Читать книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann - Страница 5

ROZDZIAŁ 2

Оглавление

Najtrudniejsza w odebraniu komuś życia jest świadomość, że nic nigdy tego nie naprawi.

Ani milion „przepraszam”.

Ani najsilniejszy klej.

Ani nieskończona dobroć dla świata.

Przeważnie udaje mi się oszukiwać samego siebie, by wierzyć, że mój syn jest darem i jestem wart bycia jego rodzicem, choć czasami widzę jasno, że wychowywanie go i kochanie stanowi dla mnie największą karę. Kiedy będzie na tyle duży, by zrozumieć, co stało się z jego matką, znienawidzi mnie niemal tak mocno, jak sam siebie nienawidzę.

– Jestem jedynym dzieckiem, które je takie dziwaczne rzeczy na lunch. – Harrison popija swojego shake’a bez laktozy przy kuchennej wyspie, gdy przygotowuję mu wolne od alergenów drugie śniadanie.

– Wydałem sporo pieniędzy na twoje testy alergiczne. Nie wspominając już o niezliczonym czasie poświęconym na czytanie wiadomości w tej kwestii. Lepiej idzie ci w szkole, lepiej też się dogadujemy, więc mam gdzieś to, że jesteś jedynym, który je „zdrowe” rzeczy na lunch.

– Dzieci się ze mnie śmieją.

– Dzieci są głupie.

– Ja też jestem dzieckiem.

– Jesteś wyjątkiem, dlatego się z ciebie wyśmiewają.

– Są zazdrosne, że nie jestem głupi?

– No właśnie. – Wkładam do pudełka zamarznięty wkład żelowy.

Przewraca oczami. Ten dzieciak jest stanowczo za mądry.

– Napisała do mnie twoja nauczycielka fizyki. Twierdzi, że nie oddałeś pracy.

Harrison wkłada kurtkę i bierze pojemnik z lunchem.

– Bo jest bez sensu.

– Dlaczego? – Zamykam aktówkę i upewniam się, że wszystkie światła są pogaszone, nim wyjdziemy z domu i zaczniemy nowy tydzień.

– Podręczniki są przestarzałe. Przekazują nam nieaktualne wiadomości. Mamy listę źródeł informacji i nie możemy korzystać z żadnych innych, więc generalnie rzecz biorąc, nauczycielka chce, bym bazując na starożytnych źródłach, napisał kiepską pracę, a to przecież strata czasu.

Poganiam go w drzwiach, by szybciej znalazł się w samochodzie.

– Masz dwanaście lat. Nie pracujesz, nie masz poważnych obowiązków. Masz wiele wolnego czasu. Powtarzałem ci już milion razy, że masz traktować szkołę jak pracę.

Zapina pas, gdy wyjeżdżam z garażu.

– Dobra, mam czas, ale i tak tego nie zrobię, ponieważ obraża to moją inteligencję.

Moje dziecko jest „lekko” autystyczne. Lekarze zdają się nie dostrzegać problemu, jeśli chodzi o to pokolenie. Nie ma jednoznacznego sposobu na zdiagnozowanie go, nie ma szczepionki, by zapobiec chorobie, ani leku, by zlikwidować objawy.

Harrison nałogowo pożąda informacji. Rzadko widuje się go bez słuchawek, gdy wchłania programy na wszelkie tematy, począwszy od sztuki nowoczesnej po teorię ewolucji. Ma problemy z zapanowaniem nad emocjami, więc niezbyt dobrze radzi sobie w kontaktach z rówieśnikami, i zaskakujące poczucie humoru, co jest interesujące, bo rzadko trafia z tym w gust innych osób. Prócz tego jest dość „normalnym” dwunastolatkiem.

– Zagrajmy, Harrisonie.

– To głupie. – Jak na zawołanie wkłada słuchawki do uszu, ucinając rozmowę.

– Uwali cię, jeśli nie napiszesz tej pracy. To będzie chyba jeszcze większa obraza dla twojej inteligencji. – Zerkam na niego, ale już nie słucha.

***

Poranek spędzam w sądzie, przed udaniem się do biura kupuję lunch.

– Hej, jak poszło? – pyta Amanda, kiedy rzucam aktówkę na biurko i rozpinam marynarkę.

– Wygraliśmy.

– Gratulacje. Kiedy ostatni raz przegrałeś? Nie pamiętam. – Ściąga usta na jedną stronę.

