszczenia. Jestem okropna. Jak mam to, u diabła, naprawić?

– Rozgrzej palce, a ja zaraz wrócę.

Schodzę po schodach, bo moje ciało nie wytrzyma czekania na przyjazd windy. Flint nadal siedzi za biurkiem. Ciężko chodzić z podwiniętym ogonem. Krzywię się na widok sflaczałych resztek balonów.

Unosi głowę, gdy wpadam do jego gabinetu. Podchodzę ostrożnie do jego biurka, więc mruży oczy, choć ja przez cały czas wpatruję się w jego twarz. Co mam powiedzieć? Co mogę powiedzieć? Kiedy przysuwam się do niego, ocierając się pośladkiem o krawędź biurka, odsuwa się z fotelem, dzięki czemu mogę stanąć pomiędzy jego rozchylonymi kolanami.

Po chwili milczenia unosi powoli dłoń i delikatnie bierze mnie za rękę, głaszcząc kciukiem zabandażowane miejsce.

– Powiedział ci.

Kiwam głową, krzywiąc się.

– Zrobiłam ci na złość w rocznicę śmierci twojej żony, dodając, że moim prezentem miało być głaskanie twojego penisa. Jestem chyba najgorszą osobą na Ziemi.

Wpatruje się w moją rękę, nadal dotykając bandaża.

– To ja jestem najgorszy na świecie, więc nie masz się o co martwić.

– Co to niby miało znaczyć? – Mam ochotę go przytulić, zetrzeć pocałunkiem ten grymas z jego twarzy. Dotknąć w sposób, który odbierze mu ból, ale… to nie w porządku. Nie w takich okolicznościach. Nie w tym miejscu. I nie dziś. Wszystko jest dziś nie tak, więc odpuszczam.

Zabieram rękę, muskając jego palce, nim opuszczam ją do boku.

– Bardzo cię przepraszam za to, co powiedziałam i zrobiłam, i przykro mi z powodu twojej straty.

Flint kiwa krótko głową, wciąż wpatrzony w moją rękę.

Pan Perfekcyjny

Подняться наверх