Nie musi pamiętać. Ja pamiętam aż za dobrze. Pamiętam wszystkie sprawy, które przegrałem, odtwarzam je w głowie w nieskończoność, zastanawiając się, co mogłem zrobić inaczej. Następnie mój umysł zawsze wraca do Heidi, mojej największej przegranej, bez możliwości apelacji.

– Co to za dźwięk? – Siadam w fotelu i wyciągam kanapkę z brązowej papierowej torebki, zerkając przy tym na sufit.

– Ellen. Wprowadziła się w weekend. I pomalowała lokal.

– I? – Krzywię się do sufitu, gdy hałasy nie ustają.

– I dziś przyjmuje już pacjentów. W tej chwili grają na bębnach, ale jakąś godzinę temu słyszałam gitarę i śpiew. Chyba Koła autobusu.

– Wyjaśnij. – Odwijam kanapkę, wzdrygając się.

Amanda przerzuca jasne włosy za ramię.

– To o autobusie i kołach, które się kręcą, ludzie wsiadają i wysiadają, klakson trąbi…

Przerywam jej spojrzeniem, może nawet „tym” spojrzeniem. Właśnie dlatego muszę zwalniać ją każdego dnia.

Szczerzy zęby w uśmiechu. Jej przemądrzała postawa wciąż się utrzymuje, podobnie jak pewność siebie. Dzięki pracy dla mnie zarabia przyzwoite pieniądze, więc po trzech ciążach zakończonych cesarskim cięciem mogła pozwolić sobie na operację plastyczną brzucha i członkostwo na siłowni, poza tym wydaje mi się, że zrobiła coś z żylakami. Jestem pewien, że kiedy schudnie, zostawi męża. Cały czas się z tym spotykam. Do diabła, żyję z tego.

– Jest muzykoterapeutą, Flint. Powiedz, proszę, że wiedziałeś, iż z jej działalnością będzie wiązała się muzyka. Jeśli nie, będę musiała się za ciebie wstydzić.

Łup, łup… Łup… Łup, łup, łup…

Ponownie spoglądam w górę, przeżuwając powoli.

– To nie wypali.

– Umowę najmu podpisałeś na rok.

– Mogę ją rozwiązać.

Amanda się śmieje.

– Który punkt narusza ta kobieta? W umowie nie zawarłeś żadnych postanowień dotyczących dźwięku. Przekazała ci pełne informacje o swojej profesji, ale poważnie… musisz mi powiedzieć, na czym, według ciebie, polega muzykoterapia.

– Na siedzeniu na wygodnej kanapie i słuchaniu muzyki relaksacyjnej w redukujących hałas słuchawkach.

Uśmiecha się.

– Powinieneś był sprawdzić to w internecie. Istnieje wiele filmików pokazujących, co dokładnie dzieje się w gabinecie muzykoterapeuty. Jestem zdziwiona, że ci to umknęło.

– Wiedziałaś? – Wrzucam niedojedzone resztki kanapki do torby. Nierówny rytm dochodzący z góry skutecznie odebrał mi apetyt.

– Tak. A niby skąd według ciebie wiem o filmikach?

– Ale nie pomyślałaś, że powinienem o tym wiedzieć, zanim zaproponowałem jej wynajem lokalu?

– Założyłam, że wiedziałeś. Jesteś najbystrzejszym znanym mi mężczyzną. To jakby upadek idola. Właśnie przestałam postrzegać cię jako wszystkowiedzącego boga, a zaczęłam widzieć jako zwykłego śmiertelnika o przeciętnej inteligencji, jaką ma reszta z nas.

Zapamiętać, nigdy więcej nie zatrudniać do pomocy kobiety.

– Zaraz wrócę. – Natychmiast znajduję się pod drzwiami własnego biura. Bębnię palcami o poręcz w windzie. Kiedy rozsuwają się drzwi, wysiadam, a wsiada dziewczynka z matką.

– Flint. Wesołego poniedziałku. – Ellen uśmiecha się, klęcząc na podłodze i chowając przeróżne instrumenty perkusyjne do koszyka.

Kto życzy „wesołego poniedziałku”?

Wstaje i otrzepuje kremowe spodnie, opinające jej pośladki w sposób, który mnie wkurza niemal tak samo jak obcisły niebieski golf uwydatniający jej jędrne piersi. Dziewczyna bawi się mną, rozprasza swoim ciałem i tańcem szczęścia z powodu nowego lokalu, po czym, bam! Przez cały dzień czymś tłucze.

– Zdecydowanie był to „wesoły poniedziałek”. Rano wygrałem sprawę, po drodze do pracy kupiłem ulubioną kanapkę, ale kiedy usiadłem za biurkiem, by ją zjeść, usłyszałem jakieś okropne, dochodzące z góry walenie.

– Nie okropne. – Kręci głową. – Ta dziewczynka poczyniła wielkie postępy w ćwiczeniu rytmu. Kiedy do mnie trafiła, nie potrafiła odtworzyć pojedynczego tonu, a teraz gra sześć różnych piosenek ze skomplikowaną melodią. Nie jest tak rozkojarzona w szkole, a jej mowa znacznie się poprawiła.

Ellen

Jest coś ekscytującego, a nawet nieco zakazanego w mężczyźnie w idealnie skrojonym ubraniu. Flint Hopkins nosi wspaniały trzyczęściowy garnitur.

Nie ma na nim ani jednego zagniecenia.

Wszystko pasuje.

Nie ma również najmniejszej plamki na lśniących butach.

Jego usta poruszają się, ale słyszę jedynie „noszę dziś ten garnitur specjalnie dla ciebie”, gdy porusza dłońmi, dotykając guzika marynarki, poprawiając mankiety i krawat. To wyrafinowane.

– Mówiła pani, że jest terapeutką, a nie nauczycielką muzyki.

Spostrzegawczy mężczyźni są tacy seksowni.

– Tak, jestem. Zajmuję się muzykoterapią. Mam wyjaśnić, na czym to dokładnie polega?

– Nie. Chcę jedynie, by poszukała sobie pani innego lokalu. Dam pani dwa tygodnie. – Odwraca się i w trzech długich krokach podchodzi do drzwi.

Natychmiast zbiegam za nim po schodach.

– Chwileczkę. Eksmituje mnie pan?

– Daję pani wypowiedzenie.

– Wypowiedzenie? Za co mnie pan wyrzuca? Za wykonywanie swojej pracy?

– Za uniemożliwianie mi wykonywania mojej. – Wychodzi z klatki schodowej i gwałtownie skręca w prawo.

– Hej, szefie, jak poszło… – Amanda przeskakuje wzrokiem pomiędzy nim a mną, gdy spieszę za nim do jego gabinetu.

– Cześć, Amando. Znasz może jakiegoś dobrego prawnika specjalizującego się w prawie nieruchomości? Być może będę musiała pozwać człowieka, od którego wynajmuję lokal, za niesłuszną eksmisję.

– Eee…

Flint odwraca się, więc przystaję na sekundę przed tym, nim zderzę się z jego piersią.

– Amando, zamknij drzwi, proszę. – Mruży oczy.

Nie dbam o to, jak przystojny jest ten facet w garniturze. Nie dam się zwieść jego urokowi.

– Proszę, zostaw je otwarte, Amando. Być może będę potrzebowała świadka.

Widzę, jak mężczyzna krzywi się arogancko.

– Świadka?

– Kiedy będzie mi pan groził.

Rozpina marynarkę i odsuwa się o krok. Powietrze opuszcza moją klatkę piersiową, jakby było z nim powiązane. Ten człowiek emanuje pewnością siebie i tajemniczością, które przyciągają uwagę.

Kiedy krótką chwilę temu ponownie stanął do mnie twarzą, zobaczyłam błysk w jego przymrużonych oczach i poruszające się nozdrza, ale to minęło. Nietrudno wyobrazić sobie Flinta Hopkinsa na sali sądowej – chłodnego, wyrachowanego, bezwzględnego.

– Wydaje się pani inteligentną osobą, więc zapewne zdaje sobie pani sprawę, że poziom hałasu przy pani sesjach terapeutycznych może rozpraszać mnie przy pracy. Myślę, że przy takiej dziedzinie dzielenie powierzchni biurowej z innymi firmami nie jest najlepszym pomysłem. Potrzebuje pani własnego budynku lub może powinna pani pracować w domu.

– Mieszkam w mieszkaniu i przykro mi, panie Kupa Kasy, ale nie zarabiam tyle, by kupić lub wynająć sobie cały budynek. Jest pan przecież adwokatem. Jak często przesiaduje pan w kancelarii? A kiedy pan w niej jest, co robi pan takiego, że wymaga to absolutnej ciszy? Zaklina pan węże? Nagrywa audiobooki?

Poprawia krawat i bawi się mankietami, piorunując mnie jednocześnie wzrokiem.

– Myślę. Właśnie to robię, gdy tu jestem. Myślę, jak wygrać dany proces. Moja praca wymaga koncentracji.

– Jeśli ma pan z nią problemy, mogę panu pomóc. Dam panu nawet zniżkę na kilka sesji.

Flint siada za biurkiem i otwiera komputer.

– Tak. Mam problemy z koncentracją, ale terapia nie pomoże. Pani wyprowadzka rozwiąże ten problem. Dwa tygodnie. Amanda pomoże pani znaleźć nowe miejsce do wynajęcia albo jakiś stary budynek do zakupu. Amando? Możesz dać pani Rodgers wizytówkę Philipa?

Chwytam skraj jego biurka. Ciemny drewniany blat jest gładki jak wszystkie gesty, które wykonuje ten irytująco przystojny mężczyzna. Gęste, idealnie ukształtowane brwi Pana Onieśmielającego unoszą się, gdy pochylam się, by być bliżej niego.

– Wpływam na poprawę ludzkiego życia. Niektórzy z moich klientów używają słowa „cudowna” na opisanie mojej pracy i tego, jak zmieniam świat dla tych, dla których nie ma nadziei. A pan jest padlinożercą, zarabiającym na złym zachowaniu, ale wydaje się pan osobą inteligentną i z pewnością zauważy pan, że ława przysięgłych będzie wolała sympatyzować ze mną, a panu pozostanie tylko moja muzyka, by ukoić poobijane ego, kiedy proces dobiegnie już końca.

Ledwie zauważalne drgnienie warg przypomina mi o tym, jak mama patrzyła na mnie, kiedy wpadałam w furię, a ona nie chciała pogarszać sytuacji śmiechem, ale powstrzymywanie się od niego było niemal zbyt bolesne.

– Jest pani uparta. – Przenosi wzrok ze mnie na ekran komórki.

– Tylko na tyle pana stać? „Jest pani uparta”? Wiele spraw wygrał pan taką linią obrony? „Panie i panowie ławnicy, powódka wyraźnie cierpi z powodu uporu”. – Ściszam głos, opuszczam głowę, gdy próbuję przedrzeźniać Flinta bez wyraźnego powodu, prócz tego, że jego ciemne chmury przysłaniają słońce w ten naprawdę wspaniały dzień.

– Cześć, Harrisonie, jak było w szkole?

Flint pochyla się na bok, by spojrzeć za mnie, więc zerkam przez ramię, by popatrzyć tam, gdzie on. Chłopak, młodsza wersja właściciela budynku, odsuwa kruczoczarne włosy z czoła, ujawniając niespodziewanie niebieskie oczy.

– Marnotrawstwo idealnego dnia. – Wzrusza ramionami, nawet w najmniejszym stopniu się nie uśmiechając.

Amanda chichocze.

– Masz dwanaście lat. Co innego masz do roboty?

– Znaleźć dom bezdomnym, nakarmić głodujących, wyleczyć raka. Możliwości są naprawdę nieograniczone.

– Tata ma spotkanie. – Amanda ścisza głos. – Chyba trafił na godnego przeciwnika.

Uśmiecham się do Flinta, który natychmiast na mnie spogląda.

– Przykro mi panią rozczarowywać, pani Rodgers, ale nie jest pani dla mnie godnym przeciwnikiem. Dwa tygodnie, a teraz, jeśli mi pani wybaczy… – Ponownie odchyla się na bok. – Dlaczego nie jesteś w szkole, Harrisonie?

– Wyszedłem wcześniej. Nancy niemal zapomniała odebrać mnie i Troya. Wciąż była w piżamie. Nazwała to luźnymi spodniami, ale nie jestem głupi. Były różowe w białe króliczki. – Chłopiec przechodzi obok mnie i rzuca plecak na biurko ojca.

Flint marszczy brwi i odkłada go na podłogę.

– Dlaczego wcześniej wyszedłeś?

– Nie wiem.

– Nauczyciel nawalił?

Chłopak wzrusza ramionami, zerkając na mnie przelotnie, gdy siada na głębokim parapecie, na którym ustawione są podpisane piłki do futbolu.

– Nie wiem.

– Jak możesz jednocześnie wiedzieć tak dużo i tak mało?

– Nie wiem.

Uśmiecham się, ale poważnieję, gdy Flint posyła mi surowe spojrzenie.

– Dwa tygodnie. Udanego wieczoru.

Mrużę oczy.

– Tato, jeden dzieciak w mojej klasie sprzedaje gitarę elektryczną. Chyba chciałbym ją kupić.

Flint przenosi zdenerwowane spojrzenie ze mnie na syna.

– Nie.

– Grasz na gitarze? – Uśmiecham się do dziecka.

– Nie – odpowiada jego ojciec.

– Dlatego mam zamiar kupić instrument. – Harrison przewraca oczami.

Już go lubię.

– Mam kilka gitar akustycznych. Jeśli nigdy nie grałeś, może zaczniesz z nylonowymi strunami, żebyś nie pokaleczył sobie palców jak w przypadku metalowych. Z chęcią ci którąś pożyczę. – Odwracam się tyłem do Flinta i siadam na skraju jego biurka, patrząc na Harrisona. Wydaje mi się, że Pan Prawnik mamrocze coś pod nosem, co zaczyna się na „K”, a kończy na „A”, ale nie mogę być pewna.

Harrison wzrusza ramionami.

– Jasne.

– Nie. – Flint obniża głos o oktawę.

– Mam je na górze. Mogę pokazać ci parę akordów, podczas gdy twój tata będzie medytował, czy cokolwiek porabia, gdy potrzebuje absolutnej ciszy.

– Okej. – Harrison wstaje i odsuwa z oczu zmierzwione włosy. Nie zwraca uwagi na milczącą bitwę, która rozpoczęła się jeszcze przed jego przybyciem.

– Harrisonie, usiądź w poczekalni. Muszę zamienić kilka słów z panią Rodgers.

– Spotkamy się na górze, Harry. Wynajmuję lokal na piętrze, w razie gdyby tata ci nie mówił. Pod tylną ścianą stoją dwie gitary w futerałach. Wyjmij je i zobacz, która ci bardziej odpowiada. Zaraz przyjdę, tylko zamienię kilka słów z twoim ojcem.

Chłopiec kiwa głową. Wciąż nie widzę, by wyczuł panujące w pomieszczeniu napięcie.

Kiedy wychodzi, a Amanda odwraca się do nas plecami, staję twarzą w twarz z panem Seksownym Garniturkiem.

Flint również się podnosi, ma zapewne sporo ponad metr osiemdziesiąt. Pochyla się i opiera koniuszki palców na blacie.

– To Harrison, nie Harry.

Kopiuję jego postawę, pragnąc, by moje kolana pozostały na miejscu, ponieważ mężczyzna pachnie tak dobrze, że mam ochotę wskoczyć na jego biurko i zatopić zęby w jego szyi – oczywiście w żaden wampiryczny czy kanibalistyczny sposób.

– Krawat się panu przekrzywił.

– Wcale nie. – Nawet nie mruga.

Mężczyzna co kilka sekund poprawia garderobę. Wie, że krawat ma prosto. Jego włosy są idealnie ułożone. Cała jego postawa jest irytująco perfekcyjna. W tej chwili mogę być nieco podniecona.

– To szalone. Nigdy nie myślałam o studiach prawniczych, ale w tej chwili mam ochotę stanąć z panem na sali sądowej. Kilkakrotnie odeprzeć pana argumenty i nieco się pokłócić, zaciskając dłonie w pięści, ale… – Odsuwam się od jego biurka, prostuję się i gwiżdżę całą gamę, a kiedy kończę, uśmiecham się. – …muszę iść na górę i nauczyć pana syna kilku akordów. Może mama Harry’ego bardziej doceni zainteresowanie syna muzyką niż jego ojciec.

Odwracam się na pięcie i puszczam oko do Amandy, jednak jej grymas sprawia, że się zatrzymuję. Miałam ją za zadziorną, dlaczego więc wygląda na przerażoną?

– Matka Harrisona nie żyje, więc to ja mam ostatnie słowo w tym muzycznym przedsięwzięciu, a brzmi ono „nie” – mówi Flint ze stanowczością, która podkopuje moją pewność siebie.

Amanda się kuli. A ja mało nie padam trupem.

Śmierć przebija wszystko inne. Pozostawia bez argumentów.

– Przepraszam. – Nie potrafię na niego spojrzeć. Nie chcę widzieć, jak wygląda śmierć na twarzy Flinta Hopkinsa. Powinniśmy pamiętać ludzi w ich najpiękniejszych chwilach, ale zazwyczaj tak nie jest. To brzydota i ból pozostawiają niezatarte wrażenie.

– Wyprowadzi się pani za dwa tygodnie?

Amanda przeskakuje wzrokiem pomiędzy nami, jakbyśmy znajdowali się nie na sali sądowej, a na ringu bokserskim.

– Jestem miła, panie Hopkins, nie słaba.

Pan Perfekcyjny

Подняться наверх